STALKER • 42

Następnego dnia Ethan mnie obudził i oznajmił, że nasza Operacja Bez Nazwy rozpoczyna się właśnie za godzinę, więc musiałam wstać i doprowadzić się do porządku. Byłam zaskoczona widząc w salonie Zayna, który siedział przy laptopie. Jason był wówczas w kuchni i przygotowywał śniadanie. Usiadłam przy wysepce i nalałam sobie kawy, którą przygotował.

– Wiesz, że masz iść biegać, racja? – zagadnął brat Justina, a ja spojrzałam na niego znacząco.

– Ethan mnie uświadomił o tym wczoraj sto dwa razy. Muszę tylko wyjść stąd za pół godziny i przebiec do parku, a potem wrócić. W międzyczasie muszę z nim jakoś porozmawiać.

– Nie wydaje się to trudne – skomentował, a ja wzięłam z talerza jednego tosta.

– Bo nie jest – odpowiedziałam. Po chwili do kuchni wszedł Ethan i usiadł obok mnie. Spojrzał na mój talerz, a potem na ten, na którym były trzy ostatnie tosty.

– Nie ma dla mnie? – zapytał, a Jason spojrzał na niego przez ramię.

– Masz trzy tosty? – spytał retorycznie.

– Trzy tosty to rozgrzewka, potrzebuję więcej – roześmiałam się na jego słowa, a potem widząc poważną minę Jasona uspokoiłam się.

– Skoro umiesz zrobić pranie to umiesz przygotować tosty – odpowiedział i zatrzasnął zmywarkę i wyszedł zostawiając nas samych. Przez chwilę byliśmy cicho, aż wreszcie Ethan parsknął i przysunął do siebie talerz z tostami.

– Debil – prychnął.

Musiałam się pośpieszyć, ponieważ zirytowany Zayn zaczął mnie popędzać, dlatego niechętnie przebrałam się w strój do biegania. Wzięłam butelkę z wodą i ostatni raz spojrzałam na siebie w lustrze, aby stwierdzić czy wyglądam dostatecznie dobrze jak na osobę, która biega dziennie dziesięć kilometrów i poszłam do salonu, aby oznajmić, że wychodzę.

– Idę – rzekłam, a Zayn kiwnął głową. Spojrzał na mnie i uniósł prawą dłoń, a potem palcem wskazującym lewej dłoni popukał w tarczę zegarka. Wywróciłam oczami.

– Pół godziny.

Zamknęłam drzwi, a potem udałam się w stronę windy. Jason zaproponował, abym zbiegła po schodach jednak wyśmiałam ten pomysł. Upewniłam się, że mam pieniądze na gazetę, której w ogóle nie kupię, a potem napiłam się wody. Byłam spokojna i nawet nie martwiłam się, że Quentin Barnes mógłby domyślić się, że kłamię. Jeśli chodzi o Justina to postaram się, aby wszystko wyszło jak najlepiej.

Wychodząc z budynku prawie wpadłam ma mężczyznę, a potem przypadkowo nadepnęłam na białą różę, ale niezbyt się tym przejęłam i widząc naszą ofiarę wzięłam oddech i przeszłam na drugą stronę. Wziął z wystawy swoją stałą gazetę, a potem wyjął dolara. Nie zauważył mnie.

– Poproszę gumy do żucia – zwróciłam się do pani siedzącej w budce. Zdjęła swoje okulary i niezbyt dyskretnie zmierzyła mnie wzrokiem, aż wreszcie odłożyła gazetę i nachyliła się do okienka.

– Jaki smak?

– Truskawkowy.

– Mam tylko miętowe – odpowiedziała znudzona.

– A jabłkowe?

– Tylko miętowe – warknęła, a ja wciąż się uśmiechałam.

– To niech będą – wyjęłam z kieszeni spodenek pieniądze i położyłam na blacie. Wzięłam paczkę gum i razem zresztą pieniędzy, które mi podała wsadziłam do kieszeni. Wyprostowałam się i spojrzałam na Quentina, który się uśmiechał. Kiedyś bym pomyślała, że to przyjemny uśmiech, ale teraz nie widziałam w tym nic przyjemnego. Zwinął gazetę i podszedł bliżej. Zlustrował mnie wzrokiem, aż wreszcie pokręcił głową i zapłacił za New York Timesa.

– Biegasz? – odwrócił się w moją stronę.

– Od dziesięciu lat – skłamałam, a on powoli kiwnął głową. Biegam od trzech, ale nie musi o tym wiedzieć. Poza tym Zayn mi powiedział, że w liceum odnosiłam sukcesy w bieganiu.

– Nie widziałem wcześniej, żebyś biegała.

– Od dzisiaj zaczynam od rana, bo po południu nie mam czasu – odpowiedziałam, a on spojrzał na zegarek.

– Znajdź dzisiaj trochę czasu po południu i wpadnij o trzeciej do Rosebarry przy Candid Street.

Próbowałam ukryć zaskoczenie, bo nie spodziewałam się, że już na początku zaproponuje coś takiego. Kiwnęłam ochoczo głową i wyjęłam paczkę gum.  

– Z chęcią, ale miej przy sobie gumy truskawkowe to zostanę na dłużej – uniosłam paczkę, aby podkreślić moje słowa, ale on jedynie pokręcił głową z uśmiechem, a ja odwróciłam się i zaczęłam biec. Dopiero gdy skręciłam w stronę wejścia do parku, usiadłam na ławce i zadzwoniłam do Mandy, która siedziała w pracy i jak zwykle się nudziła. Musiałyśmy się wreszcie spotkać.

*
Pół godziny później weszłam do cichego mieszkania, a gdy stanęłam w salonie trójka mężczyzn skupiła się na mnie. Usiadłam z poważną miną na fotelu naprzeciwko nich i uśmiechnęła się, gdy spojrzałam na znudzonego Zayna.

– Mam przyjść w porze jego lunchu do Rosebarry.

Ethan rozchylił usta, a Jason pokiwał głową. Zayn podrapał się po brodzie i spojrzał na Jasona.

– Pierwszy dzień i już sukces! – odezwał się Ethan, a ja pochyliłam się nad stołem, aby przybić mu piątkę.

– Nie spodziewałem się, że aż tak dobrze pójdzie – stwierdził Zayn. – Coś tu śmierdzi.

– To chyba twoja duma – dodał Ethan, a ja przyłożyłam dłoń do ust, aby ukryć śmiech.

– Spytaj na początku na czym polega praca detektywa – podsunął Malik.

– Przecież nie jestem głupia – oburzyłam się.

– Skoro nie rozumiesz o co mi chodzi to chyba tak – prychnął i sarkastycznie się uśmiechnął.

– Arabella ma rację – powiedział Ethan, a Jason się z nim zgodził. – Nie może zapytać o to tak po prostu, musi się bardziej postarać.

– Mogę spytać o zabójstwo Taylora, w końcu moja nieistniejąca przyjaciółka interesowała się tym, a w to bardziej uwierzy. Dodam, że strasznie zainteresowała się tą sprawą.

Zayn zatrzasnął laptopa.

– Jeśli nie chcesz zostać zabita to rób co ci każę.

– Co z tego, że jesteś w FBI skoro nawet dobrze nie potrafisz przemyśleć całej akcji – prychnęłam.

– To ja jestem agentem, a nie ty.

– I co z tego? – wywróciłam oczami zirytowana jego zachowaniem. – To ja będę musiała spędzać z nim czas i przekazywać wam informacje, a do tego używać podstępu, aby się niczego nie domyślił.

– Jeśli do końca tygodnia nie dostanę żadnej konkretnej informacji sam się tym zajmę – wstał i spojrzał na Ethana i Jasona. – Lepiej szykuj walizki, bo to on cię zdemaskuje – zwrócił się do Jasona.

Wyszedł z salonu, a Ethan wstał.

– Z całym szacunkiem do ciebie, ale siedzeniem na dupie przed laptopem nie spowoduje, że ty coś wykombinujesz i sam to załatwisz. Gdyby nie to, że mamy wspólny cel to już dawno dałbym ci w mordę.

Byłam zaskoczona jego słowami i nie wiedziałam co powiedzieć. Zayn podszedł do niego i bałam się, że zaraz się pobiją. Spojrzałam na Jasona, który był gotowy w każdej chwili, by wstać i w razie czego ich rozdzielić.  
– Ethan... – zaczął Jason, ale on uniósł dłoń.

– Mówię poważnie. Wszyscy wiemy, że poradzilibyśmy sobie bez ciebie, Zayn. Twoja pozycja ostatnio spadła, Malik – Ethan schował dłonie w kieszenie i wydawał się spokojny w przeciwieństwie do Zayna, który zaciskał szczękę, a ja obawiałam się, że w ten sposób wybije sobie zęby.

– Zaraz roztrzaska mu ten laptop na głowie – szepnęłam do Jasona.

– Uważaj na słowa – ostrzegł go. – W tym pomieszczeniu to ty jesteś bardziej na przegranej pozycji.

Wstałam, gdy zaczęło robić się niebezpiecznie. Stanęłam między nimi i położyłam dłoń na klatce piersiowej Ethana, która unosiła się i opadała zastraszająco szybko.

– Uspokój się – powiedziałam do niego, ale on na mnie nie spojrzał. – A ty już idź, skoro miałeś zrobić to wcześniej – dodałam do Zayna, a ten stał chwilę w tym samym miejscu, aż wreszcie odwrócił się i trzasnął drzwiami.

– Kiedyś go zabiję – skomentował Ethan i wyszedł z pomieszczenia, a ja z dezaprobatą zerknęłam na Jasona, który pokręcił głową.

– Jedziesz z nami do Roberta? – zagadnął, gdy wstał.

– Muszę być o trzeciej w Rosebarry.

– Mamy dużo czasu, wrócimy o drugiej – zaczął szukać czegoś po kieszeniach, a potem wyjął telefon. Postanowiłam go zostawić i poszłam do Ethana, który siedział w kuchni.

– Co miał na myśli mówiąc, że jesteś skończony? – zapytałam spokojnie. Stanęłam po drugiej stronie wysepki, a on przeniósł na mnie spojrzenie. Odstawił szklankę i oparł dłonie na blacie.

– Wtedy, gdy zostałem pobity nie chciałem ci powiedzieć dlaczego – zaczął mówić, a ja usiadłam na wysokim krześle. – Pobiłem się wtedy z Quentinem, bo pojawił się w Avefaith, a potem jego ludzie mnie zgarnęli i mnie dobili – wzruszył ramionami, a ja rozchyliłam usta. Czemu nie powiedział mi wcześniej? I co to ma wspólnego ze słowami Zayna?

– Zrobiłeś coś złego? Nie chodzi mi o Quentina.

– Zrobiłem wiele złych rzeczy – lekko się uśmiechnął, a ja westchnęłam.

– Pytam poważnie, Ethan. Czemu masz być skończony?

Ominął wysepkę i poklepał mnie po ramieniu.

– Niedługo się dowiesz – powiedział tylko i wyszedł z kuchni, a ja odwróciłam się na krześle.

– Chce wiedzieć teraz! – krzyknęłam, ale nikt mi nie odpowiedział. Udałam się do swojego pokoju, aby wziąć czyste ubrania, bo chciałam wziąć prysznic.
*
– Moi ulubieni klienci! – zawołał Robert, gdy weszliśmy do środka. Uśmiechnęłam się, gdy wyszedł zza blatu, a potem przywitał się z Ethanem i Jasonem, a mnie przytulił. Był to naprawdę miły gest, a wówczas gdy uśmiechnął się do mnie zdałam sobie sprawę, że drugi najpiękniejszy uśmiech jaki w życiu widziałam. – I moja ulubiona koleżanka – zwrócił się do mnie.

– Twoja ulubiona pijana koleżanka – poprawiłam go, a potem udałam się do Parkera, który siedział na samym krańcu blatu i obracał w dłoni swój telefon.

– Hej – powiedział cicho, nawet na mnie nie patrząc.

– Co się stało? – usiadłam obok niego i położyłam torebkę na kontuar. Westchnął naprawdę ciężko.

– Rzuciła mnie – wyjaśnił smutnym głosem, a potem rzucił telefon, który spadł na podłogę.

– Przykro mi – wstałam i go przytuliłam. Nie znałam go zbyt długo, ale zdobył od początku moją sympatię. Ponad jego ramieniem widziałam Roberta jak pokręcił głową, patrząc na Cartera.

– Nieważne, to moja wina – odsunął się ode mnie, a ja schyliłam się i podałam mu telefon. Dostrzegłam jego sińce pod oczami, więc domyśliłam się, że niezbyt dobrze spał tej nocy. O ile w ogóle spał.

– Carter, pomożesz mi?! – krzyknął Ethan, a my odwróciliśmy się w jego stronę. Stał na schodach i trzymał w dłoni laptopa. – Musimy ustalić następną akcję! – Carter kiwnął głową i wstał, chowając telefon w kieszeni, a potem udał się w jego stronę.

– Chcesz się czegoś napić? – Robert poszedł do mnie z jedną szklanką.

– Chcę soku pomarańczowego. Macie sok pomarańczowy?

– Oczywiście – powiedział, jakbym go uraziła, a po chwili wyjął spod blatu karton soku.

– Pamiętaj, że o drugiej musimy iść – odezwał się Jason, który trzymał dwie puszki pepsi i jedną mirindę. Wywróciłam oczami.

– Tak jest, szefie – Jason dodał, że będą na górze, a potem odszedł zostawiając nas samych. Obserwowałam jak nalał mi soku do szklanki, a potem podsunął w moją stronę.

– Randka? – spojrzał na mnie znacząco.

– Nie – uśmiechnęłam się. – Praca.

Uniósł brwi i oparł dłonie o blat.

– Wyjdziesz ze mną w sobotę jeśli zgadnę jak pracujesz? – uśmiechnął się, a ja poszerzyłam mój uśmiech o ile to było w ogóle możliwe.

– Wyjdę nawet w tę i następną sobotę jeśli zgadniesz – zapewniłam go, a Robert oblizał usta i wyprostował się, robiąc krok w tył.

– Quentin Barnes – powiedział bez zawahania. – Przyjadę po ciebie o ósmej – a potem wyszedł zza baru i zniknął w swoim gabinecie. Rozchyliłam zaskoczona usta na sytuację sprzed chwili, a patrząc na mój sok pomarańczowy zapragnęłam czegoś mocniejszego. Czy ja poważnie umówiłam się na randkę?

*
– Brakuje nam dwóch butelek Jacka Danielsa – położyłam jego notes na blacie. – Win z dziewięćdziesiątego siódmego jest o dziesięć za dużo, a poza tym dwa kartony soków były przeterminowane, więc nie wiem jak dbasz o takie sprawy – dodałam i usiadłam na kanapie przy jednym ze stolików. Robert podniósł na mnie wzrok, a potem wzruszył ramionami.

– Nie sprawdzałem magazynu od kilku tygodni – machnął ręką. – Zwolniłem dwóch ludzi, więc mam z tym trochę roboty.

– Mogę ci pomóc – zapewniłam. – I tak jestem bez pracy, a chcę coś znaleźć, bo nie chcę siedzieć wciąż w jednym miejscu.

Robert zamknął laptopa, odłożył go i zbliżył się do mnie.

– Mówisz poważnie? – spytał zaskoczony.

– Nie żartuję. Zresztą Jason i Ethan nie mieliby pretensji, nie żebym się tym przejmowała, ale nie chcę się z nimi teraz kłócić.

Robert zgodził się z moimi słowami i wstał.

– Możesz przyjść w piątek i zobaczyć jak ci pójdzie, a jak sobie poradzisz to zapraszam. Avefaith nigdy nie śpi.

– Ten sam napis widziałam nad klubem – zaśmiałam się. – Sam go wymyśliłeś?

– A kto inny byłby tak zdolny?

Już otwierałam usta, aby coś powiedzieć, ale Ethan przerwał tę chwilę zbiegając po schodach i krzycząc moje imię jak dziecko.

– Arabella! Musimy jechać! – wrzasnął, a potem podbiegł do nas. Zerknął na zegarek i spojrzał na nas. – Gotowa?

– Tak – wstałam z kanapy. – Ułożyłam też szklanki, wielkością i ich przeznaczeniem – dodałam jeszcze do Roberta.

– Powodzenia. Wróć cała i zdrowa.

– To tylko lunch – przełożyłam torebkę przez ramię. – I wrócę, nie martw się.
*
– Cholera, siedzi sam – powiedziałam do Ethana i bardziej ścisnęłam telefon, który trzymałam przy uchu. Chłopak siedział w samochodzie po drugiej stronie ulicy. Mogłam usłyszeć jego westchnięcie, a nawet byłam pewna, że w tym momencie potarł swoje skronie jak często zirotyowany to robił.

– To oczywiste, że siedzi sam. W końcu prosił, żebyś przyszła.

Siedział przy oknie, więc miał idealny widok na ludzi, którzy byli po drugiej stronie. Obok niego stała filiżanka z kawą, a on sam był wpatrzony w jakieś papiery, które przyniósł ze sobą. Czarny płaszcz przewiesił przez krzesełko dzięki czemu został tylko w szarym garniturze.

– Dasz sobie radę – zapewnił mnie po chwili ciszy. – Idź i nie stój jak idiotka na tym chodniku – rozłączył się, a ja schowałam telefon, przeszłam przez pasy i zanim weszłam do Rosebarry wypuściłam oddech i skupiłam się na tym, co miałam zrobić. Pchnęłam drzwi, a zapach kawy poczułam od razu. Rozejrzałam się po kawiarni udając, że szukam Quentina, aż wreszcie ruszyłam do niego.

– Cześć – przywitałam się i usiadłam naprzeciwko. Drgnął i odłożył papiery, a uśmiech zagościł na jego twarzy.

– Nie spóźniłaś się nawet o minutę – odpowiedział, a ja położyłam dłonie na blacie.

– Nigdy się nie spóźniam – zapewniłam go, a mężczyzna podsunął mi kartę menu. Wzięłam ją i otworzyłam na pierwszej stronie. Nie wiedziałam co zamówić, bo nawet nie byłam głodna, ponieważ wcześniej zjadłam z Robertem jakieś ciasto, które przyniosła jedna kelnerka. Quentin widząc moją minę przewrócił kartkę menu.

– Numer trzynasty – powiedział, a mój wzrok od razu powędrował na tę pozycję. Łosoś z sałatką grecką i sosem ziołowym. Spojrzałam na niego znad karty.

– Liczyłam na coś bardziej ambitnego.

– Łosoś nie jest ambitny? To najlepsze co tutaj jadłem – zapewnił mnie, a ponieważ kelnerka już przyszła poprosiłam o ten numer, a Quentin zamówił danie dnia.

– A więc – zaczęłam mówić, gdy zostaliśmy sami. – Po co tak właściwie mnie zaprosiłeś?

Roześmiał się, jakby czekał na to pytanie, a potem podsunął mi jedną z kartek, które przyniósł ze sobą. Marszcząc brwi przysunęłam ją bliżej siebie i moje serce momentalnie zapadło mi się w piersi, gdy spojrzałam na jedno zdjęcie, które było zrobione na lotnisku. Potem spojrzałam na datę, w prawym dolnym rogu i momentalnie krew odpłynęła mi z twarzy.

– Dwa dni temu był na lotnisku – odezwał się po chwili, gdy nie potrafiłam oderwać wzroku od zdjęcia. Bałam się, że czegoś się domyśli. – Nie wiem jakim cudem, ale Justin Bieber wyszedł z więzienia.

livney

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2940 słów i 16934 znaków. Tag: #livney

Dodaj komentarz