Nie próbuj mnie ratować! - Rozdział 27

Chodziłam po pokoju i od ponad trzydziestu minut próbowałam dodzwonić się do Ketcha. Wciąż nie czułam się najlepiej, ale powoli zaczynałam za nim tęsknić. Ostatni raz widzieliśmy się na Wielkim Wieczorze. Odruchowo dotknęłam palcami ust, bo Arthur nie zachowywał się jak ktoś, komu byłam obojętna. Nie rozumiałam tego braku kontaktu. Wiedziałam, że był w bunkrze, gdy Alison próbowała przywrócić mnie do życia, ale szybko zniknął. Chciałam z nim porozmawiać. MUSIAŁAM z nim porozmawiać.

O moją czaszkę wciąż obijało się imię tej dziewczyny.

Ignis.

Kim była? Dlaczego nikt mi o niej nie powiedział? I co ja miałam z nią wspólnego?

Nie podobało mi się, że znowu tkwiłam w czymś, o czym nie miałam zielonego pojęcia. Chociaż raz w życiu pragnęłam być poinformowana, nie mieć wrażenia, że byłam tylko pionkiem w czyjeś grze. Gdzieś głęboko odczuwałam zazdrość, bo Ignis nie wydawała się zwykłą dziewczyną. Musiała być kimś ważnym, dlatego powoli przestawałam rozumieć, co Ketch we mnie widział.

I Alison.

Nie znałam jej. Wiedziałam, że zawdzięczam jej życie, ale z jakiegoś powodu nie potrafiłam jej w pełni zaufać. Znowu poczułam ukłucie zazdrości. Ona również znała Ketcha. Zdawałam sobie sprawę, że nie znaliśmy się z Arthurem zbyt dobrze, ale dlaczego wiedziałam o nim tak niewiele? Tylko podstawowe informacje, zero konkretów.

Spróbowałam jeszcze raz zadzwonić, ale znowu nie odebrał.

Sfrustrowana, odrzuciłam komórkę na łóżko i obróciłam się, ale wykonałam tylko pół obrotu, bo nagle potknęła się o dywan i prawie upadłam. Wściekła, próbowałam się podnieść, ale to nie był dobry pomysł, bo dywan podwinął się z jednej strony i znowu się potknęłam. Ostrożnie usiadłam na podłodze, wzdychając cicho.

Miałam czarne dziury w pamięci. Znowu byłam niezdarna. Przynajmniej zniknęły bóle głowy i wizje, których nawet nie pamiętałam. Gdyby nie Jo, z pewnością błądziłabym we mgle, chociaż i bez tej wiedzy tak się czułam.

Moja frustracja zaczęła się pogłębiać, więc postanowiłam pojechać do Ketcha i porozmawiać z nim osobiście. Musiałam poznać drugą wersję. No i dowiedzieć się, kim była Ignis. Nie chciałam być żadną nagrodą pocieszenia. Cholernym klinem, który nigdy miał się nie dowiedzieć prawdy.

۞

Kłócenie się z Deanem przypominało kłótnię ze ścianą. Od dziesięciu minut próbowałam go przekonać, żeby oddał mi kluczyki do mojego samochodu.

– Mogę wiedzieć, co ty wyprawiasz? – warknęłam.

– Dbam o twoje bezpieczeństwo – mruknął i wrócił do jedzenia pizzy. – Nie wróciłaś jeszcze do zdrowia, dlatego samotne samochodowe wycieczki odpadają. Mogę z tobą pojechać, ale nie zamierzam patrzeć, jak połykacie się z Killianem.

Wiedziałam, że byłam cała czerwona.

– Nie jestem małym dzieckiem i nie potrzebuję niańki!

– Oj, właśnie, że potrzebujesz – mruknął, uśmiechając się ironicznie.

– Zadzwonię do Jo – syknęłam, wyciągając komórkę z tylnej kieszeni jeansów.

– Dzwoń. – Dean machnął kawałkiem pizzy. – Dzwoń i poskarż się, jaki jestem okropny, bo nie chcę, żeby stało ci się coś złego. Jo na pewno wpadnie w furię – drwił. – Zamiast robić z siebie wariatkę, usiądź i przemyśl swoje szczeniackie zachowanie.

Wciągnęłam gwałtownie powietrze do płuc.

– Szczeniackie zachowanie? – pisnęłam. – Chcę tylko odzyskać kluczyki do mojego samochodu!

– Przykro mi, ale nie.

Wcale nie wyglądał, jakby było mu przykro. Zacisnęłam mocno zęby i uderzyłam dłońmi w krzesło, co było głupie, bo prawie zwichnęłam sobie nadgarstek w prawej ręce.

– Już rozumiesz, o co mi chodzi? – zapytał Dean, przyglądając mi się uważnie. – Znów jesteś sobą, więc jesteś podwójnie narażona na niebezpieczeństwo, bo w tej chwili sama dla siebie jesteś zagrożeniem.

– Potrafię prowadzić samochód – powiedziałam twardo. – Robiłam to wtedy i będę robiła też teraz. Nie możesz mi rozkazywać!

– A co właśnie robię? – rzucił drwiąco. Chyba zauważył moją niezadowoloną minę, bo odłożył kawałek pizzy, otrzepał dłonie i wstał. – Nie możemy cię narażać.

– Nie możecie? – powtarzam wściekła. – Nie miałeś żadnych skrupułów, żeby oddać mnie Bobby'emu. Wiedziałeś, że to nie będą przyjemne rzeczy, a jednak pozwoliłeś mu wejść do mojej głowy! Rowena też próbowała i jak to się skończyło? – Odsunęłam się pod ścianę, bo widziałam, że Dean próbował się zbliżyć. – Nie ufam ci, Dean – wyszeptałam.

– Czyli nic się nie zmieniło. – Wzruszył niedbale ramionami. – Nie musisz mnie lubić, ale powinnaś słuchać.

Byłam bliska przewrócenia oczami.

– Wiesz, co? – syknęłam. – Zamówię taksówkę.

Dean uniósł wysoko brew.

– Dlaczego Killian po ciebie nie przyjedzie?

Otworzyłam usta, ale nie wydusiłam z siebie słowa. Zamiast tego, naciągnęłam rękawy bluzki na dłonie i odwróciłam wzrok.

– Cassie?

Przymknęłam na chwilę powieki i od razu poczułam pod nimi piekące łzy. Nie chciałam się rozpłakać przed Winchesterem. Ostatnie dni były dla mnie trudne i chociaż wszyscy próbowali mi pomóc, to jednak potrzebowałam kogoś, dla kogo znaczyłam coś więcej, żeby schować się w jego ogromnych ramionach i przeczekać najgorsze.

– Oddaj mi kluczyki – poprosiłam cicho, kompletnie nie panując nad swoim głosem.

Usłyszałam ciężkie westchnięcie, więc spojrzałam na Deana, który wydawał się bić z myślami. Nagle przeklął, wyciągnął kluczyki z przedniej kieszeni spodni i pokręcił głową.

– Meldunek co pół godziny. Zero zbaczania z trasy. Jeśli nie zastaniesz go w domu, masz wsiąść do samochodu i wrócić tutaj. – Wskazał palcem podłogę, a potem prychnął. – Dupek, pewnie się obraził, bo zamiast grzać jego łóżko, dochodziłaś do siebie po ataku wiedźmy – rzucił pod nosem pogardliwym tonem, oddając mi kluczyki.

Zamrugałam, bo Ketch dobrze wiedział, co mi się przydarzyło. Pragnęłam się łudzić, że nie chciał narazić się Winchesterom, ale przecież istniały komórki. Mógł napisać... cokolwiek. Brak kontaktu z jego strony bolał bardziej niż przykre słowa Deana.

– Czasami mógłbyś powstrzymać się od komentarzy – syknęłam, zaciskając dłonie.

Dean przyjrzał mi się uważnie, marszcząc brwi. Wiedziałam, że doszukiwał się oznak obecności wiedźmy. Ostatnim razem, gdy byłam tak buntownicza, nie byłam sobą. Ale moje ciało wreszcie należało tylko do mnie. Nie zamierzałam nikomu pozwolić, żeby ten stan rzeczy uległ zmianie.

– Zacznij bardziej doceniać swoje życie. – W jego oczach dostrzegłam niebezpieczny błysk. – Przyjdzie czas, gdy będziesz zdana tylko na siebie i nikt nie będzie w stanie cię uratować.

Wytrzymałam jego spojrzenie, chociaż wciąż chciało mi się płakać.

– Przecież to powinno być dla ciebie idealne rozwiązanie, prawda? – Przekrzywiłam głowę, a mój żołądek związał się w supeł ze zdenerwowania. – Ochranianie mnie traktujesz jak przykry obowiązek. Będzie fajnie, jeśli już nie będziesz musiał się zastanawiać, czy przeżyję kolejny dzień, skoro będę już martwa.

– Cassie – warknął upominająco.

Wycofałam się szybko w obawie, że za chwilę Dean zmieni zdanie.

– Jadę do Killiana – mruknęłam i wyszłam z domu, nie oglądając się za siebie.

Uderzyłam stopą w próg, ale udałam, że nic poważnego się nie stało. Piekące łzy wreszcie znalazły swoje ujście i poszłam do samochodu cała zapłakana.

Nie podobała mi się stara wersja mnie. Nie chciałam jej. Gdy byłam odważna, posługiwałam się bronią bez zarzutu... wszyscy byli dla mnie inni – milsi, jakbym urosła w ich oczach, co naprawdę było fajnym uczuciem. Chciałam to z powrotem. Pragnęłam znów być nieustraszona. Zabijać potwory bez strachu, że za chwilę potknę się o własne nogi.

Nigdy nie przyznałabym się do tego głośno, ale żałowałam, że Alison wypędziła z mojego ciała ten kawałek wiedźmy, który uczynił ze mnie kogoś lepszego.

Westchnęłam cicho, naciągnęłam rękawy bluzki na dłonie i otarłam nimi policzki z łez.

۞

Siedziałam na niewielkim schodku przed domkiem, w którym mieszkał Ketch. Obejmowałam się ciasno ramionami, z ledwością powstrzymując się od kolejnego ataku płaczu. Z każdą kolejną minutą czekania coraz bardziej nienawidziłam siebie. Potrafiłam tylko płakać, potykać się o własne nogi, wzbudzać współczucie oraz litość. Wychodząc z cholernego samochodu, prawie poślizgnęłam się na trawie.

Ile jeszcze było przede mną takich „prawie" przypadków?

Poczułam zimne krople na twarzy, więc zadarłam głowę i jęknęłam, widząc ciemne, burzowe chmury. Mogłam uciec do samochodu, ale oczami wyobraźni widziałam siebie leżącą w błocie na środku podjazdu. Zerwał się wiatr. Przełknęłam z trudem ślinę i podciągnęłam kolana pod brodę, a następnie objęłam je mocno rękami.

Małe krople przerodziły się w porządną ulewę. Szybko przemokłam do suchej nitki, a włosy przykleiły mi się do twarzy. Pociągnęłam nosem i pozwoliłam sobie na płacz. Łzy zmieszały się z deszczem. W kieszeni spodni poczułam wibracje. Doskonale wiedziałam, że zbliżała się godzina kolejnego meldunku. Miałam to w nosie. Przed oczami widziałam zadowoloną minę Deana, bo na pewno moja uczuciowa porażka sprawiłaby mu ogromną radość.

Kątem oka dostrzegłam światła, więc odruchowo zmrużyłam oczy. Ciemny samochód zatrzymał się tuż przy mnie i po chwili wypadł z niego Ketch. Gdy podchodził, zauważyłam, że drzwi pasażera się otwierają. Poczułam ukłucie w sercu, widząc zaskoczoną Alison. Zrobiła daszek z dłoni i przyjrzała mi się uważnie, co chwilę zerkając z niepokojem na Ketcha. Poczułam się jak intruz. Niepewnie wstałam i na drżących nogach ruszyłam przed siebie, chcąc ich minąć, wsiąść do swojego samochodu i odjechać, jednak Arthur zastąpił mi drogę. Obrzucił mnie zmartwionym spojrzeniem. Krople deszczu spływały po jego twarzy, a w oczach migało poczucie winy. Nie potrzebowałam więcej, żeby zrozumieć.

– Muszę jechać – powiedziałam, mając nadzieję, że mój głos brzmiał stanowczo.

– Musimy porozmawiać.

Popatrzyłam na Alison, która stała obok samochodu Ketcha i milczała.

– Nie sądzę – mruknęłam, robiąc krok do przodu.

Arthur złapał mnie za ramiona i zatrzymał.

– Wejdę do środka i poczekam – odezwała się Alison.

Ketch pokiwał głową, nie odrywając ode mnie wzroku.

– Nie powinnaś tu przyjeżdżać – stwierdził ze zmarszczonym czołem. – Winchesterzy nie odstępują cię na krok. Jo również. To naprawdę nie jest odpowiedni...

– Dlaczego milczałeś? – przerwałam mu. – Zostawiłeś mnie.

– Nieprawda – szybko zaprzeczył. – Razem z Alison szukaliśmy medalionu Warrenów.

„Razem z Alison" – powtarzałam w myślach, nie mogąc przestać.

– Medalion jest ważniejszy niż ja?

Wystarczyło, że przyjrzałam się uważnie twarzy Arthura, aby zrozumieć, że to pytanie nie powinno paść z moich ust. Bolesny skurcz żołądka przypomniał mi, dlaczego w ogóle się tutaj znalazłam. Skoro głupi medalion był ważniejszy, to Ignis była jeszcze ważniejsza. Nie byłam pewna, czy chciałam to usłyszeć.

– Dzięki niemu, Alison będzie mogła cię chronić – powiedział cicho, nachylając się nad moją twarzą. Z jego nosa kapał deszcz, a ciemne oczy mówiły, że próbuje być ze mną szczery. – Ostatnim razem byłaś na granicy życia i śmierci. Magia nie chciała opuścić twojego ciała, przez co wyrządziła ogromne szkody w twoim organizmie. – Ścisnął mocniej moje ramiona. – Nie chcę, żebyś cierpiała.

– Co zrobiła Alison? – zapytałam wystraszona.

– Odwróciła zaklęcie – odpowiedział niepewnie.

– Co to oznacza?

– Magia, która zabijała cię od środka, zaczęła leczyć uszkodzone komórki. Proces był długotrwały i wzbudzał niepokój u Winchesterów i Jo. Alison zrobiła wszystko, co w jej mocy, żeby żadne z nich nie poznało prawdy.

Żółć podeszła mi do gardła.

– Umierałam? – spytałam drżącym głosem.

– Twoje ciało nie jest tak silne, jak sądziliśmy.

Wyczułam w tym zdaniu pewną dwuznaczność, ale jedynie potrząsnęłam głową, bo natłok informacji zaczął mnie przytłaczać. Dean był przekonany, że dochodziłam do siebie, a ja wracałam do żywych. Nawet Jo nic nie wiedziała! Byłam zdana tylko na siebie.

– Niewiele z tego rozumiem – powiedziałam przerażona. – Żadne z was nie sprawdzało, czy wasz plan się powiódł.

– Alison kontrolowała zaklęcie na odległość.

– Przecież to niemożliwe!

Ketch nagle złapał mnie za nadgarstek, na którym kiedyś nosiłam bransoletkę.

– Pamiętasz, co ci dałem? – Uniósł brwi, patrząc na mnie pytająco. – Bransoletka miała chronić cię przed magią. Gdy Dean ją zniszczył, Alison mogła połączyć się z twoim ciałem i odwrócić zaklęcie.

Zadrżałam, nie tylko z zimna, ale również ze strachu.

– Czy ona... w tej chwili... – urwałam i wzięłam głęboki oddech. – Czy dalej to robi?

Arthur pokręcił głową.

– Siedem dni po twoim wybudzeniu zerwała więź.

Ponownie zadrżałam, a Ketch zmarszczył czoło. Obrzucił moje ciało dziwnym spojrzeniem i przeklął pod nosem.

– Boże – jęknął. – Jesteś cała przemoczona.

Chciałam coś powiedzieć, ale Ketch wziął mnie za ręce i wspiął się po niewielkich schodkach. Uczepiłam się jego szerokich ramionach, próbując uspokoić rozszalałe serce. Arthur postawił mnie na nogi tuż pod drzwiami. Był równie przemoczony co ja, jednak jemu to w ogóle nie przeszkadzało – przynajmniej sprawiał takie wrażenie.

– Przy mnie zawsze będziesz bezpieczna – szepnął, żeby sekundę później ucałować moje czoło. – Teraz porozmawiamy z Alison. Może ona będzie w stanie wyjaśnić ci powagę sytuacji i sprawę z medalionem. Może nawet zaradzi twojej niezdarności.

Odwróciłam wzrok, ale Ketch złapał mnie delikatnie za podbródek i uniósł go, zmuszając, bym spojrzała mu w oczy.

– Porzuć zazdrość – poprosił. – Moje serce nie może należeć do nikogo innego oprócz ciebie.

Już otwierałam usta, aby dopytać o Ignis, ale nie chciałam psuć tej pięknej chwili. Uśmiechnęłam się, chociaż słowa Ketcha wzbudziły we mnie niepokój. Brzmiał, jakby był zakochany. Brak czasu i szkolenia nie wpływały pozytywnie na rozwój naszej relacji. Owszem, nie ukrywał zainteresowania, ale czy to był wystarczający powód do zakochania?

۞

Alison przywiozła mi swoje ubrania, korzystając z samochodu Ketcha. Nie podobała mi się ich zażyłość i wzajemne zrozumienie, które zamykało się w porozumiewawczych spojrzeniach i jednoznacznych uśmiechach. Wielokrotnie chciałam przerwać ich kontakt wzrokowy, ale za każdym razem przypominałam sobie o słowach Arthura. Pewnych słów tak po prostu nie rzuca się na wiatr. Wierzyłam w to całym sercem.

– Rozumiem, że wiesz, czym jest medalion Warrenów i dlaczego jest taki ważny – zwróciła się do mnie Alison. – Wierzę, że Winchesterzy nie ukrywali przed tobą prawdy.

Próbowałam się skupić, ale z niewielkim skutkiem. Wiedziałam, że czarne dziury w mojej pamięci nie będą pomocne i nie do końca zrozumiałam, skąd się brały. Jo niby wyjaśniła, że to miało coś wspólnego z magią, która tkwiła we mnie, ale czy na pewno? Każdego nowego dnia starałam się wytężyć mózg na tyle, aby przypomnieć sobie wydarzenia, które miały miejsce po wyjściu z samochodu Ketcha. To właśnie wtedy zaczęło być źle. To właśnie wtedy zaczęły dziać się rzeczy, które przybliżyły mnie do śmierci.

– Chyba o nim już słyszałam, ale nie potrafię sobie niczego przypomnieć – powiedziałam szczerze. Chciałam coś dodać, jednak szybko zrezygnowałam, bo rozdzwoniła się moja komórka. Wibrowała na stole, a Alison i Ketch od razu utkwiły w niej spojrzenia. – Przepraszam. – Sięgnęłam po telefon. – To Dean. Muszę mu odpisać, inaczej zacznie mnie szukać.

Usłyszałam pogardliwe prychnięcie, więc podniosłam wzrok na Arthura, który nie wyglądał na zadowolonego.

– Nie przesadzaj. To twój pomysł, żeby ukrywać prawdę przed Winchesterami. Miej pretensje tylko do siebie – zrugała go Alison. – Przecież Dean i tak pozna prawdę.

Uniosłam brew.

– Pozna?

Alison wzruszyła ramionami.

– Oczywiście, przecież nie jestem zwykłą wiedźmą – żachnęła się. – Czasami wszechświat lubi mi zaspoilerować przyszłość.

– Tylko czasami? – zapytałam.

– Czasami – podkreśliła. – Jeśli chcesz zapytać o swoją przyszłość, to muszę cię zmartwić, bo jej nie znam. To samo mogę powiedzieć o przyszłości Ketcha i innych. Nie wróżę też z kul i kart. – Machnęła dłonią, uśmiechając się nieszczerze. – Ale nie będę cię już bardziej przerażać. W końcu gramy w tej samej drużynie.

Popatrzyłam jej prosto w oczy, nie wierząc w ani jedno słowo. Nie byłam do końca pewna, czy faktycznie jej nie wierzyłam, czy może wina leżała po stronie zazdrości, która nie odpuszczała i wciąż tliła się gdzieś głęboko w moim sercu. Alison była niezaprzeczalnie piękna. Z pewnością nie jeden facet zwrócił na to uwagę – nawet Arthur. Co do Deana miałam wręcz stuprocentową pewność, bo był znany z niezobowiązujących nocy. Lubił zapewniać towarzystwo pięknym kobietom. Nie byłam w jego typie, dlatego skreślił mnie już przy pierwszym poznaniu i dzielnie trzymał się swoich postanowień.

– Jasne – mruknęłam bez przekonania, poprawiając zbyt dopasowaną bluzkę.

Zauważyłam, że Ketch przyglądał mi się z troską i milczał.

– Nic mi nie jest – odpowiedziałam na niezadane pytanie. – Jestem znów sobą – zapewniłam. – Aż za bardzo – dorzuciłam kpiąco.

– Najpierw porozmawiajmy o medalionie, a potem przedstawię ci rozwiązania magiczne, które mogą złagodzić twoją... – umilkła i skrzywiła się nieznacznie. – Mam na myśli twoją upierdliwą niezdarność.

– Dlaczego chcesz mi pomóc?

– Potrzebujemy cię żywą.

– Alison – warknął Arthur.

Wywróciła oczami.

– Źle się wyraziłam – mruknęłam. – Chodziło mi o fakt, że ciężko utrzymać przy życiu osobę, która sama prosi się o śmierć. – Widząc moją zaskoczoną minę, dodała: – Zwykłe potknięcie w twoim przypadku może się tak skończyć. Chyba się ze mną zgodzisz, prawda?

Pokiwałam niechętnie głową.

– Medalion Warrenów wcale nie jest zwykłym medalionem, bo drzemie w nim ogromna moc, którą może uwolnić jedynie jego prawowita właścicielka. Obecnie jest nią Dziedziczka Warrenów, Riley. Nikt o niej nie słyszał od pamiętnego rytuału, gdy zgromadzono całą moc rodu Warrenów.

Przed oczami stanęły mi płomienie, a w uszach zadźwięczał przeraźliwy krzyk, który zmroził całe moje ciało.

– Marteta dues nitro.

Skołowana, zamrugałam nerwowo, czując nieopisaną ulgę.

– Co to było? – spytałam szybko.

Podniosłam głowę i wtedy zauważyłam zaskoczenie wymalowane na twarzy Ketcha oraz niechęć u Alison, którą próbowała szybko zamaskować obojętnością.

– Nic – mruknęła.

Moje ciało zaczęło płonąć. Znowu usłyszałam krzyk, ale tym razem wydobywał się z mojego gardła.

– Alison! – wrzasnął Ketch.

– Marteta dues nitro!

Płomienie przysłoniły mi cały widok. Chciałam się podnieść, ale ciało odmówiło posłuszeństwa. Krzyczałam, czując ból rozdzierający mnie od wewnątrz. Zamknęłam oczy, jednak i to nie pomogło, bo wciąż widziałam płomienie. Były dosłownie wszędzie.

Nagle spomiędzy nich wyszła ciemna postać. Gdy zbliżyła się, zauważyłam, że miała na sobie długi płaszcz i twarz ukrytą pod kapturem. Poruszała się w taki sposób, jakby płomienie nie mogły stanowić dla niej zagrożenia. Szła wolno w moją stronę. Nagle zatrzymała się, więc z trudem skupiłam wzrok na jej twarzy, a raczej połowie, bo nie widziałam jej oczu. Usta poruszały się bezgłośnie. Nie potrafiłam rozróżnić słów.

– Cassandro – szepnęła przejmującym tonem. – Cassandro...

Sekundę później otoczyła mnie ciemność. Płomienie zniknęły, a moje ciało otulił chłód.

– MARTETA DUES NITRO! – usłyszałam wściekły głos Alison.

Uniosłam powoli powieki i zdałam sobie sprawę, że moja głowa leżała na stole. Poczułam suchość w gardle. Alison ścisnęła boleśnie moje dłonie.

– Cassie?

Jej oczy wypełnione nienawiścią wywiercały dziurę w mojej twarzy.

– Powiedziałaś, że zaklęcie zadziałało! – warknął Ketch, stając obok niej. Wyrwał moje dłonie z jej uścisku i popchnął ją na ścianę. – Jak mogłaś mnie okłamać i narazić Cassie!

– Wiedziałeś o ryzyku – syknęła, wyciągając rękę. – I chyba zapomniałeś, z kim masz do czynienia, Arthurze!

– Co się działo z Cassie?

To pytanie pozostało bez odpowiedzi.

– Alison! Co się działo z Cassie?

– Płonęła – wyrzuciła z siebie z odrazą. – Płonęła dokładnie tak, jak ona.

Ona?

Nie byłam pewna, czy wszystko dobrze rozumiałam, bo czułam się taka słaba i zmęczona. Nie rozumiałam tego, co się wydarzyło. Nic nie rozumiałam. Chciałam zamknąć oczy i zasnąć.

Wyłączyłam się z rozmowy, skupiając na postaci, która wydawała mi się znajoma. Znałam jej głos. Już go gdzieś słyszałam, tylko nie potrafiłam sobie przypomnieć gdzie. Chciałam unieść głowę, ale na samym chceniu się skończyło.

„Cassandro" – usłyszałam w myślach, a potem straciłam kontakt z rzeczywistością.

۞

Leżałam na czymś miękkim, co bardzo ładnie pachniało. Poruszyłam się niespokojnie, ale szybko przeklęłam pod nosem, bo to nie był dobry pomysł. Ból głowy dał o sobie znać. Niepewnie uniosłam powieki, a mój wzrok padł na Ketcha. Siedział przy łóżku i patrzył na mnie z żalem.

– Obudziłaś się – mruknął zachrypniętym głosem. – To dobrze. – Pokiwał głową i wskazał dłonią telefon, leżący obok poduszki. – Włamałem się do twojej komórki, żeby odpisać Deanowi, że u ciebie wszystko w porządku. – Nagle zmarszczył czoło. – Już wiem, że musisz się meldować co pół godziny, żeby ten dupek ci odpuścił.

– Był bardzo zły?

Arthur nie potrafił ukryć niezadowolenia.

– A obchodzi cię to? – zapytał nieprzyjemnym tonem. Westchnął ciężko i przetarł dłonią twarz. – Przepraszam. Pokłóciłem się z Alison, więc mogę być trochę niemiły.

– O co poszło?

Ketch dotknął mojego policzka i delikatnie mnie po nim pogłaskał, odgarniając z niego kosmyki włosów.

– O ciebie.

Moje serce zaczęło szybciej bić.

– Dlaczego?

– Naraziła cię, wmawiając mi, że ma wszystko pod kontrolą – rzucił wkurzony. – Znałem potencjalne ryzyko, ale nie powiedziała mi o najważniejszym.

– Już nam nie pomoże? – zapytałam, starając się nie poruszać, żeby znowu nie odezwał się ból głowy.

– Pomoże, ale musi najpierw ochłonąć – zapewnił. – Ochłonąć i przyznać się, że popełniła błąd. Wiedźmy są trochę zadufane w sobie i nie radzą sobie zbyt dobrze z osobistymi porażkami.

– Kim jest ona?

W pierwszej chwili Arthur nie zrozumiał mojego pytania, bo uniósł pytająco brwi. Jednak nie potrzebował dużo czasu, żeby dotarło do niego, kogo mam na myśli. Dłoń, którą mnie głaskał po policzku, nagle znieruchomiała.

– To przeszłość – uciął.

– Miała na myśli Ignis?

Ketch na chwilę zaniemówił. Zobaczyłam cień przerażenia na jego pobladłej warzy.

– Skąd o niej wiesz? – wykrztusił, cofając dłoń.

– Nie byłam nieprzytomna, tylko w śpiączce. Cały czas wszystko słyszałam – wyjaśniłam.

– Czyli podsłuchiwałaś – spróbował zażartować, na co się nie nabrałam, bo dalej wyglądał na przerażonego.

Powoli obróciłam się na bok. Zacisnęłam zęby, bo zakręciło mi się w głowie.

– Musiała być kimś ważnym, prawda? – zapytałam, nie zamierzając odpuścić.

– Była prawą ręką Riley. Podczas tamtego rytuału dokonano zdrady. Riley mogła uciec, bo Ignis dała jej taką możliwość. – Widok bólu w oczach Ketcha ścisnął mnie za serce. – Spłonęła, ratując nie tylko Dziedziczkę, ale również jej dwie Strażniczki.

– Widziałeś jej... śmierć?

– Nie – szepnął. – Nie było mnie tam. Ustaliliśmy, że pojedzie sama, bo ród Warrenów traktował ją jak rodzinę. Dodatkową ochronę uznaliśmy za niepotrzebną.

– Przykro mi.

– Niepotrzebnie. – Wypuścił powietrze i zgarbił się na krześle. – Jej rodzice próbowali ją ostrzec. Przerwali rytuał i w zamian zostali obdarci ze skóry, a potem spłonęli razem z kilkoma wiedźmami, które nie chciały się zbuntować.

Obróciłam się na plecy i westchnęłam ciężko. Chciałam zadać pytanie, ale nie zamierzałam patrzeć na Ketcha, gdy będzie odpowiadał. Bałam się tego, co mogłam zobaczyć w jej oczach.

– Kochałeś ją?

– Kochałem.

Przełknęłam z trudem ślinę. Ciepła dłoń objęła mocno mój nadgarstek, więc powoli obróciłam głowę i spojrzałam na Arthura.

– Zawsze będę kochał Ignis.

Rozczarowanie oblało moje serce.

– Zawsze – powtórzyłam, nie ukrywając smutku w głosie.

– Ignis była moim wszystkim, Cassie. – Tajemniczy błysk na krótką chwilę rozświetlił spojrzenie Arthura. – Tak, jak ty. – Splótł nasze dłonie i podniósł do ust, żeby ucałować wierzch mojej dłoni. – Istnieje tylko jedna osoba, którą mogę pokochać równie mocno co Ignis.

Szybkie uderzenia mojego serca zagłuszyły głos rozsądku. Uniosłam głowę i szybko ją opuściłam z powrotem na poduszkę. Nieopisany ból na krótką chwilę sparaliżował całe moje ciało. Przymknęłam powieki i mocno je zacisnęłam.

– Nie rób gwałtownych ruchów – powiedział Ketch. – Ból powinien ustąpić do godziny. Potem pomyślimy o specjalnym wyjaśnieniu dla Deana. A teraz spróbuj zasnąć. – Jeszcze raz ucałował wierzch mojej dłoni. – Będę w kuchni, gdybyś mnie potrzebowała.

Otworzyłam oczy i wysiliłam się na uśmiech. Arthur uniósł kącik ust, wstając z krzesła. Zniknął z pokoju, zanim zdążyłam go zapytać o godzinę. Nie miałam mu za złe, że złamał hasło i odpisywał Deanowi, ale chciałam wiedzieć, ile wiadomości musiał napisać, bo całkowicie straciłam poczucie czasu.

„Cassandro" – usłyszałam ponownie w głowie i znieruchomiałam.

Długo czekałam, ale otaczała mnie cisza, dlatego postanowiłam nie reagować. Słyszenie głosów w głowie nie było normalne. Uznałam, że mój mózg spłatał mi figla, bo nie znajdowałam innego wytłumaczenia.

elorence

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i fantasy, użyła 4715 słów i 27225 znaków.

Dodaj komentarz