- Joanno - powiedział miękko, uśmiechając się do niej promiennie.
- Benedict — odparła zaskoczona. - Co ty tu robisz?
- Przyjechałem do ciebie — mruknął, a uśmiech powoli spełzł mu w ust, gdy wyczuł jej chłodny ton. - Nie wiedzieliśmy się przecież przez miesiąc...
- Zgadza się! - prychnęła.
- Pójdę już — wyszeptała Marta i ulotniła się szybko, zostawiając ich samych.
- Mogę wejść?
- Tak — kiwnęła głową, cofając się w głąb mieszkania i wpuszczając go do środka.
- Proszę, te kwiaty są dla ciebie — powiedział, podając jej bukiet białych róż. - Pięknie wyglądasz, kochanie.
- Dziękuję... usiądź, napijesz się czegoś? Herbata, kawa, wino?
- Nie, dziękuję bardzo — uśmiechnął się lekko, a gdy wyszła do kuchni, wstawić kwiaty do wody, na niskim stoliku przy sofie zauważył pustą butelkę po dobrym winie i tylko jeden kieliszek. - A ty jak się czujesz? Zdaje się, że sporo wypiłaś...
- I co z tego? - wzruszyła ramionami, patrząc na niego poważnie. - Mam prawo się napić, gdy przyjdzie mnie na to ochota.
- Oczywiście, ale wydaje mi się, że tym razem mocno przesadziłaś — syknął, wstając i podchodząc do niej szybko. Nachylił się do niej i skrzywił lekko. - Czuć od ciebie alkohol...
- Ben... Nic mi nie jest.
- Nie powiedziałbym — westchnął. - Nie powinnaś już pić. Nie lubię tego.
- Ben, ale ty nie możesz mi dyktować, co mogę robić, a czego nie.
- jestem twoim partnerem, Joanno i martwię się o ciebie, gdy zachowujesz się tak wielce nierozważnie, więc owszem, mam prawo ci dyktować niektóre rzeczy.
- Oh, doprawdy? - syknęła, patrząc na niego coraz bardziej rozeźlona. - Wciąż jesteś moim partnerem?
- Ależ oczywiście! Dlaczego miałbym nim nie być? - zmarszczył brwi. - Oh... Czyżby pojawił się ktoś jeszcze, kto zajął moje miejsce?
- Żartujesz, prawda? Ben! Jak możesz!
- Wiesz... Nie widzieliśmy się przez miesiąc.
- Dokładnie! Pieprzony miesiąc, w którego czasie odezwałeś się do mnie jeden raz!
- Nie przeklinaj, Joanno, bardzo cię proszę. Mój syn zachorował, czyżbyś o tym zapomniała?
- Nie! - odparła natychmiast.
- Więc chyba nic nie stało na przeszkodzie, byś do mnie napisała, prawda? Przecież masz mój numer...
- To ty mi odpisałeś, że się odezwiesz i nie zrobiłeś tego! Czekałam na jakąkolwiek wiadomość, nawet typu "Przepraszam, ale zdecydowałem, że do siebie nie pasujemy". A ty po prostu uciekłeś!
- Nie uciekłem, Joanno! - warknął. - Henry ledwo wyszedł z ospy i tych cholernych krost, dostał wysokiej gorączki i wylądował w szpitalu z ostrym zapaleniem płuc. Wyobraź sobie, że nie miałem jakoś głowy do tego, by do ciebie napisać. Przez dwa tygodnie prawie nic nie jadłem i spałem tylko tyle, ile było konieczne, by nie paść przy łóżku malca. Zawaliłem kilka poważnych kontraktów, ale mam to obecnie w dupie, bo Henry wyzdrowiał, choć sądziłem już, że go stracę, więc wybacz, że nie wysłałem ci tego pieprzonego SMS-a! Walczyłem o syna i nie sądziłem, że moja kobieta posądzi mnie o tchórzostwo i tak łatwo ze mnie zrezygnuje, uciekając w alkohol — powiedział z odrazą. - Szkoda, że tak bardzo się pomyliłem, oceniając cię — mruknął, po czym ruszył szybko do drzwi.
- Ben — jęknęła szeptem. - Gdzie idziesz?
- Wychodzę.
- Czy... czy to koniec?
- Nie wiem, sama mi powiedz! - warknął, zatrzymując się z ręką na klamce. - To koniec? Tak postrzegasz nasz związek?
- Ja... - przygryzła wargę, spuszczając wzrok.
- Będę w hotelu do jutrzejszego południa — powiedział. - Na wypadek, gdybyś wreszcie jednak zdecydowała się odpowiedzieć i zdecydować, co dalej.
- Ben, poczekaj! - wybiegła za nim na dwór, nie zwracając uwagi, że jest obecnie boso. - Naprawdę nie wiedziałam, ze z twoim synkiem było tak źle, sądziłam, że po prostu się mną znudziłeś...
- Joanno, nawet gdyby tak było, raczej nie poinformowałbym cię o tym w tak nieelegancki sposób, tylko przyjechał do ciebie z kwiatami i podziękował ci za ten wspólny czas, który tak miło spędziliśmy i zapewne wytłumaczył, dlaczego musimy się rozstać... Ale ty najwyraźniej postanowiłaś zdecydować za mnie.
- Ben, tak bardzo cię przepraszam... Jak... Jak teraz czuje się Henry?
- Zdecydowanie lepiej — odparł chłodno.
- Ben...
- Wejdź do środka, Joanna. Jest już chłodno, przeziębisz się.
- Chcę porozmawiać, błagam!
- Jutro. Teraz jesteś na to zbyt pijana, a ja zdenerwowany. Przyjdź jutro do hotelu. Wtedy porozmawiamy...
- Wejdź — powiedział, wpuszczając ja do pokoju hotelowego. - Cieszę się, że jednak przyszłaś.
- Tak... Ben, przepraszam cię — wyszeptała, nie patrząc na niego.
- Upiłaś się wczoraj — zauważył, nie zwracając nawet uwagi na jej słowa.
- Masz rację i nie było to mądre.
- Dokładnie, nie było — przytaknął, wskazując jej fotel. - Wody? Tabletkę na kaca?
- Nie, dziękuję.
- Nie masz kaca? - zdziwił się, unosząc brwi.
- Nie, jeszcze wczoraj wzięłam tabletkę — zarumieniła się mocno.
- Dobrze.
- Jesteś na mnie zły?
- Zły? Nie — pokręcił głową. - Jestem na ciebie wściekły, Joanno. Wściekły i w cholerę zawiedziony twoją postawą. Coś ty w ogóle sobie myślała, co?
- Ja... Cholera, Ben, byłam załamana. Sądziłam, że mnie spektakularnie olałeś, musiałam nieco odreagować.
- I dlatego się upiłaś? - prychnął. - Sama wypiłaś całą butelkę wina. To cud, że jeszcze stałaś na nogach i potrafiłaś sklecić poprawne zdanie...
- Skąd pomysł, że piłam sama?
- Naprawdę? Joanno, obrażasz mnie... Twoja przyjaciółka jest w ciąży, więc wątpię, by piła, więc musiałaś opróżnić butelkę sama, zwłaszcza, że nigdzie nie zauważyłem drugiego kieliszka, który mógłby wskazywać na fakt, że był tam z wami ktoś jeszcze...
- Ben, jestem przecież dorosła i nie zaliczyłam zgonu.
- Gdyby tak się stało, teraz na pewno nie bylibyśmy razem — zauważył sucho. - Poza tym, takie zachowanie nazywasz dorosłym? Naprawdę? Bo mnie takie się ono nie wydaje... Powiem ci coś, Joanno. Brzydzę się alkoholem i innymi używkami, a jeśli już muszę wypić gdzieś na jakimś przyjęciu, jest to lampka wina lub szklaneczka whisky, nie więcej. Dlatego to, co zrobiłaś — westchnął, wstając ze swojego miejsca i podchodząc do okna, które znajdowało się za jej plecami. - Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć... Nie spałem całą noc, zastanawiając się, co zrobić dalej i powiem szczerze, że do tej pory nie wymyśliłem żadnego mądrego rozwiązania tej nieprzyjemnej sytuacji.
- Ben... Tak bardzo, bardzo mi głupio. I chciałabym to jakoś naprawić, naprawdę. Byś już nigdy się nie musiał za mnie wstydzić.
- I co dalej, Joanno. Gdy przyjdzie jakiś kolejny kryzys, znów się tak upijesz?
- Nie! Na pewno nie! - zaprzeczyła stanowczo.
- Nie! Na pewno nie! - zaprzeczyła stanowczo.
- Nie jestem pewny, czy mogę ci zaufać. A co, jeśli, powiedzmy, przerośnie cię bycie księżną i związane z tym obowiązki?
- Przecież ty nie masz ich aż tak dużo! - zauważyła zaskoczona. - Poza tym... Naprawdę chciałbyś, żebym nią została?
- Po tym, co zobaczyłem wczoraj, już nie wiem. Niczego już nie wiem. Sądziłem, że jesteś odpowiedzialną kobietą.
- Bo tak jest!
- Wczoraj odniosłem zgoła inne wrażenie — westchnął, odwracając się do niej i patrząc na nią smutno. - Jak mogę i zaufać?
- ben, ja nie jestem nałogową alkoholiczką!
- Tego nie wiem... Joanno... Chodzi mi o to, że być może w przyszłości stworzymy trwały związek i nie chcę narażać Henry'ego lub naszych dzieci na jakieś twoje wybryki. Też będziesz się tak zachowywać? Cholera, Joanno... Nie chcę ryzykować!
- Wiem, skarbie i obiecuję ci, że to nigdy więcej się nie powtórzy! To był jeden jedyny raz!
Spojrzał na nią ostro, przeczesując dłońmi włosy, po czym westchnął ciężko.
- Dobrze — powiedział w końcu powoli. - Dostaniesz jeszcze jedną szansę, ale wyłącznie na moich warunkach.
- Zrobię, co tylko zechcesz! - odparła natychmiast, a serce biło jej w piersi jak oszalałe. Uniósł brwi ciut zaskoczony.
- Uważaj, byś kiedyś nie podpisała tak cyrografu... Ale do rzeczy — odchrząknął. - Jeśli spieprzysz tę szansę, nie będzie już kolejnej, rozumiesz? Koniec, definitywny. Nie będzie już przeprosin, płaczu i wielkiego powrotu... Zostanę tu przez miesiąc, by cię przypilnować, Joanno. Stąd będę prowadzić interesy i sprowadzę tu syna, by nie był aż tak długo beze mnie. Oczywiście w żadnym wypadku nie zabronię ci wyjść ze znajomymi, ale proszę, byś wtedy nie brała alkoholu do ust, nawet gdyby były to czyjeś urodziny. No i będę mieszkać tutaj... Rozumiesz wszystko?
- Tak, Ben, nie jestem głupia...
- tego nie powiedziałem — mruknął, kręcąc głową. - Pamiętaj też, że będzie tu mój syn, więc z seksu na ten czas nici. Zresztą o tym pomówimy też innym razem...
- Dobrze — kiwnęła stanowczo głową. - Zgadzam się, bo chcę cię odzyskać. Bo mi na tobie zależy — powiedziała, wstając.
- A mnie na tobie, dlatego o nas walczę — odparł, biorąc ją w objęcia i całując we włosy.
- Serio poznasz małego? - Marta aż dostała wypieków na twarzy, gdy przyjaciółka opowiedziała jej, że pogodzili się z Benem.
- Tak — Asia kiwnęła entuzjastycznie głową. - Cholera, chyba się stresuję...
- Będzie dobrze, zobaczysz. no i świetnie, że postanowiliście dać sobie jeszcze szansę, bo tworzycie uroczą parę.
Dwa dni później.
Oparł się o maskę samochodu, obserwując przez przeszklone drzwi główne, jak Joanna wydaje swojemu personelowi ostatnie polecenia. Przebrała się już z czarnego, eleganckiego kostiumiku, który nosiła w pracy i teraz miała na sobie jasny sweter z golfem i czarne spodnie, które apetycznie opinały jej zgrabny tyłeczek.
Westchnął cicho, uśmiechając się nieznacznie, gdy w końcu ruszyła do wyjścia. Oderwał tyłek od samochodu, po czym otworzył jej drzwi.
- Cześć, wikingu — uśmiechnęła się do niego delikatnie. Najwyraźniej była w bardzo dobrym nastroju. - Widzę, że Ben znów cię wykorzystuje, wysyłając po mnie samochód — zachichotała, podchodząc do niego.
- Dzień dobry, panienko — odparł Alek. - Ben się mną nie wysługuje — powiedział. - To po prostu jeden z moich obowiązków — wyjaśnił.
- Przecież mogłam się przejść — zauważyła, wsiadając do auta. Po chwili zajął miejsce kierowcy i ruszyli. - To wcale nie jest tak daleko.
- Ale nie jest już ciepło i Be doskonale o tym wie, poza tym chce się z panienką jak najszybciej spotkać.
- Czy jego synek jest już z nim tak, jak zapowiedział to książę?
- Oczywiście — Alek kiwnął głowa, zerkając na nią we wstecznym lusterku.
- Dobrze. Czy mogłabym cię prosić, żebyś tu skręcił, chciałabym wejść do Galerii i kupić malcowi jakiegoś pluszaka, coby ten pierwszy kontakt nie był tak niezręczny.
- Na pewno nie będzie, ale proszę mi wybaczyć, nie mogę się zatrzymać.
- Nie?
- Nie.
- Dlaczego? - zmarszczyła brwi.
- Bo prezent dla Henry'ego znajduje się w bagażniku. Pozwoliłem sobie na kupno prezentu, byśmy nie musieli się nigdzie zatrzymywać.
- Oh... dziękuje ci bardzo. Ile mam ci zwrócić?
- Proszę, to dla mnie przyjemność — uśmiechnął się. - Nie musi panienka mi nic zwracać.
- No dobrze... A co takiego mu kupiłeś?
- Misia. Mały je ubóstwia, a ten jest kremowy i puchaty i myślę, że mu się spodoba.
- Jesteś cudowny, Alek.
2 komentarze
iM3grosze· 1 lutego
A ja go rozumię. Ma dwa poważne problemy - bierze odpowiedzialność za syna i monarchię. Nie może dopuścić, aby ktoś nie radzący sobie w trudnych sytuacjach zagroził jego największym wartością. Fakt, że Asia staje się dla niego też kimś ważnym, więc powinien o niej pomyśleć w ciągu tego miesiąca.
elenawest· 1 lutego
@iM3grosze cieszę się, że tak odbierasz jego postawę
Wielbiciel· 31 stycznia
Powiem szczerze ze jestem zaskoczony, rozumiem romans ale zgadzam się że to on spieprzyłnie odzywając sie przez miesiąc, nie ma na to wytlumaczenia. A potem jego warunki itp... lekka przasada. Ale lapka w górę i czekam dalej
elenawest· 31 stycznia
@Wielbiciel hehehe ;-) cieszę się, że cię zaskoczyłam ;-)