Nie próbuj mnie ratować! - Rozdział 2

Mamy sprawę, ale zamiast od razy pakować się do Dzieciny i jechać na miejsce zdarzenia, musimy jeszcze zahaczyć o dom Jo. Nie, żeby mi się to nie podobało, bo naprawdę lubię tą dziewczynę, ale… No właśnie, to cholerne „ale” jest niskie, chude, a na dodatek małomówne i wiecznie wystraszone, jakby obawiała się przylotu UFO czy czegoś w tym stylu.
Uśmiecham się głupio pod nosem, bo przed oczami stanęła mi scena Cassie wraz z zielonymi ludkami.
– Z czego się cieszysz? – zapytał ponuro Sam, nie odrywając wzroku od tabletu, na którym szukał dodatkowych informacji o mieście, do którego mieliśmy pojechać. – Nie wydaje mi się, aby tym trzem trupom było do śmiechu.
Ściągam brwi, a potem spoglądam złowrogo kątem oka na brata.
– Bawi mnie pomysł zabrania tej nieogarniętej dziewczyny ze sobą.
– Cassie jest bardzo miłą i sympatyczna, a pomysł, aby zabrać ją ze sobą wyszedł od Jo, więc jeśli znowu chcesz pokłócić się z tym blond–wulkanem, to droga wolna. Śmiało!
– Od kiedy rozkazuje nam jakaś panna, co? Jesteśmy jakimiś pieprzonymi pantoflarzami? – mówiłem do siebie. – A teraz to nawet już niańkami…
– Nie znasz jej nawet.
– Nie muszę, bo z góry wiem, że nie nadaje się do tej roboty, rozumiesz?  
– Dean.
– No co? – Wzruszam niedbale ramionami. – Jo traktuje ją jak swoją młodszą siostrzyczkę i chyba nie przemyślała dokładnie ten wariacji. Nieogarnięci łowcy giną, prędzej czy później.  
– Przy nas nic się jej nie stanie.
– No właśnie! Przy nas! A kiedy nas nie będzie? Nie będę jej niańczył dwadzieścia cztery godziny na dobę!  
– Cassie nie jest dzieckiem.
Zahamowałem gwałtownie przed domem Jo, aż Sam prawie uderzył głową o przednią szybę. Rzucił mi poirytowane spojrzenie, ale udałem, że to wcale nie była moja wina.  
– Skoro tak, to ty będziesz ją niańczył – powiedziałem twardo, pewnie patrząc mu w oczy. – Nie żartuje, Sam. Od teraz jesteś za nią odpowiedzialny, skoro jak zwykle stajesz po stronie słabych i uciśnionych.
– Dean – warknął.
– Mam w dupie twoje zdanie. Jesteś jej niańką. Koniec i kropka.

۞

W brzucho mi burczało, więc wsiadając do Dzieciny, szczerze żałowałem, że w drodze do domu Jo, byłem zajęty dyskutowaniem z Samem o tej dziewczynie, zamiast zatrzymać się w jakimś przydrożnym barze i zamówić porządnego cheeseburgera z podwójnym serem.  
– Znowu głodny? – zakpiła Jo.
Zacisnąłem mocno szczękę, a potem zerknąłem w lusterko, w którym odbiła się twarz wystraszonej Cassie. Moja mina musiała być dość jednoznaczna, bo zauważyłem, jak szybko odwróciła wzrok, robiąc się cała czerwona. Zdawałem sobie sprawę, że wyładowywanie gniewu na kimś innym nigdy nie przynosi żadnej ulgi, ale gdyby nie ona, pewnie to byłaby kolejna standardowa sprawa, którą rozwikłalibyśmy w ciągu kilku godzin, bo jak dla mnie, winowajcą był jakiś zły duszek, który postanowił uczepić się jakiegoś cholerstwa i użalać się nad swoim parszywym losem, jednocześnie zabijając każdego, kto postanowił mu w tym przeszkodzić.
– Cassie, Jo wspominała, że już miałaś do czynienia z duchami, czyli rozumiem, że wiesz, czym można je osłabić lub zabić? – zapytał Sam.
– Tak – wychrypiała niepewnie brunetka.  
– Jakie znasz sposoby?
– Dean, ona nie jest żółtodziobem – warknęła Jo.
– Nie pytam się ciebie o zdanie. Cassie, chyba umiesz mówić? – Kolejny raz zerknąłem w lusterko, ale zobaczyłem tylko jej profil i załzawione oczy. – Jeśli masz zacząć się mazgaić to uwierz mi, zaraz odwiozę cię do domu, abyś mogła popłakać sobie w poduszkę.
– Dean – jęknął Sam.
Czułem na sobie wściekłe spojrzenie Jo, ale nie zamierzałem znowu jej przytaknąć i grać potulonego baranka, którym nie byłem.
– Jeśli ma nam towarzyszyć w polowaniu, powinna znać podstawowe sposoby rozprawiania się ze złymi Kacperkami.  
Zapadła cisza, a moje dłonie odruchowo zacisnęły się mocniej na kierownicy. Zerknąłem jeszcze raz w lusterko, ale tym razem zobaczyłem całą twarz Cassie. Nasze spojrzenia się skrzyżowały i kiedy już chciałem znowu zaatakować ją słowami, zaczęła mówić:
– Strzelba z nabojami z soli oraz okrąg z soli powinny tymczasowo zatrzymać ducha, ale żeby go zniszczyć, trzeba posypać kości solą i spalić je. W ekstremalnych przypadkach, to samo należy zrobić z rzeczą, do której duch był przywiązany.  
– Świetnie, Cassie – pochwalił ją Sam.
– Żadna nowość – prychnąłem, aby zburzyć tą całą otoczkę uwielbienia. – Trzymasz się Sama i robisz to, co ci powie. Nie próbuj działać na własną rękę, bo na następną sprawę, pojedziesz na rowerze.  
– Dean – warknęła wściekła Jo.
– Jeśli chcesz towarzyszyć swojej przyjaciółeczce…  
– Do diabła, Dean! – Spojrzałem na Sama, który prawie wychodził z siebie. Nozdrza mu tak dziwnie drgały, że pewnie w normalnych okolicznościach, parsknąłbym śmiechem. – Skończ gadać jak potłuczony i lepiej zatrzymajmy się przy jakimś sklepie, zanim całkowicie ci odwali.
Wywróciłem oczami, a potem zaparkowałem przy chodniku, od razu zauważając sklep, w którym sprzedają hot–dogi. Niby nic nie przebije cheeseburgera, ale nie miałem ochoty bawić się z duchami na głodnego.  
– Czy to przypadkiem nie…
– Jo, błagam – jęknęła Cassie, nagle zapadając się w fotelu.  
– Co jest? – zapytałem, marszcząc brwi. – Ludzi też się boisz?
Blondynka spiorunowała mnie wzrokiem, a potem uśmiechnęła się szeroko do swojej koleżanki.
– Nie chcesz z nim pogadać?
– Nie, Jo. Koniec tematu.
– Mówiłam ci, że nie mogłaś mieć aż takiego pecha!
– Jo!
Pokręciłem głową z niedowierzaniem, bo nie miałem bladego pojęcia, o co im chodzi.
– Chodź, Sammy.
Mój brat jęknął, bo pewnie miał nadzieję, że sam zrobię zakupy, ale musiałem z nim obgadać sprawę pt: „Jesteśmy braćmi, a ja jestem starszy, więc musisz mi zawsze przyznać rację. Zawsze!”.  
Znaleźliśmy się w sklepie, więc od razu zamówiłem dwa hot–dogi, a potem zabrałem kilka innych przydatnych rzeczy, w tym coś na uspokojenie dla Cassie, bo chociaż dałem jej popalić, to wolałem, aby ze strachu nie padła na zawał. Moja mina mocno zrzedła, bo kiedy stanąłem za ladą, mój wzrok odruchowo zatrzymał się na długich blond włosach sprzedawcy. Uśmiechnął się do mnie uprzejmie, a potem zaczął wszystko kasować, jednocześnie zerkając w stronę Dzieciny, jakby szukał czegoś albo kogoś.  
– To moje – powiedziałem, wypinając dumnie pierś.  
Sprzedawca uniósł pytająco brew do góry.
– Mojemu bratu chodzi o samochód – wyjaśnił Sammy, uśmiechając się durnowato.
– Aha, no tak, samochód – mruknął blondyn za ladą, a potem jeszcze raz zerknął w stronę Dzieciny.
Skrzywiłem się, a wychodząc ze sklepu, spojrzałem porozumiewawczo na brata.
– Ten koleś chyba nie zna się na prawdziwych samochodach – powiedziałem.  
– Ciężko skupić się na Impali, kiedy siedzi w niej dziewczyna.
– O czym ty gadasz? – zapytałem, siadając na miejscu kierowcy.  
Sam odwrócił się w stronę Cassie, która siedziała skulona między siedzeniami.  
– Ukrywasz się przed tym sprzedawcą, tak?
– Co? – prychnąłem.
– Spotkał ją kiedyś niemiły wypadek w jego sklepie, a teraz boi się do niego chodzić – wyjaśniła w skrócie Jo, uśmiechając się w dziwny sposób.
– Zrobiłam z siebie idiotkę – jęknęła płaczliwie Cassie.
– Gdyby tak było, koleś nie nadwyrężałby sobie karku, aby móc cię zobaczyć – powiedział Sam.
Wzniosłem oczy ku niebu, a potem ruszyłem, nie mogąc pojąć o co chodzi w tej pokręconej rozmowie. Sam znowu zauważył więcej rzeczy, a ja znowu okazałem się ślepy. Od razu widać, który z nas jest altruistą.
– Powinnaś z nim pogadać – poradziła Jo, jakbyśmy byli na jakimś spotkaniu z Oprah.  
– Może mnie też wtajemniczycie? – zapytałem urażony. – Kim jest ten sprzedawca? I co ma wspólnego z Cassie?
Usłyszałem za sobą cichy jęk rozpaczy, a Jo westchnęła głośno, jakby nie mogła zdzierżyć, że nie połapałem się w tej zagmatwanej sprawie. Za to Sam, no ten to patrzył na mnie, jakbym urwał się z jakiejś inny choinki.
– Sprzedawca nie przyglądał się Dziecinie, ale Cassie, która mu się podoba.
– Aha. W porządku. Gdzie tkwi problem?
Kolejny głośny jęk, tym razem trzech osób, sprawił, że jęknąłem razem z nimi.
– Cassie spadł sufit na głowę, gdy z nim rozmawiała – powiedziała Jo.
Obaj z Samem, odwróciliśmy się do tyłu i spojrzeliśmy na brunetkę, która wyglądała jak siedem nieszczęść.
– Nie moja wina, że lata nade mną chmura pecha, która nie daje mi spokojnie żyć.
Latająca chmura pecha.
Musiałem rozmasować sobie skroń, bo ilość informacji zaczęła siać spustoszenie w moim i tak, już zabałaganionym umyśle.  
A tak poza tym, jak miałem nie mieć obaw, jeśli chodzi o zabieranie ze sobą Cassie na polowanie, skoro głupi sufit potrafił spaść jej na głowę? No jak?

elorence

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy i miłosne, użyła 1590 słów i 9229 znaków, zaktualizowała 30 gru 2020.

1 komentarz

 
  • Convallaria

    Nieśmiało spytam czy będziesz to opowiadanie kontynuować? Jest pomysł na dalsze rozdziały?

    17 kwi 2018

  • elorence

    @Convallaria, tak :)

    17 kwi 2018

  • Convallaria

    @elorence kiedy kiedy?  :lol2: fajnie piszesz. Chce się czytać więcej i wjecej.

    4 lip 2018