Nie próbuj mnie ratować! - Rozdział 47

Wpatrywanie się w sufit było bardzo nudnym zajęciem, ale jedynym, na którym potrafiłam się jeszcze skupić. Przez ostatnie dni próbowałam posegregować wspomnienia Chloe w celu wyłapania wszystkich tych rzeczy, które mnie ominęły. Szybko zrozumiałam, że Chloe nie była dobrym wzorem do naśladowania. Jej życia… nie mogłam nazwać życiem. Walczyłam z powracającymi obrazami, w których pojawiała się krew i śmierć. Chciałam jej współczuć, ale nie potrafiłam, bo byłam wypruta z emocji.

Usiadłam powoli na łóżku i odgarnęłam włosy do tyłu, na krótką chwilę skupiając wzrok na oknie. Słońce chowało się za chmurami, nieśmiało wyciągając swoje promienie w stronę świata. Widok zapierał dech w piersiach, jednocześnie boleśnie przypominając, jak niewiele takich pięknych dni do zobaczenia mi pozostało. Nie zamierzałam płakać nad swoim losem, ale nie chciałam też poświęcać ostatnich miesięcy życia na polowanie na potwory, które zmusiły Chloe do podjęcia decyzji za nas obie. Wiedziałam, że umrę – to było nieuniknione. Jednak pragnęłam zaznać nieco życia. Miłość nie wchodziła w grę, ale bliskość… Nawet niezobowiązujący seks wchodził w rachubę, bo nie miałabym czasu na przejmowanie się wyrzutami sumienia.

Pomyślałam o możliwościach. Opuściłam nisko ramiona, zdając sobie sprawę, jak niewiele ich było. Miałam odwieczny problem z nawiązywaniem nowych znajomości. Unikałam ludzi, bo byłam nieśmiała. Dużym problemem okazała się niezdarność. Już nie istniała, ale towarzyszyła mi przez kilka marnych lat, gdy udawano, że nie żyję. Nic się nie zmieniło w moim sposobie postrzegania siebie. Może czułam się trochę pewniejsza siebie. Może nie miałam problemu z wyznaczeniem granic. Może potrafiłam walczyć.

Jednak nie tego oczekiwałam od życia.

Przefiltrowałam w myślach wszystkie rozmowy z Jo, szukając gotowych odpowiedzi na pytania, które nie dawały mi spokoju, odkąd przeczytałam list od Chloe. Nie znałam wielu mężczyzn. Jo lubiła wmawiać mi różne rzeczy, ale postanowiłam zastanowić się nad jednym chłopakiem. To właśnie przy nim sufit spadł mi na głowę. Wiedziałam, że nazywał się George i chociaż z wyglądu przypominał surfera, to nim nie był.

Sam przyznał Jo rację, dlatego wstałam z łóżka i zaczęłam chodzić nerwowo po pokoju. Tamto wydarzenie miało miejsce dawno temu i szczerze wątpiłam, aby chłopak mnie pamiętał. Chyba wolałabym, żeby nie pamiętał. Z drugiej strony istniała szansa, że naprawdę mu się podobałam, co tworzyło możliwość odhaczenia jednego z moich postanowień. Nie miałam ich dużo, zaledwie kilka, które chciałam spełnić przed śmiercią. Nie musieliśmy pójść do łóżka. Wystarczyłyby mi dwie, góra trzy randki. Mógłby mnie przytulać, a ja nie miałam w głowie myśli, że robi to, bo jestem Ignis. Gdybym to dobrze rozegrała, to nie byłoby również mowy o litości czy współczuciu. Umierając, wyobrażałabym sobie, że jestem w jego ramionach. W moim sercu zakiełkowała nadzieja, że odejście z tego świata nie byłoby tak straszne, jak wcześniej zakładałam.

Podeszłam do okna i spojrzałam na niewielki ogród, w którym nie rosło nic więcej oprócz trawy – zielonej jak głupia nadzieja.

Przygryzłam wargę i sięgnęłam po komórkę. Miałam zarys planu, ale potrzebowałam więcej szczegółów oraz alibi na wyjście bez odstawy. Po ostatnim urwanym filmie Dean zrobił się cholernie wkurzający ze swoją idiotyczną troską. Nie zapytałam, czy powiedziałam coś głupiego po pijaku, ale jego zachowanie mówiło samo za siebie. Wiedziałam, że nie chlapnęłam nic o Chloe ani o liście. Nawet Ketch nie znał prawdy. Nikt jej nie znał, dlatego o tę jedną rzecz mogłam być spokojna.

Schowałam komórkę do tylnej kieszeni spodni i jeszcze raz spojrzałam przez okno. Słońce całkowicie zniknęło za chmurami. Świat spowijała szarość, przypominająca moje całe dotychczasowe życie. Potrzebowałam słońca, a jeśli miałabym go nie dostać, wystarczyłby mi najmniejszy jego promyk. Z tą myślą odwróciłam się i ruszyłam ku drzwiom.

۞

Pusta droga sprawiła, że rozluźniłam spięte mięśnie i wzięłam kilka głębszych wdechów na poprawę samopoczucia. Jechałam po swoją szansę. Nie mogłam jej zaprzepaścić jakąś głupotą. Musiałam uważać na słowa i mowę ciała. Jeszcze nie wiedziałam, w jaki sposób zagadam do George’a. Po cichu liczyłam, że to on pokieruje rozmową i zaprosi mnie na randkę. Skrzywiłam się, bo w grę nie musiała od razu wchodzić randka. Przypadkowe, luźne wyjście też jest w porządku.

Wjechałam między las i ledwo minęłam zakręt, a przed moimi oczami pojawiła się mała postać Roweny, która powiększała się z każdą kolejną sekundą. Zahamowałam z piskiem opon i wyskoczyłam z samochodu, trzaskając drzwiami.

– Co ty wyprawiasz?! – naskoczyłam na nią. – Chcesz mnie zabić?

Rowena wywróciła oczami.

– Złotko, naprawdę sądzisz, że pozwoliłabym ci przedwcześnie umrzeć? – Pokręciła nosem. – Nie dostałam tego, czego chcę, dlatego nawet nie myśl o szybkiej śmierci. – Jej oczy niespodziewanie pociemniały. – Zrozumiano?

Oparłam się o maskę samochodu i prychnęłam.

– Czego chcesz?

Byłam pewna, że Rowenie nie spodobał się sposób, w jaki mówiłam, ale miałam to w dupie. Kłamliwa idiotka lubiła zakładać maski i udawać niewiniątko.

– Jak idą poszukiwania?

– Jestem na tropie medalionu – skłamałam.

– Kłamiesz.

Powstrzymałam się od wywrócenia oczami.

– Mówię prawdę – ponownie skłamałam.

– W chwili obecnej twoim jedynym priorytetem jest spełnianie głupich, ludzkich potrzeb – wysyczała Rowena, robiąc krok w moją stronę. – Wiem, co ci chodzi po głowie.

– Skoro wiesz, to po co zadajesz durne pytania?

– Cała Chloe – mruknęła z wymuszonym uśmiechem.

– Znajdę medalion.

Rowena nie wyglądała na przekonaną, dlatego dodałam:

– Po prostu muszę oderwać na chwilę myśli od tego wszystkiego. To nic złego.

– Masz rację. – Uśmiechnęła się słodko. – To nic złego, ale poświęcanie czasu mężczyznom to po prostu strata czasu. Żaden nie potrafi docenić silnej kobiety. Faceci w ogóle nie przepadają za… takim rodzajem kobiet. – Na jej twarzy pojawił się niekontrolowany grymas. – Ale jeśli już tak bardzo chcesz przeżyć swoją przygodę, to nie musisz jechać na drugi koniec miasta, aby złapać zadurzonego chłopaczka ze sklepu. Do roli pocieszyciela o wiele bardziej nadaje się Dean, a go masz akurat pod ręką.

Pokręciłam głową z niedowierzaniem.

– Dean? Serio?

– Lubi niezobowiązujący seks, a plotki głoszą, że jest w tym całkiem niezły.

Gdybym była sobą, to z pewnością bym się zarumieniła. Zamiast tego wybuchnęłam śmiechem.

– Nie zamierzam z nikim uprawiać seksu – powiedziałam dobitnie. – Mnie chodzi o coś zupełnie innego, a tego od Deana z pewnością nie dostanę.

Rowena zmrużyła oczy.

– Myślę, że w tej kwestii bardzo się mylisz.

– On będzie chciał mnie uratować – przypomniałam.

– To mu na to nie pozwól i problem z głowy.

Wpatrywałam się w wiedźmę z niedowierzaniem. Od zawsze miałam wrażenie, że było z nią coś mocno nie tak, ale nie podejrzewałam jej o trwałe uszczerbki na psychice.

– Nie potrzebuję komplikacji.

– Jeśli utrzymacie to w tajemnicy…

– Nie pójdę z Deanem do łóżka! – krzyknęłam, odpychając się nogą od samochodu. – I przestań interesować się nieswoim życiem!

– Próbuję ci pomóc – mruknęła słodko.

Poczułam mdłości. Wiedźma i pomoc, dobre sobie.

– To nie próbuj!

– Marnujesz czas na ziemi, poświęcając uwagę nic nieznaczącym istotom ludzkim – syknęła. – Dean to gotowe rozwiązanie.

– Gotowe rozwiązanie, którego nie chcę – powtórzyłam. Wzięłam głęboki wdech i przymknęłam na chwilę powieki. – Muszę jechać. Jeśli jeszcze kiedykolwiek najdzie cię chęć na dawanie mi rad, to po prostu sobie odpuść, bo to… strata czasu.

Posłałam jej ostatni, nieszczery uśmiech, a następnie wsiadłam do samochodu. Rowena wciąż stała na środku ulicy, ale po dłuższej chwili rozpłynęła się w powietrzu, co przyjęłam z ulgą. Wypuściłam głośno powietrze z płuc i powoli ruszyłam.

Przez ułamek sekundy pomyślałam o Deanie, a moje serce ścisnęło nieznane uczucie.

Zacisnęłam dłonie na kierownicy i dodałam gazu, zostawiając wspomnienia z rozmowy z Roweną za sobą.

۞

Sklep nie był duży i na szczęście – lub i nie – zmianę miał George. Chwilowo uczucie ulgi zastąpiły nerwy, które zaczęły boleśnie ściskać mój żołądek. Chodziłam między półkami, szukając nieistniejących rzeczy. Nie potrafiłam przypomnieć sobie swojego porannego planu działania. Nie potrafiłam zebrać myśli. Nie potrafiłam w ogóle logicznie myśleć. Sytuacja była dla mnie nowa i mało komfortowa. Szybko jednak zdałam sobie sprawę, że nie podołam, dlatego chciałam wyjść ze sklepu i odjechać, a wtedy na mojej drodze stanął George z kartonem w rękach.

Wyglądał dokładnie tak, jak zapamiętałam. Niebieskie oczy i długie blond włosy, które często wiązał. Sprawiał wrażenie miłego i pogodnego – takiego typowego chłopaka ze sąsiedztwa. Potrzebowałam właśnie kogoś takiego jak on.

Popatrzył na mnie, próbując maskować zaskoczenie. Wysiliłam się na uśmiech, który pewnie wyglądał jak grymas, wnioskując po wyrazie twarzy chłopaka.

– Dzień dobry – wydusiłam z siebie.

– Dzień dobry – odpowiedział trochę nerwowo. – Dawno pani nie widziałem.

Pokiwałam niechętnie głową.

– Miałam dużo spraw poza miastem.

George spojrzał na sufit, a potem na mnie.

– Nie musi się pani bać, bo jest jak nowy. Szef po tamtej akcji zlecił naprawę.

Przymknęłam oczy, próbując nie wracać wspomnieniami do tamtego feralnego dnia.

– Ale chyba pani nie chce o tym pamiętać.

Podniosłam na niego wzrok, wpychając dłonie do tylnych kieszeni spodni.

– Jedyne o czym marzę, to zapomnieć, że... tamto w ogóle się zdarzyło.

– W porządku. – Pokiwał energicznie głową. – Już zapomniałem.

Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem. George szybko poszedł w moje ślady. Nagle odłożył karton na podłogę i wyciągnął dłoń. Śmiech zastąpiła cisza. Nieśmiało ujęłam jego dłoń i uśmiechnęłam się, ale tym razem szczerze.

– Jestem George.

– Cassandra.

– Cassandra – powtórzył z lekkim uśmiechem. – Ładne imię.

Przez chwilę zaczęłam żałować, że podałam mu prawdziwe imię, które tak naprawdę wcale nie było prawdziwie, ale widniało w moim papierach. Nie powinnam ryzykować, ale było już za późno. Odsunęłam wyrzuty sumienia na bok i rozejrzałam się po sklepie.

– Nie chcę ci przeszkadzać w pracy, dlatego…

– Nie przeszkadzasz – przerwał mi.

Popatrzyłam wymownie na karton, a później na niego.

– Uważam jednak inaczej.

Powiódł za moim spojrzeniem i uśmiechnął się z zakłopotaniem.

– Masz rację, powinienem zająć się pracą, bo mam dużo towaru do rozłożenia. – Podrapał się po głowie. – Mam nadzieję, że nie zabrzmię jak dziwak, ale czy nie chciałabyś gdzieś wyjść? Razem ze mną?

Zatkało mnie. „Boże, Jo miała naprawdę rację” – przeszło mi przez myśl.

Długo nie odpowiadałam, więc George zaczął mówić dalej:

– Wiem, że się nie znamy, ale już podczas naszego ostatniego spotkania chciałem to zaproponować. – Skrzywił się. – Chciałem właśnie wspomnieć o wydarzeniu, o którym miałem nie pamiętać. Wybacz.

Roześmiałam się.

– Tak. Zgadzam się na wspólne wyjście – odpowiedziałam wesoło.

– Nawet na randkę?

– Nawet na randkę.

Wymieniliśmy się numerami, prowadzając zwykłą, miłą rozmowę. Już zapomniałam, jak to było przebywać ze zwykłym człowiekiem, który nie miał zielonego pojęcia o istnieniu potworów, magii i tym podobnych. O takiej normalności marzyłam. I właśnie taką normalność chciała dać mi Ignis.

Obserwowałam uważnie twarz chłopaka, nie mogąc się nadziwić, jak bardzo wyglądał na kogoś, komu zależało na spotkaniu ze mną.

Nie z Ignis.

Nie z Chloe.

Tylko ze mną.

۞

W bunkrze natknęłam się na Sama, który tonął w morzu książek. Stanęłam w progu i przyjrzałam się uważnie częściowo pustym półkom na regałach. Podejrzewałam, że szukał informacji o świętych drzewach. W przeciwieństwie do brata był bardzo dociekliwy i wolał zapobiegać niż później niepotrzebnie się wkurzać.

Podeszłam bliżej i zatrzymałam się przy jednym z krzeseł, obserwując blat stołu z góry. Kilka książek leżało otwartych, więc przeczytałam fragment jednej z nich.

„Święte drzewa zostało spalone przez czarownice w XVII wieku. Taki sam los spotkał święte miejsca – kościoły, domy klasztorne, kaplice i cmentarze, na których terenie owe drzewa się znajdowały. Czarownice ogarnięte szałem nie uznawały żadnych wyjątków i dopuściły się morderstw na braciach i siostrach klasztornych, żyjących w głębokiej wierze. Porwano również kilkoro sierot, przebywających w miejscach świętach. Ciał nigdy nie odnaleziono”.

Po przeczytaniu ostatniego zdania uznałam, że nie muszę czytać dalej. Znałam historię czarownic i doskonale wiedziałam, do czego były zdolne w przypływie wściekłości. Częściowo je rozumiałam, bo ktoś próbował odebrać im moce, które były dla nich bardzo ważne i świadczyły o ich pozycji w danym rodzie. Czarownica pozbawiona mocy była nikim. W przeciągu bardzo krótkiego czasu zostawała wykluczona – wtedy zapominano nawet o więzach krwi, które powinny okazać się czymś ważniejszym niż moc.

– Znalazłeś coś ciekawego? – zapytałam, próbując oderwać myśli od przeszłości.

Sam uniósł wzrok znad książki i pokręcił głową, wyglądając na zrezygnowanego.

– Nie sądzę, żeby wiedźmy pozwoliły na takie wzmianki w książkach. Jeśli gdziekolwiek znajdują się informacje o świętych drzewach… Trzeba będzie odnaleźć biblioteki rodów. Całkiem możliwe, że księgi zostały dobrze ukryte lub po prostu je spalono – powiedziałam, starając się go pocieszyć.

– Coraz bardziej skłaniam się ku drugiej opcji – mruknął Sam, przecierając palcami zmęczone oczy. – Siedzę tutaj od kilku godzin i nie znalazłem nic, co mogłoby nam pomóc w odnalezieniu choćby kawałka drewna.

Przygryzłam wargę, bo jednym ze wspomnień Chloe była kryjówka jej rodziców, w której przechowywano najróżniejsze rzeczy. Znajdowały się tam rzadkie książki – niektóre należały wcześniej do wiedźm, magiczne przedmioty, unikatowe bronie, kamienie mocy, niebezpieczne pudełka z klątwami i tym podobne. Miałam wręcz stuprocentową pewność, że można tam było również znaleźć drewno ze świętego drzewa.

Musiałam dokonać szybkich kalkulacji, bo po mojej śmierci to miejsce odeszłoby w zapomnienie. Nie byłam do końca pewna, czy pragnęłam, aby dorobek moich... rodziców leżał bezczynnie w bezpiecznym miejscu, skoro mógł zostać użyty do ratowania ludzi i walki z potworami. Tata Chloe przetrzymywał nawet specjalne bronie, których używali łowcy czarownic. Pomimo upływu lat, one również mogły się przydać.

Ufałam Samowi, chyba nawet bardziej niż Deanowi.

– Wiem, gdzie znajduje się kilka kawałków świętego drzewa – powiedziałam, czując potworny ciężar na sercu. Mówienie o tym na głos było niczym zdrada rodziny, która chroniła mnie… Chloe i dbała o jej bezpieczeństwo. Musiałam odłożyć to na bok i myśleć racjonalnie. – Znam takie miejsce.

Sam się ożywił.

– Gdzie jest? – Wstał i ściągnął kurtkę z oparcia krzesła. – Im szybciej tam pojedziemy, tym szybciej będziemy mogli przekazać drewno Bobby’emu i… – Umilkł, zauważając mój niepewny wyraz twarzy. – Cassie? Co jest?

– Jeśli poproszę cię, abyś nie mówił o nim Deanowi, to czy spełnisz moją prośbę?

– Dlaczego?

Przełknęłam ślinę, zastanawiając się nad doborem odpowiednich słów.

– To miejsce to schron... moich... rodziców Chloe.

Zapadła długa i nieznośna cisza. Popatrzyłam na Sama i zauważyłam, że targały nim dziwne emocje. Może był nawet zły, że wcześniej nie wspomniałam o takim miejscu. Tak naprawdę nie wspomniałam o wielu rzeczach, bo wzięłam sobie słowa Chloe do serca i nie chciałam nikomu ufać. Jednak nadszedł wreszcie ten moment, gdy musiałam to zrobić. Sam wydawał się dobrym człowiekiem.

– Łowcy sądzili, że to miejsce to tylko legenda – powiedział bardziej do siebie niż do mnie. – Przez lata szukano tego schronu i niczego nie znaleziono, nawet głupich śladów, które mogłyby wskazać, że w legendzie tkwi ziarno prawdy.

Pokiwałam głową.

– To wspomnienie Chloe – przypomniałam, próbując usprawiedliwić swoje milczenie. – Pewnie chciała, żebym poznała dorobek jej rodziców.

– Skąd pewność, że akurat tam znajdują się kawałki świętego drzewa?

– Rodzina ojca Chloe była powiązana z łowcami czarownic, co już wiesz. Ta historia jest bardzo mroczna, ale ojciec nigdy się jej nie wyparł. W schronie znajduje się kilka broni z tamtego okresu. Nie jestem pewna, czy nadają się do użytku, ale skoro są tam one, to musi być tam również jakiś kawałek świętego drzewa. – Wzruszyłam ramionami. – Może nawet gotowa szkatułka.

Sam przyjrzał mi się uważnie.

– Nie sięgałaś wcześniej do tego wspomnienia? – zapytał, chociaż z pewnością domyślał się odpowiedzi.

– Nie dopuszczałam do siebie wspomnień. Nie chciałam poznać życia Chloe. Przez ostatnie tygodnie… – urwałam, zaciskając usta. Odwróciłam wzrok, bo było mi wstyd. – Pewnie zauważyłeś, że unikałam was i spędzałam całe dnie w swojej kwaterze, prawda?

– Tak – odpowiedział z lekkim współczuciem.

– Po całej rozmowie z Bobby’m, a potem z Ketchem… Miałam nieodparte wrażenie, że te wszystkie rozmowy toczą się o mnie, ale bez mojego udziału, bo nie miałam pojęcia o prawdziwym życiu Chloe. Znałam kilka wspomnień, to prawda, ale nie tworzyły pełnego obrazu. – Prychnęłam. – Ketch mógł być skarbnicą wiedzy, ale postanowił ukryć przede mną wiele rzeczy pod pretekstem troski. Bycie nieświadomą to bycie po prostu głupią. – Zrobiłam nieokreślony ruch dłonią. – A przynajmniej tak jest w moim przypadku.

– Dlaczego mam nie mówić bratu o schronie?

– Bo to bezpieczne miejsce, Sam – odpowiedziałam bardzo dobitnie. – Nie chcę, aby zostało zniszczone lub zapomniane.

– Dean będzie chciał wiedzieć, skąd mam to drewno.

– Weź ze sobą Jo – poprosiłam.

– Cassie – mruknął upominająco.

Wzięłam głęboki wdech i wreszcie na niego spojrzałam.

– Dobrze, powiem Deanowi, ale później.

– Co mi powiesz?

Przymknęłam na chwilę powieki i przeklęłam w duchu. Sam popatrzył na mnie znacząco. Domyśliłam się, o co mu chodziło. Natrafiła się idealna okazja, aby poinformować Deana o moich postępach w zdobywaniu wiedzy o przeszłości Chloe, a tak naprawdę o mojej przeszłości.

– Znam miejsce, w którym znajdują się kawałki świętego drzewa – wydusiłam z siebie.

– To świetnie! – Dean klasnął w dłonie i stanął obok mnie. – Gdzie jedziemy?

– To schron rodziców Chloe – szepnęłam.

Ponownie zapadła cisza. Niepewnie zerknęłam na Deana, który nie ukrywał zaskoczenia. Na jego twarzy pojawił się cień złości, który szybko zniknął.

– Kiedy się o tym dowiedziałaś? – zapytał niby obojętnym tonem.

– Kilka dni temu – odpowiedziałam szczerze. – Postanowiłam zmierzyć się ze wspomnieniami Chloe – dodałam szybko.

– Lepiej późno niż wcale – skomentował. – Masz pewność, że tam będzie to, czego szukamy?

– W schronie znajduje się kilka broni należących do łowców czarownic – odezwał się Sam. – Skoro są tam TAKIE rzeczy, to prawdopodobnie znajdziemy tam również święte drzewo.

– W porządku – mruknął Dean. – Pojedziesz tam?

Sam i ja spojrzeliśmy na siebie w tym samym momencie, będąc w szoku.

– Weźmiesz ze sobą Jo? – dodał po chwili.

Miałam chyba jakieś cholerne déjà vu.

– Nie chcesz tam pojechać? – zapytałam zdumiona, przenosząc na niego wzrok.

– Zostanę z tobą.

Zamrugałam.

– Ze... mną? – wykrztusiłam. – Dlaczego?

Odwrócił się do mnie przodem i zmarszczył brwi. Nie rozumiał mojego pytania, a ja nie rozumiałam jego zachowania. Patrzyliśmy na siebie zbyt długo, bo usłyszeliśmy chrząknięcie. Odruchowo obróciłam się bokiem i popatrzyłam na Sama.

– Wszystko ustalone – stwierdziłam, uderzając lekko dłońmi w oparcie krzesła. – Wieczorem przygotuję wam mapę, a teraz wracam do siebie.

Prawie wybiegłam stamtąd, czując dziwny ciężar na żebrach. „Zostanę z tobą” – powtarzałam w myślach, zamykając za sobą drzwi. Trzy głupie słowa, które w ogóle nie powinny paść, a już na pewno nie z ust Deana.

۞

Przygotowanie mapy nie było proste. Musiałam zaznaczyć wszystkie możliwe pułapki i przestrzec ich przed pudełkami z klątwami. Nawet Chloe nie wiedziała, co dokładnie się w nich znajdowało, ale w jej wspomnieniach wyczuwałam strach, który pewnie miał wiele wspólnego z opowieściami jej rodziców. Chcieli w ten sposób ostrzec córkę. Opowiadanie takich historii dziesięcioletniemu dziecku uznałam za idiotyczne i niesprawiedliwe. Inni łowcy dziwili się, że Chloe zabijała z zimną krwią, ale jak mogła zachowywać się inaczej, skoro rodzice wychowywali ją w taki sposób? Ze wspomnień trudno było mi wyłapać momenty, gdy ją przytulali i pozwalali cieszyć się normalnością.

Potarłam palcami skronie, bo od myślenia rozbolała mnie głowa.

Usłyszałam pukanie do drzwi, a po chwili do pokoju wszedł Sam. Posłał mi uśmiech i podszedł do biurka, przy którym siedziałam. Ostatni raz rzuciłam okiem na mapę, upewniając się, że naniosłam wszystko, co zapamiętałam.

Komórka zawibrowała, więc zerknęłam na nią. Sam również na nią spojrzał.

– George? – zapytał, unosząc brwi.

Zdawałam sobie sprawę, że po akcji z Killianem będę musiała się tłumaczyć z każdej nowej znajomości z mężczyzną.

– Idę z nim na randkę – odpowiedziałam szczerze, wracając spojrzeniem do mapy.

– To człowiek?

– Yhym – mruknęłam pod nosem.

– Nie ma nic wspólnego z łowcami? – drążył.

– Zwykły, miły, pogodny i normalny chłopak – uściśliłam, przenosząc wzrok na Sama. – Masz z tym jakiś problem?

Sam przeczesał dłonią włosy i pokręcił głową.

– W teorii to nie jest moja sprawa i nie powinienem się wtrącać, ale… – Wypuścił głośno powietrze. – Cassie, nie powinnaś narażać tego niewinnego chłopaka.

Miałam ochotę kazać mu spadać, ale powstrzymałam się i wzięłam głęboki wdech.

– Nie jestem Chloe, aby wszystkiego sobie odmawiać – mruknęłam urażona.

– Dlaczego akurat teraz?

To było dobre pytanie, którego chciałam uniknąć, ale nie miałam już wyjścia i musiałam odpowiedzieć. Wręczyłam mapę Samowi i uśmiechnęłam się smutno, stawiając na szczerość.

– Bo nigdy nie będzie odpowiedniego momentu.

Nie skomentował tego, podziękował za mapę i wyszedł, zostawiając mnie samą. Oparłam łokcie na biurku i wsunęłam palce we włosy, próbując uciszyć cichy szmer wyrzutów sumienia w mojej głowie. Cały czas byłam wypruta z emocji, ale wciąż posiadałam resztkę duszy, która czasami chciała być dopuszczona do głosu. Nie mogłam jej na to pozwolić. Posiadanie wyrzutów sumienia było powiązane z uczuciami, których nie chciałam.

Dlatego nie mogłam przyznać racji Rowenie i wybrać Deana.

elorence

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy i miłosne, użyła 4184 słów i 24118 znaków.

Dodaj komentarz