Cassie karała mnie milczeniem. Wróciła z łazienki w kiepskim humorze i rzuciła się na łóżko. Patrzyłem jak zakopywała się w pościeli w kompletnej ciszy. Zaczynałem mieć powoli wyrzuty sumienia, chociaż nie uważałem, że zrobiłem coś złego. Flirtowałem z Karen, ale nie podałem jej swojego imienia, nie zostawiłem numeru ani nie wypytywałem o żadne bzdury. Nie byłem nią zainteresowany, choć podobała mi się myśl, że Cassie mogłaby być zazdrosna. Jednak nie oczekiwałem takiego efektu. Miałem nadzieję, że dziewczyna straci zainteresowanie, skoro ignorowałem ją taki szmat czasu. Niestety, najwyraźniej liczyła na coś więcej, bo wyglądała na podekscytowaną, gdy dyskutowaliśmy o polowaniu w innym stanie.
Nie chciałem jej robić nadziei.
Odstawiłem w barze szopkę, bo naprawdę chciałem, aby się wkurzyła. Plan był taki, że się wkurzy i odpuści, ale ona postąpiła zupełnie inaczej. Przez chwilę miałem wrażenie, że czuła się zraniona, bo wybrałem inną dziewczynę.
Zależało mi na jej bezpieczeństwie, ale Bobby i Sam mieli rację. Jeśli dopuściłbym Cassie do siebie, to wydałbym na nas wyrok. Zrobiłbym dla niej wszystko, mając w dupie siebie i ten posrany świat. Uczucia były niczym pierdolona pułapka, której nie potrafiłem rozpoznać i ominąć. Zawsze wpadałem w sam jej środek, a potem musiałem patrzeć na… śmierć, która rozdzierała moje serce na pół. To nie tylko dotyczyło Lisy, ale również bliskich mi osób. Pożegnałem więcej ludzi niż przeciętny, normalny człowiek.
Wyrzuciłem z głowy zbędne myśli i zapatrzyłem się w sufit, chyba licząc na jakieś cholerne objawienie. Sen nie nadchodził, więc westchnąłem ciężko.
– To będzie długa noc – mruknąłem pod nosem i zerknąłem na drugie łóżko.
Cassie spała albo świetnie udawała, że spała. Nie miałem ochoty wkurzać jej bardziej, dlatego odpuściłem w nadziei, że następnego dnia będzie lepiej.
۞
Ale nie było wcale lepiej.
Zasnąłem nad ranem i nie pospałem zbyt długo, bo Cassie postanowiła zostać rannym ptaszkiem. Otworzyłem powoli oczy i rozejrzałem się po pokoju. Usiadłem z wrażenia, widząc dziewczynę owiniętą w sam ręcznik. Oblizałem spierzchnięte wargi i błyskawicznie się upomniałem, przypominając sobie rozmowę z bratem.
Miałem odpuścić, ale niby jak?
– Powinnaś się ubrać – powiedziałem zachrypniętym głosem.
Cassie wzruszyła ramionami i przespacerowała się wzdłuż pokoju, przytrzymując dłonią ręcznik przy piersiach. Gapiłem się na nią jak idiota. Zamrugałem i zacisnąłem zęby, bo milczenie mogłem jeszcze zrozumieć, ale karanie w TAKI sposób było cholernie niesprawiedliwe. Nie mogłem jej dotknąć, do cholery.
– Ubierz się – rzuciłem ostrzej niż zamierzałem.
Dziewczyna zatrzymała się w miejscu i popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Naprawdę? – zakpiła.
– Cassie – warknąłem.
Przewróciła oczami i na krótką chwilę odchyliła głowę do tyłu, przez co mogłem lepiej przyjrzeć się długiej i smukłej szyi. Mój wzrok od razu powędrował w stronę odsłoniętych ramion, na koniec zatrzymując się na uwydatnionym biuście. Nie była tak hojnie obdarzona jak Karen, ale wolałem ją.
Gdybyśmy nie byli łowcami, a ona nie miała na karku zgrai potworów... Seks ze mną na pewno poprawiłby jej humor.
– Nie miałeś nic przeciwko, gdy piersi kelnerki wylewały się z jej mundurka, ale robisz aferę o głupi ręcznik, który z pewnością zakrywa więcej!
Uważałem inaczej.
– Ty nic nie masz pod tym pierdolonym ręcznikiem – powiedziałem głośno.
Kolejny raz wzruszyła ramionami.
– W takim razie to twój problem – syknęła i zamknęła się w łazience.
Opadłem na łóżko i przetarłem twarz dłońmi.
Miała rację. To był mój problem.
۞
W domu ofiary Cassie udawała obrzydliwie miłą. Właścicielka domu, Tina, od kilku dni szukała swojego męża. Lokalna policja robiła, co mogła, ale nie zapędzała się do lasu, do którego – według Tiny – udał się jej mąż w poszukiwaniu swojego przyjaciela. Zwykły spacer znanymi ścieżkami, a mężczyzna dosłownie zapadł się pod ziemię. Wydarzenia poprzedzające zaginięcie były kluczowe w tej sprawie.
Liam nie pojawiał się w pracy, był nadpobudliwy i często wpadał w gniew, którzy kończył się napadami szału. Gdy Sam przeczytał na głos te informacje, to tylko spojrzeliśmy na siebie wymownie i jednocześnie powiedzieliśmy: „Zmiennokształtni”. Dlatego też zabrałem ze sobą Cassie. Nie mieliśmy żadnych danych, które wskazywałyby, że zmiennokształtni pragnęli głowy tej dziewczyny. Liczyłem, że polowanie będzie rutynowe – odnajdziemy zmiennokształtnego, ocenimy jego predyspozycje do życia wśród ludzi, wygłosimy długie umoralniające kazanie, a na koniec puścimy go wolno. W grę wchodził oczywiście inny scenariusz… kończący się śmiercią głównego bohatera. Nie lubiliśmy wprowadzać go w życie, ale niektóre potwory nie chciały się socjalizować z ludźmi. Instynkt zabójcy przejmował nad nimi kontrolę i koncentrowali się na spełnianiu swoich potrzeb. Do tego nie mogliśmy dopuścić za wszelką cenę.
Cassie poprosiła o możliwość sprawdzenia gabinetu Liama, więc Tina zaprowadziła nas do niego i zostawiła.
– Myślisz, że tutaj coś znajdziemy? – zapytałem, nie odrywając wzroku od długich nóg dziewczyny, które świetnie eksponowała czarna spódnica.
– Żona mówiła, że przed poszukiwaniami Liam często zamykał się w swoim gabinecie i przesiadywał tam całymi godzinami. Czasami również w nim spał.
Przesunąłem wzrokiem po całym ciele Cassie i schowałem dłonie do kieszeni spodni, bo miałem ochotę ją dotknąć. Miałem na to ochotę od samego rana, gdy przechadzała się po pokoju w samym ręczniku. Sam miał rację, mówiąc, że dopuszczanie dziewczyny do siebie sprowadzi na nas nieszczęście. Nie potrafiłem się skupić, bo moje myśli uciekały w stronę Cassie.
– Dean? – zapytała zirytowana. – Słuchasz mnie?
Pokiwałem głową, chociaż nie miałem bladego pojęcia, o czym wcześniej mówiła. Popatrzyłem jej w oczy i zobaczyłem złość.
Dalej wkurzała się o poprzedni wieczór?
– Przestań myśleć o kelnerce i skup się na sprawie – ochrzaniła mnie. – Nie mam zamiaru działać w pojedynkę.
– Jeszcze niedawno przeszkadzał ci mój nadzór.
– Najprawdopodobniej mamy do czynienia z dwoma zmiennokształtnymi – rzuciła przemądrzale. – Są młodzi i nieprzewidywalni. Z pewnością też zatrzymali się w lesie. – Przygryzła wargę i zbliżyła się do biura. Podniosła kilka dokumentów, a potem zamarła. – Może Liam bał się, że zrobi krzywdę żonie.
Zmarszczyłem brwi i zbliżyłem się do Cassie. Na blacie było widoczne ślady pazurów.
– Świeżak – mruknąłem pod nosem. – Prawdopodobnie nie wiedział, co się z nim działo.
– Kim jest jego przyjaciel?
– Przecież byłaś przy tej rozmowie. Tina niewiele wie na temat tego faceta. – Wskazałem dłonią na biurko. – Wydaje mi się, że ten przyjaciel nie istnieje. Liam chciał mieć po prostu przykrywkę.
– Ale zgłosił zaginięcie.
– Zgłosił – przyznałem, przypominając sobie rozmowę z Samem. – Liam nie podał zbyt wielu informacji policji. Sam zwrócił uwagę na ogólniki. Na początku myśleliśmy, że chodziło o ochronę przyjaciela–wilkołaka.
– A teraz? – spytała Cassie z naciskiem.
– Liam wymyślił plan, jak uciec od żony i żyć w odosobnieniu.
– Wilkołaki nie potrafią trzymać się z daleka od ludzi.
Popatrzyłem na Cassie, czując coś dziwnego. Brzmiała trochę jak Ketch, ale jej rodzina miała dobre relacje z tą pieprzoną sektą, więc dlaczego byłem zaskoczony jej postawą? Każdy potwór był dla nich tylko potworem, którego należało unieszkodliwić, czyli zabić.
– Niektóre potrafią – powiedziałem twardo.
Cassie podparła się pod boki i spojrzała na mnie z dziwną miną.
– No tak, cholerne legendy o Winchesterach – prychnęła. – Dlaczego nie możecie zrozumieć, że bestie zawszą pozostaną bestiami? Instynkt każe im zabijać, a instynktu nie da się wyłączyć – dodała podniesionym tonem.
– Są wyjątki.
– Ufasz potworom?
Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
– Mówisz jak Ketch – powiedziałem, nie ukrywając odrazy.
– Być może. – Przewróciła oczami. – Nie rób z tego wielkiej sprawy. Chloe była świetną łowczynią nie bez powodu. Eliminując potwory, zmniejszasz liczbę ofiar, Dean.
– Nie każdy wybrał sobie takie życie – warknąłem, ponownie wskazując na biurko. – Liam z pewnością też sobie nie wybrał takiego życia.
– Skoro uciekł, to znaczy, że nie ufał sobie, więc dlaczego ja miałabym mu zaufać i zostawić go w spokoju? Może teraz jest silny, ale pewnego dnia może zabraknąć mu siły na trzymanie się z daleka od ludzi. Jego chwila słabości może odebrać niewinnemu człowiekowi życie. – Zacisnęła usta w wąską linię. – Jesteś łowcą, Dean. Powinien stawiać niewinnych ludzi na pierwszym miejscu.
– Pozwól, że sam ocenię ryzyko – mruknąłem chłodno.
Popatrzyła na mnie wymownie i odwróciła się plecami.
Nie chciałem przyznać tego głośno, ale Cassie częściowo miała rację. Niewinny ludzie powinni być na pierwszym miejscu, ale istniały wyjątki. Nie każdy człowiek chciał zostać bestią. Niektórzy ludzie zostali przemienieni wbrew swojej woli. Ktoś skazywał ich na taki paskudny los. Nicholas też tak robił, tworząc gniazda wampirów. Crowley „zatrudniał” sługusów poprzez podpisywanie paktów. Na świecie istniało dużo alf, które nie znosiły swojego samotniczego życia i tworzyły własne stada. Przypadków było całe mnóstwo.
– Powinniśmy pojechać na posterunek policji i sprawdzić, czy nie było żadnych ofiar. Możemy też popytać w szpitalach.
Cassie długo milczała, przerzucając papiery.
– Szukał informacji o wilkołakach.
– Tak naprawdę to zmiennokształtni – poprawiłem ją.
– W wierzeniach to często synonimy – syknęła ze złością. – Skończ mnie wkurzać.
– Chodzisz wkurzona od samego rana.
Zesztywniała.
Przejechałem kciukiem po wardze, spodziewając się wybuchu. Liczyłem na szczerość, bo Cassie cały czas czepiała się Karen, ale ani razu nie powiedziała dlaczego. Musiała być zazdrosna, skoro nie potrafiła odpuścić tematu kelnerki. Wcześniej miałem wątpliwości, ale po całym dniu spędzonym z wkurzoną Cassie, która przypominała bardziej Chloe niż siebie, zyskałem pewność, że chodziło o zazdrość.
– Bo nie skupiasz się na sprawie, tylko na piersiach przypadkowych dziewczyn – powiedziała cholernie lodowatym tonem. – Ustal priorytety, Winchester.
Już otwierałem usta, żeby coś powiedzieć, ale w gabinecie pojawiła się Tina ze zmartwionym wyrazem twarzy.
– Wszystko w porządku?
Cassie odwróciła się i błysnęła uśmiechem w kierunku żony ofiary.
– Mało przyjemna wymiana zdań między współpracownikami.
Zmrużyłem oczy, przyglądając się jej sztucznemu zachowaniu.
– Pojedziemy na komisariat…
– Pojedziemy do lasu – przerwała mi Cassie ze słodkim uśmiechem. Podniosła mapę i pomachała nią. – Znalazłam to na biurku. Pani mąż zaznaczył kilka miejsc, więc sprawdzimy je osobiście.
Kobieta zamrugała.
– Od kiedy FBI zajmuje się takimi sprawami?
– Po drodze zadzwonimy po policję, żeby wspomogli nas w poszukiwaniach – skłamała Cassie.
Tina odetchnęła głośno z ulgą.
– Przepraszam, ale nie myślę jasno odkąd… – Pociągnęła nosem i zakryła dłonią usta. – Naprawdę bardzo przepraszam – szepnęła i zniknęła.
Zgromiłem wzrokiem dziewczynę, ale tego nie zauważyła, przyglądając się mapie. Po chwili opuściła ręce i ruszyła ku drzwiom.
– Nie jedziemy do żadnego pierdolonego lasu – powiedziałem, gdy mnie mijała.
– A właśnie, że pojedziemy – warknęła. – Nie będziesz mi mówił, co mam robić, Winchester.
Wyszła pierwsza z gabinetu, zostawiając mnie w kompletnym szoku. Chciała mi zrobić na złość, dlatego podważała moje zdanie. Miałem tylko nadzieję, że żadne z nas nie przepłaci tego swoim życiem.
۞
Nie spuszczałem oczu z Cassie, która wsuwała srebrny nóż do prawego buta. Zdążyła się wypiąć, więc nie mogłem odpuścić sobie tego widoku. Byłem ciekawy, czy zrobiła to specjalnie, ale gdy wyprostowała się i sięgnęła po broń, zrozumiałem, że działała instynktownie. Miałem przed sobą znowu Chloe, która doskonale wiedziała, co powinna ze sobą zabrać i jak działać, aby z powodzeniem zakończyć polowanie.
– Trzymaj się blisko mnie – powiedziałem, starając się brzmieć neutralnie.
Cassie wzruszyła ramionami i ku mojemu zdziwieniu, ruszyła pierwsza w las. Zatrzasnąłem bagażnik Dzieciny i poszedłem za nią, przeklinając w duchu jej upór. Dziewczyna posiadającą cechy Chloe i Cassie była niebezpieczna, bo cholernie nieprzewidywalna. Nie byłem do końca przekonany, czy dobrze oceniła siły na zamiary, bo chociaż wcześniej wspominała, że nie zamierza ruszać w pojedynkę, to odniosłem zupełnie inne wrażenie.
– Cassie – warknąłem, gdy zniknęła między drzewami.
Nie zatrzymała się, dlatego przyspieszyłem kroku, a gdy tylko się z nią zrównałem, złapałem za łokieć i odwróciłem gwałtownie w swoją stronę.
– Oszalałaś? – naskoczyłem na nią. – Mamy działać razem.
– To działamy. – Wyszarpnęła się z uścisku. – O co ci chodzi?
– Dlaczego tak się zachowujesz, do cholery? Od wczorajszego wieczoru nie można z tobą normalnie porozmawiać. Podważasz każde moje pierdolone zdanie. Chcesz mi zrobić na złość czy co?
– Przyjechałam tutaj zapolować na wilkołaki, więc albo mi pomagasz, albo spadaj stąd.
Mierzyliśmy się spojrzeniami.
– Doskonale wiesz, z czym mamy do czynienia – warknąłem. – To nowi zmiennokształtni. Możesz łatwo wpaść w ich sidła poprzez nieuwagę, a teraz jesteś cholernie nieuważna, bo napędza cię gniew.
– Gniew? – prychnęła rozbawiona. – Nic o mnie nie wiesz.
– Bo milczysz, gdy próbuję.
– Nie próbujesz – mruknęła sfrustrowana. – Nawet nie zwracasz na mnie uwagi.
– Uwierz mi, że zwracam – podniosłem głos. – Dzisiaj przez cały dzień nie oderwałem od ciebie wzroku. Mało ci?
Wywróciła oczami i minęła mnie.
Zgrzytnąłem zębami, uświadamiając sobie, że jedno z nas musi być szczere, bo w innym przypadku sprowadzimy na siebie śmierć. Chciałem za nią pójść, gdy nagle przede mną coś zeskoczyło z drzewa. Błysnęły jasne ślepia, a potem poczułem ból w ramionach. Nie zdążyłem przyjrzeć się bestii, bo w jednej chwili uniosłem się w powietrzu, a w drugiej – uderzyłem głową w pień drzewa i straciłem przytomność.
Dodaj komentarz