Nie próbuj mnie ratować! - Rozdział 20

Wszedłem do domu dziewczyn, trzymając w dłoniach kartonowe pudełko, które wziąłem od kuriera. Chłopaczkowi bardzo się śpieszyło, więc jak tylko zobaczył, że zmierzamy do tych samych drzwi, to od razu wcisnął mi przesyłkę, uśmiechnął się przepraszająco i pobiegł do samochodu. Próbowałem przeczytać, co było napisane na pudełko. Jakaś dziwna, dziewczęca nazwa sklepu. Wątpiłem, aby Cassie zamówiła sobie bieliznę, ale moja wyobraźnia była innego zdania, dlatego zaczęła podsuwać mi dość wymowne obrazy.

W kuchni krzątała się Cassie. Znów wyglądała na bardzo pewną siebie. Kroiła warzywa, mrucząc coś pod nosem – chyba śpiewała. Miała spięte włosy, więc spojrzałem na jej odsłoniętą szyję. Mógłbym do niej podejść i dotknąć ustami skóry. Odnaleźć najwrażliwsze miejsce, a potem je wycałować. Zamrugałem i w jednej chwili wróciłem do rzeczywistości. Poczułem na sobie spojrzenie brata, ale nawet na niego nie zerknąłem.

– Coś do ciebie przyszło – powiedziałem, kładąc pudełko na stole.

Cassie oderwała się od krojenia, spojrzała na mnie zdumiona i podeszła szybko do przesyłki. Obejrzała ją z każdej strony, a potem odłożyła.

– Sprawdzę później.

Uniosłem brwi, bo spodziewałem się innej reakcji.

– Zamówiłaś sobie coś? – zapytałem, bo naprawdę byłem ciekawy, czy mój męski instynkt mnie nie zawiódł.

– Sukienkę.

Sam popatrzył na mnie znacząco, z ledwością powstrzymując się od śmiechu. Zacisnął mocno usta i udawał, że wszystko było w porządku.

Cisza była uciążliwa. Co chwilę zerkałem w kierunku Cassie, ale ona w ogóle nie zwracała na mnie uwagi. Przygotowywała obiad w całkowitym milczeniu.

– Nie patrzcie mi na dłonie, bo zaraz się potnę – mruknęła.

– Poczekamy w salonie – rzuciłem, będąc już w połowie drogi do kanapy.

۞

Pochłaniałem cheeseburgera, nie potrafiąc się nadziwić, że w tak zapyziałej dziurze jedzenie było naprawdę niczego sobie. Otarłem dłonią usta i spojrzałem na Sama, który wyglądał na niezadowolonego.

– No co? – burknąłem, aż się poplułem. Mój brat pokręcił głową ze zrezygnowanym wyrazem twarzy, jakby dokładnie wiedział, że podczas jedzenia byłem niezdatny do użytku. – Mówiłem, że jestem głodny, ale spoko… Powoli wracam do rzeczywistości. Daj mi zjeść jeszcze trochę, a będę mógł posłuchać o tej wiedźmie.

– Wiesz, że to poważna sprawa? – zapytał i nie czekając na odpowiedź, mówił dalej: – Cassie w każdej chwili może nie wytrzymać. Jeśli jej dusza odejdzie, ta istota przejmie kontrolę nad jej ciałem. Musimy działać szybko. Jeszcze dzisiaj trzeba odwiedzić Caroline. Prawdopodobnie nas się spodziewa, bo jej prababka potrafiła przewidywać przyszłość, ale... Sama Caroline nie posiada żadnej mocy. Ma tylko geny i księgi.

Zmarszczyłem brwi, bo coś mi się nie zgadzało.

– Skoro nie ma nic wspólnego ze swoimi „siostrami”, to dlaczego szuka medalionu?

Sam odpalił tablet i zaczął szybko stukać palcami. Wyglądał na zdeterminowanego, gdy tak szukał informacji. Wiedziałem, że pewnie mógłby wyrecytować wszystko z pamięci, ale nigdy nie był przemądrzały, dlatego szanowano go bardziej niż mnie.

– Trochę poszperałem i podobno kilka lat temu w jednym z lasów na południu miał się odbyć jakiś transfer mocy… czy coś takiego. Źródła niewiele mówią na ten temat, bo podczas rytuału wybuchł pożar. Wiele czarownic zginęło, chociaż podobno nie było tam żadnego łowcy, jakby…

– Pozabijały się – dokończyłem za niego. – Ale to dalej nie ma sensu.

– A wiesz, co jest najlepsze? – Sam skrzywił się, a potem pokazał mi ekran tabletu. Przebiegłem wzrokiem po tekście i zgrzytnąłem zębami. – Son of a bitch! – warknąłem. – Znowu Ketch i spółka? Czy oni naprawdę nie mogę zachować pozorów?! – Odłożyłem cheeseburgera. – Straciłem apetyt. – Ścisnąłem palcami nasadę nosa i przeanalizowałem jeszcze raz wszystkie dane, jakie mieliśmy. Więcej niewiadomych niż zawsze. Najgorszy był fakt, że w samym środku tego gówna tkwiła Cassie. Na samą myśl o niej mój żołądek wywrócił się do góry nogami. – Skoro tak bardzo kumplowali się z wiedźmami, to musimy najpierw uderzyć do nich. Może zechcą się podzielić jakimiś ploteczkami – zadrwiłem. – Swoją drogą… Ketch to ostatnia osoba, jaką chcę teraz widzieć.

Sam zaśmiał się cicho.

– Całkiem możliwe, że będą potrafili nam pomóc.

– Dobrze wiesz, jakie mam zdanie na ten temat – warknąłem.

– Ale nie mamy wyboru, Dean! – Przeczesał dłonią włosy i wbił we mnie zaniepokojone spojrzenie. – Rozmawiałem z Jo i nie jest dobrze. Cassie coraz mniej przypomina siebie. – pokręcił głową z niedowierzaniem. – Jo specjalnie pokazała jej broń, a co zrobiła nasza Cassie? Zaczęła nią wymachiwać, jakby była doświadczoną łowczynią, a obydwaj wiemy, że tak nie jest. – Nachylił się nad stołem i westchnął ciężko. – Jeśli nie chcesz, mogę sam tam pojechać i z nimi porozmawiać. Prawdopodobnie i tak zdziałam więcej niż ty.

Machnął niedbale dłonią w moim kierunku, więc się najeżyłem.

– Boże, Sam! Przecież od dawna wiadomo, że ci sukinsyny mnie nienawidzą. Moja śmierć na pewno wywołałaby uśmiech na ich pieprzonych mordach.

Mój brat zmrużył oczy.

– Skończ głupio gadać, tylko skup się, bo jest coś jeszcze.

Wywróciłem teatralnie oczami.

– Co?

– Wezmę ze sobą Cassie.

Uniosłem wysoko brwi i czekałem, bo miałem nadzieję, że się przesłyszałem. Sam milczał, więc jeszcze raz przeanalizowałem jego słowa i głośno przekląłem.

– Nie ma mowy! Nie wystawię im Cassie! Co ci w ogóle odbiło?

– Może jak opowie…

– Nie ma mowy! – powtórzyłem oburzony. – Nie wtajemniczymy ich w to! Znowu zaczną działać za naszymi plecami, narażając życie tej biednej dziewczyny. Nie zgadzam się na to!

– Czas nam się kończy – przypomniał Sam, świdrując mnie wzrokiem. – Cassie jest urocza, więc może potraktują nas łagodnie i nawet pomogą.

– Naprawdę to rozważasz?!

Sam uderzył dłonią w stół, a potem odchylił się na krześle.

– Najpierw może omówmy inny problem – zarządził. – Co się dzieje między wami? Co się dzieje z TOBĄ, Dean? – Prychnął. – Nie możesz się z nią przespać, bo Jo cię zabije. A ja cię wskrzeszę i sam zabiję, bo Cassie nie zasłużyła sobie na takie traktowanie. To nie jest dziewczyna na jedną noc.

Położyłem łokcie na stole, szukając w głowie odpowiednich słów, bo wiedziałem, że byłem w kiepskim położeniu. Doskonale pamiętałem, co czułem, gdy dotykałem kciukiem jej ust, jak bardzo pragnąłem ją pocałować. To uczucie było silniejsze niż głos rozsądku. W jej oczach nie widziałem strachu… Rzucała mi wyzwanie, czekała na mój ruch, analizowała dalsze kroki. Coś się zmieniło podczas naszego wspólnego polowania. Nagle zdałem sobie sprawę, że Cassie nie była sobą. Działała może impulsywnie, ale każdy jej ruch był przemyślany. Nikt z nas nie ucierpiał, chociaż mogłem zginąć. Zachowała zimną krew, zabiła demona, a potem wyprowadziła nas stamtąd, wyrywając ze szponów mściwego ducha.

Podobała mi się ta jej nowa wersja. Jej pewność siebie na polu walki była po prostu… seksowna. Moja wyobraźnia zaczęła działać, a ja wcale nie chciałem jej powstrzymywać. Pewnie siebie laski były dobre w łóżku.

– Dean – mruknął upominająco Sam. – Czy mógłbyś wrócić na ziemię?

Potrząsnąłem głową, odseparowując się od zboczonych myśli. Jęcząca Cassie musiała poczekać.

– Myślę, dobra? – burknąłem. – Szukam jakiegoś cholernego punktu zaczepienia, bo naprawdę nie chcę wciągać w to Ketcha.

– A może po prostu boisz się, że spodoba mu się Cassie? – zażartował, ale po chwili spoważniał. – Nie odwracaj kota ogonem, tylko odpowiedz na moje wcześniejsze pytanie.

– Jakie? – Udałem głupka. – Cheeseburger był całkiem niezły, ale rozmowa o tym sztywniaku odebrała mi chęć do życia i jedzenia.

– Zostaw Cassie w spokoju – powiedział stanowczo Sam. – Spotyka się z Killianem, więc odpuść sobie ją i skup się na robocie.

– Przecież się skupiam!

Mój brat uniósł brew.

– Naprawdę? – zapytał bez większych emocji. – Twoje ego jest ważniejsze niż jej życie?

Nie odezwałem się od razu, bo wiedziałem, że muszę trochę odetchnąć, zanim rzucę się na brata z pięściami. Nie potrafiłem zrozumieć jego toku myślenia, bo przecież nie zaproponowałem Cassie randki ani nawet nie próbowałem zaciągnąć jej do łóżka. Może tamtego dnia stać nas było na więcej, ale do niczego nie doszło.

– Koniec tematu – uciąłem. – To jedziemy najpierw spotkać się z Ketchem, czy od razu do naszej wiedźmy bez mocy?

– Czyli jednak jedziesz ze mną? – zapytał zaskoczony.

– Niestety… – Wstałem i poprawiłem kurtkę. – Nie oddam ci pod opiekę Cassie, bo za bardzo ufasz tym dupkom. Już raz prawie umarła.

– Znowu do tego wracamy? – westchnął Sam. – Tylko ty potrafisz chronić ludzi? Serio? Może wreszcie dotrze do ciebie, że jestem takim samym łowcą jak ty?

– Ale ufasz dupkom – przypomniałem, patrząc na niego znacząco. – Nie oddam ci Cassie.

Sam roześmiał się i wstał.

– Nie chcę Cassie – odparł z dziwnym uśmiechem. – I ty też nie powinieneś jej chcieć.

– Nie chcę. – Ledwo wypowiedziałem te słowa, a już po sekundzie wiedziałem, że to kłamstwa. – To wreszcie Ketch czy Caroline?

– Ketch – postanowił Sam. – Z nim udamy się do Caroline.

Powstrzymałem się od wiązanki przekleństw.

– No to do roboty, braciszku – mruknąłem i ruszyłem do wyjścia.

۞

Ketch stał oparty o swój samochód i przyglądał nam się podejrzliwie. Miałem ochotę zatopić pięść w jego twarzy, ale musiałem się powstrzymać. Sam nigdy by mi tego nie wybaczył. Staliśmy kilka metrów od niego, żeby ograniczyć ryzyko skoczenia sobie do gardeł. Przypomniałem sobie o broni, którą wsunąłem za pasek spodni. Czułem jej przyjemny ciężar. Jeśli sytuacji by tego wymagała, bez żadnego problemu sięgnąłby po pistolet i odstrzelił temu sukinsynowi łeb. Tyle razy wystawił nas na pożarcie swojej sekcie, że już dawno powinien umrzeć. Niby należeliśmy do tego samego zgromadzenia, ale jednak mieliśmy zupełnie inne priorytety. Dla nas liczyło się życie, dla nich – statystyki.

– Winchesterowie dzwonią, a człowiek zaczyna się zastanawiać, czy nastał ten piękny moment, że świat wali im się na głowę.

– Daruj sobie – warknąłem.

– Dean – upomniał mnie Sam.

Przewróciłem oczami i wziąłem głęboki wdech.

– Dobra, mamy sprawę – zacząłem. – Potrzebujemy was, chociaż z ogromnym trudem przechodzi mi to przez gardło. – Posłałem w kierunku Ketcha nieszczery uśmiech. – Podobno lubicie się z wiedźmami.

Ketch delikatnie pokręcił głową.

– Niedosłownie i nie ze wszystkimi – sprostował. – Do czego zmierzasz?

– Chodzi o medalion Warrenów – odpowiedział szybko Sam.

Spiorunowałem go spojrzeniem, ale ten tylko wzruszył ramionami.

– Medalion Warrenów? – powtórzył zaskoczony Ketch. – Nie słyszałem o nim całe wieki. Podobno został skradziony i ukryty.

– Tak, a teraz nagle wszystkie wiedźmy sobie o nim przypomniały i zaczęły go szukać – wyjaśnił mój brat, ostrzegawczo zerkając w moim kierunku. – Demony i wiedźmy zabijają się wzajemnie za niego.

– A co wy macie z tym wspólnego? – zainteresował się.

Obrzuciłem Ketcha chłodnym spojrzeniem.

– Nie możemy powiedzieć.

Pokiwał głową i odepchnął się ręką od samochodu.

– W takim razie nic tu po mnie. – Uniósł kącik ust, otwierając drzwi. – Żegnajcie, Winchesterowie.  

– Poczekaj!

Miałem ochotę udusić własnego brata.

– Widzisz? Ten sukinsyn nie chce nam pomóc. Mówiłem ci!

– Sukinsyn – powtórzył rozbawiony Ketch. – Jesteś zabawny, Dean.

– Twoje komplementy są gówno warte, Arthur.

Spoważniał, unosząc wysoko podbródek.

– Nie jesteśmy kolegami, Winchester.

– I nigdy nimi nie będziemy – stwierdziłem. – Po prostu chociaż raz nie bądź kutasem i pomóż. Sprawa wygląda fatalnie.

Ketch zamknął samochód i zbliżył się do nas.

– To powiedzcie prawdę.

– Nie…

– Wyjaśnijmy sobie coś, Dean – mruknął niechętnie, jakby rozmowa ze mną nie była mu na rękę. – Nie będę wchodzić w ciemno, bo zawsze zajmujecie się gównianymi sprawami. Przez wasz brak szczerości giną niewinni. Nie narażę swoich ludzi.

– Od kiedy przejmujesz się życiem innych? – zapytałem zaskoczony. – Jeszcze niedawno uważałeś, że śmierć jest synonimem poświęcenia.

Uśmiechnął się w dziwny sposób.

– Kilka rzeczy uległo zmianie, Dean – powiedział tajemniczo. – Pomogę wam, jeśli poznam prawdę.

Zerknąłem na Sama, który wyglądał, jakby już dawno podjął decyzję. Jedynym problemem byłem ja sam, bo nie ufałem Ketchowi i tej sekcie. Ale w grę wchodziło życie Cassie, dlatego nie mogłem odmówić pomocy – nawet z ręki wroga.

– Dobra. – Westchnąłem głośno. – Nasza… koleżanka została opętana przez wiedźmę.

Ketch zmarszczył brwi.

– Przez wiedźmę? Jesteście pewni?

– Nie do końca – odpowiedział szybko Sam. – Dziewczyna jest w jakiś sposób związana z rodem Warrenów, a Rowena znalazła w jej głowie blokadę, którą próbowała sforsować.

Pierwszy raz widziałem, żeby Ketch tak zbladł. Zamrugał, bo chyba nie dowiedział w to, co słyszał. Wyciągnął komórkę, a przez chwilę na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Kiedy ponownie na nas spojrzał, znowu był sobą.

– Próbowała? To znaczy, że jej się udało?

– Nie – przyznał niezadowolony Sam. – Zabraliśmy ją do Bobby’ego, ale w połowie rytuału… jej oczy… – Wypuścił głośno powietrze. – Ona nie zachowywała się normalnie, Ketch, a my nie byliśmy w stanie jej pomóc. Na dodatek cały czas ma potworne bóle głowy, napady dziwnych wizji, często mdleje i z dnia na dzień coraz mniej przypomina siebie.

– Rowena powiedziała wam, co to za blokada?

– Podobno dziewczynie wymazano pamięć – wtrąciłem się. – Polują na nią wampiry, demony i wiedźmy.

Ketch pokiwał wolno głową i długo milczał. Obserwowałem go, licząc, że za chwilę wpadnie na jakiś genialny pomysł, który będziemy w stanie jak najszybciej wprowadzić w życie. Nie byłbym z tego powodu zadowolony, ale liczyła się tylko Cassie.

Musiałem chociaż spróbować ją uratować.

– Jaki macie plan? – zapytał wreszcie Ketch, patrząc na Sama. – Bo jakiś macie, prawda?

Powstrzymałem się od wywrócenia oczami.

– Chcemy dorwać jedną z wiedźm i wyciągnąć z niej informacje na temat medalionu.

– Myślicie też, że będzie w stanie pomóc waszej koleżance?

– Mamy taką nadzieję – westchnął Sam. – Jej dusza dwa razy znajdowała się poza ciałem. Pewnego dnia już nie wróci.

Ketch znieruchomiał.

– Jej dusza?

Sam podszedł do samochodu i wyciągnął z bagażnika tablet. Szybko śmigał palcami po ekranie, aż wreszcie wręczył urządzenie Ketchowi. Spojrzałem na zegarek i zrozumiałem, że minęło sporo czasu, a my dalej niczego nie ustaliliśmy. Zdawałem sobie sprawę, że sprawa Cassie była zagmatwana, ale nie sądziłem, że ten dupek będzie aż tak tym zainteresowany!

– Velisim – powiedział cicho. – Velisim – powtórzył jeszcze raz, a potem podniósł wzrok na Sama. – Dusza tej dziewczyny nie uciekła z ciała, Winchester. Ta dziewczyna przeszła przez blokadę i znalazła się po drugiej stronie.

Zmarszczyłem brwi.

– Co to oznacza? – mruknąłem.

– Trzeba odnaleźć medalion – stwierdził Ketch. – Lata temu miał się odbyć rytuał, któremu towarzyszyła ogromna ilość mocy. Przybyły prawie wszystkie czarownice, bo pewne obrzędy wymagają odpowiednich okoliczności. – Skrzywił się. – Ale coś poszło nie tak.

– Chodzi ci o ten pożar podczas transferu mocy? – dopytałem.

– Transfer mocy? – Ketch zaśmiał się ponuro. – Doszło do zdrady. Dziedziczna medalionu Warrenów została zdradzona i zamierzano odebrać jej moc. – Wsunął dłonie do kieszeni spodni. – Najprawdopodobniej pożar był tylko konsekwencją wojny rodów.

– Znalazłem informację, że żaden łowca nie brał w tym udziału – powiedział mój brat.

Ketch odwrócił wzrok, co od razu wzbudziło we mnie podejrzenia.

– Nawet nie próbuj nas okłamywać – warknąłem ostrzegawczo.

Westchnął i pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Wśród czarownic było dwóch łowców, którzy towarzyszyli dziedziczce rodu Warrenów. Pojawili się tam w ramach sojuszu, ale nie zostali zbyt mile przyjęci i zginęli.

Popatrzyłam pytająco na Sama, który wydawał się równie zaskoczony, co ja. Ta historia była bardziej pokręcona niż sądziłem.

– Moment – mruknąłem, wzdychając ciężko. – To wreszcie byli tam łowcy czy nie?

– Dosłownie: byli, bo obdarto ich ze skóry – odpowiedział.

Poczułem jak żółć podeszła mi do gardła.

– Dlaczego teraz wystawili list gończy za naszą koleżanką? Czy to oznacza, że siedzi w niej wiedźma? – zasypałem go pytaniami.

– Rowena wspominała coś o Dorothy Warren – odezwał się Sam..

Ketch uniósł wysoko brwi.

– Co o niej mówiła?

– Że grzebała w jej głowie i to ona jest odpowiedzialna za blokadę.

– Macie wszystkie potrzebne informacje i nie jesteście w stanie pomóc tej biednej dziewczynie? – zapytał ironicznie. – Legendy o was to bujda, Winchesterowie.

Zrobiłem krok do przodu, ale Sam wystawił rękę, od której się odbiłem. Zgromiłem go spojrzeniem, ale nie zamierzał odpuścić.

– Skoro jesteś taki mądry, to nas oświeć – syknąłem.

– Musimy znaleźć medalion przed wiedźmami – stwierdził. – A wtedy dowiemy się prawdy.

– Nie ma innego sposobu?

– Nie. I mamy bardzo mało czasu, bo skoro wasza koleżanka już była po drugiej stronie, to niebawem zrobi to ponownie. Pytanie, czy ta istota po drugiej stronie pozwoli jej wrócić.

Po moim ciele przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Pomyślałem o tamtym polowaniu. Cassie może nie była sobą, ale istota, która przejęła nad nią kontrolę, wcale nie zamierzała jej skrzywdzić – nawet pomogła. Ale to nie miało żadnego sensu!

– Czyli nie ma szans, żeby była opętana?

– Nie – potwierdził Ketch. – Medalion złamie blokadę, ale do tego czasu trzeba ją naprawić.

Zamrugałem.

– Naprawić?

– Dziewczyna oszaleje, jeśli nie zamkniecie szczeliny – rzucił chłodno. – Pozwoliliście Rowenie grzebać w czyjejś głowie. Niewiarygodne! – Wyglądał na wkurzonego. – A potem jeszcze sami próbowaliście to zrobić. Narobiliście tylko niepotrzebnych szkód! Mogliście od razu zwrócić się do nas o pomoc.

Wyprostowałem się i ruszyłem na niego, ale znowu powstrzymał mnie Sam.

– Odwal się, Sammy, bo muszę komuś przyłożyć.

– No dalej, Dean – mruknął wyzywająco Ketch. – Spróbuj swoich sił.

– Rozkwaszę ci mordę, sukinsynie – warknąłem, napierając na rękę Sama. – Rodzona matka cię nie pozna.

– Nie mam matki. – Wzruszył ramionami. – A moje rany na pewno opatrzą czyjeś bardzo delikatne dłonie, dlatego się nie powstrzymuj.

Zbity z tropu, otrzeźwiałem.

– Tak, Ketch – powiedziałem rozbawiony. – Na pewno znalazła się na tym świecie kobieta, która pozwoli się dotknąć takiemu dupkowi jak ty.

Uśmiechnął się szyderczo.

– Jeszcze się zdziwisz.

Wziąłem kilka głęboki oddechów, bo musiałem się uspokoić.

– Dobra, skończyliście już? – zdenerwował się Sam. – Ketch, jedziesz z nami do Caroline? To jedna z wiedźm, ale niestety nie posiada żadnej mocy.

– A spodziewa się nas?

– Tak, jej prababka potrafiła przepowiadać przyszłość.

Ketch niespodziewanie spojrzał w niebo, marszcząc czoło.

– Dopiero za dwa dni. W sobotę powinno się udać.

Obydwoje z Samem byliśmy zaskoczeni.

– Dlaczego?

– Cali Winchesterowie – mruknął z odrazą. – Jest pełnia, więc wiedźmy mają teraz więcej mocy. Musimy poczekać do pierwszej fazy księżyca. Wtedy odziedziczony dar Caroline będzie bezużyteczny. – Wzruszył niedbale ramionami, wycofując się w stronę samochodu. – Może będzie miała przeczucie, ale z niczym go nie pokojarzy. Lepiej dla nas.

Zaskoczony, nie wiedziałem, co mam powiedzieć.

– Co zrobimy w sobotę?

– Odezwę się do was – mruknął, otwierając drzwi. – Chrońcie dziewczynę.

– Wiemy, dupku – warknąłem.

Ketch uśmiechnął się krzywo.

– Najlepiej będzie, jeśli zajmie się tym Sam, bo przy tobie może stać się jej krzywda.

Zacisnąłem dłonie w pięść.

– Spieprzaj stąd, Ketch – wycedziłem.

– Do zobaczenia, Winchester. – Uśmiechnął się szeroko. – Sam, zadzwonię w sobotę rano.

Nie usłyszeliśmy nic więcej, bo Ketch wsiadł do samochodu i odjechał z piskiem opon. Obróciłem się w kierunku brata i rozłożyłem ramiona.

– Zadowolony? – zadrwiłem. – Ten przemądrzały sukinsyn doprowadza mnie do szału!

– Ale nam pomoże – przypomniał Sam. – Dlatego zapomnij na chwilę, że chcesz go zabić.

– Nie pozwolę zbliżyć mu się do Cassie – zastrzegłem.

– Niby dlaczego?

Westchnąłem.

– Nie słyszałeś? Świetnie zna wiedźmy! Wiedział więcej niż my. Czy to nie wydaje ci się podejrzane? Nigdy nie widział Cassie na oczy, a dokładnie wiedział, co jest grane! I parokrotnie zbladł, a Ketch nigdy nie blednie, bo niczego się nie boi.

Sam opuścił nisko ramiona.

– Może masz rację, ale i tak nie mamy lepszego rozwiązania – powiedział zrezygnowany. – Musimy skorzystać z jego pomocy.

– Obyśmy tego nie pożałowali – burknąłem pod nosem, bardziej do siebie niż do brata.

۞

Jo nie wyglądała na zadowoloną. Musiałem się ze wszystkim przespać, dlatego po spotkaniu z Ketchem pojechaliśmy z Samem do bunkra, gdzie skonfrontowaliśmy słowa tego dupka z rzeczywistością. Na nasze nieszczęście większość rzeczy się zgadzała. Nie rozumieliśmy tylko, dlaczego wie tak dużo o wiedźmach, skoro pociąga za spust bez mrugnięcia okiem za każdym razem, gdy stają mu na drodze.

Nie zamierzaliśmy wtajemniczać Jo, bo zdawaliśmy sobie sprawę, że to mogłoby się źle skończyć dla Cassie. Harvelle bez najmniejszego problemu sięgnęłaby po strzelbę, a tego wolałem uniknąć. Nasze wewnętrzne spory musiały zniknąć, żebyśmy byli zdolni do współpracy.

– Dean, cały czas powtarzałeś, że to skończeni idioci, a teraz poszliście do nich prosić o pomoc? – zapytała zdumiona. – Jest aż tak źle, czy może wam już całkowicie odbiło?

– Nie prosiliśmy o żadną pomoc – obruszyłem się. – To ostateczność, dobra?

– Niech ci będzie – mruknęła Jo i nagle przygryzła wargę, krzyżując ramiona. – Dobra, pewnie i tak mnie zabijesz za parę minut, gdy zejdzie Cassie, dlatego cię przygotuję.

– Na co?

Sam odchrząknął i podszedł do Jo. Znowu byli przeciwko mnie, knując coś za moimi plecami. Z pewnością dotyczyło to Cassie.

– Spiskujecie przeciwko…

– Uspokój się – warknął Sam, wchodząc mi w słowo. – Cokolwiek powiesz czy zrobisz i tak nie będzie miało znaczenia, bo nikt cię nie posłucha, ale…

– Hej.

Wszyscy obróciliśmy się w stronę Cassie, a raczej w stronę dziewczyny, która miała jej głos. Długa, szara sukienka delikatnie opinała drobne ciało, a moje wnętrzności ścisnął nieokreślony żal.

– Dokąd to? – zapytałem zachrypniętym głosem, nie potrafiąc oderwać oczu od jej twarzy. Pomalowała się w taki sposób, żeby jeszcze bardziej podkreślić duże, brązowe oczy i idealne usta. Jej policzki były lekko zaróżowione, a skóra błyszczała jakimś dziwnym blaskiem. – Wychodzisz z Killianem? – dorzuciłem, nie mogąc się powstrzymać.

Pokiwała delikatnie głową, a jeden z kosmyków włosów wysunął się z koka i opadł na jej twarz. Chciałem podejść i go odgarnąć, ale tylko zacisnąłem dłoń w pięść. Jo zrobiła to za mnie, poprawiając jedną ze spinek we włosach Cassie.

– Pięknie wyglądasz – powiedziała podekscytowana. – Killian padnie na twój widok!

– Nie przesadziłam? – upewniła się, zerkając na mnie, chociaż pytanie z pewnością było skierowane do Jo. – Nie chciałabym się wygłupić.

– Nie opowiadaj bzdur!

– Naprawdę świetnie wyglądasz, Cassie – odezwał się mój brat.

Widziałem kątem oka jak patrzył na nią z aprobatą, co musiało jej wystarczyć, bo nie zamierzałem nic mówić ani robić. W mojej głowie za to usłyszałem słowa Ketcha.

„Najlepiej będzie, jeśli zajmie się tym Sam, bo przy tobie może stać się jej krzywda.”

Nie miał racji, do cholery!

– Nie chcę psuć twojej randki, ale raczej nie powinnaś pokazywać się publicznie.

– Dean! – krzyknęli jednocześnie Jo i Sam.

Wstrzymałem powietrze, bo Cassie parsknęła śmiechem.

– Chyba czytasz w moich myślach – powiedziała z żalem. – Nie lubię tłumów ludzi. Nie chcę być wytykana. W ogóle nie chcę tam być.

Poczułem się mile połechtany.

– To zostań – zasugerowałem.

Skrzywiła się.

– Nie mogę. – Wygładziła sukienkę na biodrach, więc mój wzrok automatycznie powędrowały za jej dłońmi. – Killian będzie na mnie czekał.

„A niech czeka!” – pomyślałem sfrustrowany.

– Nie powinnaś ruszać się z domu. Nie będziemy mogli zapewnić ci ochrony.

– Mamy pewną teorię – mruknęła niepewnie Jo.

Odwróciłem się w jej stronę z niezbyt zadowoloną miną.

– Niby jaką?

– Cassie grozi niebezpieczeństwo tylko wtedy, gdy jesteśmy przy niej – odpowiedziała. – Zauważyliśmy to już jakiś czas temu, a teraz, gdy spotyka się z Killianem, wszystko się uspokoiło. – Przerzuciła włosy do przodu, uśmiechając się przepraszająco. – To przy nas nie jest bezpieczna.  

Zacisnąłem zęby, bo nawet do głowy mi nie przyszło, żeby wyciągać takie wnioski!

– Żartujecie, prawda? – zapytałem z nadzieją.

– Nie zauważyłeś wcześniej tego? – odezwał się Sam. – Teraz Cassie bywa częściej poza domem, a jednak nikt jej nie atakuje, dopiero gdy któreś z nas jest w pobliżu…

– Dość!

– Ale Dean…

Zmroziłem ich spojrzeniem, nie mogąc dłużej słuchać tych bzdur.

– Nie stanowimy dla niej niebezpieczeństwa, rozumiecie? To tylko przypadek, że akurat przy… Killianie nic się nie dzieje. Nie mamy gwarancji, że będzie tak zawsze. – Wskazałem palcem drzwi. – Nie mamy gwarancji, że dzisiaj wróci do domu cała i zdrowa. – Zrezygnowany, opuściłem rękę. – Nie mamy żadnej pewności, do cholery, dlatego nigdzie nie idziesz – zwróciłem się do Cassie, która od razu pobladła.

– Słucham? – pisnęła.

– Powiedziałem, że nigdzie nie idziesz – powtórzyłem głośniej, nieświadomie przysuwając się bliżej.

I wtedy coś się stało. Brązowe oczy Cassie rozbłysły, a jej usta wygięły się w szyderczym uśmiechu.

– Naprawdę, Dean? Naprawdę sądzisz, że jesteś w stanie mnie powstrzymać? – zapytała zimno, robiąc krok w moją stronę.

– Dean! – szepnęła spanikowana Jo, ale zignorowałem ją.

– Nie wypuszczę cię stąd.

Cassie znieruchomiała, ale tylko przez chwilę. Szybko przywołała się do porządku, poprawiając spinkę, która znowu próbowała uwolnić jeden z kosmyków jej włosów.

– To patrz – rzuciła wyzywająco, a potem odwróciła się na pięcie i ruszyła do drzwi.

Chciałem za nią pójść, ale drogę zastawił mi Sam.

– Odpuść.

– Sammy – warknąłem ostrzegawczo, mierząc go groźnym spojrzeniem. – Odsuń się!

– Nie, Dean. Nie spieprzysz jej tego wieczoru.

– Odsuń się!

– Dean – syknęła Jo, stając obok nas. – Nie możesz jej rozkazywać. Cassie nie jest dzieckiem. Obiecała, że zadzwoni.

Zrobiłem porządny krok do tyłu, nagle tracąc całą nadzieję.

– Jej życie wisi na włosku, a wy tak po prostu puszczacie ją samą z facetem, którego nie znacie. Nawet nie wiecie, co to za impreza! – Pokręciłem głową z niedowierzaniem. – Módlcie się, aby nic się jej nie stało.

Po tych słowach wyszedłem wzburzony z domu, trzaskając drzwiami. Wsiadłem do Dzieciny i ruszyłem w sam środek ciemności, co chwilę dociskając mocniej pedał gazu.

Byłem zły i zawiedziony, na dodatek zazdrosny. Nie mieściło mi się w głowie, dlaczego Cassie czuła się bezpieczniej w ramionach zwykłego człowieka, a nie łowcy. Ten cały Killian nie mógłby jej uratować. A ja mogłem. Mogłem i chciałem to zrobić.

elorence

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i fantasy, użyła 4868 słów i 29045 znaków.

3 komentarze

 
  • Convallaria

    Puk puk dziś czwartek 😊 po ciężkim dniu weszłam z nadzieją że poczytam sobie coś fajnego. Lubię to opowiadanie bo jest takie inne. Fikcyjna rzeczywistość ale realne uczucia.  
    Każdy z nas zna twardzieli typu Dean. Ale oni też mają uczucia i jeśli tylko znajdą na swojej drodze odpowiednie osoby to mają ogromną chęć opiekowania się, bycia i dbania o te osoby.  
    Fajnie opisujesz stopniową przemianę naszej głównej bohaterki. Świetnie trzymasz w napięxiu co dalej i dalej.
    Ja jestem romantyczką i kibicuję każdemu pięknemu uczuciu. I kropka 🤪

    11 mar 2021

  • elorence

    @Convallaria dziękuję za cudowne słowa! ❤ Też jestem romantyczką! I bardzo cieszę się, że ta historia tak bardzo Ci się podoba ❤

    Nowy rozdział dodałam w ostatniej minucie czwartku 😂 Ważne, że spełniłam obietnicę!

    12 mar 2021

  • Convallaria

    Jakby co to tu więcej ludzi czeka 😊😊

    7 mar 2021

  • elorence

    @Convallaria cieszę się ❤ Najprawdopodobniej w czwartek pojawi się rozdział :)

    9 mar 2021

  • LadyTyna

    Ciągle czekam i czekam na kolejną część😊. Jestem bardzo ciekawa co się wydarzy na balu i czy Dean zorientuje się z kim spotyka się Cassi 🙊

    7 mar 2021

  • elorence

    @LadyTyna w czwartek może będzie już wiadomo co z balem, ale jeśli chodzi o Deana... trzeba będzie jeszcze poczekać dla dobra fabuły 😊 Ale cieszę się, że czekasz, bo to oznacza, że ta historia Cię wciągnęła ❤

    9 mar 2021