STALKER • 49

Nigdy nie chciałam przychodzić już do miejsca, w którym zginął Ethan. A jednak następnego dnia, pełna determinacji, podeszłam do recepcji, za którą siedziała brunetka i gdy tylko mnie zauważyła wstała i poprawiła swoją białą koszulę.

– Dzień dobry – przedstawiłam się, kładąc dłonie na blacie. – Czy...

– Pani Lopez, tak? – próbowałam ukryć zaskoczenie, że mnie zapamiętała, a co gorsza Lucas musiał ją poinformować, że być może się pojawię.

– Tak – potwierdziłam po chwili. Brunetka znów usiadła i wcisnęła przycisk na intercomie. – Pan Samuels zaraz się pojawi.

Podziękowałam i oparłam się plecami o brat, dzięki czemu stałam przodem do całego hotelu. Nie mogę uwierzyć, że to robię. Po nieprzespanej nocy, podczas której z chłopakami obmyślałam plan, postanowiłam działać sama i nie tak jak oni tego chcieli, i jak chcieli tego Jake i Alex. Po chwili drzwi od prywatnej windy się rozsunęły, a ze środka wyszedł Lucas poprawiając mankiety swojej marynarki. Skrzyżowałam dłonie na piersi i podeszłam do niego. Nie był zaskoczony moją wizytą. Zlustrował mnie od góry do dołu, a potem niezbyt przyjemnie się uśmiechnął.

– Chyba ciągnie nas do siebie – skomentował, a ja westchnęłam.

– Możemy porozmawiać? – zignorowałam jego słowa. – To ważne – dodałam ciszej, a mężczyzna skinął i wskazał na windę.

– Tak, jasne. Pojedziemy do mojego pokoju. Zgaduję, że nie chcesz pójść tam, gdzie ostatnio? – rozpoznałam żartobliwy ton, ale jedynie poszłam do windy, którą przywołałam. Po chwili drzwi się rozsunęły i weszłam do środka, a on tuż obok mnie.

Nie czułam się wcale dobrze z tą myślą, że znów muszę z nim rozmawiać, mówić mu o wszystkim, a tym bardziej to wszystko co się działo nie mieściło mi się w głowie.

– Wyglądasz na zdenerwowaną – przerwał ciszę panującą między nami, a ja odnalazłam w odbiciu lustrzanym jego spojrzenie.

– Obchodzi cię to w ogóle? – spytałam, a on wzruszył ramionami i oblizał swoje usta.

– Obchodzi mnie tylko to, kto doprowadził cię do takiego stanu.

Nie odpowiedziałam.

– To Justin? – wciąż nalegał.

– Nie – warknęłam, modląc się, aby winda się już otworzyła, a ja wyszłabym z tego i nie musiała z nim rozmawiać o tym wszystkim. Ale na moje nieszczęście jednym przyciskiem zatrzymał windę i stanął przede mną z wzrokiem, który mógłby mnie zabić.

Zabawne, może sam się zabije.

– Co się dzieje, do kurwy nędzy? – warknął, ledwo powstrzymując się od zrobienia mi czegokolwiek.

– Ktoś chce, abym cię zabiła – powiedziałam wreszcie, a słowa te brzmiały niedorzecznie, że przez chwilę miałam nadzieję, że zacznie się śmiać i powie, iż jestem nienormalna, ale jego wyraz twarzy się zmienił i odszedł w miejsce, gdzie stał wcześniej. Nie podobała mi się cisza z jego strony; wziął moje słowa na poważnie.

Nie taki był plan chłopaków; miałam się z nim spotkać w innym celu, ale według mnie tak było lepiej. Miałam nadzieję, że Samules zgodzi się na mój plan, a z tego co już zauważyłam chyba nic nie stoi temu na przeszkodzie.

– Och – powiedział wreszcie, a ja nacisnęłam na guzik, dzięki czemu znów ruszymy. – Mogłem się spodziewać, że te kurwy będą się chciały mnie pozbyć – oświadczył, a my wyszliśmy. Zaczekałam na niego, bo nie wiedziałam dokąd iść. – Pięćdziesiąt siedem – mruknął numer pokoju, a potem otworzyłam drzwi od razu dostrzegając goryli Lucasa, który na mój widok już chcieli wyjmować broń.

– Szefie? – spytał jeden z nich i spojrzał pytająco na Lucasa.

– A tak. Możecie iść – odpowiedział.

– Jest szef pewny? Ostatnio...

– Tak, a teraz spierdalajcie – warknął, a dwójka mężczyzn mnie minęła zastraszając mnie swym spojrzeniem. Lucas zatrzasnął za nimi drzwi i mrucząc coś pod nosem ruszył do przodu. Zrobiłam to samo, bo głupio byłoby tak stać. W niewielkim salonie z widokiem na miasto Lucas wyjął butelkę whiskey, a potem usiadł na fotelu i napił się prosto z butelki. Podeszłam do okna, aby spojrzeć na pochmurny Nowy Jork i odwróciłam się do Samuelsa, który wpatrywał się we mnie oczekując odpowiedzi.

Chociaż z pewnością on wiedział ode mnie dużo więcej.

– W nocy zadzwonili do Roberta, który powiedział, że Justin ma kłopoty. A potem w mieszkaniu Quentina powiedzieli mi, że albo cię zabije albo zabiją Justina.

– I ty postanowiłaś mi o tym wszystkim powiedzieć? – odłożył butelkę na stolik, gdzie stały pozostałe alkohole.

– Właśnie to zrobiłam – odpowiedziałam.

– Nie boisz się, że to wykorzystam i zadzwonię gdzie trzeba? – zapytał wyzywająco, a ja roześmiałam się i podeszłam do niego.

– Strach ci na to nie pozwoli – oświadczyłam, a uśmiech zszedł z jego twarzy. – Albo będziemy współpracować i nikt nie umrze albo zabije cię i po sprawie.
– Kto by przypuszczał, że śmierć Ethana otworzy puszkę Pandory – stwierdził i wstał zaczynając krążyć po salonie. – Czy to ci dwaj spierdoleni bracia Alex i Jake?

– Tak.

– Kurwa, mogłem się tego spodziewać, że pojawiając się w mieście pojawią się też kłopoty. I jak chcesz to zrobić? – odwrócił się w moją stronę, a ja wiedziałam, że on nie ma żadnego pomysłu.

– Zayn sprawdził ich całą kartotekę i doszedł do ludzi, z którymi pracowali w Miami. Ich biznes upada przez ciebie, więc dlatego chcą się ciebie pozbyć.

– Będziesz musiała zacząć pojawiać się w moim towarzystwie – mruknął, zastanawiając się, a ja kiwnęłam głową, niestety się z nim zgadzając. – Moi ludzie będą musieli sądzić, że pracujesz dla mnie i zajmujesz się jakimś gównem – machnął ręką.

– Będą chcieli ode mnie informacje o tym co robisz i tym co planujesz.

– Nie ma problemu. Podrzucę im śmierdzące gówno – wyjaśnił tajemniczo, a po chwili się uśmiechnął co mnie trochę zaskoczyło.

– Co?

– Justin nie wie o tym, prawda? – zapytał. – Myślał, że posłuchasz jego.

– Zrobię wszystko, aby go ocalić – stwierdziłam. – A ich plan był beznadziejny i słuchałam ich tylko dlatego, żeby nie było podejrzeń.

– Co chcieli zrobić?

– Miałam przekazać ci informacje i nagrania o Quentinie, do których doszedł Zayn. A potem ty byś zaproponował mi to, abym...

– Czekaj – przerwał mi unosząc dłoń. – Jakie nagrania?

– Quentin przekupił twoich ludzi. Ty wiedziałeś pierwszy, że Justin wyszedł z więzienia i od twoich ludzi on się o tym dowiedział.

– Kurwa mać – przeklął, siadając na kanapie i splatając palce na kolanach. Już chciałam kontynuować to, co mówiłam wcześniej, ale ktoś bez pukania wszedł do pokoju, wkurzając przy tym Lucasa, który rozeźlony wstał.

– Szefie, przyjechał Stev...

– Kurwa, czemu każdy mi musi przeszkadzać?! – zawołał z wyrzutem do mężczyzny, który nie wyłonił się zza ściany.

– Mam przyjść później? – miałam wrażenie, że w ogóle nie przejął się wybuchem Lucasa.

– Przyjdź jak będę tego chciał – usłyszałam potem zamykane drzwi, aż wreszcie znów zostaliśmy sami. Lucas przetarł twarz dłonią, a potem znów skupił swój wzrok na mnie.

– Jedź już do domu. Skontaktuję się z tobą i omówimy co zrobimy dalej – kiwnęłam głową i zabrałam swoją torebkę.

– Nie rozmawiaj w ogóle z Justinem – spojrzałam na niego, a on prychnął.

– Wątpię, żebyśmy potrafili normalnie rozmawiać. Mój ochroniarz odwiezie cię do domu.

– Nie, wezmę taksówkę – powiedziałam niemal od razu, a potem udałam się w stronę drzwi. Nic więcej nie powiedział, więc wyszłam czując lekki spokój.

*
Kartą magnetyczną otworzyłam drzwi od mieszkania i od razu udałam się na balkon, ponieważ widziałam uchylone drzwi. Uśmiechnęłam się widząc Justina stojącego do mnie tyłem i opartego o barierki, a potem przytuliłam się do jego pleców.  

– I jak było? – zapytał, gdy przycisnęłam policzek do jego bluzy. Poczułam, że splótł swoje palce z moimi.

– Nie spodziewałam się, że będzie aż tak miły – przyznałam, a Justin się roześmiał i odwrócił przodem do mnie. Oparł się tyłem o balkon i objął mnie w talii, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu, gdy patrzyłam na jego przystojną twarz i miałam tą pewność, że on już zawsze zostanie przy mnie.

– Wieczorem wychodzimy – oświadczył.

– Sami? – uniosłam brew, a Justin prychnął.

– Uwierz, że bardzo bym chciał, abyśmy wyszli gdzieś sami, ale ludzie, którymi się otaczamy nie pozwolą nam spędzić czasu we dwójkę – odpowiedział, a ja się zaśmiałam i wróciłam do salonu. Zdjęłam kurtkę i odłożyłam torebkę na fotel, a potem spojrzałam na chłopaka, który odłożył na stolik paczkę papierosów.

– Gdzie Jason? – zapytałam. – Z Mandy?

– Nie, Mandy jest w pracy – odpowiedział. Wyjęłam telefon z kieszeni, aby zadzwonić do Alexa, który poprosił, bym to zrobiła tuż po rozmowie z Lucasem. Usiadłam obok Justina i czekałam, aż odbierze.

Nastąpiło to szybciej niż przypuszczałam.

– I jak? – zapytał od razu, a Bieber się przysunął, by usłyszeć więcej. Wywróciłam oczami, ale nic nie odpowiedziałam.

– Niczego nie podejrzewa – skłamałam.

– To dobrze – pochwalił chłopak, a potem nastała chwilowa przerwa, aż wreszcie znów zabrał głos: – Przyjdź do mnie jutro, ale bez Biebera. W porządku?

– Okay – Alex po tym się rozłączył, a ja westchnęłam i już chciałam odłożyć telefon, ale dostałam wiadomość. Była od Roberta.

Robert: Jason ma kłopoty, jestem z nim w klubie

*
W drodze nie wiedziałam czego miałam się spodziewać. Justin zachowywał spokój, ale widziałam, że wewnątrz wnętrz szalał z niepokoju o swojego starszego brata, a ja zastanawiałam się co mógł zrobić, że wpakował się w kłopoty. Droga strasznie nam się dłużyła, korki mnie doprowadzały do szału i chciałam popędzić Justina, aby jechał inną drogą, ale widząc jego wyraz twarzy siedziałam cicho.

Wreszcie dojechaliśmy na miejsce, a pod klubem oprócz samochodu Roberta stał jeszcze inny, który z pewnością nie należał do braci Delgado. Przełknęłam ślinę, odpięłam pasy i wysiadłam jako pierwsza. Justin mnie dogonił, a potem weszliśmy tylnym wyjściem. Już z korytarza usłyszeliśmy podniesione głosy osób, których nie znałam, ale gdy spojrzałam na Justina wydawało mi się, że ich znał, ale jedynie zacisnął pięści i mnie wyprzedził. Wdrapaliśmy się po schodach do loży, w której często przesiadywaliśmy, a gdy otworzyliśmy drzwi poczułam jak oblała mnie fala gorąca, a widok, który rozgrywał się przede mną był tylko żartem i zaraz wszystko będzie w porządku. Byłam przerażona.

Twarz Jasona była poobijana, z nosa i łuku brwiowego leciała mu krew. Jeden z nieznanych mi mężczyzn trzymał go za kaptur bluzy, a drugi natomiast przykładał mu broń z tłumikiem do skroni. Mandy siedziała na kanapie tępym wzrokiem wpatrując się w swojego chłopaka.

– Bieber – powiedział jeden z nich. – Co za rodzinne spotkanie.

– Co tu się odkurwia? – warknął i podszedł bliżej, aby spojrzeć na faceta, który przy nim wyglądał na mniejszego.

– Przyjechaliśmy po zapłatę, a twój braciszek oświadczył nam, że się wypisuje i pocałował nas w dupę – odparował, a ja nie miałam pojęcia o co, do cholery, chodzi.

– Skoro tak wam powiedział to powinniście wziąć swoją dupę i wypierdalać z tego miejsca – odpowiedział.

– Nie mieszaj się w to – sarknął Jason, a tamten pociągnął go za kaptur, przez co na twarzy chłopaka pojawił się grymas.

– Jestem twoim bratem, do cholery, więc to oczywiste, że ci pomogę – zwrócił się do niego. – Pół roku temu mieliście dać mu spokój, a z tego, co wiem Ethan także prosił was grzecznie, abyście się od niego opierdolili.

– Ethan nie żyje, więc umowa została zerwana – sapnął. – Ten chuj nie może nas wystawić i zrobić z nas idiotów.

– Zaraz ja zrobię z ciebie skopanego skurwiela, który będzie skończony w tej branży. Odłóż tę pieprzoną broń jeśli nie chcesz skończyć gorzej niż mój brat.

Justin pchnął tego stojącego z przodu i dopiero wtedy ten drugi mnie zauważył i skinął na mnie.

– O kurwa, ty jesteś prawdziwa – powiedział, a ja podeszłam bliżej. Nie chciałam wdawać się z nimi w niepotrzebne dyskusje skoro Jason był w takim żałosnym położeniu.

– Nie będę powtarzał dwa razy, Ben – powiedział Justin.

– Nikt nie ma prawa od tak zerwać umowy.

– Ethan to zrobił, więc nie rozumiem w czym widzicie problem.

– W tym, że on jest pierdolone trzy metry pod ziemią i nie ma już nic do powiedzenia. Jason wciąż będzie dla nas pracował, bo inaczej każdy z was tu skończy tak samo jak on.

– Sram na twoje pierdolenie – stwierdził Justin i złapał za ramiona Jasona. Powiedział coś do niego, a on kiwnął głową i także coś odpowiedział, a potem poklepał go po plecach. Miałam wrażenie, że ten moment ciągnął się w nieskończoność, gdy tak naprawdę trwał minutę.

– Żegnam was. Otwieramy dopiero o dziewiątej.

Spojrzeli na siebie znacząco, a potem przeklinając pod nosem opuścili pomieszczenie. Robert wyszedł za nimi, a ja wyjęłam z torebki chusteczki, aby opatrzyć Jasona. Mandy wciąż się trzęsła i nie dziwiłam się jej; sama byłabym w takim stanie, gdybym doświadczyła czegoś takiego po raz pierwszy.

– Jest tu apteczka? – spojrzałam na Justina.

– Zaraz przyniosę – wyszedł, a my zostaliśmy sami.

– Przytrzymaj tę chusteczkę w tym miejscu – nakierowałam go dłonią na łuk brwiowy. – Wszystko w porządku? Chcesz się czegoś napić? – zwróciłam się do Mandy, która ściskała w dłoni paczkę chusteczek. Makijaż miała rozmazany, ale nie przejmowała się tym w ogóle. Pokręciła przecząco głową, a w tym czasie do środka wszedł Justin z pudełkiem. Zdążył mi je otworzyć, a ja wyjęłam potrzebne rzeczy i starałam się uporać jak najszybciej z opatrzeniem jego twarzy.

Robert wrócił dziesięć minut później, gdy skończyłam. Zabrałam Mandy do łazienki, aby zmyła makijaż. Oparła się o umywalkę i patrząc w swoje odbicie znów zaczęła szlochać. Westchnęłam i objęłam ją ramionami, a ta po chwili się do mnie przytuliła. Rozpłakała się po raz kolejny, trzęsąc się przy tym przeraźliwie.

– Już jest w porządku. Nic mu nie jest – szepnęłam cicho.

– B – boję się o niego – przyznała, a ja pogłaskałam ją po włosach.

– Teraz jest dobrze. Zmyj makijaż i wróćmy do niego – dziewczyna się ode mnie odsunęła.
*
Jason pojechał do Mandy, a Robert przyjechał do nas. Położyłam na stoliku trzy filiżanki kawy, a Justin zdziwiony na mnie spojrzał.

– Od kiedy w tym domu pije się kawę w czymś takim? – podniósł filiżankę, a ja wywróciłam oczami i zignorowałam jego pytanie.

– Jason handlował prochami? – spytałam i skrzyżowałam ramiona.

– Jak się domyśliłaś? – zapytał Justin i napił się kawy.

– To było najbardziej prawdopodobne – przyznałam i usiadłam na fotelu naprzeciwko.

– Tak. Nie chcą dać mu spokoju mimo że Ethan zerwał umowę, bo zdobywał dla nich broń, a ci uważają, że to nieważne, bo Ethan nie żyje.

– Zdobywał dla nich broń? – powtórzyłam słowa Roberta.

– Wtedy, za każdym razem, gdy był z tobą.

– Co to jest? – zapytałam podejrzliwie, kiedy czarna torba, którą rzucił na moje łóżko Ethan, wylądowała przede mną. Stanął i skrzyżował ramiona, a potem skinął na ową rzecz. Zamknęłam laptopa, a potem rozsunęłam suwak, ponieważ byłam ciekawa.

– Twoja nagroda – powiedział, kiedy zobaczyłam zawartość torby. Nie odpowiedziałam widząc wnętrze, w którym były pieniądze, a potem skrzyżowałam nogi i uniosłam brwi. Nie wierzyłam mu. – Dobra – prychnął. – Policz je, póki nie ma Jasona.

– Co? Skąd je masz? I czemu ja mam to robić? – zadałam kilka pytań, a chłopak uniósł dłoń, abym się zamknęła.

– Nie tak dużo pytań, kochanie – rzekł, a potem usiadł obok mnie. Wyjął pierwszy plik pieniędzy i wetknął mi przed nos, jakbym nigdy nie widziała pieniędzy. – W każdej paczce jest tyle samo, więc jeśli będzie dziesięć takich plików oznacza to, że jest tutaj trzysta tysięcy dolarów.

– Och – wykrztusiłam ze smutkiem.

– Jak Ethan zerwał umowę dali mu spokój, ale gdy dowiedzieli się, że umarł znów zaczęli zatruwać mu dupę, żeby znów dla nich pracował, no ale się nie zgodził – wytłumaczył Justin i odłożył filiżankę na spodek. – Pyszna ta kawa. Powinnaś robić ją częściej.

– Czemu Ethan mi nic nie powiedział?

– Chciał cię chronić – dodał Justin.

– Czyli naszym problem w tym momencie nie są tylko Alex i Jake, ale także tamta dwójka, która nie chce dać spokoju Jasonowi – stwierdziłam.

– Dokładnie tak – przytaknął Robert.

livney

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3015 słów i 17309 znaków. Tag: #livney

Dodaj komentarz