Nie próbuj mnie ratować! - Rozdział 35

Moje serce biło jak szalone. Dean znajdował się stanowczo za blisko. Gdyby pochylił się trochę niżej, bez problemu dotknąłby wargami moich ust. Boże, tak niewiele brakowało, żeby mnie pocałował. I tak niewiele brakowało, żeby zobaczył to Ketch. Na dźwięk jego głosu moje serce chciało otulić się lodem, ale ciepło bijące z ciała Deana uniemożliwiło mu to. Jednak i tak cofnęłam dłoń, żeby nie dotykać jego klatki piersiowej. Nie rozumiałam swojego zachowania. Z jednej strony okropnie wściekałam się na niego, ale z drugiej… doceniałam troskę i jego obecność.

Przez ostatnie tygodnie polubiłam samotność. Tylko wtedy czułam się sobą i naprawdę byłam bezpieczna. Nikt tego nie rozumiał, a ja nie miałam ochoty nikomu tego tłumaczyć.

– Chcesz z nim rozmawiać? – zapytał cicho Dean, patrząc mi głęboko w oczy. – Mogę kazać mu spierdalać. W sumie to nie rozumiem, dlaczego jeszcze tego nie zrobiłem.

– Dam sobie radę – odpowiedziałam, siląc się na obojętny ton. – Nie ma już Ignis, więc to będzie szybka piłka.

– Trudno się wstrzelić w twój nastrój – zauważył Dean. Przyjrzał mi się uważnie. – Na pewno wszystko gra?

– Skończyliście już? – mruknął chłodno Ketch.

Dean spiął się, ale nie odsunął. Przez głowę przeszło mi jedno ze wspomnień, którym podzieliła się Ignis. Ketch nienawidził, gdy ktoś kładł na niej swoje łapy. Nienawidził też, gdy ona dotykała innego mężczyzny. Nie zastanawiałam się zbyt długo i położyłam dłonie na ramionach Deana. Uniósł brew, ale tylko przewróciłam oczami.

– Nic nie mów – poleciłam mu szeptem i przesunęłam dłonie w kierunku szyi. Zadrżał, gdy moje zimne palce dotknęły jego skóry. – Nic nie rób.

Nie chciałam, żeby mnie dotykał. Ketch był za jego plecami, więc wystarczyło, aby widział moje dłonie na ciele Deana. Jednak Winchesterowi to się nie spodobało, bo nachylił się jeszcze niżej. Stykaliśmy się nosami, a nasze oddechy mieszały się ze sobą.

– Nic nie mów – mruknął Dean, przenosząc dłonie z maski samochodu na moje biodra. Ścisnął je mocno i przekrzywił głowę, aby po kilku sekund dotknąć ustami mojego policzka. – Nic nie rób – dodał i pocałował mnie.

Trwało to dosłownie chwilę. Byłam zbyt zamroczona, żeby zareagować. Sama rozpoczęłam tę grę, więc powinnam mieć pretensje tylko i wyłącznie do siebie. Dean poszedł na moje warunki, a potem dodał swoje. Nic nadzwyczajnego, bo to przecież Winchester. Nie będzie robił tego, co mu każą – ani nawet proszą.

– Poczekam w domu – powiedział wystarczająco głośno, żeby Ketch go usłyszał. – Wracaj szybko.

Spojrzenie Deana było niejednoznaczne, więc zanim wydusiłam cokolwiek z siebie, próbowałam zrozumieć, co uroiło się w jego głowie. Dotykanie było nieszkodliwe i nie musiało nic znaczyć. Z całowaniem było zupełnie inaczej.

Dean nie odwrócił się w stronę Ketcha, tylko od razu poszedł do domu. Nie trzasnął nawet drzwiami. Moje serce wciąż biło jak szalone, krew dudniła w uszach, a ręce zrobiły się dziwnie puste. „Boże, wariuję” – pomyślałam i szybko skupiłam wzrok na Ketchu. Nie wyglądał na zadowolonego. Patrzył na mnie oczami bez wyrazu i zaciskał szczękę.

– Przyznam, że zabolało – mruknął i brzmiał naprawdę szczerze.

Pokiwałam głową, obejmując się szczelnie ramionami. Nie chciałam, żeby Ketch się zbliżał i jeszcze bardziej nie chciałam, żeby mnie dotykał. Nie chciałam też wracać do domu, bo bałam się spojrzeć Deanowi w oczy. Jeśli Jo lub Sam to widzieli… nie chciałam się również tłumaczyć. Nie chciałam nic oprócz świętego spokoju.

– Rozumiem, że nie zamierzasz tego w żaden sposób skomentować, dlatego przejdę od razu do rzeczy.

Westchnął cicho i nagle jego wyraz twarzy się zmienił. Wyglądał jak stęskniony chłopiec. „Co za dupek” – przeszło mi przez myśl. Nie wiedziałam na co liczył, skoro pewnie doszły go słuchy, że Ignis umarła. Może wciąż miał nadzieję, a może naprawdę było mu przykro, bo okropnie mnie potraktował. Nie chciałam go usprawiedliwiać, ale Ignis wcisnęła mi do głowy zbyt wiele ich wspólnych, pięknych wspomnień, w których Ketch zachowywał się jak książę na białym koniu.

– Słucham – burknęłam, bo cisza zaczęła mnie dobijać.

– Przepraszam, że cię okłamywałem – wyrzucił z siebie.

– Zapomniałeś jeszcze o manipulowaniu, zwodzeniu, oszukiwaniu i pewnie wielu innych rzeczach, o których nie mam pojęcia – powiedziałam chłodno. – Nie wiem, po co tu przyjechałeś, ale plotki nie kłamią. Ignis już nie ma. Zabiła Riley i siebie. Koniec historii.

Ketch zmarszczył brwi i spuścił głowę.

– Spodziewałem się tego.

– To po co tu jesteś?

– Wiem, co się dzieje, Cassie – wyszeptał, podnosząc na mnie wzrok.

Przez moje ciało przebiegł lodowaty dreszcz. Rowena wiedziała, ale miałam cholerną pewność, że nikomu nic nie powiedziała.

– Nie wiem, o co ci chodzi – skłamałam, unosząc wysoko podbródek.

– Pozwól sobie pomóc. – Zrobił krok do przodu, a potem jeszcze dwa kolejne. – Wiem, co ci jest i mogę…

Uniosłam dłonie i zrobiłam wszystko, aby moje spojrzenie wyglądało na mordercze.

– Nic mi nie jest – kłamałam dalej. – Ignis odeszła, ale mnie nic nie jest.

– Nie kłam.

– Nie jestem tobą, Ketch.

– Cassie – jęknął. – Zabijesz siebie.

Wzdrygnęłam się i odruchowo popatrzyłam w kierunku domu. Na szczęście drzwi były zamknięte, a w oknach nie dostrzegłam niczyjej twarzy. Nikt nie podsłuchiwał. Wzięłam głęboki wdech i odepchnęłam się dłońmi od Impali, a następnie podeszłam do Ketcha na tyle blisko, aby usłyszał mój cichy głos:

– Może i zabiję, ale to nie jest twoja sprawa.

– Cassie…

Smutek w jego oczach trochę zmiękczył moje serce. Wyglądał, jakby się przejmował.

– Żal ci jej ciała, prawda? – zapytałam otwarcie.

Odwrócił wzrok i zacisnął szczękę. Dałam mu tyle czasu, ile potrzebował. Gdy wreszcie na mnie spojrzał, zauważyłam w jego oczach tęsknotę.

– Jesteś nią, Cassie, dlatego nawet jeśli nie ma już Ignis, nie przestałem cię kochać i nie będę potrafił tego zrobić. – Opuścił nisko ramiona. – Możesz wybrać Winchestera, ale to niczego nie zmieni. Zawsze będę cię chronił. – Sięgnął po moją dłoń i ścisnął ją delikatnie. – Jesteśmy sobie przeznaczeni.

Zesztywniałam i zamrugałam nerwowo.

– Przeznaczeni? – powtórzyłam zdezorientowana. Chciałam wyrwać dłoń, ale ścisnął ją mocniej. – Twoja Ignis nie żyje – przypomniałam mu chłodno. – Nic nie zwróci jej życia.

– Nazywaliśmy ją tak ze względu na jej moc, Cassie… Chloe.

Wzdrygnęłam się i uwolniłam dłoń. Ketch pozwolił mi na to. Zrobiłam krok do tyłu i przycisnęłam ręce do tułowia.

– Nie jestem głupia, Ketch. Nie kochasz mnie.

– Cassie…

– Nie, Ketch – jęknęłam sfrustrowana. – Nie możesz przyjeżdżać tutaj po tym wszystkim i wmawiać mi, że mnie kochasz. Kochasz ją, a nie mnie!

– Jesteście takie same – próbował dalej.

Pokręciłam energicznie głową. Miałam dość bycia porównywaną do sławnej łowczyni, o której tworzono legendy. Byłam Cassie, która potykała się o własne nogi. Nie zamierzałam słuchać o żadnym głupim przeznaczeniu, gdy moje dni były policzone.

– Jedź już – poprosiłam cicho.

– Cassie, pozwól mi…

– Nie, Ketch – warknęłam. – Zrobię ze swoim życiem to, co uważam za słuszne. Jeśli będę chciała umrzeć, to umrę. Nic na to nie poradzisz.

Uniósł kącik ust, a przez jego twarz przebiegł cień rozbawienia.

– Jesteście takie same – powtórzył. – Tobie jedynie brakuje pewności siebie i odwagi.

– Zapomniałeś o koordynacji ruchowej – rzuciłam z przekąsem.

– To nie jest twoja cecha. – Uśmiechnął się słabo. – To tylko skomplikowane zaklęcie ochronne, które miało zagwarantować ci bezpieczeństwo.

Miałam ochotę się roześmiać. Jeśli faktycznie to była prawda, to ktoś – zapewne Dorothy – nie przemyślała konsekwencji rzucenia takiego zaklęcia.

– Jedź już.

Ketch westchnął, ale zamiast wrócić do samochodu, podszedł do mnie. Chciałam się cofnąć, ale nie zdążyłam. Złapał mnie za ramiona i nachylił się na moją twarzą.

– Zanim wpakujesz się w chorą relację z Deanem, zastanów się dobrze, czy on oddałby ciebie życie. – Mierzyliśmy się przez dłuższą chwilę spojrzeniami, a potem zbliżył usta do mojego ucha i bardzo cicho wyszeptał: – Oddałbym za Ciebie wszystko, łącznie ze swoim życiem, Chloe. Właśnie to ci przysięgałem.

Gdy się odsunął, nie potrafiłam się ruszyć. Patrzyłam jak odchodzi. Miałam okropne deja vu, wywołane niechcianym wspomnieniem Ignis.



Arthur wpatrywał się we mnie morderczym wzrokiem. Kochał mnie, wiedziałam o tym, ale nie potrafił pogodzić z myślą, że nigdy nie będziemy razem. Podczas dzisiejszego polowania z ledwością uszłam z życiem. Nie powiedziałam nic Arthurowi, bo nikogo nie potrzebuję. To było tylko gniazdo wampirów. Chciałam zagrać na nosie Nicholasowi, ale całkowicie zapomniałam, że nie jest zwykłym wampirem. Przechytrzył mnie. W środku czekało na mnie więcej potworów i były wśród nich również hybrydy. W połowie walki musiałam się wycofać.

– Zachowałaś się nieodpowiedzialnie! – warknął Ketch, ściągając swoją koszulę i podając mi ją, abym mogła wytrzeć swoje ciało. – Dlaczego nie posłuchałaś rodziców?

– Przestań – jęknęłam, ścierając krew z przedramion.

– Nie powinnaś lekceważyć Naczelnego!

Ketch miał obsesję na punkcie mojego bezpieczeństwa. Był starszy i bardziej doświadczony. Zerknęłam na jego rozbudowaną klatkę piersiową. Z trudem powstrzymałam się od cichego westchnięcia. Jego doświadczenie zahaczało również o ilość kobiet. Ja nie miałam żadnego mężczyzny. Bałam się uczuć, bo widziałam na własne oczy, ile osób wpędziły do grobu.

Nagle Arthur wyrwał koszulę i sam zajął się ścieraniem krwi z mojego ciała. Był delikatny, chociaż rozsadzała go złość.

– Nigdy nie dasz nam szansy, prawda? – mruknął pod nosem. – Będę ścierał krew z twojego ciała, gdy jedną nogą będziesz po drugiej stronie, ale i tak się nie przyznasz, że coś do mnie czujesz!

– Ketch, proszę, nie utrudniaj – poprosiłam, a mój głos drżał.

Przyciągnął mnie do siebie i przygwoździł spojrzeniem.

– Oddałbym za Ciebie wszystko, łącznie ze swoim życiem, Chloe – przypomniał. – Właśnie to ci przysięgałem, pamiętasz?

– Nikt cię do tego nie zmuszał – wyrwało mi się, chociaż pragnęłam powiedzieć mu coś innego.

Arthur warknął wściekle i rzucił koszulę na ziemię. Oddychał ciężko, a mord w jego oczach paraliżował nawet mnie. Chciałam też go przytulić i przeprosić, ale z wielu powodów tego nie zrobiłam. Patrzyłam tylko na niego i czekałam. On jednak milczał. Nagle odwrócił się i ruszył w kierunku samochodu. Wsiadł, a potem odjechał.

Zostawił mnie na środku drogi. Pierwszy raz w życiu po moich policzkach pociekły łzy. Miałam szesnaście lat, a zachowywałam się jak niczego nieświadoma gówniara.

Poczułam ciepło na dłoniach, więc zerknęłam na nie. Dostrzegłam małe płomienie, które przywołały emocje – ich stanowczy nadmiar. W takich chwilach nie potrafiłam ujarzmić swojej magii. Zakwiliłam.

Dla mnie gotów był spalić cały świat, bo liczyłam się tylko ja. A dla mnie liczył się tylko on, dlatego byłam jego ogniem.



Ketch odjechał.

Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech, żeby odgonić resztki wspomnienia. Czułam ból Ignis. Kochała go, a jednak nigdy nie zdecydowała się powiedzieć mu prawdy. Zaczęłam powoli rozumieć Ketcha i jego fascynację gorszą połową Chloe. Ja nie miałam problemu z okazywaniem uczuć. Kilka miłych słów, a ja już wpuszczałam ludzi do swojego życia. Ani przez chwilę nie pomyślałam, że Arthur mógł mieć wobec mnie zamiary. Przybył mi na ratunek i wyszarpał z ramion śmierci, chociaż powinien to zrobić Dean. Znałam go i wiedziałam, że w jego przypadku nie powinnam dorabiać sobie żadnych romantycznych teorii. Dean uwielbiał kobiety i miał ich bardzo dużo. Nie przyzwyczajał się i prawdopodobnie ten wcześniejszy pocałunek nic dla niego nie znaczył.

Z Arthurem był inny problem.

Wzięłam jeszcze jeden wdech i obejrzałam się przez ramię. Na werandzie stał Dean. Trzymał dłonie w kieszeniach spodni i patrzył na mnie. Zebrałam się na odwagę i ruszyłam z miejsca. Łamałam sobie palce ze zdenerwowania, ale Dean nie zatrzymał mnie, gdy go mijałam. Nic nie powiedział.

۞

Knajpa nie była zatłoczona, ale krępowały mnie natarczywe spojrzenia mężczyzn siedzących przy barze. Miałam na sobie jeden ze sweterków, których tak bardzo nienawidził Dean. Zrobiłam to specjalnie. Pragnęłam mu przypomnieć, że dalej byłam sobą. Mogli mnie nazywać Chloe, ale nie czułam się nią. Ignis oddała mi dużo swoich wspomnień, ale gdy po nie sięgałam, czułam się intruzem. Wszyscy mogli wmawiać mi, że Chloe i ja to jedna osoba, jednak bardzo trudno było mi w to uwierzyć. Chloe wiedziała czego chce i dążyła do celu. Co z tego, że często po trupach – nie można było jej zarzucić braku determinacji.

Popatrzyłam na Jo i uśmiechnęłam się pod nosem. Prowadziła ożywioną dyskusję z Deanem na temat „starych czasów”.

– Pamiętasz, jak chciałam cię zastrzelić? – zapytała rozbawiona, kręcąc głową. – Niewiele brakowało, żebym podziurawiła twoje ciało jak szwajcarski ser.

– To było podniecające – odpowiedział Dean.

Sam potrząsnął głową i spiorunował brata wzrokiem.

– Każda kobieta z bronią w ręku cię podnieca. Czas na wizytę u psychiatry.

– Chyba byłam jedyną kobietą, która ci odmówiła, prawda?

Zapadłam się głębiej w kanapę. Jo wpadła we flirciarski nastrój i kokietowała Deana, który wydawał się chętny i podatny na takie gierki. Za to Sam sprawiał wrażenie poirytowanego. Siedział naprzeciw mnie i przewracał oczami. Gdybym nie miała tylu osobistych problemów, pewnie bym się roześmiała. Moją uwagę pochłaniał Dean. Przysłuchiwałam się jego wypowiedziom, tonowi głosu i obserwowałam kątem oka jego zachowanie. Nie trudno było zauważyć, że Jo wciąż mu się podobała. Zapewne nie miał względem niej żadnych planów, ale zrobiłby dla niej bardzo dużo – nawet szkoliłby jej fajtłapowatą przyjaciółkę, jeśli miałoby to ją uszczęśliwić.

Odwróciłam wzrok i spojrzałam przez szybę. Na zewnątrz padał deszcz. Krople uderzały o wąski parapet. Kolejne wspomnienie Ignis wcisnęło się do mojej głowy. Wolałam przeżywać swoje dawne życie w głowie niż słuchać dalej Deana. Miałam wrażenie, że to co wydarzyło się między nami poprzedniego dnia, tak naprawdę nigdy się nie wydarzyło. On o tym nie wspomniał, ja również. Dzieliła nas przeraźliwa cisza. Nawet nie zapytał o Ketcha.



Wpatrywałam się w lustro, a dokładnie w ogromny medalion, który ciążył mi na szyi. Jego magia przyciągała moją niczym magnes. Dorothy obserwowała mnie z boku, gotowa w każdej chwili zareagować. Nie byłam osobą magiczną, dlatego obawiała się, że medalion będzie próbował mnie zniszczyć. Nie zrobił tego, co więcej… otulił mnie swoją nieskończoną mocą. Czułam się bezpieczna, chociaż medalion był cholernie niebezpieczny. Samantha wielokrotnie mnie ostrzegała, że dopóki nie zapanuję nad swoim ogniem, dopóty nie zostanę z medalionem sam na sam.

– Jak się czujesz? – zapytała troskliwie Dorothy.

– Dziwnie. Wygląda jak zwykła, wielopokoleniowa biżuteria – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Trudno uwierzyć, że posiada tak ogromną moc.

– Nie ufaj mu, Chloe – odezwała się niespodziewanie Alison, materializując się obok nas. Popatrzyła z zazdrością na medalion i uśmiechnęła się sztucznie. – Ładna błyskotka, ale bardzo… nietwarzowa.

Spiorunowałam ją wzrokiem, gryząc się po języku, bo Dorothy nienawidziła bezsensownych kłótni. Z pewnością stanęłaby po mojej stronie, ale ja nie należałam do rodu Warrenów, a Alison już tak. Nie chciałam wprowadzać atmosfery niezgody w rodzinie.

– Nie będę go nosić – mruknęłam urażona. – Zresztą, w tej chwili moc jest uśpiona.

– Przecież wiem – burknęła, siadając na ogromnej sofie. – Jesteś jeszcze żółtodziobem. Nikt normalny nie dałby ci uzbrojonej broni do ręki.

– Alison!

– Kiedy wiedźmy dowiedzą się, że Samantha zrezygnowała ze swojej córki… – Alison wybuchnęła histerycznym śmiechem. – Boże, przecież to będzie takie piękne! Riley z pewnością wyśle za tobą zdolniejszą wiedźmę. – Prychnęła pogardliwie. – Gdybym była na jej miejscu, to nigdy nie zleciłabym tak ważnego zadania głupiej Cindy. Było pewne, że lizodup umrze.

Wywróciłam oczami i dotknęłam delikatnie medalionu. Poczułam pod palcami delikatne pulsowanie. Magia spała, ale nie był to mocny sen. Wiedziałam, że wystarczyło proste zaklęcie wybudzające, żeby sprzątnąć głupią Alison z powierzchni ziemi. Pragnęłam widzieć jej minę, gdyby medalion ożył. Uniosłam kącik ust i spojrzałam wymownie na Dorothy, która pokręciła głową.

– Nawet o tym nie myśl – syknęła, grożąc mi palcem jak pięcioletniemu dziecku.– Nie wystawiaj starej magii na próbę.

– Nie zamierzam.

– Kiedy Riley się dowie? – rzuciła Alison.

– W swoim czasie – odpowiedziała krótko Dorothy. – To nie twoja sprawa, więc nie próbuj się wtrącać.

– Riley wpadnie w szał.

– Wpadnie.

– Dorothy! – oburzyła się Alison. – Naprawdę nie widzisz w tym problemu? – Machnęła dłonią w moim kierunku. – Dziedziczką została zwykła śmiertelniczka!

– Wybrał ją ogień.

– Miał do wyboru ją albo Cindy – warknęła. – Wybór był prosty.

Nie miałam zamiaru wtrącać się w tę rodzinną kłótnię, dlatego wciąż stałam przed lustrem i dotykałam medalionu.

– Nie próbuj walczyć z magią – ostrzegła Dorothy.

– Mam wystarczająco dużo oleju w głowie, aby zejść z drogi jakiekolwiek magii – prychnęła Alison. – Tylko nie mów, że nie ostrzegałam.

Spojrzałam w tę część lustra, w której odbijała się twarz Alison. Wyglądała na wzburzoną. Wpatrywała się we mnie z odrazą. Wiedziałam, że nigdy nie będę akceptowana z powodu braku więzów krwi, ale wiedziałam też, że w przypadku Alison chodziło o coś więcej.

Margaret wolała mnie. Nie swoją rodzoną siostrę, ale mnie – zwykłą śmiertelniczkę, która bez żadnego problemu odebrałaby je życie na kilka sposobów.

Skłóciłam cały ród Warrenów, a to był dopiero początek.



Poczułam delikatny dotyk na ramieniu, więc zamrugałam i obróciłam głowę. Sam przyglądał mi się badawczo, więc tylko kiwnęłam głową, że niby wszystko było w jak najlepszym porządku, a następnie przeniosłam wzrok na Deana, który również mi się przyglądał. Nie potrafiłam zinterpretować jego spojrzenia.

– Może opowiesz nam o spotkaniu z Ketchem? – zapytał swobodnie, chociaż wyczułam w jego głosie nutkę zniecierpliwienia. Liczył, że sama z siebie wszystko mu opowiem? – Długo rozmawialiście – dodał z lekkim wyrzutem.

Na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka, a policzki zapłonęły. Nie chciałam, żeby ktokolwiek z obecnych wysnuł niewłaściwe wnioski, dlatego postanowiłam się odezwać:

– Nie przyjęłam jego przeprosin.

– Ale nie kazałaś mu też spierdalać – wytknął mi Dean, marszcząc brwi.

Gdyby był innym facetem, pewnie pomyślałabym, że był zazdrosny. Znałam prawdę. Nienawidził Ketcha i tylko o tę nienawiść chodziło. Nic więcej.

– To tylko zakochany głupiec – mruknęłam, siląc się na obojętny ton. – Widzi we mnie Chloe i nie dopuszcza do siebie myśli, że może i stworzono mnie z połówki duszy Chloe, ale nie jestem nią i nigdy nie będę.

– Nie kopnęłaś go w dupę? – Jo wybałuszyła na mnie oczy. – Dlaczego w ogóle z nim rozmawiałaś?

– Dlaczego dopiero dzisiaj strzelacie we mnie pytaniami? – odbiłam piłeczkę, unosząc wysoko brew. – Mogliście to zrobić wczoraj i mielibyśmy to z głowy.

– Chcieliśmy dać ci czas – odezwał się Sam. Posłał mi przepraszające spojrzenie i uśmiechnął się niepewnie. – Nie chcemy wywierać na tobie presji.

– Kto nie chce, ten nie chce – burknęłam pod nosem. – I koniec tematu. Nie chcę myśleć o Chloe i jej życiu.

Dean już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwała nam kelnerka. Stanęła przy stoliku i obróciła się w stronę Deana. Kątem oka zauważyłam, jak Sam wywrócił oczami.

– Życzycie sobie czegoś jeszcze? – zaświergotała słodko, nie odrywając oczu od Winchestera.

– A co polecasz… – Dean urwał i pochylił się do przodu. – Jasmine. Ładne imię. – Błysnął uśmiechem. – Co polecasz Jasmine?

Zarumieniona, wyprostowała się, otwierając szeroko klatkę piersiową. Miała imponujący biust. Nie miałam zamiaru analizować, czy to była zasługa genów, chirurga, czy może stanika. Czułam coś dziwnego. Ulokowało się pod skórą i cholernie mocno parzyło. Przeskakiwałam spojrzeniem z Jasmine na Deana. Przyłapałam się na zaciskaniu pięści, więc rozluźniłam dłonie. Zauważyłam pytające spojrzenie Sama. Na szczęście Jo była pochłonięta nabijaniem się z Deana.

– To zależy, na co miałbyś ochotę – rzuciła flirciarsko Jasmine.

Miałam ochotę wstać i zapytać, czy to tak na serio. Dean sprezentował jej swój najlepszy uśmiech, którego widok boleśnie ścisnął mój żołądek. Nie łudziłam się, że ten pocałunek cokolwiek dla niego znaczył, ale zyskałam pewność, że Dean to Dean i nic nie jest w stanie tego zmienić.

Byłam bliska wybuchu.

Zamarłam.

Powodem nie była złość, ale podejrzane ciepło, które paliło mnie od środka. Przypomniałam sobie o słowach Roweny. Przywołałam też wspomnienia Ignis. Nie wierzyłam, że człowiek jest zdolny wyczuć, kiedy spala się dusza. To musiało być coś innego.

Zamrugałam. Musiałam jak najszybciej wyjść na zewnątrz. Wstałam i bez słowa weszłam na kanapę. Przeszłam za plecami Jo i zeskoczyłam na podłogę. Nie zwracałam uwagi na nikogo i byłam głucha na dźwięki. Myślałam tylko o wyjściu. Musiałam znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Było mi okropnie gorąco. Dłonie zaczęły mi się pocić.

Uderzyłam dłońmi w drzwi, więc otworzyły się gwałtownie. Wyskoczyłam na dwór, wprost na deszcz. Lodowate krople dotknęły mojej skóry, a moim ciałem wstrząsnął dreszcz. „Co to, do cholery, było?” – pomyślałam, unosząc dłonie. Obejrzałam je z każdej strony i cicho jęknęłam, bo skóra była napięta i czerwona.

Przy głównym wejściu stało drzewo, na którego gałęzi wisiało całe mnóstwo lusterek w różnych rozmiarach. Spojrzałam w jedno z nich i zamarłam. Zobaczyłam światło, ale to było niemożliwe, dlatego podeszłam bliżej i spojrzałam jeszcze raz.

Moje oczy płonęły.

Poczułam suchość w gardle.

Cała płonęłam.

elorence

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy i miłosne, użyła 4082 słów i 23573 znaków.

Dodaj komentarz