Nie próbuj mnie ratować! - Rozdział 31

Stałam, obejmując się ciasno ramionami, żeby tylko nie dopuścić do siebie wybuchów i krzyków dochodzących z zewnątrz. Zaciskałam powieki, nie chcąc wpatrywać się w ciemność, ale nie z powodu strachu przed pustką, która z niej zionęła… Bałam się zobaczyć ponownie Ignis. Bałam się spojrzeć w oczy dziewczynie, z którą miałam więcej wspólnego niż sądziłam. Bałam się, bo wreszcie zrozumiałam o co chodziło w tej pokręconej grze.

Naczelny, Rowena, Alison, Dorothy, Riley, cały cholerny ród Warrenów i… Ketch. Oni wszyscy wiedzieli. Wiedzieli, kim byłam i postanowili trzymać to w tajemnicy. Traktowali mnie jak malutkie, zastępcze zwierzątko – wciąż niewystarczająco dobre, bo przecież Ignis zawsze była i będzie na pierwszym miejscu.

Bycie drugą bolało, ale nie byłam zła na Ignis. Próbowała mnie ratować. Robiła, co mogła, żebym trzymała się z daleka od świata łowców. Chciała, żebym odsunęła się od Winchesterów i Jo. Mówiła, że zginę i było już tak blisko…

Przeze mnie zrujnowała jedyną szansę na powrót. Bo właśnie tym było moje ciało – tymczasowo zajętym naczyniem, które czekało na swoją prawowitą właścicielkę. Miałam je jedynie utrzymać przy życiu.

Jedna dusza w dwóch ciałach.

Usłyszałam szelest i zamarłam.

– Cassie?

Nie byłam żadną Cassie. Nie miałam nawet własnego imienia. Nie chciałam współdzielić czegokolwiek z kimś innym. Musiałam dzielić się Ketchem, a nawet Deanem, bo jemu również o wiele bardziej przypasowała Ignis niż ja.

– Cassie?

Poczułam delikatny dotyk palców na policzku, ale nie otworzyłam oczu.

– To nie tak miało wyglądać – powtórzyła swoje wcześniejsze słowa. – Miało obyć się bez ofiar.

– Czyli jestem ofiarą, tak? – zapytałam głucho, gwałtownie otwierając oczy i wbijając ostry wzrok w Ignis. Brązowe oczy przyglądały mi się z troską. – Jak długo miałam żyć?

– Przestań – szepnęła, odgarniając wolną dłonią włosy z mojej twarzy.

Odepchnęłam jej ręce i cofnęłam się na bezpieczną odległość.

– Nie zbliżaj się – warknęłam.

– Cassie, rozumiem…

– Nic nie rozumiesz! – wydarłam się, nie mając najmniejszego zamiaru jej słuchać. – Siedziałaś tu sobie bezpiecznie, gdy ja musiałam nadstawiać karku i to przez ciebie. Obrywało mi się na każdym kroku, a to tylko dlatego, że ktoś uznał ten porąbany pomysł za świetny.

– Dorothy spodziewała się zdrady.

– Skoro tak było, to dlaczego tam poszłaś?

Ignis westchnęła ciężko, wywracając oczami.

– Musiałam tam być. Dorothy to rozumiała, dlatego przygotowała zaklęcie…

Nie chciałam ponownie słuchać tych bzdur.

– Zaklęcie, które uczyniło ze mnie więźnia w obcym ciele!

Przez twarz Ignis przeszedł cień złości, ale zniknął równie szybko, jak się pojawił. Zmierzyła mnie jedynie chłodnym spojrzeniem, od którego dostałam gęsiej skórki.

– Czy ty dalej niczego nie rozumiesz? – zapytała szorstko. Nie zamierzała czekać na moją odpowiedź, bo mówiła dalej: – Utrzymanie mnie przy życiu miało zagwarantować, że medalion nie zmieni właścicielki. Wciąż miał do nas należeć. – Uniosła kpiąco kącik ust, widząc moją niezadowoloną minę. – DO NAS – zaznaczyła.

– Mam w nosie ten głupi medalion! Nie chcę go!

Ignis parsknęła gorzkim śmiechem.

– Tak bardzo podobne, a jednocześnie tak różne – mruknęła pod nosem rozbawiona. – Nie przypuszczałam, że tkwi we mnie taka strachliwa i naiwna dziewczynka.

Zabolało.

– Nie jestem tobą.

– Jesteś.

– NIE JESTEM! – krzyknęłam na całe gardło.

Ignis schowała ręce za plecy i przyglądała mi się w milczeniu bardzo długo. Cisza, która nas otaczała była krępująca do tego stopnia, że musiałam odwrócić wzrok, ponieważ w jakże znajomych brązowych tęczówkach dostrzegłam ogień.

– Ale z ciebie panikara – skomentowała kąśliwie. – Nie zostało nam dużo czasu, a ty wszystko wydłuższasz. – Pokręciła głową z dezaprobatą. – Niepotrzebnie komplikujesz sobie życie. Nic już nie zmienisz. Będziesz mną, a ja tobą, bo jesteśmy takie same, Chloe.

– Nie jestem…

– Jesteś – syknęła zniecierpliwiona. – Ale teraz musisz zdać się na siebie, bo właśnie spalam ostatnie skrawki mojej duszy. Wykorzystałam wszystkie zapasy mocy na Riley i muszę odejść. Zaciągnęłam spory dług, który najwyższy czas spłacić.

Pokręciłam głową nic nie rozumiejąc.

– O czym ty mówisz? Odejść? Jaki dług?

Ignis skrzywiła się i wyciągnęła ręce przed siebie. Zaniemówiłam przerażona, gdy pomarańczowe płomienie zatańczyły wokół jej palców. Jednak tym razem było zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Sama Ignis wyglądała na zaniepokojoną. Jęknęłam cicho, gdy jej dłonie zniknęły w ogniu.

– Co się dzieje? – pisnęłam drżącym głosem. – Ignis?!

– Mój czas właśnie się skończył – odpowiedziała cicho, nie potrafiając oderwać wzroku od ognia.

Zrobiłam parę kroków do przodu i wtedy dostrzegłam, że strach ugasił ogień w brązowych oczach. Zauważyłam też łzy.

– Nie mówisz poważnie – powiedziałam ze ściśniętym gardłem. – Jesteś ogniem, a ogień nie może spalić ognia.

– Ale każdy ogień można ugasić.

Zamrugałam przerażona, gdy ogień zaczął zmieniać barwę. W błękitnych płomieniach twarz Ignis wydawała się blada i smutna. Nagle zniknęła pewna siebie łowczyni, która niczego się nie bała. Teraz już wiedziałam, że jedyną rzeczą, której się obawiała, był ogień. Ale nie ten, którym władała, tylko ten, który mógł ją ugasić.

– Musisz mnie wysłuchać, Chloe.

– Nie jestem…

– Jesteś i przestań się spierać. Zawsze nią byłaś. Piękną, nieustraszoną Chloe. Dorothy musiała coś zrobić, żebyś nie rzucała się w oczy, dlatego zapewniła ci maksymalne bezpieczeństwo. Nic nie pamiętasz. Nikogo nie znasz. Nawet Rowena nie była w stanie przerwać zaklęcia. – Wciągnęła gwałtownie powietrze do płuc i popatrzyła na nogi, które również zaczynały powoli znikać w ogniu. – Ketch miał nad tobą czuwać w ukryciu, ale nie potrafił. Myślał, że łatwiej mu będzie z tobą, bo ty potrafisz kochać. Znasz całą masę emocji, które dla mnie są obce. – Przy ostatnich słowach jej głos niebezpiecznie zadrżał. – Cokolwiek się stanie, nie rób głupot. I tym razem już nikomu nie ufaj.

Pokiwałam niechętnie głową.

– NIKOMU – powtórzyła. – Zrozumiałaś?

Przełknęłam z trudem ślinę, ze strachem obserwując, jak niebieskie płomienie pochłaniają Ignis. Na jej miejscu nie potrafiłabym zachować trzeźwości umysłu i krzyczałabym wniebogłosy, ale nie ona. Bała się, ale zamierzała walczyć do końca.

– Nikomu – powtórzyłam za nią.

– Będziesz miała dobre życie – powiedziała, siląc się na uśmiech. – Długie i dobre życie. Z dala od ciemności, potworów i nieokiełznanej magii.

Zmarszczyłam brwi.

– Co z tamtymi wiedźmami…

– Ketch je wytropi i zabije – odpowiedziała z niezwykłą lekkością. – Żadnej nie pominie. Zginą wszystkie.

„Zrobi to dla niej. Oczywiście, że tak” – przeszło mi przez głowę.

– Co mam powiedzieć…

– Nic im nie mów. Tak będzie lepiej.

Płomienie niebezpiecznie zbliżały się do jej klatki piersiowej. Za chwilę miało jej zabraknąć. Po moich policzkach pociekły łzy. Zaskoczona, starłam je wierzchem dłoni. Może faktycznie byłyśmy jedną osobą. Nagle poczułam ogromną potrzebę powiedzenia czegoś, co w innych okolicznościach nie przeszłoby mi przez usta. Nie, gdy wiedziałam, że przez tyle lat byłam okłamywana.

– Przepraszam.

Ignis uśmiechnęła się wyrozumiale.

– Moim przeznaczeniem była śmierć.

Chciałam jej powiedzieć, że moim również, ale nie dopuściła mnie do słowa.

– Bądź szczęśliwa, Chloe – wyszeptała ze łzami w oczach, a potem niebieskie płomienie pochłonęły ostatni kawałek jej ciała i dosłownie po kilku sekundach zniknęły.

Zostałam sama.  

___________________________

Tak, trochę sobie piszę i w chwili obecnej głównie ten fanfik :)

elorence

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy i miłosne, użyła 1441 słów i 8251 znaków.

Dodaj komentarz