STALKER • 28

– To Ethan, kochanie. Ethan jest stalkerem.

– Co ty pierdolisz – Rick niemal zachłysnął się powietrzem, a ja wywróciłem oczami i podrapałem się po szyi.

– No, nie słyszałeś mnie? – spytałem. – To Ethan jest stalkerem.

– To niemożliwe – prychnęła Arabella i podeszła bliżej. – Ja go znam i on nie byłby zdolny do zabicia tych osób.

– Dałbym mu Oscara za tak dobrą grę – prychnął Jason i napił się whiskey, a potem jak opróżnił szklankę nalał znów i wzniósł toast. – Za Ethana i jego żałosną osobę.

Nikt z nim niestety nie wypił, więc zrobił to sam zadowolony z siebie, a ja wróciłem wzrokiem do Belli, która wyczekująco na mnie patrzyła.

– To jest na pewno on. Nie ma innej opcji – powiedziałem pewnie, a ona skrzyżowała ramiona i byłem pewien, że zacznie się teraz kłócić.

–Ja w to nie wierzę.

– Kochanie – nachyliłem się do niej. – Wierzysz mi czy może jemu? – uniosłem brwi. To było denerwujące; te jej mądrości, które było w tym momencie gówno warte.

Nie powiedziała nic; patrzyła na mnie ze smutnym wyrazem twarzy i może poczułbym się w tym momencie winny przez to jak się teraz czuje, ale jednak nie, bo to ja mam rację.

– Chcę jechać do domu – szybko zmieniła temat i odwróciła się tyłem do mnie. Cameron spojrzał na nią, a potem ja mnie, a ja skinąłem do Ricka, żeby pojechał też z nimi. Chłopak szybko wstał i zniknął, a ja zmęczony przetarłem twarz, kiedy Arabella również wyszła, a za nią Cameron.

Opadłem na krzesełko i wreszcie się napiłem. Noah dolał mi jeszcze, a potem Nick.

– Spierdalaj – syknąłem na Nicka, a reszta się zaśmiała.

– No co? – wzruszył ramionami.

– Mam ważniejsze rzeczy na głowie – odpowiedziałem. – Muszę skontaktować się z tą wariatką.

– Pensy?

– A znasz inną wariatkę, która jest rozpoznawalna niemal wszędzie? – zapytałem retorycznie, a Nick wywrócił oczami.

– Wiecie co ja bym zrobił? – odezwał się Jason. – Ja bym poszedł do Ethana. On przecież nie wie, że by wiemy.

– I o czym chcesz z nim gadać? – przeniosłem wzrok na niego. – Możesz go, na przykład, zapytać czy ma jakieś wyrzuty sumienia, jak się czuje, że zabił tyle ludzi, albo może kiedy wybiera się na leczenie – dodałem, a chłopcy parsknęli.

– Ja bym poszedł na policję – mruknął Kevin, który aktualnie był cicho. – Nie tak do wszystkich, ale do tego, z którym rozmawiała Bella bym poszedł i powiedział, co wiemy.

– Pomyślę nad tym – skłamałem, bo i tak bym nic z tym nie zrobił. Wstałem i spojrzałem na mojego brata, który się z czegoś śmiał. – Jason, jedziemy do domu – złapałem go za koszulę, a ten jęknął niezadowolony.

– Przecież piłeś – stwierdził, a ja westchnąłem.

– W takim razie się, kurwa, przejdę – odpowiedziałem i wziąłem nieotwartą butelkę whiskey.

– Czemu? – spytał Rick. – Ty nigdy nie spacerujesz.

– Teraz będę zastanawiał się nad swoją egzystencją, więc nie wymądrzaj się – odpowiedziałem, a reszta zaśmiała się. Zerknąłem na zegarek, a kiedy zrozumiałem, że jest już trochę późno ruszyłem do wyjścia. Oni mnie wołali, ale miałem ich gdzieś w tym momencie, dlatego szybko wyszedłem na zewnątrz. Nie było wcale zimno, a przez garnitur, który miałem na sobie jeszcze bardziej byłem wkurwiony.

Byłem zły i świadomość, że nie wiem sama na co tak faktycznie miałem wkurwienie była denerwująca. W tym momencie miałem dość wszystkiego. Przecież ja stoję w miejscu, nic się nie dzieje, Ethan sobie zabija i żyje jak gdyby nigdy nic, a Arabella mi nie wierzy. To wszystko było tak nudne i ciągnące się, a ja chciałem to zakończyć, wyjechać z tej dziury i zacząć życie gdzieś indziej. Przeprowadzka do Coldwater to najbardziej idiotyczny pomysł na jaki mógłbym wpaść. Mogłem zamieszkać w Los Angeles w jakimś drogim lofcie i nie miałbym żadnych problemów. Nie poznałbym nikogo stąd, nie zniszczyłbym życia Arabelli i byłbym samotny i szczęśliwy. Nie musiałaby siedzieć w tym gównie i nie musiałaby się przejmować tym chorym psycholem. Najgorsze jest to, że to wszystko przeze mnie, gdyby nie ja i nie moja praca nie byłoby tego problemu. Pociągnąłem kolejny łyk z butelki i minąłem drogowskaz na Los Angeles. Do domu miałem już coraz bliżej; już go nawet widziałem, a kiedy dostrzegłem wkurwiającą sąsiadkę chciałem się wrócić.

– A ty co? – pani Harris zmierzyła mnie spojrzeniem, kiedy byłem blisko niej. Zatrzymałem się i rzuciłem kobiecie uśmiech, a potem odpiąłem dwa górne guziki i podwinąłem rękawy koszuli.

– Co ja? – mruknąłem.

– Ładna pogoda – zmieniła temat, a ja musiałem przyznać jej rację, bo faktycznie było ładnie. Niebo było pomarańczowe, panowała cisza, a nawet dzieci biegające na ulicy za piłką mi nie przeszkadzały. W moim życiu jest taki syf, kiedy wszystko wokół wydaje się takie szczęśliwe.

– Tak – odpowiedziałem i spojrzałem na niebo. Nie mam pojęcia czemu Harris zaczęła ze mną rozmowę, ja nawet zapomniałem, że ona tu mieszka.

– Jak się trzymasz? – ponownie spytała, a ja wzruszyłem ramionami i spojrzałem na butelkę alkoholu prawie w połowie pustą. Zanim odpowiedziałem usłyszałem wrzask dwóch dzieci przypominający odgłosy dwóch orek. Byli to bliźniacy Austin i Ross. Ten drugi jechał na hulajnodze, a Austin go gonił. Wtedy Austin się wywalił dosłownie na środku ulicy, drugi dzieciak jechał dalej i nie słyszał jak brat zaczął płakać. Myślałem, że kiedy jednemu coś się stanie drugi pada zaraz po nim. Odłożyłem butelkę na chodnik i podbiegłem do płaczącego Austina, który już usiadł, ale wciąż płakał. W drodze zdążyłem złapać Rossa za kaptur zatrzymując go dzięki temu.

– Tobie kolego już podziękujemy – powiedziałem. Ukucnąłem obok Austina i wytarłem mu nos, a on wciąż płakał. – No nie płacz już, nie wykrwawisz się.

– Ale to go boli – odezwał się Ross.

– Gdybyś tak szybko nie jechał to nic by się nie stało. Jesteś starszy i powinieneś na niego uważać – odpowiedziałem mu i wziąłem Austina na ręce mając gdzieś to, że będę miał cały zakrwawiony garnitur.

– Skąd pan wie, że jestem starszy? – oburzył się, a ja wytarłem drugiemu delikatnie kolana.

– Bo jesteś głupszy – parsknąłem. – Idziemy do mamy – zarządziłem, a Ross ruszył przed nami ciągnąc za sobą swoją zabawkę. Austin pociągał trochę nosem, a ja wyjąłem telefon i miałem nadzieję, że Bella napisała, ale niestety tego nie zrobiła. Parkerowie mieszkali kilka domów dalej, a Lucy wychowywała ich sama, a wiem to stąd, bo kiedyś byłem z Lucy na randce.

– Czemu są otwarte drzwi – stwierdził bardziej niż zapytał Ross i zatrzymując się spojrzał na mnie zdziwiony. Sam zmarszczyłem brwi i odstawiłem dzieciaka na ziemię.

– Mama nigdy nie otwiera drzwi? – spojrzałem na nich.

– Zawsze te od podwórka, a tych nigdy jak nas nie ma – dodał Austin.

– Kurwa – mruknąłem i podrapałem się po głowie, bo nie wiedziałem co robić. Być może zostawiła je otwarte przypadkiem czy coś, ale niczego nie jestem pewien już od jakiegoś czasu. – Zostańcie tutaj – zacząłem i wyjąłem telefon z kieszeni, a potem podałem go Rossowi. – Za minutę wciśnij dwójkę i podaj swój adres, okej?

Chłopiec skinął głową, a ja udałem się do środka. Byłem idiotą, bo nie wziąłem broni. Miałem nadzieję, że ten spierdolony człowiek nic nie zrobił i tylko ja przesadzam.

Wchodząc do środka słyszałem telewizor, który miał chyba maksymalną głośność, a potem udałem się do kuchni, gdzie zobaczyłem Lucy leżącą na podłodze, a z jej głowy sączyła się krew.

* * *
– Mam to, kurwa, gdzieś po prostu tu przyjedź, bo mam na głowie dwójkę dzieciaków, a jakbyś nie wiedział ich matka została napadnięta i ma operacje – syknąłem do Jasona, który nie rozumiał co do niego mówiłem. Byłem wkurwiony, roztrzęsiony i nienawidziłem wszystkiego w tym momencie, a gdybym teraz zobaczył Ethana to wydrapałbym mu te jebane oczy.

– Gdzie ty jesteś? – zapytał wreszcie, a ja przeniosłem wzrok na bliźniaków i Camerona, który z nimi rozmawiał.

– W szpitalu.

– Którym?

– A ile jest szpitali w Coldwater?

Nastąpiła chwila ciszy i on się naprawdę zastanawiał.

– Wezmę taksówkę i zaraz przyjadę – rozłączył się, a ja schowałem telefon do kieszeni i podszedłem do reszty. Wyjąłem z kieszeni kilka drobnych i powiedziałem braciom, żeby poszli coś kupić z automatu, który jest na końcu korytarza. Pieniądze wziął Ross i pomógł Austinowi, który miał wciąż małe problemy z chodzeniem. Usiadłem obok Camerona i uderzyłem głową o ścianę.

– Jaka spierdolona sprawa – przerwałem ciszę, a Cameron przytaknął. – Dzwoniłeś do Arabelli?

– Tak.

– Ode mnie nie odbiera.

– Pojechała na posterunek i razem z Jamesem szuka jakiejś rodziny Lucy, matki, cioci, kogokolwiek. Lucy nie wie kto jest ojcem Rossa i Austina.

– Nie ma tu żadnego ośrodka, gdzie mogą być czy coś – dodałem i nagle im współczułem, bo kiedy Lucy umrze oni zostaną sami. A kiedy jej się coś stanie znajdę Ethana i go zabije.

– Jason przyjedzie?

– Tak, jak dojdzie do siebie – odpowiedziałem, a potem chłopcy wrócili dając mi sześć batonów.

– Reszta – mruknął Austin i chciał mi oddać.

– Reszta dla was – posłałem im lekki uśmiech, a potem Austin usiadł po mojej stronie i położył mi głowę na ramieniu.

Postanowiłem napisać do Arabelli, bo jej zachowanie mnie po prostu irytowało. W sumie nie potrafiłem postawić się w jej sytuacji. Nie zna za bardzo Ethana, rozmawiała z nim tylko kilka razy i jest przekonana, że on nie jest stalkerem, ale kurwa, on nim jest, a ona niech to zrozumie, bo wkrótce jej coś się stanie. Ostatni raz, kiedy byłem w szpitalu i czekałem przy sali operacyjnej Jason miał wypadek i miał operowaną rękę. Razem z rodzicami siedzieliśmy chyba tam sześć godzin, a ja ani przez sekundę nie zmrużyłem oka. Czułem się wtedy tak winny temu, bo to przeze mnie przebiegał przez ulicę i to przeze mnie nie zauważył samochodu, który nadjeżdżał.

Mam nadzieję, że pewnego dnia nie będę znów tu siedział w oczekiwaniu na to, co powie lekarz, gdyby Arabella czy Jason byli operowani.

* * *
Lucy na razie żyje, operacja się skończyła, lekarze mówią, że to nic poważnego, ale widziałem, że kłamał. Powiedział to tylko dlatego, żeby uspokoić chłopców. Lucy została dźgnięta nożem kilkanaście razy, została postrzelona i ma coś z głową. Chłopcy razem z Cameronem siedzieli u niej na sali, a ja dzwoniłem i starałem się załatwić jakąś osobę, która by się nimi na te kilka dni zajęła. Rachel, Alissa, pani Harris, pani Grundy i nikt inny nie chce ich wziąć do siebie.

Ja pierdole.

– Justin! – usłyszałem moje imię, a potem podniosłem głowę i moje serce szybciej zabiło, kiedy zobaczyłem Arabellę i Jasona wraz z policjantem. Podszedłem do nich i już chciałem przytulić dziewczynę, ale zdałem sobie sprawę, że wciąż jest na mnie zła.

– Co z nią? – spytał Jason.

– Żyje. Cameron jest z nimi u niej – wzruszyłem ramionami i spojrzałem na Jamesa. – Byłem już przesłuchiwany – dodałem, bo z pewnością wkrótce byłbym o to zapytany.

– A Ross i Austin? – spojrzałem na Jasona.

– Nie, bo i tak nic nie widzieli. Powiedziałem im tylko, że mama przecięła sobie palec nożem i musiała mieć operację.

– Myślisz, że w to uwierzą? – prychnęła Arabella odzywając się tym po raz pierwszy od dawna.

– Mają sześć lat i myślisz, że nie uwierzą? – odpowiedziałem niemiło, bo naprawdę nie wiedziałem co mam im powiedzieć. Dodałem też, że ich mama ma więcej niebieskiej niż czerwonej krwi i dlatego ma operację, żeby niebieska krew wróciła.

– Nieważne – westchnęła. – W której są sali?

– Zaprowadzę cię – przyznałem, a potem wszyscy się udaliśmy w tamtą stronę. Zatrzymaliśmy się przed szybą i spojrzeliśmy na chłopców i Camerona, który siedział przy nich i ich rozśmieszał. – Pewnie nie znaleźliście nikogo, kto mógłby się nimi zająć, więc mogę wziąć ich do siebie – dodałem i sam byłem zaskoczony tą propozycją.

Spojrzeli na mnie jak na debila.

– Co?

– Czy ty jesteś poważny? – odezwała się znów Bella. Złapała mnie za rękę i odeszliśmy gdzieś, gdzie James nas nie usłyszy.

– To niegrzeczne z twojej strony – powiedziałem mając na myśli to, że tak po prostu odeszliśmy.

– Co niby? – spytała z oburzeniem.

– Odciągnęłaś mnie od policjanta.

– Nawet sobie nie żartuj i co ci strzeliło do głowy, żeby wziąć ich do siebie?

– A masz lepszy pomysł, kochanie? – wychrypiałem i podszedłem bliżej. – Nie wydaje mi się.

– To niebezpieczne, żeby oni byli z nami, kiedy ktoś chciał zabić ich matkę.

– Nie ktoś tylko Ethan, skarbie – poprawiłem ją, wiedząc, że się zdenerwuje. Wywróciła oczami i skrzyżowała ramiona.

– To nie odpowiedzialne, że chcesz ich wziąć do siebie – zaczęła się wymądrzać, a ja w tym momencie miałem gdzieś jej zdanie.

– Jeśli coś im się stanie nie będziemy o tym wiedzieć, więc lepiej będzie, kiedy będą u mnie i dzięki temu będę miał ich na oku. Chyba oboje nie chcemy, żeby im się coś stało.

Nic nie powiedziała. Po prostu patrzyła na mnie tym swoim trudnym do rozszyfrowania wzrokiem i wiedziała, że ja mam rację.

– To tak jak z bólem. Wiesz, że on jest, każesz mu odejść i kiedy już zniknie i go nie ma przy tobie odczuwasz bardziej to jak mocno działa.

– To, co powiedziałeś jest bez sensu – skomentowała. – Może masz rację – dodała cicho, a ja się uśmiechnąłem zwycięsko. Zanim powiedziałem coś jeszcze ktoś zaczął wołać moje imię, a jak się okazało był to Austin.

– Co się stało, dzieciaku? – spytałem, odchodząc kilka kroków od mojej dziewczyny.

– Ja i Ross chcemy wracać do domu – odpowiedział, a ja zdałem sobie sprawę, że teraz muszę to powiedzieć.

– Ty i Ross będziecie u mnie – odezwała się Arabella, a ja spojrzałem na nią zdziwiony.

– Co? – zapytałem w tym samym momencie co Austin. Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Porozmawiamy razem z Rossem – wzięła Austina za rękę i ruszyła przodem. Chłopak odwrócił się i spojrzał na mnie, a ja potrząsnąłem głową i ruszyłem za nimi. Wchodząc do sali Ross już był gotowy do wyjścia, Camerona nie było, a ja nie wiedziałem dlaczego chcą już wyjść. Może są zmęczeni albo przytłoczeni tym miejscem.

Kurwa, jak ja mam to im powiedzieć?

– Pojedziemy teraz do was i weźmiemy trochę waszych rzeczy – znów Arabella mnie uratowała, a ja odetchnąłem z ulgą.

* * *
Myślałem, że będzie gorzej, ale chłopcy spytali tylko czy skoro zostaną u nas (chyba myśleli, że ja i Bella mieszkamy razem) to będą mogli jeść słodycze przed spaniem. Nie wiedziałem co mam im odpowiedzieć, bo przecież nie czytałem żadnego poradnika jak obchodzić się z kilkuletnimi dziećmi. Dlatego (znów, serio skąd ona to wszystko wie?) Arabella dała im do zrozumienia, że słodycze przed snem psują zęby. Nie mieliśmy wcale wchodzić do mieszkania, bo było zabezpieczone, ale przecież musieli w czymś chodzić, dlatego złamałem tę zasadę.

– Stój – zatrzymałem dziewczynę, kiedy weszliśmy do mojego domu. Odwróciła się w moją stronę z miną, która wyrażała wkurwienie na moją osobę i powstrzymałem się od wywrócenia oczami. Te jej fochy są żałosne. – Przepraszam – dodałem i zagryzłem wargi.

– Za co? – prychnęła.

– Za to, że powiedziałem ci prawdę, a ty w to nie uwierzyłaś – uśmiechnąłem się sztucznie, a potem ona się wyrwała i udała się do salonu, gdzie siedzieli bracia. Udałem się do ogrodu, aby zadzwonić do Jasona.

– Spotkania naszego koła zostały przeniesione w inne miejsce – powiedziałem, kiedy odebrał.

– Co?

– Normalnie. Mam dwójkę dzieci w domu i myślisz, że jak się będą czuć, kiedy zobaczą bandę tych debilów rozmawiającym o naszej pracy?

– To u mnie w klubie, tak?

– Nie będę tam codziennie jeździł. U Arabelli.

– Chcesz, żeby ona umarła?

– Daj spokój, to będzie w garażu i wcale nie musi o tym wiedzieć.

– Ona tam mieszka, Justin. A tak w ogóle wciąż jest zła?

Nic nie odpowiedziałem.

– Czyli tak.

– To nie moja wina – zacząłem się bronić. – Kiedy wreszcie wiemy kto nim jest ona będzie pierdolić, że to na pewno nie on. Przecież ona go tak właściwie nie zna, nie wie jaki jest, więc czemu nie wierzy?

– Ty też nie wiesz jaki jest.

– Nawet sobie nie żartuj. Wiem, że to on i mam gdzieś ile łyżeczek cukru sypie do herbaty – wyjaśniłem i usłyszałem jego śmiech po drugiej stronie.

– Arabella zrozumie – zapewnił mnie. – Daj jej czas, uważaj na nią i potem jeszcze raz z nią porozmawiaj.

– Dzięki. Kiedy wrócisz?

– Za jakąś godzinę będę. Jestem z Cameronem na zakupach, bo w końcu Ross i Austin muszą coś jeść.

– Justin! – wrzasnęła Bella ze środka domu, a ja odwróciłem się w tamtą stronę ze zmarszczonymi brwiami i szybko udałem się do środka.

– Do potem – powiedziałem szybko rozłączając się. Wchodząc do środka schowałem telefon do kieszeni i spojrzałem na pudełko, które Arabella trzymała w dłoniach.

– Co to jest?

– Leżało pod drzwiami, więc ktoś musiał to podrzucić chwilę potem jak weszliśmy do domu.

Rzuciłem jej spojrzenie dobrze wiedząc, kto to zrobił, a ona jakby domyślając się co mam na myśli odwróciła spojrzenie. Położyłem pudełko na komodzie w przed pokoju, spojrzałem na chłopców, którzy oglądali bajkę, a potem zagryzając wargi i wstrzymując oddech otworzyłem je. Czułem obecność Arabelli obok mnie, wesołą muzykę z kreskówki, zapach wanilii, kiedy w środku dostrzegłem zdjęcia Lucy zrobione niedawno, kiedy leżała na sali po operacji, prawdopodobnie zrobione po naszym wyjściu. A wtedy dostałem SMS w tym samym czasie co Arabella, więc szybko go przeczytałem.

NIEZNANY | myślisz, że wiesz wszystko? i tak cię dopadnę

livney

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3325 słów i 18559 znaków, zaktualizowała 23 wrz 2017.

Dodaj komentarz