STALKER • 48

Wrzask wydostał się z mojego gardła, gdy Ethan padł pod moje nogi.

– Ethan – powiedziałam, opadając na kolana. Położyłam jego głowę na swoich kolanach i zaczęłam potrząsać jego ramieniem. – Spójrz na mnie – poprosiłam.

Przez chwilę miał zamknięte oczy i spokojną twarz jakby był pogrążony we śnie. Po chwili na jego ustach pojawił się sarkastyczny uśmiech, a on sam otworzył oczy.

– Patrz co mi zrobiłaś – warknął zdenerwowany, a z jego ust zaczęła spływać krew. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc o co mu w ogóle chodzi, a po chwili wyprostował się, przez co spadłam na plecy. Serce dudniło mi w piersi, gdy dostrzegłam go stojącego nade mną. Przełknęłam ślinę, a głos uwiązł mi w gardle. – To przez ciebie! – zawołał, a łzy zaczęły spływać po mojej twarzy. – Brzydzę się tobą. Tym wszystkim co ze sobą przeżyliśmy – złapał mnie za ramiona i zaczął potrząsać moim ciałem. Zrobił się strasznie blady, a pod oczami miał ogromne sińce.

– Zabiłaś mnie! – wrzasnął, a jego głos przez chwilę odbijał się w mojej głowie niczym dźwięk, który w ogóle nie chciał mnie opuścić. Pokręciłam przecząco głową, a na jego sinych ustach pojawił się znów uśmiech. – Zabiłaś mnie – powtórzył ciszej, a potem puścił wskutek czego spadłam na kolana.

Patrząc na niego z dołu czułam się słaba, mógł jednym ruchem mnie zgładzić, sprawić, że zniknę, a jego wzrok był najgorszą rzeczą, jaką mogłam zobaczyć u osoby, która była dla mnie ważna. Nachylił się nade mną, będąc blisko mojej twarzy, a potem złapał mnie za włosy.

– Teraz ja zabiję ciebie.

A potem mrok pochłonął nas oboje.

Otworzyłam oczy, czując jak moje serce cholernie dudni mi w piersi, a w pierwszej chwili nie miałam pojęcia gdzie jestem. Patrzyłam przez chwilę w sufit, starając się uspokoić oddech. Po chwili drzwi gwałtownie zostały otwarte, a ktoś zaświecił światło. Zmrużyłam oczy, klnąc pod nosem.

– Wybacz – usłyszałam głos Roberta i czym prędzej wyprostowałam się. Czułam jak zaczyna kręcić mi się w głowie, ale jego obecność, późno w nocy, była zaskakująca.

– Robert? Co do cholery? Która jest godzina?

– Justin ma kłopoty – powiedział od razu, a ja poczułam jak krew odpływa mi z twarzy. – Ubierz się, zaczekam w salonie.

– Czekaj, co? – wyskoczyłam z łóżka, ignorując zawroty głowy. – Jakie kłopoty?

– Masz pięć minut – powiedział, patrząc na moją piżamę. Skrzyżowałam ramiona na piersi, a Robert kiwnął głową i opuścił mój pokój. Westchnęłam, biorąc z szafki telefon, aby sprawdzić godzinę. Było dziesięć minut po trzeciej, a ja przeklęłam wyjmując z szafy jeansy. Zdjęłam spodenki, przeciągnęłam bluzkę przez głowę i założyłam bluzę. Wzięłam telefon, buty w rękę i wyszłam z pokoju gasząc światło. Robert widząc mnie wstał i schował dłonie do kieszeni.

– Nie ma Jasona? – zapytałam, zakładając trampki.

– Nie ma.

– Jest z Justinem?

– Nie, nie mam pojęcia, gdzie jest do kurwy nędzy – odpowiedział wkurzony, a ja zamknęłam buzię. Schowałam kartę magnetyczną, gdy zamknęłam mieszkanie do kieszeni i poszliśmy do windy. Wybrałam numer Justina, aby do niego zadzwonić, ale nie odebrał. Wkurzona wsadziłam go do kieszeni i oparłam się o ścianę, przeklinając go w myślach. Od sytuacji w hotelu z Samuelsem minęły dwa tygodnie i do tego czasu było spokojnie, aż do teraz.

– Jest w klubie?

– Kto?

– Justin.

– Nie – powiedział, jakby z niedowierzaniem, gdy wyszliśmy na zewnątrz, a dreszcz wstrząsnął moim ciałem. Rozejrzałam się po ulicy, gdy szliśmy do samochodu, a nikogo oprócz nas o tej porze nie było. Chciałam wrócić do łóżka. – Jacyś ludzie do mnie zadzwonili i powiedzieli, że mają Justina. Oddadzą go tylko wtedy, gdy zabiorę cię ze sobą.

– Co? – zapytałam, nie rozumiejąc zbyt wiele. – Kto go ma? Dał się porwać?

– Nie mam pojęcia, co dał sobie zrobić – odpowiedział, gdy ruszyliśmy. – O której wyszedł z domu?

Zastanowiłam się przez chwilę, a potem wzruszyłam ramionami, bo nie miałam pojęcia.

– Chyba o dziesiątej, gdy siedziałam w salonie – mruknęłam. – A potem wyszedł Jason i nie wrócił.

– I nie wrócił – powtórzył ciszej.

– Dzwoniłeś do Mandy?

– Nie jestem debilem – odpowiedział, patrząc na mnie jakbym była kosmitą. – Nie odbiera, więc pewnie śpi.

Robert wyjął telefon z kieszeni, a potem mi go podał.  

– W wiadomościach mam adres od jednego z nich. Za cholerę nie mam pojęcia kim oni są, ale gdy tylko dorwę ich w swoje ręce przysięgam, że nie wyjdą z tego cało.

Przeczytałam adres dwa razy, aby upewnić się czy wszystko ze mną w porządku, a kiedy przez dłuższą chwilę się nie odezwałam Robert szturchnął mnie w ramię, pytając czy wszystko w porządku.

– Tak, okej, ale... – zawahałam się, nie do końca wiedząc jak mu to przekazać.

– Wszystko w porządku?

– Pod tym adresem mieszkał Quentin.

*
Zaparkowaliśmy przecznicę przed ulicą, na której znajduje się wieżowiec, w którym mieszkał Quentin i w ciszy pokonaliśmy drogę do niego. Byłam strasznie śpiąca, a poza tym nie wiedziałam co się działo; kto po śmierci Quentina siedział w jego mieszkaniu? Zayn z pewnością by wiedział, gdyby został wystawiony na sprzedaż.

Wcisnęłam przycisk z właściwym piętrem i z irytacją stwierdziłam, że część swojego życia spędzam w tych pieprzonych windach.

Przetarłam dłonią zmęczone oczy, nie czując w ogóle zdenerwowania na to, co miało zaraz nastąpić. Byłam jedynie ciekawa kim byli ci ludzie i co chcieli od Justina o tej godzinie.

– Masz broń? – szepnęłam do Roberta, który spojrzał na mnie z uniesioną brwią.

– Do czego? – zapytał, jakby nie rozumiał. Wywróciłam oczami.

– Do strzelania, a myślałeś, że do czego? – spytałam retorycznie, jakby to było coś oczywistego.

– Tak, mam – odpowiedział, gdy winda się otworzyła, a my udaliśmy się pod właściwe drzwi. Nie fatygowałam się, aby zadzwonić dzwonkiem, ale za to nacisnęłam klamkę i ku mojemu zaskoczeniu, one były otwarte. Weszłam do środka, a wszelkie rozmowy ucichły. Spojrzałam na dwójkę nieznanych mi chłopaków, którzy dotychczas siedzieli na kanapie i patrzeli na mnie, a potem przeniosłam wzrok na drzwi balkonowe, które były uchylone, a potem stamtąd wyszedł Justin w jednym kawałku.

Prawie w całym, nie licząc spuchniętej wargi.

– Co ty odpierdalasz? – zapytałam od razu, podchodząc do niego i łapiąc za brodę. Zmusiłam go, aby na mnie spojrzał i zrobił to niechętnie. Przeczesał swoją blond grzywkę do tyłu i lekko się uśmiechnął.

– Kochanie, poznaj moich nowych kolegów – wskazał dłonią na nieznanych mi chłopaków, którzy kiwnęli głową na jego słowa. – Zgodzili się mnie puścić, gdy ty po mnie przyjedziesz – dodał, obejmując mnie ramieniem.

– Nie jestem twoją matką – odpowiedziałam, spoglądając na nich. Jeden z nich, w garniturze, wstał i podszedł do mnie, wyciągając do mnie dłoń. Uśmiechnął się, ale nie odwzajemniłam tego. Nawet go nie uścisnęłam.

– Alex – przedstawił się i wskazał kciukiem na swojego kolegę. – A tamten to Jack, niezbyt rozmowny – machnął dłonią.

– Czego chcecie od Justina? – skrzyżowałam dłonie na piersi. Alex zerknął przez ramię na Jacka, który dał mu znak, aby mówił dalej.

– Poprawka: czego chcemy od ciebie, skarbie – zapiął guzik marynarki, a na jego palcach dostrzegłam sygnety. Widział chyba, że się temu przyglądał, bo mrugnął do mnie. Powiedziałabym, że jego słowa mnie zaskoczyły, ale tak nie było. Miałam wrażenie, że to jakiś nieśmieszny żart ze strony Justina.

– Ode mnie? – powtórzyłam, a Alex kiwnął głową oblizując wargi. – Niby czego ode mnie chcecie?

– Usiądźmy może i porozmawiajmy na spokojnie – wskazał dłonią na skórzaną kanapę, a ja nie drgnęłam. Nie miałam zamiaru siadać na czymś, co należało do Quentina.

– Mówcie o co wam chodzi. Jest czwarta nad ranem, a ja chcę jak najszybciej wrócić do łóżka – odpowiedziałam, a potem usłyszałam śmiech Jacka, którym się nie przejęłam. Alex spojrzał na Justina, który rozłożył bezradnie ręce.

– Mówiłem – powiedział jedynie.

– W takim razie – Alex znów spojrzał na mnie. – Śmierć Quentina jest nam cholernie na rękę i cieszymy się, że wreszcie się go pozbyłaś.

– Zabił mojego przyjaciela. Myślisz, że pozwoliłabym, aby bezkarnie chodził po tym świecie? – odpowiedziałam, czując ból w sercu.

Co by w tej sytuacji zrobił Ethan?

– Wracając, Lucas Samules także nam przeszkadza w prowadzeniu biznesu – mówił dalej, a ja rozchyliłam usta. – Chociaż, nie ukrywając, cieszymy się, że Quentin już dawno nie zawraca nam dupy. Bylibyśmy bardziej zadowoleni, gdyby Samules też skończył ze sobą, a niestety my nie możemy się w to mieszać.

Wyswobodziłam się z uścisku Justina, który wciąż obejmował mnie ramieniem i zrobiłam krok do Alexa. Uniosłam bluzę ku górze, zaskakując tym chyba każdego, a potem wskazałam palcem na bliznę, która mi została po ostatnim spotkaniu z Samuelsem.

– Widzisz, co to jest? – spytałam głupio, a Alex przez chwilę wpatrywał się w bliznę. – Może przesuń się, aby twój kolega mógł zobaczyć – warknęłam, ale on się nie poruszył. Puściłam bluzę w dół. – Nie ma mowy, dobrze wiem czego ode mnie chcecie.

– Arabella... – zaczął mówić Justin, ale przerwałam mu, odwracając się do niego.

– Czy ty jesteś poważny? – warknęłam do niego. – Nie zabiję go, bo przeszkadza jakimś ludziom, których nigdy wcześniej nie widziałam. Nie jestem mordercą na zlecenie.

– Nie zrozumieliśmy się – Alex przerwał nam rozbawiony, więc spojrzałam na niego. – Nie prosimy cię, abyś to zrobiła. W dupie mam to, co on ci zrobił. Obchodzi mnie to jak łatwo strzeliłaś do Quentina, jak wystarczył ci jeden strzał, aby pozbawić go życia. Nie uwierzę ci, gdy mi powiesz, że nigdy wcześniej nikogo nie zabiłaś.

– Bo nie zabiłam – oświadczyłam. – Byłam załamana, bo przyjaciel umarł mi na rękach. To była zemsta.

– Wracając do tego co ci powiedziałem – Alex położył mi dłonie na ramionach, patrząc na mnie. Chciałam się odsunąć, ale trzymał mnie za mocno, wręcz natarczywie. – Nie pytam cię o zdanie. Mówię ci, żebyś to zrobiła. To rozkaz i masz mnie posłuchać.

– A jak nie to co? Nie myśl sobie, że zgodzę cię na coś takiego, zwłaszcza, że was nawet nie znam.

– W takim razie – po raz pierwszy usłyszałam głos Jake'a, który wstał, minął naszą dwójkę i wyjął broń zza pasa. Odbezpieczył go i wycelował w Justina, który automatycznie uniósł dłonie w obronnym geście. Nogi się pode mną ugięły, a uścisk na ramionach się powiększył, gdy Justin spojrzał na mnie błagalnie. – Justin dołączy do Ethana i Quentina.

– Właśnie próbowałem ci to powiedzieć – odpowiedział Justin, gdy ja wciąż nie byłam w stanie się odezwać. – Weź już tę broń, bo zaczynają boleć mnie ręce.

Jake spojrzał na mnie przez ramię, uśmiechając się zalotnie.

– Nie słyszałeś, co powiedział?

– Jakie to uczucie trzymać w dłoniach życie drugiego człowieka? – zagadnął Alex. – Czujesz tę presję, która cię ogarnia? Wiesz, że musisz zrobić coś niezgodnego z prawem, zabić człowieka, który nie zrobił w twoim życiu nic dobrego, aby ocalić kogoś ważnego dla ciebie? Jakie to uczucie być winnym śmierci Ethana?

– Zamknij się! – zawołałam, wyszarpując się z jego uścisku. – Gówno wiesz, a jeszcze większe gówno wychodzi z twoich ust – dodałam, nieco spokojniej.

– Zdziwiłabyś się jak dużo wiem – uśmiechnął się, poprawiając mankiety swojej marynarki. – To kiedy zaczniesz? Oczywiście nie musisz zabijać go od razu, najlepiej podejść go w jakiś sposób, a on będzie kurewsko szczęśliwy, gdy cię znów zobaczy – zaczął się śmiać, a ja nie wiedziałam co go tak śmieszyło. To, że miałam zabić kogoś, bo ta osoba mu przeszkadzała? JA miałam pozbawić kogoś życia, aby ocalić inne życie?

Jak bardzo popieprzone to jest?

– Zegar tyka – Jake stuknął palcem w zegarek, którego nie miał na dłoni.

Dlaczego Justin nic nie robił i pozwalał na to wszystko? Kim byli ci ludzie?

– Nie musisz tego robić – powiedział Justin, a to była największa głupota jaka mogła paść teraz z jego ust.
– Och, nie mówisz poważnie – warknęłam, czując się nagle zdenerwowana. Gdybym mogła sama strzeliłabym im w łeb, aby dali nam spokój.

– Bieber, wszyscy wiemy, że nie pozwoli ci umrzeć – Alex spojrzał na niego, a on wzruszył ramionami. – Nie ma szans, abyś się nie zgodziła – zwrócił się do mnie, a ja zacisnęłam pięści.

I nagle poczułam ogromną złość. Byłam zła na ten świat, że moje życie tak wygląda. Byłam zła na Justina, który patrzył na mnie takim wzrokiem, jakby chciał mi przekazać, abym tego nie robiła. Jakby wewnątrz czuł się winny, że musiałabym zrobić coś takiego. Byłam zła na Quentina, cholernie zła na niego, że zabił Ethana. Na Samuelsa, że wyrządził tyle w naszym życiu, a ja tego muszę go pozbawić, nie wiedząc jak się za to wziąć i od czego zacząć. Na Alexa i Jake'a, którzy patrzyli na mnie wyczekująco. Niedorzeczne było to, że musiałam pozbyć się kogoś, kto im przeszkadzał, jakby nie mogli wziąć do tego kogoś innego albo najlepiej wyjechać z tego kraju i nie martwić się tym wszystkim.

Stanęłam prosto i rozluźniłam moje dłonie, a potem podeszłam do Alexa, który był blisko Justina. Bałam się, że zaraz jemu coś zrobi, strzeli mu w nogę, dłoń, serce czy gdziekolwiek i on będzie kolejną osobą, którą będę opłakiwać, a do tego nie mogłam pozwolić.

– Jak mogłabym skazać na śmierć osobę, którą kocham? – zapytałam, a jednocześnie dałam im odpowiedź, na którą czekali.

Usta Alexa i Jake'a rozciągnęły się w uśmiechu.

*
Justin i ja nie potrzebowaliśmy żadnej deklaracji tego, że jesteśmy razem. Że jesteśmy w sobie zakochani. Że kochamy siebie nawzajem. Mimo tego wszystkiego co było między nami nie potrafiłam przejść obok niego obojętnie, pozwolić, aby coś mu się stało i stracić również jego. Przynajmniej ja traktowałam Justina jak kogoś dla mnie niesamowicie ważnego, nie wyobrażałam sobie teraz tego, że mógłby umrzeć czy znów pójść do więzienia. Nie wytrzymałabym tego wszystkiego, gdy Ethan zmarł.

– Spójrz na mnie – Justin przerwał ciszę panującą w samochodzie, a ja oderwałam wzrok zza wschodzącego słońca i spojrzałam na niego. Prowadził samochód, a oprócz tego, że wyglądał na zmęczonego widziałam też niepewność na jego twarzy. To co się stało wkurzyło nas wszystkich, a jego chyba najbardziej.

– Patrzę i co? – odpowiedziałam niemiło. Nie odezwał się do mnie odkąd wyszliśmy od nich, a w windzie udawał, że mnie z nimi nie było. Justin westchnął i pokręcił głową. Już wiedziałam, co chciał powiedzieć. – Daruj sobie. Nie mów tego – dodałam, znów przenosząc wzrok za okno.

– Nawet nie wiedziałaś, co chciałem ci powiedzieć.

– Zdziwiłbyś się.

Nie byłam na niego zła, bo to przecież nie była jego wina. Wkurzało mnie to wszystko; to, że my nigdy nie możemy żyć spokojnie i oderwać się od tego wszystkiego. Alex dał nam jasno do zrozumienia, że znajdzie nas wszędzie, nieważne gdzie byśmy byli, a ucieczka to głupi pomysł. Nawet nam to przez myśl nie przeszło.

Denerwowało mnie to, że Justin sam mi proponował, abym tego nie robiła i tym samym skazał siebie na śmierć, a ja nie mogłabym żyć z tym, że zginąłby przeze mnie. Przysięgam, że pewnego dnia zabije tych wszystkich ludzi, którzy psuli nam spokój; niszczyli wszystko, co było dobre w naszym życiu.

Reszta droga minęła w ciszy, a gdy wreszcie weszliśmy do mieszkania odetchnęłam nieznacznie z ulgą. Mandy od razu do nas podbiegła, a gdy zobaczyła nasze miny zbladła.

– Co się stało? – sapnęła, łapiąc mnie za ramiona, a ja nie odpowiedziałam mając nadzieję, że Justin zrobi to za mnie. Widząc, że nic nie odpowiem posłała pytające spojrzenie chłopakom, którzy nas minęli i poszli do salonu. Usłyszałam pełen wyrzutów głos Justina karcący Jasona.

– Gdzie byłeś, do kurwy nędzy?

Spojrzałam na Mandy i westchnęłam. Chciało mi się płakać, bo tak strasznie brakowało mi teraz Ethana. Kiwnęłam głową na salon, a potem poszliśmy w tamtą stronę.

– Mamy problem – oświadczyłam głośno, przerywając kłótnię między braćmi. Jason spojrzał na mnie, a do środka z balkonu wszedł Zayn. Byłam zaskoczona jego obecnością, ale nie powiedziałam nic na ten temat.

– Jaki problem? – Jason ponownie usiadł, a Mandy obok niego. Szturchnęłam językiem wnętrze policzka i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Patrzyłam na puste miejsce na kanapie, wyobrażając sobie, że Ethan zaraz tam usiądzie i powie coś, co uratuje nas wszystkich z tego bagna.

– Problem, który nazywa się Jake i Alex Delgado – powiedział za mnie Justin, siadając w fotelu obok mnie. – Gdybyś mnie nie zostawił w tym pierdolonym barze nic by się pewnie nie stało – powiedział do Jasona, który jedynie wywrócił oczami.

– I co z nimi? – zignorował słowa Justina.

Spojrzałam na Zayna, który oparty o ścianę, wpatrywał się we mnie. Poczułam się strasznie pod jego spojrzeniem, ponieważ czułam, że on zaraz powie to, co krąży mi po głowie.

– I to, że pytali o Arabellę – drążył Justin, zaciskając pięści na swoich kolanach. – I to, że mi przyjebali, gdy chciałem sobie pójść i cię poszukać. I również to, że zabrali mnie do dawnego mieszkania Quentina i to, że...

– Och, zamknij się już – Jason mu przerwał, wytrącony z równowagi. – Nie rób z siebie baby, która nie potrafi poradzić sobie z dwoma gówniarzami.

Zacisnęłam usta i skrzyżowałam ramiona.

– Nie pierdol – prychnął Justin pogardliwie. – Widocznie twoje wyobrażenie o braciach wyjebało w kosmos trzy lata temu i nie wiesz do czego są teraz zdolni.

– Niby do czego? – zirytowany rozłożył ręce i wzniósł oczy ku górze. – Do porwania, pożal się Boże, mojego brata?

– Zmień ton, Jason – odezwałam się, a w pokoju zapanowała cisza. Jason zamknął usta i spojrzał na mnie. – I przestań być taki sarkastyczny, bo nikt nie ma ochoty tego słuchać. To żałosne w tej chwili.

– Wiesz, co jest żałosne? – Jason wstał i podszedł do mnie. Zadarłam głowę ku górze i spojrzałam mu w oczy. – To, że Justin wini mnie, że mu nie pomogłem, gdy dwójka młodszych od nas debili zabrała go. A on nazywa to porwaniem.

– A wiesz, co nie jest żałosne? – odparowałam, czując kumulującą się złość w całym moim ciele. Jason nigdy nie pozwalał dokończyć tematu, który zaczynaliśmy i zawsze mówił to, co nikogo nie interesowało, winiąc wszystkich dookoła i nie widząc w sobie żadnego problemu. – To, że za dwa tygodnie twój jedyny brat może być martwy.

Cisza była tym czego nienawidziłam, gdy mówiłam coś, co nie było w ogóle zadowalającego nikogo z nas. Wtedy chciałam znać myśli pozostałych, co myśleli w danej sytuacji, a prawda jest taka, że wtedy nic nie wydostawało się z ich ust. Trwaliśmy w ciszy, która czasami pochłaniała nas wszystkich, gdy nie mówiliśmy prawdy.

– Zatkało cię? – odezwałam się wreszcie, czując gulę w gardle. – Alex uważa, że będę w stanie zabić Samuelsa, bo właśnie on przeszkadza im w prowadzeniu tego gówna, które robią. A myślą tak dlatego, bo zabiłam Quentina. Gdy tego nie zrobię w ciągu dwóch tygodni zabiją Justina i tyle. Nie będziemy mieć nic, bo nas zniszczą.

– I co chcesz zrobić? – Jason głupio zapytał, a ja spojrzałam na niego z oburzeniem.

– A jak myślisz? – spytałam, jakby to było coś oczywistego. – Gdy się go pozbędę zapłacą nam tyle, ile będę tylko chciała.

Patrzyłam jak Jason usiadł obok Mandy, a potem spojrzałam na Zayna, chcąc aby on coś teraz powiedział.

– Cóż, wiedziałem, że to tak się skończy, gdy dowiedziałem się, że wrócili – skomentował wreszcie, podchodząc bliżej. – I powiem wam, że najgorsze nie jest to, że to ona musi go zabić, ale to – tutaj zrobił pauzę, jakby chciał, abyśmy sami na to wpadli. – Jak do niego dotrze i jak jej zaufa.

*
Nigdy nie widziałam załamanego Justina. W zasadzie byłam zdania, że nie było nic takiego, co by go złamało, zniszczyło od środka. A jednak, od pół godziny siedział na balkonie ze swoją towarzyszką whiskey i popijał, patrząc na zachmurzone niebo. Była ósma trzydzieści, a ja jeszcze nie zmrużyłam oka. Spojrzałam na pokrojone owoce na blacie w kuchni, którymi zajęła się Mandy, a potem wyszła do pracy, mówiąc, że potem od razu tu przyjdzie. Odstawiłam kubek, a wychodząc spojrzałam na Roberta, który zachęcająco się uśmiechał. Z kanapy wzięłam szary koc i wyszłam na balkon. Justin mnie nie chyba nie usłyszał, wciąż patrząc na butelkę. Położyłam mu koc na plecach i usiadłam obok niego, kładąc głowę na jego ramieniu. Odłożył butelkę i wzdychając objął mnie ramieniem i naciągnął koc na nas oboje.
– Tęsknie za nim – powiedziałam cicho, bojąc się, że ktoś obcy mógłby nas podsłuchać, ale przecież to jest niemożliwe. – Nawet za tobą tak nie tęskniłam, bo wiedziałam, że jeszcze się spotkamy, a jak pomyślę sobie, że już więcej nie usłyszę żadnego żartu Ethana, nie zobaczę jego uśmiechu i jego wszystkich zabawnych min to mam ochotę płakać.

– Nigdy nie pogodzimy się z jego śmiercią – przyznał wreszcie, a ja musiałam się z nim zgodzić. – Ale musimy nauczyć się żyć bez niego.

– To nie takie łatwe, Justin – mruknęłam ciszej, słysząc syreny policyjne.

– Co ci powiedział Ethan, zanim umarł?

Obrazy z tamtego wieczora znów pojawiły się w mojej głowie, a twarz Ethana była taka sama jak w moich koszmarach.

– Że mam za nim nie tęsknić – poczułam gulę w gardle. – A to jest niedorzeczne, bo wiedział, że będę za nim tęsknić.

Justin przez chwilę milczał, a dźwięk syreny umilkł na dobre.

– Zanim poszliśmy na bal wiedzieliśmy, że coś się stanie. W końcu nikt nigdy nie wychodzi stamtąd w takim gronie, w jakim przyszedł – mówił. – A Ethan był tą osobą, która obróciła w żart swoją śmierć. Powiedział nam, że mamy nie tęsknić za nim, gdyby umarł, ale mamy tęsknić za tym jakim był człowiekiem przed śmiercią. Potem zaczął się śmiać, ale jego słowa wciąż odbijały mi się w głowie przez cały wieczór. Wiesz, że najbardziej bał się o ciebie? O to, że tobie się coś stanie.

– I stało się – powiedziałam, czując łzy. – Umarł.

– Kochałaś go?

– Kocham – poprawiłam. – Ale wiesz, nie tak jak myślisz. Uważałam go za mojego przyjaciela, osobę, której mogłam powiedzieć wszystko i bałam się, że go stracę. Nie mogę sobie wybaczyć, że przez taki szmat czasu byłam dla niego niemiła, ignorowałam go, a teraz chciałabym, aby to wróciło.

Nie powstrzymałam już łez. Płakałam, bo tęsknota za kimś, kto już nie wróci jest najgorsza. Płakałam, bo za każdym razem myśląc o nim bolało mnie serce i płakałam ze strachu, że nigdy nie pogodzę się z jego śmiercią. Bałam się, że pewnego dnia budząc się nie będę pamiętać już jego twarzy, każde wspomnienie z nim wyparuje, a ja zostanę z pustką, której nic już by nie zapełniło.

– Kocham cię, Justin – wykrztusiłam wreszcie, gdy uścisnął moją dłoń. – I myślę, że tak naprawdę nigdy nie przestałam.

– Też cię kocham – pocałował mnie w czoło. – Kochałem cię przez ten cały czas.

livney

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 4394 słów i 24375 znaków. Tag: #livney

Dodaj komentarz