Nie próbuj mnie ratować! - Rozdział 63

Siedziałam na niewielkim schodku przed domem Ketcha i wielokrotnie odtwarzałam wspomnienia Cassie. Nie czułam nic do Deana, ale sposób w jaki ją dotykał i całował... Musiałam wziąć kilka głębszych wdechów, bo miałam głowę nabitą sprzecznymi myślami. Nigdy nie pozwoliłam sobie na uczucia. Wiedziałam, że Ketch mnie kochał, a jednak nigdy nie pozwoliłam mu na zrobienie pierwszego kroku. Kłócił się ze mną, próbując postawić na swoim, ale jak mogłabym być tak egoistyczna i narazić jego ludzkie życie?

Ja miałam misję. Nie zostałam objęta ochroną wiedźm bez powodu. Nie mogłam nikomu o tym powiedzieć, więc walka Ketcha o nas była głupia. Nie zamierzałam narażać całego rodu wiedźm ze względu na jakieś uczucie. Widziałam, co ono robiło z moimi rodzicami. Gdyby kierowali się rozsądkiem, to nie zginęliby podczas zamachu na Dziedziczkę.

Uśmiechnęłam się krzywo pod nosem.

Zamachu, który wcale zamachem nie był. Trupy nie mogły mówić, więc Riley mogła wszystkim wmówić to, co tylko chciała.

– Chloe?

Podniosłam głowę i popatrzyłam na Ketcha, który wydawał się podejrzanie zadowolony. Nie chciałam mu nic mówić, bo łowcy nie powinny mieszać się w sprawy wiedźm. Byłam jedynym wyjątkiem i tak miało już zostać.

– Tak? – mruknęłam, kompletnie nie wiedząc, który temat zamierzał poruszyć jako pierwszy po tak długiej rozłące.

Arthur usiadł obok mnie. Nasze ramiona stykały się ze sobą. Poczułam przyjemny dreszcz, który przebiegł wzdłuż mojej ręki. Nawet po tylu latach obecność Ketcha wciąż na mnie działała. Nie chciałam tego, ale serce od zawsze nie potrafiło się dogadać z rozsądkiem.

– Jak się czujesz? – zapytał, obrzucając mnie troskliwym spojrzeniem.

Uśmiechnęłam się, próbując udawać, że było w porządku.

– Dziwnie.

– Cassie... prowadziła dość ciekawe życie – mruknął pod nosem, na krótką chwilę odwracając wzrok. – Nie wiem, czy masz dostęp do jej...

– Mam – przerwałam mu.

Ketch nawet nie udawał złości.

– Wybrała Deana.

– Nie powinieneś mieć z tym problemu – powiedziałam ciut ostrzej niż zamierzałam. – Cassie jest zupełnie inną częścią mnie. Dean mógł się jej spodobać.

– Nie szanuje kobiet.

– Może nie szukała związku?

– Kochała go – warknął z obrzydzeniem, wbijając we mnie urażone spojrzenie. – Jak można pokochać kogoś, kto pogrzebał tylu niewinnych ludzi?

Obróciłam się w stronę Arthura i westchnęłam.

– Jesteś po prostu zazdrosny – wytknęłam mu.

– Jestem – przyznał i nagle jego wyraz twarzy się zmienił. – Ale wróciłaś i jesteś sobą. – Złapał mnie za dłoń i mocno ścisnął. – Teraz będzie jak dawniej.

Zamrugałam, czując potworny ciężar na sercu, bo wcale nie miało być jak dawniej.

– Arthur, posłuchaj...

– Czekałem na ciebie – powiedział, wolną dłonią obejmując mój policzek. – Dorothy kazała mi cię nie szukać, ale nie potrafiłem o tobie zapomnieć. Wiedziałem, że gdzieś tam jesteś i musiałem chociaż spróbować cię uratować. – Ściągnął brwi. – Ani przez chwilę nie pogodziłem się z twoją śmiercią.

Serce tłukło się boleśnie w mojej piersi. Dlaczego mówił wszystkie te rzeczy? Dlaczego akurat w takim momencie? Mogłam to przetrwać, gdy jeszcze nie znałam zakończenia, ale po tych niepowodzeniach, których nikt nie brał nawet pod uwagę, w jaki sposób miałabym nie zareagować? Nie chciałam udawać, że nie słyszałam, że nie czułam, że nie byłam w tym całą sobą. Cassie zdecydowała się wykorzystać ostatnie miesiące swojego życia i nie miałam żadnego prawa jej osądzać, ale ja taka nie byłam. Wolałam cierpieć w ciszy niż okazać komukolwiek prawdziwe uczucia.

Dwie dusze znów stały się jednością, dlatego czułam te wszystkie głupie emocje i miałam mętlik w głowie.

Spróbowałam wyswobodzić dłoń z uścisku, ale Arthur przesunął palce na nadgarstek, a potem położył moją dłoń na swojej klatce piersiowej. Czułam pod palcami szybsze bicie serca. Ketch nachylił się w moją stronę, a nasze nosy delikatnie otarły się o siebie. Nigdy się nie pocałowaliśmy, chociaż wiedziałam, że zmusił do tego Cassie. Chciałam zapytać, czy czuł to samo do mnie i do niej, ale chyba nie chciałam poznać odpowiedzi.

– Arthur – upomniałam go.

– Tęskniłem za tobą – wychrypiał.

Jego wargi były tak blisko moich ust, ale przypomniałam sobie o Cassie i Deanie. Odsunęłam głowę i zamknęłam oczy, a Arthur jęknął z niezadowoleniem.

– Dlaczego?

– Nie mogę tego zrobić Cassie – wyszeptałam, nie zamierzając otwierać oczu.

– Co to znaczy?

– Po prostu...

Nie pozwolił mi skończyć, bo zamknął mi usta pocałunkiem. Nie zamierzał słuchać powodów, dla których nie mogliśmy być blisko. Może kiedyś ostro bym się wkurzyła za tę samowolkę, ale ja również tęskniłam. Niezgrabnie objęłam dłońmi policzki Ketcha i oddałam pocałunek, o którym marzyłam całymi latami. Nie miałam żadnego doświadczenia, dlatego pozwoliłam Arthurowi przejąć kontrolę.

Cassie kocha Deana, ale miałam nadzieję, że nie będzie miała mi za złe tego chwilowego zapomnienia. Seks odpadał, bo nie mogłam się zdekoncentrować. Taka bliskość bez problemu mogłaby wpłynąć na moją ostateczną decyzję, a przecież już wszystko zostało zaplanowane i nawet miało datę. Musiałam tylko stawić się o odpowiedniej porze w odpowiednim miejscu.

Dłonie Arthura zjechały na moją szyję, a potem niżej i... wtedy złapałam go za nadgarstki. Niechętnie oderwałam się od jego ust, czując się jak zimna suka.

– Nic więcej – wydusiłam. – Tyle powinno ci wystarczyć.

– Na tę chwilę? – zapytał oszołomiony.

Przełknęłam z trudem ślinę.

– Nie chcę się wiązać, przecież dobrze o tym wiesz.

– Teraz jest inaczej... lepiej.

Prawie parsknęłam mu śmiechem w twarz. Gdyby było lepiej, nikt nigdy nie dowiedziałby się prawdy o Cassie. Domyślny plan zakładał kilka opcji, ale główną było pozwolenie na życie z nieświadomym bagażem. Cassie świetnie wywiązywała się ze swojej roli, ale musiała zaprzyjaźnić się z Jo, która znała Winchesterów. Bariera odgradzała nasze dusze, jednak miałam wgląd w życie Cassie. Widziałam, jak trudno jej się żyło z fikcyjną niezdarnością. Ale podejrzewałam, że gdzieś na świecie był chłopak dla niej. George wydawał się idealnym kandydatem. Nawet im kibicowałam, a potem wszystko zaczęło się koncertowo pieprzyć - jeden plan po drugim.

Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, to nikt nie musiałby umierać. W razie jakichkolwiek problemów Dorothy miała pokierować Cassie do Caroline, u której rozstawiłam list z instrukcjami. Pozbycie się bariery wcale nie było tak trudne, jak mi się wcześniej zdawało. Mogłabym oddać całe swoje życie Cassie, jeśli pozwoliłaby mi na chwilę być sobą i zabezpieczyć medalion. Jednak Cassie dowiedziała się, kim jest. Na dodatek podpisała pakt z diabłem i oddała mu resztki swojej duszy. Musiała umrzeć, żeby dusza się odnowiła i scaliła. Potrzebowałam pełni swojej mocy.

Poczułam silne rozdrażnienie, więc szybko wstałam i odsunęłam się na bezpieczną odległość. Wielu ludzi zawaliło. Cały świat zawalił. Ketch również zawalił.

– Po co mnie szukałeś? – zapytałam, z trudem panując nad głosem. Ogień płonął w moich żyłach. Miałam nad nim pełną kontrolę. Pragnął zostać uwolniony, bo również tęsknił za wolnością, ale musiałam zbierać moc. – Nie mogłeś poczekać?

Arthur również wstał.

– Ile miałem czekać? Rok? Dwa? Trzydzieści?

Zgrzytnęłam zębami ze złości.

– Nie miałeś prawa się mieszać.

– Winchesterowie też się wmieszali.

– A co powiesz o Rowenie i Alison? – wysyczałam. – Inne wiedźmy miały nie poznać prawdy o mojej duszy!

– Rowena to nie mój problem – odwarknął. – To wina Winchesterów.

Ugryzłam się w język, bo miał rację. Szybko pożałowałam wspominania o Alison, bo nie chciałam z nikim dzielić się swoimi obawami, które tylko przybierały na sile. Za to wzmianka o Rowena przypomniała mi o jednej rzeczy – bardzo ważnej i potrzebnej.

– Zapomnij o tym – mruknęłam, wycofując się w kierunku samochodu. – Muszę pojechać w jedno miejsce.

– Chloe!

– Nie martw się, nic mi się nie stanie. – Wysiliłam się na uśmiech. – Jazda samochodem jest jak jazda na rowerze, tego się nigdy nie zapomina.

– Chloe! – Ketch ruszył za mną. – Gdzie jedziesz?

– Muszę coś sprawdzić – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Wrócę wieczorem.

– Pojadę z tobą.

– Nie – powiedziałam stanowczo, otwierając drzwi ze strony kierowcy. – Jestem sobą, Arthur. Mam moc, więc nie musisz się o mnie martwić. – Westchnęłam i opuściłam nisko ramiona, bo przecież miałam nie wzbudzać podejrzeń. – Wrócę.

Nie wyglądał na przekonanego.

– Obiecuję – dodałam, zaciskając palce na drzwiach.

– Ale potem mi powiesz?

Pokiwałam głową, dobrze wiedząc, że wcale tego nie zrobię. Nie musiałam się nikomu tłumaczyć, a już na pewno nie jemu. Jedynej osobie, która mogła zniszczyć ostatni plan, jaki nam pozostał.

۞

Dawno nie kopałam w ziemi. Zazwyczaj używałam łopaty, ale Ketch nie woził jej w swoim bagażniku, a nie chciałam wzbudzać jego podejrzeń.

Otrzepałam dłonie i popatrzyłam z ogromnym uznaniem na szkatułkę. Była idealna. Musiałam przyznać, że Cassie i Bobby naprawdę przyłożyli się i odwalili kawał dobrej roboty. Mój ojciec byłby dumny.

Sięgnęłam za siebie i odszukałam torbę, w której przywiozłam kilka różnych kamieni. Cieszyłam się, że nikt nie dokopał się do prawdziwych informacji o szkatułce. Nie wykorzystywano jej tylko do pozbawiania mocy. Miała kilka zastosowań. Łowcy niechętnie dzielili się takimi informacjami. Moi rodzice mieli ogromną wiedzę i przekazali ją tylko mnie, wierząc, że dochowam tajemnic i nie pozwolę im wyjść na światło dzienne. Byłam trochę zła na Cassie, że zaprowadziła Winchesterów do schronu Waltersów, ale miała swój plan. Musiałam przyznać, że chociaż była inną częścią mnie, to sposób myślenia miałyśmy bardzo podobny.

Zerknęłam na komórkę i zdałam sobie sprawę, że nie miałam zbyt wiele czasu, dlatego od razu zabrałam się do pracy. Zmieniłam ustawienie gotowych kamieni, potem dodałam kilka nowych. Moja moc bardzo niechętnie dotykała szkatułki. Sama również się krzywiłam, ale starałam się ignorować nieprzyjemny prąd, który czułam w palcach. Sprawdziłam runy, zmazałam kilka niepotrzebnych, a następnie dodałam nowe.

Na koniec uniosłam szkatułkę wysoko do góry i uważnie przyjrzałam się jej z każdej strony. Nie zamierzałam zabierać jej sobą, dlatego włożyłam ją z powrotem do dziury i zaczęłam zasypywać ziemią.

W duchu powtarzałam sobie, że ta zmiana nie wpłynie negatywnie na resztę planu. Już po pierwszym obudzeniu wiedziałam, co musiałam zrobić. Dorothy przeczuwała, co zamierzałam, dlatego próbowała przesłać mi swoje niezadowolone myśli, ale wzgardziłam nimi i odepchnęłam je.

Dobrze wiedziałam, na co się piszę i właśnie dlatego mogłam pozwolić sobie na modyfikacje. Moje zakończenie pozostało bez zmian. Inne... mogłam jeszcze skorygować.

۞

Wracałam do domu Ketcha, gdy nagle to poczułam. Gwałtownie zjechałam na pobocze i zahamowałam z piskiem opon. Dosłownie kilka sekund później dopadł mnie ból głowy. Zacisnęłam mocno palce na kierownicy i starałam się skoncentrować. Moje myśli były zbyt chaotyczne, dlatego czułam, że mur powoli się kruszył. Napięłam mięśnie ciała i wystrzeliłam moc. Cassie zrobiła dokładnie to samo, więc istniała szansa, że wiedźma się nie zorientowała, z kim miała do czynienia.

„Tym razem to ci się nie uda" – usłyszałam znajomy głos.

Natychmiast otworzyłam oczy. Głos należał do Alison. Moje obawy przerodziły się w prawdę. Do ostatniej chwili myślałam, że miałam paranoję. Stało się inaczej.

„Czego chcesz?".

„Przyjedź tam, gdzie to się zaczęło".

Wbiłam paznokcie w kierownicę, bo data była zupełnie inna. Nie mogłam jej zmienić z kilku powodów. W wizjach podanych przez Dorothy twarz wiedźmy odpowiedzialnych za wojnę nie była widoczna. Pokazywała mi je. Głos również nie pasował.

Prawda wbiła nóż prosto w moje serce.

Dorothy wiedziała. Musiała wiedzieć, do cholery.

„Nie dzisiaj".

„Właśnie, że dzisiaj... Chloe".

Zacisnęłam boleśnie zęby, bo tego się nie spodziewałam.

„Skąd wiesz?".

„Ketch jednak nie jest tak lojalny, jak sądzisz. Bez problemu zadzwonił do mnie i o wszystkim opowiedział. A teraz jedzie tutaj. Pośpiesz się, to może zdążysz".

Nacisk na mój umysł niespodziewanie zelżał, aż wreszcie całkowicie zniknął. Nie namyślając się zbyt długo, włączyłam silnik samochodu i ruszyłam. Usłyszałam za sobą klaksony wkurzonych kierowców, ale kierowała mną troska. Już nawet nie martwiłam się o Ketcha. Martwiłam się o plan.

۞

Przemierzyłam korytarz z zaciśniętymi pięściami. Ostatkami silnej woli kontrolowałam moc, która była wściekła. Alison zamierzała pokrzyżować nasz plan. Ten dzień wypadał w dniu równonocy, do której zostały dwa tygodnie. Dorothy oceniła szansę i chociaż żadna nie dobijała nawet do głupich pięćdziesięciu procent, to ta noc dawała mi możliwość pomyślnego zrealizowania planu.

Zanim weszłam do budynku, spojrzałam w niebo. Po księżycu nie było nawet śladu. Nie wiedziałam, skąd Alison czerpała moc. Jej siostra praktykowała czarną magię, ale Alison wielokrotnie się zapierała, że nigdy nie sięgnie po coś tak mrocznego i wyniszczającego.

Jeśli zmieniła zdanie, miałam poważne kłopoty.

Nie zatrzymałam się przed drzwiami, tylko uderzyłam w nie dłońmi i otworzyłam. Omiotłam szybko spojrzeniem wnętrze i zadrżałam, widząc kilkadziesiąt wiedźm. Żadna nie należała do rodu Warrenów, co przyjęłam z ogromną ulgą. Popatrzyłam w bok i zauważyłam Arthura, który został przywiązany do filaru. Zmrużyłam oczy, wzięłam głęboki wdech i wkroczyłam do środka.

Nie poinformowałam Dorothy, bo wiedziałam, że nie pozwoliłaby mi przyjechać i przyspieszyć planu. Miałam serdecznie dość czekania.

– Skąd ten pośpiech? – zapytałam lekkim tonem, chowając drżące dłonie za plecami.

– Po co przyjechałaś?

Zignorowałam pytanie Ketcha, ale Alison postanowiła odpowiedzieć.

– Cudowna z was para – mruknęła kąśliwie. – Nie jesteście ze sobą szczerzy i prawdopodobnie nigdy nie byliście. Prawda, Chloe?

Wywróciłam oczami, bo jeśli zamierzała grać na emocjach, to czekał nas bardzo długi wstęp przed ostateczną wojną. Posłałam Arthurowi szybkie spojrzenie, prosząc go, aby się nie wtrącał. Nie mogłam się zdekoncentrować.

Już wystarczyło, że postanowiła wybrać budynek należący do Brytyjskich Ludzi Pisma, w którym łowcy zawiązali współpracę z wiedźmami. W tym samym miejscu dostałam również medalion. Ziemie należały do Warrenów, ale budynek był nasz, więc obie strony potraktowały to jako kompromis. Tak naprawdę nie chodziło o żaden kompromis. Wiedźmy musiały zostać pozbawione nieskończonego źródła mocy, które – w nieodpowiednich rękach – stanowiło ogromne niebezpieczeństwo.

Przyjrzałam się uważnie pięknej twarzy Alison i próbowałam zrozumieć, skąd brała te pokłady nienawiści, które ulokowała we mnie? Mogła za mną nie przepadać, skoro Margaret wolała mnie niż ją, ale po co wszczynać wojnę z takiego powodu?

– Czego chcesz? – zapytałam.

Zza Alison nagle wyłoniła się Rowena. Nawet nie mrugnęłam. Wiedźma trzymała w dłoniach piękną, czarną szkatułkę. Poznałam ją od razu. Zacisnęłam usta, bo nie spodziewałam się takiego ruchu.

Medalion miał być ostatnim żołnierzem na tej wojnie, a nie jednym z pierwszych.

– Żadna z was i tak go nie może dotknąć – odpowiedziałam rozbawiona.

– Ale ty tak – mruknęła Alison, robiąc krok w moją stronę. – Możesz zmusić medalion do zmiany Dziedziczki.

Miałam ochotę szeroko się uśmiechnąć, bo już to zrobiłam. Po mojej śmierci medalion miał wybrać kuzynkę Riley, Mindy. Dorothy zarzekała się, że zadbała o edukację młodej wiedźmy i wierzyłam jej.

– I co wtedy?

– Zabiję ciebie i cały ród Warrenów. – W jej oczach pojawiły się niebezpieczne błyski. – Zapłacicie mi za śmierć mojej siostry.

– Dlaczego?

Rowena posłała mi ostrzegawcze spojrzenie. Zignorowałam je, bo miała się nie wychylać. Jej rola była ważna. Obiecała mi stuprocentową skuteczność, więc dlaczego dobrowolne ją obniżała? Nie musiała mnie ratować. Nikt nie musiał, do jasnej cholery.

– Niemagiczna istota została obdarzona magiczną mocą, przez co naraziła cały ród wiedźm. – Z jej ust wypadł cichy warkot. – I na dodatek postawiono ludzi na równi z wiedźmami! Zwykłe śmiecie zaczęto stawiać w tej samej linii...

Zaniemówiła, bo pozwoliłam mocy działać, ale tylko na chwilę. Medalion musiał mnie wyczuć.

– Co dalej? – spytałam kpiąco. – Biedna Alison. Odrzucona przez siostrę, cały ród Warrenów i przez... medalion.

Wśród wiedźm nastąpiło poruszenie.

– Zamknij się – wysyczała Alison.

– Bo co? – Uniosłam brew. – Myślisz, że nie wiedziałam o tamtej próbie?

– Nie zrobiłam nic złego.

– Owszem – przyznałam. – Miałaś prawo spróbować, ale medalion cię wyczuł i odrzucił. Zapomniałaś, że magia kocha prawdę, Alison. Dlaczego popełniasz błędy Riley?

Oczy Alison stały się czarne. Pomiędzy jej palcami dostrzegłam cienkie strużki czarnej mocy. Nie miałam wiedzy odnośnie rodzaju mocy, jaką przyswoiła. Czarna magia była różna, podzielona na wiele kategorii. Wiedziałam, że Bóg istniał, ale nie zamierzałam się do niego modlić i prosić go o błogosławieństwo.

– Zabiłaś moją siostrę!

– Cóż za subtelna zmiana tematu – zadrwiłam. – Przejdziesz do rzeczy czy będziemy tak tu stać i strzępić sobie języki?

Podłoga zaczęła drżeć, dlatego stanęłam w lekkim rozkroku. Otworzyłam dłoń za plecami, a ogień zaczął czule smagać opuszki moich palców. Tęsknił. Ja również za nim tęskniłam. Nie musiałam długo czekać na odpowiedzieć medalionu. Nić porozumienia pojawiła się niemal natychmiast. Uczepiłam się jej mocno i powoli doładowywałam swoje ciało mocą.

Mocą, która przerażała.

Mocą, którą była nieskończona.

Mocą, która zabijała.

– Myślisz, że nic nie wiem o twoim planie?

Jej pytanie wybiło mnie z rytmu, więc straciłam na kilka sekund połączenie z medalionem. Wkurzona, chwyciłam ponownie nić i zmroziłam wzrokiem Alison.

– A ty myślisz, że głupia zmiana daty cokolwiek zmieni? – Pokręciłam głową z niedowierzaniem. – Naprawdę nie masz pojęcia, kim jestem.

– Jesteś tylko ludzkim śmieciem – wysyczała, a jej włosy zaczęły się unosić. – Nie powinnaś się nigdy narodzić!

Nie przejęłam się jej słowami. Gierki emocjonalne zawsze mnie nużyły. Tylko najsłabsze jednostki sięgały po takie rzeczy. Alison chciała wygrać, ale musiała brać pod uwagę porażkę. Tylko idiota zakładałby pełne zwycięstwo.

– Trochę za późno – mruknęłam kpiąco. – Po co przyszłyście? – zwróciłam się do wiedźm, jednak żadna mi nie odpowiedziała. Rowena znajdowała się poza ich zasięgiem. Nikt się nie zorientował, że wciąż trzymała w dłoniach szkatułkę z medalionem. Oczy wszystkich były skupione na mnie. – Macie zamiar tak tu stać i czekać?

– Nie będą rozmawiać z ludzkim śmieciem.

Popatrzyłam krzywo na Alison.

– W takim razie umrą razem z tobą – oświadczyłam, pozwalając ogniu zapłonąć w moich oczach.

Nić między mną a medalionem stała się grubsza. Czułam nadmiar mocy i przeraziłam się, bo nie przypuszczałam, że tak szybko dotrę do granicy. Pozwoliłam ogniu przejąć władzę nad moim ciałem. Kątem oka zobaczyłam szeroko otwarte oczy Arthura, które szybko zamknęły się, a twarz przybrała udręczony wyraz. Gdy ciemnobrązowe oczy spojrzały na mnie ponownie, poczułam ból w płucach. On już wiedział, co zamierzałam zrobić.

Kiedyś Dorothy wspomniała o sposobie na pozbawienie mocy medalionu. Był przy tej rozmowie, zadawał nawet pytania. Prawdopodobnie nigdy nie pomyślał, że ktokolwiek pokusi się na próbę realizacji tak zwariowanego i ryzykownego planu.

– Spędziłam z tobą najlepsze lata swojego życia – powiedziałam szczerze. – Dziękuję ci za to, Arthur.

– Nie rób tego – poprosił. – Chloe, błagam.

– Uważajcie, bo się popłaczę – zakpiła Alison, ale oboje ją zignorowaliśmy.

Patrzyliśmy tylko na siebie.

– Po to to było. Dlatego Dorothy się mną zajęła i zostałam Dziedziczką. Dla wyższego celu, żeby ktoś pewnego dnia mógł to zakończyć. – Mój głos się załamał. – Nie może być tak, że istnieje moc, która jest nieograniczona, która może komuś dać pełną władzę, która może zabijać bez żadnych konsekwencji.

Dostrzegłam łzy w oczach Arthura.

– Błagam... Błagam, Chloe – prosił.

Moc medalionu powoli przekraczała moją wytrzymałość. Nie zostało mi zbyt wiele czasu, a musiałam zrobić coś jeszcze, nim moc pochłonie mnie całą.

– Przepraszam, Arthur – powiedziałam i to było moje ostatnie słowa.

– Umrzesz, idiotko – usłyszałam, a potem czułam i widziałam już tylko ogień.

Medalion miał nieograniczoną moc. Zamierzałam wchłonąć ją całą, dlatego zamknęłam oczy i skupiłam się na nici, która była gruba i silna. Nawet jeśli Alison próbowałaby zerwać połączenie, to nic by to nie dało. Na ułamek sekundy skupiłam moc na jednej rzeczy, którą wykopałam w swoich myślach. Wyobraziłam sobie miejsce, kryształy i przedmiot. Czas nie grał na moją korzyść, ale musiałam spróbować. Mogłam umrzeć, ale nie chciałam wszystkich pociągnąć za sobą. Usłyszałam ciche kliknięcie, a napięcie powoli zeszło z mojego ciała. Jego miejsce zastąpiła moc medalionu.

Nagle zabrakło mi tchu.

Dotarłam do ostatecznej granicy.

Medalion był mną, a ja nim.

Otworzyłam oczy i popatrzyłam na przerażoną Alison. Stała sama na środku pomieszczenia, bo wiedźmy uciekły pod ścianę – łącznie z Roweną, która wciąż trzymała szkatułkę z medalionem.

– To niemożliwe – wyjęczała Alison.

Nic nie powiedziałam, tylko rozłożyłam ramiona i pozwoliłam ogniu zlokalizować wszystkie wiedźmy w pomieszczeniu. Wyrzuciłam Rowenę z tego grona, przy okazji niszcząc blokadę jej mocy, bo taka umowę zawarła z Cassie. Dorothy z pewnością by się na to nie zgodziła, ale to ja decydowałam. Ja miałam moc. To przez nią umierałam.

Zamknęłam oczy, a ogień zaczął swój taniec. Słyszałam wrzaski bóli i przerażenia, mieszające się z błagalnymi nawoływaniami Ketcha. Jego głos słyszałam coraz dalej, więc Rowena z pewnością dopełniła swojej części umowy i zabrała go poza pole mocy.

Pierwszy ból poczułam w prawym ramieniu. Tam moc spaliła duży kawałek skóry. Kolejnym miejscem była lewa ręka. Potem nastąpiła cała lawina. Zacisnęłam pięści, bo runy miały ochronić moje ciało przez spaleniem. Rytuał uzdrawiania potrzebował czasu, ale ja go nie miałam. Nie mogłam umrzeć w zniszczonym ciele. Nie mogłam.

Nie mogłam jej tego zrobić.

۞

Wokół panowała cisza, przerywana płaczem Arthura. Rowena stała za jego plecami i gapiła się na moje nieruchome ciało – robiłam to samo. Czułam się pusta i wybrakowana, ale w jakiś nienaturalny sposób szczęśliwa. Wyciągnęłam dłoń w kierunku Ketcha, jednak nic nie poczułam. Dusza nie mogła płakać. Mogła jedynie przyglądać się, jak bliscy ją opłakują.

W zniecierpliwieniu czekałam na Żniwiarza.

– Już czas.

Chciałam się obrócić, ale nie mogłam oderwać oczu od zapłakanego Arthura, ściskającego moje martwe ciało. Zaczynałam powoli żałować, że nigdy nie pozwoliłam mu się pokochać, że nigdy nie pokochałam go w taki sposób, na jaki zasługiwał.

Zamrugałam i odwróciłam się w stronę Żniwiarza.

– Możemy iść.

Oczy bladego mężczyzny rozszerzyły się w niemym zdziwieniu. W pierwszej chwili pomyślałam, że mnie rozpoznał, bo spotkaliśmy się już wcześniej – tuż po tym jak spłonęłam.

– Nie jesteś kompletna.

– Jestem.

– Brakuje...

– Nie chcę tu być – przerwałam mu.

Mężczyzna spojrzał na moje martwe ciało i potem znowu na mnie. Jego wyraz twarzy pozostał nieprzenikniony.

– Ostatni wyjątek.

– Ostatni wyjątek – powtórzyłam.

Odwrócił się do mnie plecami i zaczął iść. Niepewnie zrobiłam krok do przodu, ale i tak spojrzałam przez ramię na Arthura.

Tak trudno było odejść.

– Chloe – mruknął ponaglająco.

Przeniosłam wzrok na Żniwiarza i pokiwałam głową.

Ruszyłam do przodu, a z każdym kolejnym krokiem czułam się lżejsza i spokojniejsza. Wydarzenia sprzed kilku minut przestały mieć znaczenie, bo pamiętałam coraz mniej. Miłe wspomnienia prześcigały się w mojej głowie i prosiły o uwagę. Widziałam oczami wyobraźni Arthura, który towarzyszył mi przez większość życia. Zawsze patrzył na mnie tak, jakbym była całym jego światem. Nazywał mnie swoim ogniem. Prosił o stałe miejsce w moim życiu.

Opuściłam nisko ramiona i zwolniłam kroku.

Kochałam go.

I z tą myślą odeszłam z tego świata.

elorence

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy i miłosne, użyła 4539 słów i 25900 znaków.

Dodaj komentarz