Nie próbuj mnie ratować! - Rozdział 57

Nasza kolejna sprawa nie wymagała wyjazdu i byłam wściekła.

Czekałam na Deana w samochodzie i bębniłam palcami po udzie, próbując znaleźć wyjście z patowej sytuacji. Nie chciałam rezygnować z seksu, bo byliśmy zmuszeni zostać w bunkrze. Tak naprawdę wcale nie byliśmy, ale Dean stwierdził, że Jo zaczęła coś podejrzewać i postanowił oddać naszą sprawę bratu. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że znudziłam się Deanowi, ale jego spojrzenie rozbierało mnie od samego rana. Nie rozmawialiśmy o tym i nie bawiliśmy się w żadne czułości. Sam seks nam wystarczał – mnie na pewno i miałam nadzieję, że drugiej stronie również.

Czas mijał nieubłaganie. Kilka razy zerknęłam na komórkę w celu sprawdzenia godziny. Po czterdziestu minutach stałam się niespokojna. Dean miał tylko porozmawiać z lokalną policją i dowiedzieć się czegoś więcej o ofierze. Przeszło mi przez myśl, że może trafił na atrakcyjną policjantkę, ale szybko odpuściłam. Nie miałam prawa być zazdrosna, bo nie byliśmy parą. Nie ustaliliśmy żadnych zasad. Po seksie nigdy nie spałam w jego łóżku – poza ostatnim razem. Nie spodobał mi się ten pomysł, ale Dean miał rację, bo naprawdę było zimno, więc musieliśmy się jakoś ogrzać.

Dean zastukał palcem w szybę, a następnie okrążył samochód i usiadł za kierownicą.

– Co tak długo? – zapytałam.

– Zwyczajne morderstwo – mruknął niezadowolony. – Mają nawet podejrzanego i mocne dowody. – Przekręcił kluczyk w stacyjce i odpalił silnik. – Nic tu po nas.

– Nie chcieli pomocy FBI? – zażartowałam.

Popatrzyłam na minę Deana i zakryłam dłonią usta. Wyglądał przezabawnie.

– Masz dobry humor.

– To źle?

Zerknął na mnie i uśmiechnął się.

– Ostatnio często masz dobry humor. – Uśmiech na jego twarzy stał się szerszy. – Znam imię twojego prywatnego Pocieszyciela.

Przewróciłam oczami.

– Ty i twoje ego – prychnęłam.

– Ciekawe, czy Sam trafił na coś ciekawego.

– Z pewnością – burknęłam. – To była nasza sprawa.

– Może to nawet lepiej, że padło na Sama. Raczej poradzi sobie w pojedynkę z przeklętym przedmiotem. Jeśli będzie potrzebował pomocy, obiecał, że ściągnie Jo.

Nie potrafiłam ukryć grymasu. Jo chciała spróbować polubić Chloe, czyli mnie, a jednak postanowiła pojechać do Zajazdu, do matki. Śmierdziało mi to ucieczką, ale nie miałam zamiaru dzielić się swoimi spostrzeżeniami z kimkolwiek.

Komórka Deana przerwała ciszę.

– Sam?

Pokręcił głową i zacisnął zęby.

– To kto? – drążyłam.

– Bobby – syknął.

Zmrużyłam oczy i popatrzyłam przed siebie, bo mogłam się spodziewać, o co chodziło temu staruszkowi. Miał ogromny problem ze mną – prawie taki sam jak Jo, ale on na dodatek myślał, że wie wszystko. Nie wiedział i pragnęłam przy najbliższej okazji mu to udowodnić.

Komórka znowu zaczęła dzwonić.

– Odbierz – mruknęłam.

– Nie zamierzam.

– Dlaczego?

Dean westchnął głośno. Zauważyłam kątem oka, że zacisnął dłonie na kierownicy.

– Gdy pojechałem zawieźć mu święte drewno, to wspomniał, że chciałby mieć cię na miejscu. Ma twoje notatki, ale chce z tobą porozmawiać.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?

– Bo myślałem, że chciał mnie wkurzyć – burknął. – Wspomniał też coś o Ketchu.

Wywróciłam oczami.

– Oczywiście, że tak – westchnęłam. – Jedno imię, a tobie od razu odbija.

Nasze spojrzenia skrzyżowały się na ułamek sekundy, ale to nie ja pierwsza odwróciłam wzrok. Zadowolona, patrzyłam jak Dean próbował nie wybuchnąć. Ja sobie świetnie radziłam z zazdrością, za to on już nie bardzo. Nie chciałam mu tego wytykać. Miał mnie, podczas gdy Ketch mógł tylko o tym dalej marzyć. To powinno mu w zupełności wystarczyć, ale najwyraźniej połączył zazdrość ze swoimi prywatnymi sprawami.

– Nie znasz naszego konfliktu – wycedził.

– Wystarczy, że jestem jednym z powodów – powiedziałam spokojnie, chociaż chciałam go ochrzanić. – Pojadę do Bobby'ego.

– Nie ma opcji.

– Dean – upomniałam go. – Pojadę.

– Pojadę z tobą.

– Pojadę SAMA.

Pokręcił głową.

– Jesteś tak cholernie uparta.

Ugryzłam się w język, aby nie rozpętać niepotrzebnej burzy, bo miałam ważniejsze rzeczy na głowie. Musiałam odegrać przed Bobbym dziewczynę, którą nie byłam. Musiałam być też wiarygodna. I musiałam zapomnieć na chwilę o braku większej części mojej duszy.

۞

Bobby siedział przy swoim biurku. Nic nie zmieniło się od ostatniego razu, bo wciąż było zagracone książkami. Miałam ochotę sprawdzić, co było w nich tak ważnego, że pozostały na widoku. Zauważyłam pozaginane strony i kawałki papieru, które były imitacją zakładek.

– Inspekcja zakończona? – zapytał lekko podenerwowany Bobby.

Niby był skupiony na ogarnianiu notatek, ale jego oczy ciągle uciekały w moją stronę. Był podejrzliwy i próbował mnie przejrzeć. Nie mogłam go za to winić. Traktował Winchesterów jak swoich synów. Prawdopodobnie uważał mnie za zagrożenie dla jednego z nich, dlatego postanowił przeprowadzić śledztwo i upewnić się, że nie byłam niebezpieczna.

– Moje notatki są nieczytelne? – Nie zamierzałam grać w żadną grę. – Czy może przyznasz, że ściągnąłeś mnie tutaj na przesłuchanie?

Bobby znieruchomiał, a potem zaklął pod nosem.

– Cała Chloe – burknął niezadowolony. – Nie masz tak ostrych rysów twarzy jak ona, ale może to zasługa łagodnego usposobienia Cassie.

– Znowu to samo...

– Znam cię lepiej niż Dean czy Sam – powiedział szybko. – Wiem, do czego jesteś zdolna i cholernie nie podoba mi się, że wciągasz w to moich chłopaków.

Uniosłam brew, dotykając palcami wyblakłych stron jednej z książek rozłożonych na biurku. Musiałam coś zrobić z dłońmi, aby ukryć zdenerwowanie.

– Są dorośli – przypomniałam. – To chyba normalne, że dorośli mężczyźni podejmują samodzielne decyzje, prawda?

– Owinęłaś sobie Deana wokół palca – mruknął oskarżycielsko.

– Tak myślisz?

– Ja to wiem – syknął, nagle wstając. – Nie wiem, co was łączy i wolałbym tego nie wiedzieć, ale nie pozwolę byś zabrała go ze sobą do grobu!

Zesztywniałam.

Mój plan nie obejmował Deana. Nie obejmował nikogo z nich. Nawet Ketcha. Nie pozwoliłabym nikomu narazić własnego życia, skoro moje i tak było już skończone.

– Myślisz, że pozwoliłabym na to?

Bobby skrzyżował ramiona na piersi i popatrzył na mnie chłodno.

– Pozwalasz mu mieszać się w twoje sprawy.

Przygryzłam wargę, bo miałam ogromną ochotę powiedzieć prawdę. Nie miałam nikogo, komu mogłabym ją powierzyć. Inni próbowaliby mnie uratować. Ale nie on. Bobby z chęcią sam wpakowałby mnie do grobu – widziałam to w jego oczach. Jeśli miałoby to ochronić Winchesterów, zrobiłby to bez wahania.

– To ty tak uważasz – powiedziałam, siląc się na obojętny ton, chociaż poczułam gniew. Smagał opuszki moich palców, wołał medalion. Musiałam jak najszybciej się uspokoić. – Nie jestem sobą, dlatego nie wyprowadzaj mnie z równowagi, jeśli nie chcesz, aby ten obskurny dom spłonął – zagroziłam.

– Grozisz mi we własnym domu?! – podniósł głos.

Przewróciłam oczami.

– Tylko poinformowałam o ewentualnych konsekwencjach – mruknęłam, wsuwając dłonie w tylne kieszenie jeansów. – Nie mam w zwyczaju niszczyć dorobku czyjegoś życia.

– Bardzo pocieszające – zadrwił. – Kim ty jesteś, do diabła?

– Łatwiej będzie odpowiedzieć, kim nie jestem.

– Co? – wyburczał.

Podniosłam wzrok na lampę, umiejscowioną na środku sufitu. Szkło nie było czyszczone od lat, więc moc światła nie mogła zostać w pełni uwolniona.

Wzięłam głęboki wdech i wróciłam spojrzeniem do Bobby'ego.

– W moim planie nie ma miejsca dla Deana.

– Co to znaczy? I jaki plan, do cholery?

– Powiem ci prawdę, a przynajmniej częściową prawdę.

Milczał, czekając na ciąg dalszy.

Podjęłam decyzję pod wpływem chwili. Chyba chciałam się upewnić, że mój plan miał szansę się powieść. A tak naprawdę chciałam mieć pewność, że Dean nie ruszy za mną i nie będzie próbował mnie ratować.

– Masz rację, skończę martwa.

Wybałuszył oczy.

– Dziewczyno, możesz mówić jaśniej?

– Chloe nie zginęła przez przypadek, Bobby – powiedziałam wolno. – Jej dusza została podzielona, aby uratować Ignis, która miała dokończyć to co zaczęła.

– Przecież Ignis już nie ma.

– Od samego początku istniał drugi plan. – Uśmiechnęłam się nieszczerze. – Ignis prawdopodobnie wiedziała, że ktoś skopie swoją rolę i wymyśliła wyjście awaryjne.

– Czym jest wyjście awaryjne?

Opuściłam wzrok na kawałki świętego drewna, pomiędzy którymi leżała moja kartka z notatkami. Ponownie przygryzłam wargę, zastanawiając się, na ile szczerych prawd mogłam sobie pozwolić.

– Wcale nie zamierzasz użyć szkatułki – powiedział na głos Bobby. – Dlatego powiedziałaś Samowi o schronie. Chciałaś, żeby czymś się zajęli.

– Wow – mruknęłam z podziwem.

– To prawda?

– Tak – odpowiedziałam po dłuższej chwili. – Nie zamierzam jej użyć.

– Ale zabierzesz ją ze sobą – dopowiedział.

– Zabiorę – potwierdziłam, chociaż to było kłamstwo, bo planowałam coś innego.

– I nie zabierasz nikogo ze sobą?

– Nie zabiorę.

– Nawet Ketcha?

– Nawet jego.

Bobby ściągnął czapkę i podrapał się po głowie. Czekałam cierpliwie, aż wszystko do niego dotrze. Nie potrafiłam nic wyczytać z jego wyrazu twarzy, ale mogłam się tylko domyśleć, że moje słowa wywołały burzę w jego głowie.

– Skąd pewność, że Dean nie pójdzie za tobą?

– Bo nie wie, kiedy to się stanie – odpowiedziałam szczerze.

– Ale ty wiesz, tak?

Pokiwałam głową.

– Znasz dokładną datę? – drążył dalej.

– Akurat jej ci nie podam – mruknęłam. – Zbyt wiele bym zaryzykowała.

– Co mam zrobić?

Zamrugałam.

– Słucham? – wydukałam.

Wsparł się pod boki i odchrząknął, jakby miał zamiar powiedzieć coś niewygodnego.

– Jak mogę ci pomóc?

– Czyli wierzysz mi? – zapytałam zaskoczona.

– Jesteś córką Waltersów. Muszę ci zaufać.

– Skąd ta zmiana?

– Żadna zmiana – burknął niezadowolony. – Łudziłem się, że jednak jesteś Chloe. Wszyscy wokół powtarzają, że nią nie jesteś, ale ja ją w tobie widzę. Chloe nikogo nie narażała. Dbała o ludzi, dlatego z nikim nie była blisko. Nikogo nie pociągnęła za sobą. Zawsze stała w pierwszej linii. – Ściągnął brwi. – Ty też stoisz w pierwszej linii, nawet jeśli za tobą nikogo nie ma.

Zaniemówiłam. Nie spodziewałam się usłyszeć czegoś takiego od kogokolwiek. Chloe nie była uważana za dobrego człowieka, a jednak ktoś dostrzegł w niej cień dobra.

– Dziękuję – wykrztusiłam z trudem.

– Zatrzymam go.

Poczułam bolesne ukłucie w sercu.

– Za to też dziękuję.

Bobby nagle zmarszczył czoło, a w jego oczach pojawiło się współczucie pomieszane z niezrozumieniem.

– Nie wiem, dlaczego wzięłaś to wszystko na swoje barki, dziewczyno, ale życzę ci powodzenia, bo ono cholernie ci się przyda. – Zacisnął na chwilę zęby. – Po wszystkim... zadbam o Deana.

W moich oczach pojawiły się łzy.

Nie miałam prawie duszy, a jednak potrafiłam zdobyć się na chwilę wzruszenia.

W świecie, gdzie większość osób próbowała uratować mnie na siłę, znalazła się chociaż jedna, która rozumiała mój wybór. A przynajmniej starała się zrozumieć. Oblała mnie fala ulgi, bo wreszcie ktoś poznał prawdę.

Ketch nie znał planu. Miał jedynie nie pozwolić mi stchórzyć. Gdyby poznał prawdę, zrobiłby wszystko, aby mnie uratować. Naraziłby siebie, a na to nie mogłam pozwolić. Nikt nie mógł za mnie umrzeć.

To była moja historia.

Zaczęła się na mnie i musiało się również na mnie skończyć.

۞

Siedziałam na stole i wpatrywałam się w Deana, który stał kawałek dalej. Zachował dystans, chociaż jego spojrzenie pragnęło czegoś innego. Nie bawiłam się w żadne podchody i mowa mojego ciała przekazywała jasne informacje. Najwyraźniej Dean udawał głupka, bo przez ostatnie pół godziny pił piwo i rozmawiał ze mną o wszystkim, tylko nie o nas.

Sięgnęłam dłonią do koszuli i rozpięłam kolejny guzik.

– Cassie – burknął, odstawiając butelkę na stół. – Jesteśmy w bunkrze, gdzie nie jesteśmy sami.

– Teraz jesteśmy.

– Tylko na chwilę.

– Na kilka godzin – uściśliłam. – Wiem, że masz duże ego, ale nie potrzebujesz tyle czasu.

Zgrzytnął zębami i omiótł mnie wygłodniałym spojrzeniem. Przygryzłam wargę i wypchnęłam klatkę piersiową do przodu. Materiał koszuli rozsunął się, ukazując kawałek czarnego stanika. Dean przejechał kciukiem po swojej dolnej wardze i przeklął.

– To się źle skończy.

Wywróciłam oczami i odpięłam resztę guzików.

– Potrzebujesz specjalnego zaproszenia? – zadrwiłam, rozsuwając nogi.

Najchętniej rozebrałabym się do naga, jeśli to miałoby przyspieszyć jego reakcję. Nie podobało mi się, że był taki samozachowawczy.

Bunkier czy motel, co to była za różnica?

Dean zrobił powolny krok do przodu, po chwili kolejny, aż wreszcie stanął między moimi nogami.

– Nie powinniśmy tego robić. – Pokręcił głową z niezadowoleniem. – Jo zostanie w Zajeździe jeszcze przez kilka dni, ale Sam...

Złapałam go za pasek od spodni i przyciągnęłam.

– Sam jest daleko – wymruczałam, wsuwając dłoń pod koszulkę Deana. – Nawet jeśli to nie będzie sprawa dla łowcy, to powrót zajmie mu dużo czasu.

Dean nie wyglądał na przekonanego, dlatego położyłam wolną dłoń na jego karku i pocałowałam go pierwsza. Na początku się opierał, ale po chwili oddawał moje pocałunki z takim zaangażowaniem, że z trudem łapałam oddech. Jęknęłam, gdy złapał moją pierś przez stanik i przygryzł delikatnie moją wargę.

Nie potrafiliśmy się sobą nasycić. Zbyt długo nie uprawiliśmy seksu.

– Weźmiesz mnie na tym stole? – wyszeptałam, czując, jak jego rozgorączkowane dłonie błądziły po moim ciele, nie potrafiąc się zdecydować, czego bardziej pragną. – Bo ja nie mam nic przeciwko.

– Ja też – wystękał i pocałował mnie krótko w policzek. – Muszę na chwilę się rozproszyć, bo nie wytrzymam.

– Daj się ponieść...

– Nie chcesz tego.

Wkurzyłam się, bo znowu zaczynał. Myślałam, że po tamtej rozmowie w samochodzie postanowił odpuścić sobie umoralniające gadki, ale jednak otoczenie zrobiło swoje.

– Nie jestem delikatna – syknęłam.

Zamknął mi usta pocałunkiem, pewnie w obawie, że powiem coś więcej. Całowaliśmy się tak długo, aż cała moja złość zniknęła.

– Nie to miałem na myśli – powiedział cicho, odrywając się ode mnie.

Patrzył mi głęboko w oczy w sposób, który zmusił moje serce do szybszego bicia. Nie chciałam tego. Chciałam seksu, dlatego wyciągnęłam szyję i pocałowałam go. Nadałam tempo, aby wybić mu z głowy głupie pomysły.

– Dean?

Zamarliśmy.

Spanikowana, popatrzyłam na Deana, który ekspresowo wyplątał się z moich objęć i odwrócił w stronę brata. W pośpiechu zapięłam guziki koszuli, ignorując fakt, że zrobiłam to krzywo. Zeskoczyłam ze stołu i stanęłam obok Deana.

Sam długo nie odrywał od nas oczu.

– Powinienem być zaskoczony, ale nie jestem. – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Podejrzewałem to od kilku tygodni.

Miałam ochotę przekląć, więc zacisnęłam usta i zerknęłam niepewnie na Deana, który wyglądał na zmieszanego.

– Czy to coś poważnego?

Dean otwierał usta, żeby odpowiedzieć, a ja poczułam coś dziwnego w żołądku, co mi się cholernie nie spodobało. Musiałam go ubiec.

– Nie przejmuj się tym, co zobaczyłeś – odpowiedziałam z udawanym spokojem. – Tylko nie mów nic Jo, bo jej odbije.

– Czyli to nic poważnego? – drążył Sam.

Wybuchnęłam nerwowym śmiechem i wskazałam dłonią na siebie, a potem na Deana.

– Oczywiście, że to nic poważnego – zapewniłam. – Zostawię was samych – dodałam szybko i skierowałam się do swojego pokoju.

Za zamkniętymi drzwiami wzięłam kilka głębokich wdechów, bo w gruncie rzeczy nic złego się nie stało. Zostaliśmy przyłapani, ale na własne życzenie. Dean ostrzegał, a ja go nie posłuchałam. Byłam skupiona tylko na nim. Tak cholernie pragnęłam, żeby mnie dotknął.

Usiadłam na łóżku i westchnęłam.

Nie spodobał mi się sposób, w jaki na mnie patrzył.

Przypomniałam sobie o nocy w tym zimnym motelu. Już wtedy wyczułam, że coś nie grało, a teraz dostałam tylko potwierdzenie.

Dean zmieniał zasady naszego nie-układu.

elorence

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy i miłosne, użyła 2861 słów i 17035 znaków.

Dodaj komentarz