STALKER • 50

EPILOG

– To nie mogło się tak skończyć – usłyszałem jego głos i roześmiałem się, siadając wygodnie na kanapie. Mój wzrok powędrował na zdjęcie, wiszące na ścianie po prawej stronie. Poczułem lekkie szturchnięcie w ramię, a potem spojrzałem na chłopaka i zabrałem od niego puszkę coli.

– Uwierz, że mogło – odpowiedziałem, siadając wygodnie. Roześmiałem się, widząc jego zdezorientowaną minę, gdy chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział do końca co. Cóż, pewnie też byłbym tym wszystkim zaskoczony i byłbym zdezorientowany, gdybym dowiedział się o tym wszystkim w przeciągu kilku godzin. – Na czym skończyliśmy? – upiłem łyk i odłożyłem puszkę na stolik, bo wiedziałem, że będzie mnie rozpraszać.

– Na tym, gdy Bella dowiedziała się, że Jason handlował narkotykami.

Kiwnąłem głową i skrzyżowałem ramiona, przywołując wspomnienia sprzed pięciu lat.

– Ach, tak – zgodziłem się z nim. – W zasadzie potem wydarzyły się dwie najważniejsze rzeczy. Ben i jego przydupas zostali zabici przez ludzi Lucasa, a sami bracia dowiedzieli się, że Bella tak naprawdę nie robiła tego, co chcieli – machnąłem lekceważąco dłonią. – Poza tym, zapomniałem wspomnieć, że Ben i jego goryl byli ludźmi Alexa.

– Czemu mówisz Ben i jego przydupas? Jak miał na imię?

– Czy to jest w tej chwili ważne? – jęknąłem, kręcąc się na kanapie.

– Jest ważne – kiwnął głową i zmierzwił swoje czarne włosy. Wywróciłem oczami.

– Miał na imię James, ale nigdy go nie lubiłem, więc nie używałem jego imienia. Był jego przydupasem, chłopcem na posyłki i wszystko robili razem.

– W porządku – stwierdził i wyjrzał przez okno na panoramę Nowego Jorku. Miasta, którego nie mógłbym zostawić. – Co z braćmi i Bellą?

– To była ciekawa sprawa – roześmiałem się, kręcąc głową z niedowierzaniem, przypominając sobie ten czas, gdy wtedy faktycznie bałem się, że coś jej się stanie, ale teraz po tylu latach mogłem się z tego śmiać. – Arabella następnego dnia spędziła dzień u Lucasa, dla którego miała pendrive'a z listą klientów Alexa i Jake'a. Potem, o piątej, miała jechać do klubu Roberta w czymś mu pomóc, nie mam pojęcia w czym – machnąłem ręką i wziąłem puszkę, bo zaschło mi w gardle. Opowiadanie było męczące. – No i faktycznie tam pojechała, o dziewiątej pojechaliśmy z Jasonem, by do nich dołączyć, a tam oczywiście, byli już bracia Delgado. Możesz sobie wyobrazić, co się wtedy działo.

– Wyobrażam sobie – mruknął, a ja się zaśmiałem.

– W każdym bądź razie, byli naprawdę wkurwieni na Bellę, że tak zrobiła ich w chuja. W zasadzie nawet nie wiem, czy byli źli na to, że miała rozejm z Lucasem, czy że skopiowała listę ich klientów. Gdy Jake zauważył, że przyszliśmy zaczął klaskać i mówić, że tak wygląda żywy trup, oczywiście miał na myśli mnie, ale wtedy podszedłem do nich i zapytałem co się tu dzieje. Alex odpowiedział, że mam się nie wpierdalać, bo skończę jeszcze szybciej niż myślę, a wtedy byłem pewien, że się dowiedzieli. Nie wiedziałem jeszcze jak i kiedy, ale to nie było ważne. Bałem się o Bellę. Jake wtedy krzyczał na Bellę, ona krzyczała na niego, Robert stał oparty o bar i trzymał w dłoni trzy szklanki, wciąż to pamiętam.

– Klub był wtedy zamknięty? – wtrącił mi, a ja odetchnąłem i spojrzałem na niego znacząco.

– Oczywiście, że był – prychnąłem i pokręciłem głową, że zadał tak głupie pytanie. – A co myślałeś, że będą prowadzić tę rozmowę przy tych wszystkich ludziach?

Zaprzeczył, a ja mówiłem dalej.

– Wracając, mówiła, że nigdy nie byłaby w stanie zabić Lucasa, a Jake odpowiedział, że w TAKIM RAZIE ŻYCIE LUCASA JEST DLA CIEBIE WAŻNIEJSZE NIŻ ŻYCIE JUSTINA. Widziałem, że się zdenerwowała, a ja chciałem do niej podejść, ale Alex stanął mi na drodze i coś powiedział, ale niewiele zrozumiałem. Alex zaczął mówić, że brakuje tu jeszcze Lucasa do kompletu – popukałem się w czoło i przywołałem jego minę, gdy wypowiedział te niedorzeczne słowa.
Spojrzałem wtedy na Roberta, który wzrokiem chciał mi coś przekazać, ale ja za cholerę nie wiedziałem, o co mu wtedy chodziło. Kiwnął raz głową, potem drugi raz, a ja się zastanawiałem, czy ma jakiś problem, czy coś jest na rzeczy. Jake, Alex i Bella krzyczeli na siebie, Jason zaczął szarpać ochroniarza braci, a ja stałem jak taki kretyn trzymany przez Alexa i chciałem coś zrobić, bo naprawdę miałem wrażenie, że któryś z nich wyciągnie broń i nie zabije mnie tylko Belli.

– Bałeś się, że wtedy umrzesz?

– Gorsze byłoby, gdyby Bella zginęła.

– I co było dalej?

– Wiesz pewnie, że w klubie był pokój z szybami, coś na kształt, luster weneckich. Stojąc przy barze nie widziałeś, co działo się w środku, a będąc w pokoju obserwowałeś cały parkiet.

Kiwnął głową.

– A więc tam był Lucas, który przyjechał wcześniej, bo tak poprosiła go o to Bella. Jego szofer odjechał, aby nie wzbudzać podejrzeń, miał tam zostać i wyjść w odpowiednim momencie. I wyszedł, gdy wszyscy na siebie krzyczeli, bracia byli totalnie wkurwieni, a zamiast działać woleli wrzeszczeć nie tylko na Bellę, ale na siebie nawzajem. To byli prawdziwi debile.

– Bella powiedziała ci o planie?

– Nie wiedziałem o niczym – obaj się roześmialiśmy. – Ale tak było lepiej. Im mniej osób wie, tym lepiej.

– A Robert?

– Wiedział, ale przyznał mi to dwa lata później. Bella mu powiedziała, by wpuścił go tylnym wejściem.
– Czyli Arabella zwabiła Alexa i Jake'a?

– Wiedziała, że była śledzona i miała podsłuch w telefonie. Wykorzystała to, gdy Robert do niej zadzwonił i powiedział, by przyszła do klubu. Powiedziała, że będzie o piątej. Pół godziny wcześniej Lucas wyszedł z hotelu i pojechał innym samochodem niż tym, którym jeździł zazwyczaj.

Widziałem na jego twarzy szeroki uśmiech, gdy wspomniałem o Belli, a moje serce biło za każdym razem szybciej, gdy tylko myślałem o tym jak wiele dla mnie poświeciła, narażając też swoje życie.

– Myślisz, że mogłaby zgodzić się na propozycję braci i nie mówić o niczym Lucasowi?

– Nie – odpowiedziałem bez wahania. – Nie zabiłaby go. Nie zrobiłbym tego też ja, bo doskonale by wiedzieli, gdyby zrobił to ktoś inny.

– I co było potem? Lucas wyszedł?

– Zszedł do nas, ale Robert najpierw znów kiwnął głową tak mocno, że bałem się, iż dostał skurczu. Nie mogę uwierzyć, jakim byłem idiotą. A potem zrobił krok do przodu, rzucił się na ochroniarza, a ja na Alexa, którego przewróciłem od razu. Potem usłyszałem strzał, podniosłem głowę, bojąc się, że Bella dostała, ale jedyne co zauważyłem to to, że na nią upadło ciało Jake'a. Znów usłyszałem strzał i tym razem strzelił Robert do ich ochroniarza, a ja spojrzałem na spanikowaną twarz Alexa i przez chwilę zrobiło mi się go przykro, ale tylko przez chwilę, aż wreszcie uderzyłem go raz, potem drugi, trzeci, aż zaczął krwawić, Jason złapał mnie za kurtkę, ociągnął od niego, a Lucas strzelił mu w serce. Byłem w takim szoku i nie do końca wiedziałem, co do cholery, się stało. Dopiero słowa Lucasa sprawiły, że całkowicie się ocknąłem.

– Co powiedział? – zapytał podniecony.

– Koniec tego pierdolenia. Nienawidzę brudzić sobie rąk.

Roześmiał się, ale mi nie było w ogóle do śmiechu.  

– Patrzyłem na trzy ciała i oddychałem tak gwałtownie, czułem walące serce; bałem się i sam nie wiedziałem czego. Czułem niepokój, że zaraz coś się stanie, ktoś wtargnie i zabije nas wszystkich. Poczułem jak Bella mnie objęła, zaczęła mówić, że mnie kocha, że wszystko w porządku, a moje serce czułem aż w gardle. Powiedziała, że muszą mnie wyprowadzić i gdy wyszedłem na zewnątrz, poczułem zimne i świeże powietrze dotarło do mnie, co się stało.

– Ha, idiota – parsknął, znów mi przerywając, a ja posłałem mu znaczące spojrzenie.

– Dlaczego ja w ogóle ci o tym mówię?

– Bo ominęła mnie pewna część waszego życia, a teraz – machnął dłonią na otaczającą nas przestrzeń. – Chcę dowiedzieć się wszystkiego.

Uśmiechnąłem się szeroko.

– Ludzie Lucasa posprzątali ich ciała, zrobili to tak szybko, że nawet krwi nie było na podłodze. Robert po wszystkim podszedł do mnie i powiedział, że jestem idiotą, bo nie domyśliłem się, że zarówno on i Lucas czekali, aż przyjmę znaki, które mi dawał. Czekali tylko na mnie. Zapytałem potem Bellę, jak się czuje, czy wszystko w porządku, a ona się do mnie uśmiechnęła, przytuliła mnie, powiedziała, że mnie kocha i wreszcie wykrztusiła z siebie: Nareszcie wszystko jest dobrze. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek wcześniej odczułem taką ulgę po jakichkolwiek słowach. Kamień spadł mi z serca, bardziej ją do siebie przyciągnąłem i powiedziałem, że też ją kocham. O Boże, tak bardzo ją kocham.

Milczał jakiś czas, wpatrując się znów w okno i widziałem jego zaciśnięte pięści.  

– Nie wybaczy mi tego – powiedział cicho, a ja oblizałem usta, zastanawiając się do jeszcze mogłem powiedzieć.

– Zawsze chodziło o to, by chronić tych, których kochamy.

Ethan na mnie spojrzał.

– Ona widziała jak umieram.

– Widziała to, co chciała widzieć. Dobrze wiemy, że gdybyś żył nigdy nie skończylibyśmy tego gówna w naszym życiu. Quentin też musiał uwierzyć, że nie żyjesz, wszyscy nasi wrogowie musieli tak sądzić.

– Nie chcę, by Bella wiedziała, że żyję.

– Szanuję twoją decyzję – odpowiedziałem szczerze.

– Najgorsze nie było ukrywanie się – zaczął po krótkiej przerwie. – Najgorsze było obwinianie się o cierpienie Arabelli. Gdyby chodziło o ciebie, nie wytrzymałbym i w końcu powiedziałbym jej, że żyjesz.

– Nie zrobiłbyś tego – pokręciłem głową, wpatrując się w puszkę.

– Skąd wiesz?

– Bracia zawsze dochowują tajemnic.

Ethan kiwnął powoli głową.

– Poza tym, ty też mnie nie wydałeś, no wiesz, gdy niby siedziałem jeszcze w więzieniu.

– Robiłem wszystko, by ją chronić.

– Teraz ja ją będę chronił.

Mój telefon zawibrował na stole, a ja spojrzałem na sprzęt, dobrze wiedząc, kto pisał.

– Ile już ma?

– Dwa lata – odpowiedziałem dumnie.

– Jason z Mandy wyjechali?

– Mieszkają w Australii.

– Zostajecie w Nowym Jorku?

– Prawdopodobnie do przyszłego roku – odpowiedziałem. – Chcemy zamieszkać w Paryżu, wiesz nigdy nie możesz być pewny, że w danym miejscu spędzisz całe swoje życie.

Ethan spojrzał na zegarek na swoim nadgarstku i westchnął.

– Powinienem już iść. Mam samolot za dwie godziny.

– Podrzucę cię na lotnisko. To dziesięć minut drugi od hotelu – odpowiedziałem. – Poza tym, nie przesadzaj, nie widzieliśmy się szmat czasu, a pewnie znów spotkamy się dopiero za pięć lat.

– Spotkamy się, gdy Ethan będzie już nastolatkiem – odpowiedział, a ja prychnąłem.

– Mam nadzieję, że nie będzie miał nic z ciebie – parsknąłem, a telefon znów zaczął wibrować.

– Radzi sobie? – usłyszałem jego kolejne pytanie.

– Tak, jest lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Jesteśmy naprawdę szczęśliwi.

– Tak cholernie żałuję, że nie mogę znów spotkać się z nią twarzą w twarz – westchnął, a ja nawet nie byłem w stanie wyobrazić sobie, co czuł. – Wiem, że tak jest lepiej, a zdjęcia nie zawsze oddają to, co ty masz na co dzień.

– Przyjedź do nas za parę lat. Wtedy na pewno cię nie pozna – zażartowałem, chociaż obaj wiedzieliśmy, że to nie była prawda. – Okej, doskonale wiemy, że Bella pozna cię nawet na końcu świata – uniosłem dłonie w obronnym geście.

Ethan zaczął się śmiać, a ja nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Cieszyłem się z obecności Ethana, z tego, że wreszcie mógł przylecieć, że mogliśmy porozmawiać, chociaż czułem poczucie winy, że Bella nie wie o jednej z ważniejszych rzeczy, o których powinna zdawać sobie sprawę. Tłumaczyłem to sobie tym, że chodziło o nas wszystkich, o nasze spokojne życie, o naszego syna. Gdy Ethan zaproponował ten plan, nie zgodziłem się; wiedziałem, że Bella będzie cierpieć, ale nie pozostawało nam nic innego.

– Nie obwiniam cię, Justin – usłyszałem wreszcie i uniosłem na niego spojrzenie. – Jestem wdzięczny, że mam rodzinę – dodał, a ja blado się do niego uśmiechnąłem. – Poważnie, gdyby to trwało dalej, nigdy nie miałbym żony, dzieci ani spokojnego domu w Teksasie. Nigdy bym nie pomyślał, że w ogóle stanę się takim człowiekiem.

– Cieszę się, że nam wszystkim się udało – zapewniłem go. – Powinniśmy iść.

Na zewnątrz słońce chyliło się ku zachodowi, a Nowy Jork jak zawsze żył swoim życiem. Przymknąłem na moment oczy, napawając się zgiełkiem tego miasta, a po chwili z uśmiechem rozejrzałem się po okolicy. Byłem wdzięczny za tak wiele rzeczy, tak wiele było jeszcze przed nami.

– Wiesz, pozdrów Hailee – szturchnąłem go w ramię, a on parsknął i założył czapkę z Adidasa. Podeszliśmy do samochodu, zaparkowanego nieopodal, a Ethan wyjął swoje kluczyki. – Przyjechałeś swoim? – jęknąłem niezadowolony, spoglądając jak kiwnął głową i otworzył drzwi od strony kierowcy. – Więc zgaduję, że musimy się pożegnać.

– Nie żartuj, myślałem, że pojedziesz ze mną na lotnisko – odpowiedział.

– W zasadzie czemu nie – odpowiedziałem, wzruszając ramionami. – Bella napisała, że Ethan śpi i mam pojechać do sklepu po mleko – dodałem.

– Awh, Bieber i pieluchy. Jak słodko – zakpił, a ja wywróciłem oczami i zamknąłem go w męskim uścisku. – Zrobiłeś się cholernie uczuciowy – dodał ciszej.

– Zamknij się. Dobrze wiem, że ci tego brakowało – odpowiedziałem.

– Nawet nie wiesz jak bardzo – przytaknął, a obaj wiedzieliśmy, że nie mówiliśmy już nawet o uścisku, pierwszym od pięciu lat.

Tylko o wszystkim.

– Do zobaczenia wkrótce, Bieber.

– Tak, do zobaczenia.




dziekujedziekujedziekuje. to nie bylo takie dobre jak mialo byc, ale dziekuje za przeczytanie mojego ostatniego opowiadania. dziekuje za to, ze wciaz sa tu ci, ktorzy to czytaja. all the love, o.

livney

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2565 słów i 14554 znaków, zaktualizowała 11 cze 2019. Tag: #livney

Dodaj komentarz