- Uśmiechnij się, maleńka — wyszeptał, puszczając jej oczko, gdy przypinał jej złoty medal. - Wszystko jest tak, jak do tej pory było — ledwo poruszał ustami, by pozostała dwójka i organizatorzy go nie usłyszeli.
- Czemu mi od razu nie powiedziałeś? - jęknęła, patrząc mu w oczy.
- Wyjaśnię na balu...
- Kim?! Księciem?! - wrzasnęła Marta, patrząc na przyjaciółkę oniemiała. - A to się porobiło!
- No wiem... Kurwa! - jęknęła Asia, łapiąc się za włosy. - A ja się z nim całowałam! - pisnęła, schylając się, by ściągnąć buta. - Jezu! Jeszcze ten bal! O co tu, kuźwa, chodzi?! Chce mnie upokorzyć, czy jak?
- Nie, czytałam, że tutaj to taka tradycja. Konkurs jest na tyle trudny, że w ten sposób chcą jeszcze dodatkowo uczcić zwycięzcę... Ma się odbyć w zamku Frederiksborg w Hillerod, czyli w sumie nie tak daleko stąd — wyjaśniła Marta, przytulając Asię. - Hej, nie będzie tak źle, zobaczysz... Poza tym to świetna okazja, żeby sobie wszystko wyjaśnić. Podejrzewam, że będzie tam mnóstwo osób, więc nikt was nie podsłucha...
- Jest tylko jeden poważny problem — jęknęła brunetka, patrząc na Martę smutno.
- No jaki, młoda?
- Kompletnie nie mam w co się ubrać! Nie zabrałam żadnej sukienki, znaczy mam jedną, ale ona nie będzie się nadawać! Cholera, nie sądziłam, że wygram, nie przygotowałam się na coś takiego!
Nagle rozległo się pukanie do drzwi, więc poszła otworzyć. Na korytarzu stał młody chłopak, w uniformie z logiem DHL, dzierżąc w dłoni podłużny pakunek.
- Panna Nowak? - zapytał, zerkając na podkładkę. Kiwnęła głową zaskoczona. - Przesyłka z najlepszymi życzeniami — powiedział z rozbrajającym uśmiechem i wręczył jej paczkę, nawet nie prosząc jej o podpisanie dokumentów.
- Ciekawe co to — powiedziała Marta, siedząc po turecku na łóżku. - Bo, że to od tego twojego Bena, to akurat wiem...
- On nie jest mój! - prychnęła Asia, zabierając się za odpakowywanie prezentu.
- Jasne, będzie nim dopiero, jak się z nim prześpisz?... No weź, lizaliście się, więc...
- To nie jest argument... O, kurwa! - jęknęła. Z pudła uśmiechała się do niej obłędna suknia w kolorze głębokiego burgundu, tak ciemna, że niemal czarna. - O, ja pierdolę! - zauważyła metkę z nazwą producenta.
- Nooo! Bosko.
- Ciekawe, skąd wiedział... - wyszeptała, drżącymi rękami biorąc dołączoną do sukni karteczkę. - "Mam nadzieję cię dziś w niej zobaczyć, kochanie. Będzie idealnie współgrać z twoją karnacją i lśniącymi włosami. Mój ochroniarz będzie na ciebie czekać punkt 19-sta pod hotelem. Zawiezie cię do zamku na bal. Tam porozmawiamy. B." - przeczytała, robiąc wielkie oczy.
- "Kochanie" - mruknęła Marta, z uznaniem kiwając za głowę. - No, to już nie byle co... Ale aż żałuję, że mnie tam nie będzie. Bardzo chciałabym zobaczyć jego minę, gdy staniesz przed nim w tej sukni. Tylko błagam, nie zrób mi takiego świństwa i nie pognieć jej za bardzo — uśmiechnęła się wrednie do przyjaciółki.
- A zjeżdżaj...
Punktualnie o dziewiętnastej wyszła przed hotel, trzymając w dłoni niewielką kopertówkę. Odetchnęła głęboko, starając się za bardzo nie stresować, ale wiedziała, że mogą być z tym problemy. Na chodniku nieopodal wejścia, oparty tyłkiem o maskę samochodu, czekał na nią ciut znudzony ochroniarz Benadicta. Podeszła do niego, delikatnie stukając obcasami w chodnik. Słysząc ją, odwrócił się w jej stronę, prostując skrzyżowane dotąd na piersi ręce i zerknął na nią, po czym oniemiał.
- Dziękuję, że pan po mnie przyjechał — powiedziała cicho, nieznacznie się rumieniąc.
- Cała przyjemność po mojej stronie — chrypnął, nie potrafiąc oderwać od niej spojrzenia. - Zjawiskowo pani wygląda — wyszeptał, robiąc niewielki krok w jej stronę.
- Dziękuję — przygryzła dolną wargę, spuszczając wzrok. Odchrząknął, sięgając do klamki i otwierając jej drzwi.
- Zapraszam do środka. Za jakieś dwadzieścia minut będziemy na miejscu. Bal rozpoczyna się o dwudziestej — poinformował ją, gdy zajął miejsce kierowcy i spokojnie ruszył spod hotelu. Kiwnęła tylko głową, zamykając oczy, by się zrelaksować.
Otwarła szeroko usta, gdy przez szybę dostrzegła wreszcie zamek Frederiksborg. Położony był na trzech wyspach i wyglądał niczym z bajki. Poczuła, jak robi się jej gorąco, gdy samochód zatrzymał się przed potężną kamienną bramą, a jej kierowca wysiadł, by otworzyć jej drzwi. Przez chwilę siedziała w bezruchu, a w jej głowie kołatało się milion pytań i wątpliwości. Jak powinna się zachować wobec rodziny królewskiej i innych gości? Nie miała bladego pojęcia o etykiecie na tym poziomie i to ją niemal paraliżowało. Wiedziała jednak, że musi wysiąść, bo na zewnątrz czaili się paparazzi, co w końcu też uczyniła, wspierając się delikatnie na ręce kierowcy i uśmiechając się nieznacznie. Ruszyła niespiesznie w stronę bramy, a dalej wytyczoną przez czerwony dywan i zapalone lampiony ścieżką, do której nie mieli już dostępu reporterzy. Czuła, że zaraz zemdleje, a czekało ją dopiero o wiele więcej atrakcji...
- Zwyciężczyni szesnastego konkursu sków przez przeszkody, panna Joanna Nowak — zaanansował ją donośnie starszy jegomość, gdy stanęła przed nim u szczytu schodów, które prowadzili do tonącej w złocie sali głównej, w której zebrało się już co najmniej ze sto osób. Starała się ze wszystkich stron wyglądać na nieoszołomioną i wypatrzeć w tłumie Bena, ale widziała przed sobą tylko wpatrzone w siebie zaciekawione spojrzenia, gdy schodziła po schodach, jednocześnie modląc się w duchu, by nie spaść. Gdy zrobiła ostatni krok, poczuła na swym łokciu czyjąś ciepłą dłoń, a na karku oddech.
- Wyglądasz niesamowicie zjawiskowo w tej sukni — powiedział Ben, zanim zdążyła się na dobre zlęknąć. Odwróciła się do niego, taksując go ostrym spojrzeniem. Ubrany był podobnie, jak rano, z tą różnicą, że teraz miał na sobie smoking i muchę, a nie garnitur i krawat.
- Dziękuję, wasza wysokość — wyszeptała, nieznacznie skłaniając głowę. Uśmiechnął się do niej szeroko.
- Nie musisz mnie tytułować — mruknął, prowadząc ją delikatnie w głąb sali.
- Ależ muszę — kiwnęła stanowczo głową. - Jesteś księciem, a ja znajduję się na twoim terytorium w czasie oficjalnej imprezy, więc chyba dziwne byłoby, gdyby zwracała się do ciebie per ty... Zwłaszcza że gdzieś tutaj są pewnie również twoi rodzice, co doprowadza mnie do zawału.
- Widzę właśnie, że zbladłaś — powiedział cicho, sięgając po kieliszek z szampanem. Podał jej go z rozbrajającym uśmiechem. Wypiła go niemal na raz Zrobił wielkie oczy i zaśmiał się cicho. - Cholera, wiedziałem, że Polacy mają mocne głowy, ale nie sądziłem, że tak łatwo poradzisz sobie z szampanem... Zadziwiasz mnie, słodka Joanno — mruknął, delikatnie się do niej nachylając. Jego ciepły oddech owionął jej szyję, od czego natychmiast zadrżała. Uśmiechnął się cwaniacko. - I naprawdę, mów mi po imieniu, skarbie.
- Możesz mi wytłumaczyć, o co tutaj właściwie chodzi? - syknęła, patrząc na niego zła. - Nic nie rozumiem i niezbyt dobrze się z tym czuję! I wiem, ze zaraz zrobię z siebie spektakularnie idiotkę...
- Nie zrobisz — pokręcił stanowczo głową. - Chodźmy na taras. Tam porozmawiamy w ciszy i spokoju...
- A skąd pomysł, że tam z tobą pójdę? Jestem na ciebie tak wściekła, że nie potrafię tego opisać.
- Wiem — uśmiechnął się jeszcze szerzej, co całkowicie zbiło ją z tropu. - Poza tym oczekujesz ode mnie odpowiedzi na nurtujące cię pytania, więc owszem, jestem pewny, że ze mną pójdziesz — puścił jej oczko. - No chodź, nie zrobię ci przecież krzywdy, kochanie — wyszeptał.
Westchnęła zrezygnowana, dając mu się poprowadzić przez salę ku otwartym drzwiom. Wyszli na taraz. Zaniemówiła z zachwytu, patrząc na powolnie otulane półmrokiem ogrody królewskie.
- Pięknie tutaj — wyszeptała, zupełnie zapominając, że powinna być na nieco co najmniej zła.
- Też podoba mi się to, co widzę — mruknął. Zerknęła na niego. Jego spojrzenie było wbite w nią, na jego ustach błąkał się delikatny uśmieszek.
- Co cię tak bawi? - fuknęła.
- Po prostu jestem szczęśliwy, że tu jesteś. Chodź, pokażę ci coś jeszcze — pociągnął ją w stronę niewielkiej wnęki. Poszła za nim posłusznie, zaintygowana. Gdy zostali osłonięci przez mur, przycisnął ją do ściany i naparł na nią całym sobą, biorąc jej twarz w dłonie i całując ją namiętnie. Pisnęła mu w usta, zaskoczona tą stanowczością i oodała pocałunek, z radością smakując jego nieziemski smak. Mruknął uradowany, zjeżdżając jedną dłonią na jej biodro i przyciągając ją mocno do siebie. Ich języki połączyły się w szaleńczym tańcu, gdy objęła go za szyję, mrucząc jak kotka.
Po chwili oderwał się od niej ustami, opierając czoło o jej i uśmiechając się głupkowato.
- Brakowało mi tego — wyszeptał, patrząc jej w oczy i dysząc nieco.
- Serio?
- Bardzo. Brakowało mi ciebie... Proszę, nie złość się na mnie. Nie oszukałem cię, bo chciałem zrobić ci na złość. Ale powiedz sama, czy gdybyś od początku wiedziała, kim jestem naprawdę, zgodziłabyś się iść ze mną na tę kolację, a przede wszystkim dać nam szansę? - zapytał poważnie, odsuwając się od niej delikatnie i poprawiając marynarkę. Przygryzła wargę, patrząc mu w oczy i po chwili pokręciła przecząco głową.
- Sama widzisz — westchnął. - Musiałem uciec się do tego podstępu... Chciałem zdobyć twoje zaufanie i...
- Zdobyć je poprzez kłamstwo? - zerknęła na niego krótko, na powrót podchodząc do balustrady.
- Owszem, to nie był najlepszy z moim pomysłów — westchnął. - Ale, cholera, byłem zdesperowany...
- A czy księciu wypada przeklinać? - zapytała, nie patrząc na niego. Usłyszała jednak cichy chicot.
- Nawet moja matka to robi. Poznasz ją dzsiaj — poinformował ją. Zdrętwiała i spojrzała na niego szeroko otwartymi ze strachu oczami.
- Z królową? - jęknęła.
- Tak się składa, że to jedna i ta sama osoba — cmoknął ją w nos. - Nic się nie bój, cały czas będę obok, kochanie.
- No dobra, a teraz się tłumacz. Naprawdę jesteś biznesmenem, czy to tylko kolejne kłamstwo?
- Jestem — skinął głową. - Z tytułu praktycznie nie korzystam, poza wyjątkowymi okazjami, jak dzisiaj. Przy okazji nawet nie wiedziałem, że będę was odznaczać, powiedzieli mi o tym, gdy już siedziałem na trybunach... No... Moi rodzice pogodzili się z tym, że właściwie mam głęboko w poważaniu swój status i sam pracuję na siebie. Nie lubię, gdy ktoś mówi mi, jak się mam zachowywać... A rząd to robi — westchnął. - Wiesz, to upokarzające. Jestem jak marionetka w ich rękach, chociaż to oni powinni się słuchać mnie. Niestety wszystkie dzisiejsze dynastie tak wyglądają i nikt nie odważy się niczego zmienić — wzruszył ramionami. - Dlatego, jak mówiłem, pracuję na siebie. I faktycznie zajmuję się nieruchomościami.
- A skąd wytrzasnąłeś tamto nazwisko?
- Morgenstern? - kiwnęła głową. - Tak nazywała się z panieńskiego mama mojej matki — wyjaśnił. - Lepiej jest pozostać anonimowym w świecie interesów, choć oczywiście jestem niestety rozpoznawalny przez pochodzenie, ale w biznesie wszędzie przedstawiam się jako Benedict Morgenstern. Nie używam szlacheckiej tytulatury i nikt nie ma z tym problemów. Wierzysz mi? - jęknął, patrząc jej w oczy. Delikatnie złapał ją za dłoń i przygryzł wargę. Widziała, że to dla niego naprawdę ważne. - Joanno... Ja tak naprawdę jestem tylko normalnym facetem, który zwariował na punkcie pewnej młodej Polki — wyszeptał. Wciągnęła gwałtownie powietrze, zaskoczona.
- Ben — szepnęła, nieco mocniej ściskając go za rękę. - Jedna sprawa.
- Zgadzam się na wszystko.
- Jeśli okłamiesz mnie raz jeszcze, to przysięgam, że twoje jaja posłużą mi za piłeczki na polu golfowym mojego taty — warknęła, dźgając go palcem w pierś. Kiwnął poważnie głową, choć w jego oczach tańczyły iskierki rozbawienia.
- Oczywiście — skłonił się lekko, łapiąc ją za dłoń i całując delikatnie w nią. - A teraz chodźmy porozmawiać z królową, nie wypada przeciągać naszej nieobecności. A potem porwę cię do tańca. Umiesz tańczyć?
- Pewnie! - uśmiechnęła się figlarnie.
- To dobrze — pocałował ją w czubek głowy, co miał ułatwione, będąc dużo wyższą od niej i podał jej szarmancko ramię, po czym poprowadził ją ku sali.
- Matko, chciałbym przedstawić ci pannę Joannę Nowak, zwyciężczynię dzisiejszego konkursu i prywatnie moją bliską przyjaciółkę — powiedział, gdy tylko podeszli do starszej kobiety o surowym wyglądzie. - Joanno, to moja matka, Małgorzata II, królowa Danii.
- Wasza wyoskość — wyszeptała, delikatnie dygając. Czuła się jak ostatnia oferma, w tej chwili bardzo brakowało jej dotychczasowej gracji. Trzęsła się po prostu jak osika i marzyła tylko o tym, by ta rozmowa jak najszybciej dobiegła końca.
Królowa zmierzyła ją surowym spojrzeniem, które następnie przeniosła na syna i z powrotem na nią.
- Gratuluję zwycięstwa — odezwała się w końcu, gdy Asia sądziła już, że nigdy to nie nastąpi. - Witamy w Danii.
-Dziękuję, wasza wysokość.
- Benedict, powinieneś pokazać przyjaciółce nasze stajnie — powiedziała, zwracając się do syna, ale nie spuszczając oceniającego spojrzenia z brunetki. - Tak świetna rajterka powinna poznać najlepsze konie.
- Oczywiście, mamo, z chęcią to uczynię. Joanna naprawdę wspaniale radzi sobie z koniem. Miałem szansę na mały wyścig z nią i klacz, na której jechałem, nie była w stanie sprostać ogierowi Joanny.
- Czyżby lubiła pani również wyścigi? - zapytała królowa, po raz pierwszy z zainteresowaniem.
- Lubię, wasza wysokość, choć jedynie rekreacyjnie. Ze sportów konnych zdecydowanie wolę skoki. - Asia uśmiechnęła się delikatnie. - Kocham konie.
- Tak samo, jak cała moja rodzina — powiadomiła ją Małgorzata. - Jak długo zostaje pani w Danii?
- Niestety jutro wieczorem mam już samolot powrotny, trzeba odstawić mojego konia do stajni w Krakowie.
- Ah... Królewskie miasto! Byłam tam, piękny zamek... Chciałabym zaprosić panią na swobodną rozmowę, gdy tylko zdecyduje się pani na ponowne odwiedziny w Danii... - to nie było zaproszenie i Asia to wyczuła. To miał być sprawdzian.
- Oczywiście, wasza wysokość, z największą przyjemnością — skłoniła się lekko. Po jej słowach królowa dała im subtelny znak, by odeszli. Był to koniec rozmowy. Przynajmniej na razie...
- I widzisz? Moja matka nie gryzie — wyszczerzył się Ben, przyciągając Asię do siebie, gdy rozbrzmiała delikatna muzyka. - Cudownie sobie poradziłaś, pełen profesjonalizm. No, ale w końcu tylko tego można oczekiwać od menedżera hotelu.
- Twoja matka naprawdę chce ze mną porozmawiać? - wyszeptała.
- Tak, ale nie bój się, przygotuję cię do tej rozmowy.
- Dopiero teraz, żeś mnie przestraszył — jęknęła, przygryzając wargę.
- Kochanie — mruknął cicho. - Błagam, nie przygryzaj wargi. W tej sukni, z rumieńcami na policzkach i zagryzioną wargą wyglądasz bardzo ponętnie, a nie chciałbym popełnić błędu... Zwłaszcza nie dzisiaj...
Zarumieniła się jeszcze mocniej, słysząc jego schrypnięty głos.
- Ben? A czy to nie zbytnia ostentacja, że razem tańczymy? - zapytała cicho.
- Zbytnia nie — odparł ze śmiertelną powagą. - Po prostu daję innym do zrozumienia, że jestem tobą zainteresowany i zaznaczam swoje terytorium. Inaczej posypią się pod twoim adresem różne propozycje. A niektórym osobom tutaj chodzi tylko o seks... Proszę, daj mi szansę, a zobaczysz, ile mogę ci dać. Nie mówię o pieniądzach, bo te kompletnie się nie liczą, ani o przyjemności w łóżku, choć do tego z czasem dojdziemy. Chcę cię poznawać, skarbie i zwiedzać z tobą świat. Obiecuję, że nigdy nie pożałujesz swojej decyzji...
Westchnęła cicho, nieznacznie się do niego przytulając.
- Ty też najwyraźniej zawróciłeś mi w głowie, skoro zgadzam się na takie wariactwo — wyszeptała, podnosząc głowę i patrząc mu w oczy.
- Chciałbym cię teraz pocałować-jęknął. - Ale nie mogę, nie tutaj...
- Taras? - oblizała usta, patrząc na jego.
- Chodź...
Jęknął głośno, gdy przygryzła mu wargę i oparł się dłonią o mur tuż obok jej głowy.
- Jeszcze chwila i nie będę mógł wejść swobodnie do sali — zaśmiał się, patrząc jej w oczy. Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, o co chodzi. - Staje mi — syknął, chichocząc. - Mówiłem ci, jak na mnie działasz...
Wciągnęła gwałtownie powietrze, zaskoczona jego słowami.
- Pragniesz mnie? - wyszeptała w końcu.
- Odkąd zobaczyłem cię dziś w tej niebiańskiej sukni. Ale nie możemy iść do pokoju — pokręcił zrezygnowany głową, oddychając ciężko. - Zaraz podadzą kolację, na której jeśli się nie zjawimy, moja matka wyśle za nami gwardzistów — zaśmiał się, delikatnie poprawiając muszkę.
Odsunął jej krzesło, uśmiechając się do niej miło. Usiadła ciut niepewnie, nie wiedząc, co powinna mówić, gdy rozpoczną się rozmowy, lecz szybko okazało się, że została z tego łaskawie wybawiona, gdy zagadnęła ją nieco młodsza od niej kobieta, siedząca po jej lewej stronie.
- Widzę, że mój brat oszalał na twoim punkcie — wyszeptała do niej, nachylając się ciut konspiracyjnie i uśmiechając szeroko. - Jestem Sophie, najmłodsza z rodzeństwa i jedyna dziewczyna w tym męskim gronie — powiadomiła Asię uprzejmie. Brunetka uśmiechnęła się zadowolona, że może z kimś dość swobodnie porozmawiać. - Więc, jak długo się znacie?
- Kilka tygodni — odparła zgodnie z prawdą.
- On bardzo się zmienił... Dawno już nie był taki szczęśliwy.
- Bardzo go lubię.
- To też widać — zachichotała księżniczka. - A jak podoba ci się Dania?
- W sumie to niewiele jej widziałam... Będę musiała tu jeszcze przyjechać.
- Koniecznie! Ja też chcę z tobą pogadać, ale w przeciwieństwie do mojej matki nie będę cię straszyć.
- Straszyć? - oczy Joasi zrobiły się wielkie, gdy spojrzała na Bena.
- Spokojnie, moja siostra lubi wyolbrzymiać — mruknął, posyłając jej oczko.
- No mówiłam! - Sophie aż klasnęła w dłonie cichutko. - On się w tobie zakochał!
- Sophie! - warknął Ben, przechylając się w stronę siostry. - Przestań się wreszcie interesować moim życiem osobowym!
- Ale, Ben, zasługujesz przecież na szczęście, a po...
- Dość! - syknął, patrząc na nią ostro. - To nie jest rozmowa na teraz — uciął dyskusję. - Skup się lepiej na swoich studiach, młoda.
- Eh, faceci... A ty co studiowałaś, Joanno? - zwróciła się do niej Sophie.
- Zarządzanie i marketing oraz archeologię — wyjaśniła Joanna.
- Łał! Fajne zawody! Jesteś archeologiem?
- Niestety nie — zaśmiała się brunetka. - Wybrałam hotelarstwo, jestem menedżerem hotelu w Krakowie. Stąd się znamy z twoim bratem.
Wkrótce podano obiad składający się co najmniej z trzech przystawek i kilku dań i wkrótce poczuła się senna, lecz wiedziała, że nie wolno jej opuścić przyjęcia. Wypite wino też nie ratowało sytuacji.
- Dobrze się czujesz? - zagadnął ją cicho Ben.
- Po prostu jestem zmęczona, to był dzień pełen atrakcji, a jest już naprawdę późno...
- Chciałabyś, by Alek odwiózł cię do hotelu?
- Kto? - zapytała, nie rozumiejąc.
- Alek. Mój ochroniarz, ten wysoki brunet z długimi włosami — wyjaśnił jej cierpliwie. - Mogę go wezwać.
- Ale czy wyjście stąd przed zakończeniem przyjęcia, nie będzie z mojej strony nietaktem?
- Wytłumaczę cię, spokojnie. Wszyscy zrozumieją, poza tym nie należysz do arystokracji, więc nie będzie problemu — mruknął, delikatnie całując ją w dłoń. Skinęła mu głową. Gładko przeprosił towarzystwo zebrane przy stole i ruszył do drzwi. Nim jednak do nich dotarł, te otwarły się gwałtownie i do środka wbiegł mały chłopczyk ubrany w uroczą piżamkę. Uśmiechnęła się lekko, widząc słodkiego, może góra trzyletniego blondynka.
- Papa! - krzyknął mały i rzucił się Benowi na szyję. Zamarła. Cholera... Ben najwyraźniej był ojcem... Szybko dostrzegła podobieństwo. Cholera do kwadratu!
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.