Materiał edytowany, oczekuje na potwierdzenie.

W ogniu wody

W ogniu wodyDrodzy Czytelnicy! Za mną 23 opowiadania, podczas których Veersum rozwinęło się ponad moje najśmielsze oczekiwania. Z okazji świąt, proponuję Wam quizową zabawę (nie uwzględnia tego tekstu), w której sprawdzicie swoją wiedzę na temat moich opowiadań. Gorąco zachęcam i życzę powodzenia!

Klik!



     Plac wysuszonej trawy pomiędzy Pomyłką Małą a pobliskimi lasami gościł prawdopodobnie najszczęśliwszych ludzi na świecie. Rozchichotane dzieciaki z balonikami w dłoniach i buziami oblepionymi watą cukrową biegały radośnie między straganami, na których mieszkańcy prezentowali swoje najznakomitsze produkty. Swojskie sery rywalizowały o uwagę z przyrządzanymi według pokoleniowych receptur wędlinami, zaś smakowite miodowniki toczyły nierówną walkę z podrobami w słoikach. Kto od niezwykłej mieszaniny zapachów dostawał zawrotów głowy, opuszczał Aleję Dobroci z posmarowaną smalcem pajdą chleba od Gizińskich i kierował się ku stoiskom z ceramiką, haftami lub drewnianymi zabawkami domowej roboty. Jak zapewniała stworzona na podobę sołtysa słomiana figura z czarnym wąsem, na organizowanych przez włodarza dożynkach każdy znajdzie coś dla siebie.

     Wszystkiemu bacznie przyglądała się grupa czerwonoskórych mężczyzn. Siedzieli oni na ulokowanych w centrum wydarzeń ławeczkach, schronieni pod parasolami przed palącym słońcem. Nie od słońca byli jednak czerwoni, lecz od zachłannej degustacji robionych po sąsiedzku win i nalewek. Ich ożywione dyskusje zagłuszane były wątpliwym talentem występującej na scenie śpiewaczki, a kiedy milkła – dopingiem drużyn biorących udział w turnieju o Puchar Sołtysa.

     Prestiżowe trofeum co roku trafia w ręce rodziny, która zdobędzie najwięcej punktów w czterech konkurencjach indywidualnych oraz jednej drużynowej. Jako że każdy członek zespołu może tylko raz wystąpić w pojedynkę, dziesiątkowane niżem demograficznym społeczeństwo wystawiło zaledwie sześć ekip.

     – No, dawać, dawać! – krzyczeli ustawieni dookoła kibice.

     Składająca się z tylko jednego mężczyzny drużyna Maków dzięki potędze młodości dotarła do finału przeciągania liny, gdzie stawiała zaciekły opór rosłym Krawczykom. Obie drużyny zapierały się mocno nogami, ich twarze wykrzywiały grymasy zmęczenia. Wola walki czarnego konia zawodów ostatecznie okazała się niewystarczająca wobec brutalnej siły mięśni. W pewnym momencie coś się załamało. Maki zostały wyrwane z podłoża i poleciały prosto na twarz.

     – Dziesięć punktów dla Krawczyków! – obwieścił przez mikrofon Paweł Kozioł.

     Głowy zebranych skierowały się ku scenie, gdzie odziany w kraciastą koszulę i szelki Staszek starannie zapisywał punkty na tablicy wyników. Drugie miejsce pozwoliło Makom utrzymać prowadzenie, objęte po spektakularnym zwycięstwie babki Marianny w rywalizacji na najpiękniejszy ludowy strój.

     Krystyna Mak uśmiechnęła się kwaśno, nie mogąc odepchnąć od siebie myśli, że ostatki włosów Staszka dawały się zaczesać już tylko na Golluma. Otrzepała dżinsowe spodenki i ciężko podniosła się z kolan. Czuła się fatalnie, a pełna emocji wrzawa docierała do niej jakby spod wody. Z nieobecnym wyrazem twarzy pogratulowała rywalom; przybiła po mizernej piątce ze swoimi. Wszystkimi oprócz kuzynki Poli, którą minęła jak powietrze. Nie mogła jej wybaczyć, że zamieniła tak długo wyczekiwany dzień w istny koszmar.

     Na drewnianym podeście ponownie pojawiła się niedoszła gwiazda estrady. Z głośników popłynęła tandetna muzyka, a ludzie powoli rozchodzili się po placu. Krystyna szybko wtopiła się w tłum. Miała nadzieję, że nikt nie zechce z nią rozmawiać i jakoś przetrwa kolejne godziny.

     W przeciwieństwie do większości zgromadzonych już dawno nie mieszkała w Pomyłce Małej. Spędziła na wsi pierwsze lata swego życia, a potem przyjeżdżała na wakacje aż do wejścia w okres dojrzewania. W Grzeszynie dała się poznać jako małomówna chłopczyca, która nigdy nie zdołała znaleźć sobie paczki przyjaciół. Z krępą budową ciała, kwadratową szczęką i zwyczajnymi, brązowymi włosami sięgającymi do szerokich barków, nie mogła zostać faworytką chłopaków nawet pomimo imponującego biustu, zaś z dziewczynami nigdy nie miała wspólnych tematów. Zresztą odkąd pamiętała, wolała działać niż mówić. Być może dlatego tak blisko serca trzymała wspomnienia rowerowych eskapad z wujkiem Antkiem i pieszych wędrówek z Polą, podczas których nikt nie oczekiwał od niej mądrych odpowiedzi na przydługie monologi o życiu. W tej niewielkiej krainie zawsze dostawała akceptację, bo bliżsi naturze ludzie podskórnie rozumieli, że za wizerunkiem hardej samotniczki kryła się dziewczyna na wskroś wrażliwa. Kiedy więc Pola, już nie tak bliska, jak niegdyś, zaprosiła ją na tydzień do siebie, nie potrafiła odmówić.

     Wiejska społeczność ciepło przyjęła jej powrót. Krystyna nie mogła opędzić się od gratulacji za zdobyty niedawno tytuł inżyniera i tylko z rzadka kręciła głową na pytania o chłopa. Wszędzie witano ją jak swoją. Mężczyźni w pamięci mieli wspólne kopanie piłki na tutejszym klepisku, kobiety zaś dalej nie widziały w niej konkurencji. Istotnie, w przeciwieństwie do młodzieży, która opuszczała wioskę, by posmakować Powiązek lub innego wielkiego miasta, ona w ogóle się nie zmieniła. Była tą samą zakompleksioną dziewczyną, co dawniej. Nie zadzierała nosa, nie nosiła drogich ubrań. Ba! Choć powoli przyzwyczajała się do wymaganych w pracy eleganckich spódnic i dopasowanych golfów, wciąż najlepiej czuła się w wymiętej koszuli i luźnych szortach.

     Pobyt w gościach pozwolił jej zdystansować się od codzienności. Zapomnieć o Krystynie Mak i cieszyć się wizerunkiem Kryśki, jak nazywano ją na wsi. Ponadto nabrała nowych sił, a przede wszystkim odbudowała siostrzaną relację z Polą. Wszystko układało się doskonale, dopóki wakacyjnej sielanki gwałtownie nie przerwała niepozorna rozmowa w przeddzień dożynek. Kuzynka zdradziła wówczas, że rodzina liczy po cichu na pierwszy w historii triumf w turnieju, bo tegoroczne konkurencje wyjątkowo im sprzyjają. Wszystkie oprócz tej przeznaczonej dla Poli. Z tego powodu poprosiła, żeby dawna przyjaciółka zastąpiła ją w jutrzejszych zawodach.

     – Ty poradzisz sobie dużo lepiej. – Przekonywała urywanym głosem.

     Kryśka początkowo nie posiadała się ze szczęścia. Naprawdę darzą ją takim zaufaniem? Niestety szybko pobladła, gdy od piegowatej okularnicy z ciałem wymoczka usłyszała, że chodzi o konkurs miss mokrego podkoszulka. Stanowczo odmówiła. Być może nazbyt stanowczo. Między dziewczynami wywiązała się kłótnia, w której wzajemnie nakręcone zwymyślały się od najgorszych. Dawniej ich przyjaźń latami kruszyła rozłąka na spółkę z czasem. Tym razem w dopiero co odbudowaną relację wbiły po wielkim klinie poczucia wykorzystania i porzucenia. Od tego czasu nie zamieniły ze sobą ani słowa.

     Podczas pozbawionej celu tułaczki po festynie Kryśka myślała właśnie o poprzednim wieczorze. Raz gapiła się na skaczące po dmuchanym zamku dzieci, raz głaskała trzymane w prowizorycznej zagrodzie alpaki, ale w istocie nieobecna, wciąż zadawała sobie jedno pytanie: czy dobrze zrobiła, odmawiając pomocy? Nadal nie mogła pogodzić się z faktem, że Pola zaprosiła ją do siebie celem wymigania się od kłopotliwego występu, a i tak źle się czuła z opuszczeniem jej w potrzebie. Okularnica skazana była przecież na sromotną klęskę, zawiedzenie rodziny, może nawet ciężkie upokorzenie przed sąsiadami. Z drugiej strony, dlaczego jej nie miałoby spotkać to samo?

     – Ale masz balony! – Stojący przed nią Szulc zrobił wielkie oczy. Jego szeroko rozłożone ręce gotowe były do szybkiego łapu-capu.

     Krystyna stanęła jak wryta. Nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Niechybnie czekała, aż oblech wymaca sobie, co zechce, kiedy pod ręką śmignął jej mały urwis z kilkoma balonikami na sznurku. Z pełną prędkością wpadł w objęcia tatusia. Krystyna minęła ich pośpiesznie, niesiona wołaniem sołtysa do kolejnej konkurencji. Skoro paraliżował ją jeden facet, jakim cudem miałaby wystąpić przed dwustoma, może trzystoma mieszkańcami? Absolutnie wykluczone.

     Podążyła za tłumem do wytyczonej wbitymi w ziemię pachołkami trasy wyścigowej. Mężczyźni czekali na linii startu w jutowych workach. Przez parę sekund słychać było tylko pianie koguta z najbliższego gospodarstwa. Napięcie rosło. W końcu sołtys dmuchnął co sił w gwizdek i ruszyli! Już na pierwszym wirażu walka bark w bark między Wroną a Krawczykiem zakończyła się wywrotką obu panów, którzy lecąc na ziemię, pociągnęli za sobą trzeciego uczestnika. Kraksy uniknął Antoni Mak. Od pierwszych sekund złapał równy rytm i samotnie uciekał stawce. Hop, hop, hop! – dało się wyczytać z jego ruchu warg. Codzienne treningi na podwórku nie poszły na marne. Mężczyzna bez problemu mijał kolejne zakręty, sprawnie zatoczył koła na podwójnej pętli i popędził długą prostą do mety. Powoli opadał z sił, ale szaleńcza pogoń pozostawała w tyle. Kiedy stało się jasne, że nic nie odbierze Makom dziesięciu punktów, podniosły się wrzaski z celebrującej wielkie zwycięstwo widowni. Zdekoncentrowany Antoni przeoczył nierówność w trawniku, przez co drugi raz tego dnia poleciał jak długi na glebę. Mało tego! Dłuższą chwilę nie mógł wygramolić się z worka i zanim wstał, minęło go dwóch konkurentów. Do końca wyścigu nie złapał już swojego rytmu. Finalnie przed samą metą wyprzedził go ostatni rywal.

     Ukończenie biegu na szarym końcu załamało Maka. Po wszystkim odrzucił od siebie wszystkich pocieszycieli i usiadł samotnie na wielkim głazie. Ze spuszczoną głową zwalczał przeogromną pokusę dołączenia do czerwonoskórych.

     Kryśka nienawidziła się za to, ale porażkę wujka przyjęła z radością. Dzięki temu w klasyfikacji generalnej spadli za Krawczyków i Szulców, straty odrabiały też pozostałe ekipy. Szanse na końcowe zwycięstwo drastycznie zmalały, wobec czego odmówienie kuzynce nie niosło za sobą żadnych konsekwencji. Pewnie poszłaby do wujka, powiedziała coś miłego, gdyby ludzie nie zaczęli już siadać na składanych krzesełkach przed sceną. Ona również chciała zająć dobre miejsce.

     Drewniana konstrukcja niejednego wprawiała w zachwyt bogactwem zdobień. Front zabudowany został snopami złocistego siana, które spinały nawiązujące do narodowych barw białe i czerwone wstęgi. Pod baldachimem poruszały się na wietrze girlandy z kolorowych baloników. Dosięgnąć do nich próbowały stojące w rogach sceny wysokie słoneczniki. Gdzieniegdzie rozstawiono kilka skrzynek, pełnych najdorodniejszych warzyw i owoców.

     Na podest wchodziły kolejno wywoływane uczestniczki zawodów na najlepszy chleb. Rytualnie podchodziły do stojących na wysłużonych ryczkach tac i odsłaniały spod białych chust wypieki, które miały przynieść im chwałę. Jak na dłoni widać było mnogość przyjętych strategii: część wyróżniała się finezyjnymi nacięciami, inne wielkością lub nietuzinkowymi dodatkami. W oczy rzucał się bagatela pięciokilogramowy bochen Lewandowskiej, która udowodniwszy mistrzowską kontrolę nad symetrią ciasta, chełpiła się, że swoim pieczywem wykarmiłaby pół wioski. Głównym faworytem był jednak chleb-warkocz pani Szulc. Posypany makiem, sezamem, siemieniem lnianym i otrębami pszennymi zawijas mógł swymi kolorami stawać w konkury z tortami, a do tego kusił bogactwem aromatów upieczonych ziaren.

     Pomiędzy tuzami piekarnictwa znajdował się skromny chlebek, pozornie niczym nieróżniący się od tych marketowych za piątaka. Cały jego geniusz tkwił w mącznym znaku krzyża na skórce, za sprawą którego autorka szturmem wdarła się do serc ochotniczego jury. Oceniający pod wpływem sprytu Makowej porzucili błahe wartości, takie jak pełny żołądek czy wygląd zewnętrzny i kierując się wyższymi ideami to właśnie jej przyznali pierwsze miejsce.

     Owładnięta złością pani Szulc nie zamierzała uznać wyższości swojej sąsiadki:

     – Ciekawe, kiedy żeś ostatni raz nogę w kościele postawiła!

     – Wczora! – Syknęła jej w twarz jawnym kłamstwem Makowa.

     Panie w mgnieniu oka złapały się za szmaty. Na szczęście w porę zareagował Staszek, który nie mając żadnych zębów do stracenia, bez strachu wskoczył między fruwające pięści. Wierny druh sołtysa opanował sytuację, dzięki czemu przy opuszczaniu sceny nie doszło do kolejnych incydentów.

     Nikt długo nie rozpamiętywał krótkiego spięcia, bo publikę do czerwoności rozpaliła aktualizacja wyników. Oto Krawczyki, Maki i Szulce zgromadzili po tyle samo punktów. O wszystkim miała zadecydować ostatnia konkurencja. Gdyby tylko ktoś mógł wystąpić zamiast Poli… Kryśka ciężko przełknęła ślinę. Przed oczami stanęła jej mozaika obrazów: ekspresyjnie triumfująca babcia, zrozpaczony wujek i ciotka, która w obronie rodziny gotowa była swoim zakalcem rozbić Szulcowej głowę. Wtem wypatrzyła w tłumie skuloną kuzynkę. I co teraz? Była kompletnie zagubiona. Czuła silny stres, wstyd, a nawet strach. Mimo to wiedziała, że musi to zrobić.

     – Zastąpię cię. – Krystyna wyszła piegusce na spotkanie.

     – Naprawdę…?

     Pola chciała ją przytulić, wyściskać, może nawet ucałować, ale wiedziała, że między nimi wciąż nie ma zgody. Dlatego w milczeniu zaprowadziła swoją wybawicielkę za scenę, gdzie na uczestniczki czekały przygotowane komplety. Miastowa podniosła biały T-shirt. Pomacała materiał, próbując oszacować jego grubość, a następnie przyłożyła do ciała.

     – Poprosiłam twój rozmiar – pochwaliła się chudzinka.

     Kryśka puściła to mimo uszu. Jej oczy wbite były w ukryte pod koszulką skąpe, czerwone majtki.

     – Nie założę tego! – zaprotestowała tonem, który obie znały z poprzedniego wieczora.

     Pola tylko spuściła głowę. Obie wiedziały, że założy. Nie było odwrotu. Po otrzymaniu krótkich słów wsparcia i bezgłośnego „dziękuję”, Krystyna została sama. Powędrowała do robiącej za przebieralnię drewnianej budki. W środku było ciasno, a jedyne źródło światła stanowiły szczeliny w krzywych deskach. Dziewczyna upewniła się, że nikt nie próbuje przez nie podejrzeć, po czym migiem założyła wymagany komplet. Brak stanika potęgował bezradność, a koszulka okazała się za krótka do zasłonięcia pośladków.

     Gdy tylko opuściła przebieralnię, czekające w kolejce w ułamku sekundy wychwyciły wszystkie jej niedoskonałości. Chcąc ukryć jak najwięcej ciała, oparła się plecami o tył sceny.

     Miała chwilę na przyjrzenie się swoim przeciwniczkom. Długonoga Szulcówna i ładnobuzia Wrona były może bardziej urodziwe, ale nie miały tak dużego biustu, z kolei wielkocycka Krawczykowa przeżyła już przeszło czterdzieści wiosen. Je wszystkie bez problemu pogodziłaby Marta, ale Kryśka z euforią odkryła, że odkąd siostra miss Pomyłki Małej przestała przyjeżdżać na wieś, Dąbrowscy nie mają jak zebrać czteroosobowego składu.

     Piękny zachód słońca okrutnie igrał z Krystyną Mak. Zostało może pół godziny do zmroku, w którym choć trochę mogłaby się ukryć przed wścibskimi ślepiami zgromadzonych. Ledwo zdążyła chwycić się nadziei, a już musiała iść na scenę. Została wywołana jako pierwsza.

     Jeszcze zza kulis słyszała rytmiczne oklaski kierowanej przez sołtysa publiczności. W powietrzu panowała atmosfera wielkiego wydarzenia. Nie może więc dziwić, że dziewczyna wchodziła na podest o miękkich nogach. Głowę pełną miała pytań: jak to będzie wyglądać? Czy im się spodobam? A może mnie wyśmieją? Stanęła na środku sceny ze złączonymi nogami. Trzymała się nerwowo za nadgarstek. Co dalej? Nigdzie nie było żadnego wiadra z wodą.

     – Gzuby? – zawołał stojący w pierwszym rzędzie Staszek. – Ognia!

     Spod sceny wypełzła dzieciarnia uzbrojona po zęby w pistolety na wodę. Nie zadawali pytań. Od razu wzięli bezbronną ofiarę w krzyżowy ogień. Zaskoczona odruchowo zasłoniła biust, na co maluchy wycelowały w nogi i twarz.

     – Aaa! – Z przerażeniem odkryła, że woda jest lodowata.

     To było straszne. Ilekroć strumienie rozbijały się o jej barki lub uda miała wrażenie, że ktoś wskazuje palcem na niedoskonałości. Zaczęła skakać i wymachiwać rękami. Ku uciesze publiki, frywolny taniec pokaźnych piersi był dobrze widoczny przez biały T-shirt. Na domiar złego mali strzelcy umiejętnie wykorzystali lukę w defensywie, kierując lufy na kluczowy cel. Koszulka szybko wchłonęła wodę i przylgnęła do drżącego ciała. Bezładnie poruszająca się po scenie Krystyna nie miała chwili oddechu, bo dopingowane przez ojców dzieciaki biegle przeładowywały magazynki. Jej serce gwałtownie przyspieszyło, dostała gęsiej skórki. Sutki stwardniały.

     – Patrzaj jak sterczą wentylki! – krzyknął któryś z czerwonoskórych.

     Przez widownię przetoczyła się fala grubiańskiego śmiechu, przyprawiając speszoną dziewczynę o rumieńce. Dotąd miała nadzieję, że cienki materiał okryje ją choćby mgiełką tajemnicy, tymczasem zebrani oglądali jej ciało w pełnej krasie. Poczuła w ustach gorycz zdrady. Koszulka, która miała ją chronić, była tylko społecznym usprawiedliwieniem tego, co z nią robiono. Z cisnącymi się do oczu łzami podjęła jeszcze jedną próbę walki. Znowu zakrywała intymne miejsca, a nawet kręciła się wokół własnej osi. Choć ukazywała przy tym inne walory, niektórym wyraźnie się to nie spodobało.

     – Dziołcha, ino nie zasłaniaj!

     Zignorowała to. Tak samo, jak inne głosy płynące z tłumu. Do czasu, aż przez mikrofon upomniał ją przymuszony społeczną presją sołtys Kozioł. Musiała poddać się upokarzającej wodzie.

     Miała wszystkiego dosyć. Nigdy nie uważała się za seksowną, ale piersi pozazdrościć mogły jej nawet znacznie atrakcyjniejsze kobiety. To na nich zbudowała swoją samoocenę, to do nich odnosiła się w ciężkich chwilach. Teraz jej bezcenne skarby sprowadzono do roli taniej atrakcji i wystawiono przed oczy wszystkich. Znienawidziła Polę, sołtysa, a nawet dzieci, które zmuszały ją do odgłosów, jakich nie chciała wydawać.

     Kiedy zdawać by się mogło, że osiągnęła apogeum bezsilności, cienki strumień wody uderzył ją w najwrażliwsze miejsce między nogami.

     – Ach!

     To nie mogła być sprawka żadnego z urwisów. Kryśka nie miała wątpliwości, że czuje na sobie przedłużenie palca doświadczonego mężczyzny. Nerwowo rozejrzała się za sprawcą. Intuicja jej nie zawiodła. Staszek! Natychmiast zasłoniła się dłońmi i błagalnym wzrokiem poprosiła zebranych o pomoc. Niestety, łysawy starzec sprytnie zakamuflował swój lubieżny strumień wśród tych należących do dzieci.

     Publika nie udzieliła jej wsparcia, ale dała coś innego – uznanie. Dziewczyna ze zdumieniem odkryła, że nikt jej nie wyśmiewał. Nikt nie drwił, nie szydził. Niczego nieświadome rozrabiaki dobrze się bawiły, przyprowadzone przez rodziców po to, by od małego wiedziały, co dobre. Za nimi pamiętający ją w dziecięcym wózku dorośli z dumą podziwiali owoce jej dojrzewania. Gdzieś między nimi nastolatkowie o kamiennych twarzach w duchu zbierali szczęki z podłogi. Na końcu Pola z wysoko uniesionymi kciukami i pozostali członkowie rodziny, których oklaski nikły w gromkim aplauzie widowni.

     Tymczasem Staszek prostym gestem nakazywał odsłonić majtki. W bezczelnej prośbie dziewczyna znalazła coś przyjaznego. Usłuchała.

     Mężczyzna poprawił chwyt na ogromnej giwerze i przekręcił pstrokaty wihajster, przez co zwężony strumień wody z jeszcze większą siłą uderzał w cel. Przypomniawszy sobie najlepsze lata w wojsku, Staszek ponownie wycelował w krocze, z laserową precyzją rozpychając się między skrytymi za cienkim materiałem wargami.

     Gorączka podniecenia stopniowo wypychała chłód wody. Kryśka czuła się podziwiana, piękna i taka kobieca! Zasłużyła na to. Skryte pod półprzezroczystym welonem białej koszulki idealnie okrągłe aureole wokół sutków ogniskowały spojrzenia nawet najstarszych wyjadaczy. Bodaj pierwszy raz na jej twarzy wystąpił uśmiech. Nieustający w czułym masażu Staszek coraz częściej trafiał w najwrażliwsze miejsca, wywołując w dziewczynie potrzebę dotyku. Kierowana instynktem, zaczęła dyskretnie kierować dłonie ku piersiom. Doznania i emocje stały się tak intensywne, że odcięły zalaną endorfinami świadomość od jakichkolwiek myśli.

     Dopiero za trzecim razem usłyszała Pawła Kozioła, który dziękował jej za pokaz.

     – Ale nam dała tyjater! – zachwalał Staszek.

     Krystyna sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała, gdzie się znajduje. Dłuższą chwilę szukała zejścia ze sceny. Tam czekała już Pola. Okryła oziębioną kuzynkę ciepłym kocem, po czym pogrążone we wspólnej nadziei razem obejrzały z zaplecza pozostałe występy. Nieustannie szczękająca zębami Kryśka nie mogła uwierzyć, że żadna z konkurentek nie wywołuje w ludziach podobnego poruszenia. Kiedy sołtys Kozioł ogłosił werdykt, zdziwiona była już znacznie mniej.

     Nie ważne były dalsze lokaty, bo zwycięstwo Krystyny oznaczało historyczny sukces całej rodziny Maków. Triumfatorka wróciła na podest w stroju konkursowym. Zatrzymała się na krańcu sceny i z rękami przyłożonymi do ust omiotła wzrokiem publiczność. Było już ciemno, toteż nie widziała dokładnie wszystkich twarzy, ale po odgłosach czuła, że wszyscy cieszą się jej szczęściem. Uradowana odebrała uścisk dłoni sołtysa.

     – Jak co roku, moi mili, za main event dzisiejszego festynu przewidziana jest oddzielna nagroda. – Paweł Kozioł chrapliwym głosem próbował nadać sobie pierwiastek światowości. – To dla mnie zaszczyt móc wręczyć Kryśce, miss mokrego podkoszulka i dumie Pomyłki Małej, ten oto złoty nacycnik!

     Wąsaty mężczyzna zademonstrował zgromadzonym niecodzienne trofeum, po czym złożył je na ręce nowej miss.

     – Zechcesz przymierzyć? – W głosie sołtysa zabrzmiało to jak rozkaz. I miało tak brzmieć.

     – Ale musiałabym…

     – Nie będziemy tracić czasu.

     Gospodarz przyniósł białą płachtę i stanąwszy przed Krystyną, odgrodził ją od ciekawskich gapiów. Sam trzymał głowę nad materiałem. Z dziewczyny dopiero zszedł stres całego dnia. Nie była gotowa ponownie się obnażać, przekraczać kolejnych granic. Spojrzała błagalnie w nieprzejęte jej skrępowaniem oczy sołtysa. Skoro już musiała, chciała mieć to jak najszybciej za sobą.

     Gdzie się człowiek śpieszy, tam się Kozioł cieszy.

     Biała koszulka dała się podnieść nad piersi, po czym przykleiła się do ramion, głowy i Bóg wie czego jeszcze w tak niefortunny sposób, że Kryśka nie potrafiła ani na powrót jej założyć, ani do końca zdjąć. Gdy tylko zdała sobie sprawę z obezwładnienia się własnym ubiorem, szarpnęła się kilkakroć co sił. Nic to nie dało. Jej piersi, tym razem bez choćby symbolicznej ochrony, bujały się przed usatysfakcjonowanym sołtysem.

     – Poradzę sobie – zapewniła, na wypadek, gdyby Kozioł zamierzał ruszyć na pomoc.

     Nie zamierzał. Z rosnącym uśmiechem pod wąsem i zainteresowaniem w spodniach śledził nieporadne zmagania cycatki. Delektował się jej nagością w wydaniu, jakiego nie ujrzy dziś nikt inny. Dla takich chwil idzie się do polityki. Niestety, Kryśka w końcu uporała się z problemem. Czym prędzej założyła złoty nacycnik. Leżał idealnie. Na jednej miseczce znajdował się nadruk informujący o zwycięstwie posiadaczki, druga zaś była pusta. Kozioł opuścił zasłonę, z kieszeni wyciągnął czarny flamaster. Bez uprzedzenia złapał za miseczkę bez napisu i mocno ścisnął. Nowej miss odebrało dech. Przez plecy przeszedł ją dreszcz. Zrobiła nawet krok do tyłu, ale szybko zrozumiała popełniony błąd. Koniec końców nie ośmieliła się opierać człowiekowi o tak wielkiej władzy. Grzecznie pozwoliła mu na złożenie zamaszystej parafki, która potwierdzała jej supremację nad innymi mieszkankami wioski.

     – Noś go dumnie – poprosił.

     Dziewczyna nie była pewna, czy chodzi o złoty nacycnik, czy biust. Przytaknęła z niesłabnącymi wypiekami na policzkach.

     – Wielkie brawa dla naszej Kryśki! – zaapelował włodarz.

     To była wielka chwila także dla niego. W przeciwieństwie do odbywających się za zamkniętymi drzwiami finałów miss Pomyłki Małej konkurs na miss mokrego podkoszulka organizowany był zawsze w ostatnie dożynki przed wyborami. Kiełbasy wyborcze regularnie zawodziły niezliczone rzesze polityków na całym świecie, ale przejawiający niezwykłe talenty w zarządzaniu zasobami ludzkimi Paweł Kozioł nigdy nie słyszał o klęsce wyborczych cycków.

     Ludzie zaczęli opuszczać teren pod sceną. Bynajmniej nie śpieszyło im się do domów. Z wysoko zadartymi głowami wypatrywali gwiazd na czarnym niebie. W milczeniu otoczyli duży stos siana, przyniesionego uprzednio przez paru siłaczy. Gdzieś w pobliżu świerszcze rozpoczynały nieśmiałe próby przed nocnym koncertem, a zebrani odzywali się do siebie półsłówkami, nie chcąc zakłócać podniosłej, niemal sakralnej atmosfery. Po kilku minutach wyczekiwania do mieszkańców dołączył Paweł Kozioł.

     Sołtys zbliżył się do Antoniego Maka i w świetle trzymanej przez Staszka pochodni wręczył puchar swojego imienia. Znamienne, że głowa rodziny odebrała nagrodę w miejscu, w którym jeszcze parę godzin temu stała trasa feralnego wyścigu w workach. Po krótkiej wymianie uprzejmości z włodarzem mężczyzna wrócił do swojej rodziny, gdzie wszyscy wydotykali pożądaną statuetkę. Przez najbliższy rok stać będzie u Maków. W zaszczytnym miejscu.

     Kryśka ledwo musnęła ucho pucharu, gdy szczerzący dziąsła Staszek wsunął jej w dłoń pochodnię. Poczuła się nieswojo. Takie honory bardziej należały się pozostałym członkom zwycięskiej drużyny, ale nikt nie kwapił się do przejęcia od niej ognia. Złapała więc Polę za rękę i wspólnie pomaszerowały w kierunku stogu. W końcu zwycięstwo to także zasługa kuzynki, która rozumiejąc swoje słabości, potrafiła schować dumę do kieszeni i zrezygnować ze startu dla dobra rodziny.

     – Razem? – zaproponowała miastowa.

     – Razem.

     Uniosły pochodnię, a następnie ostrożnie zbliżyły ją do siana. To natychmiast zajęło się ogniem, trzaskając przy tym i sycząc przyjemnie. Pierwsze płomienie wspięły się do góry, skąd rzucały ciepłe światło na zamyślone twarze. Taniec wysokiego na kilka metrów ognia był symbolicznym hołdem dla matki natury za udane żniwa.

     Kuzynki wróciły do swojej rodziny na skraj kręgu, gdzie usiadły na trawie. Pola z wdzięcznością oparła głowę na ramieniu Kryśki, która nie odrywała wzroku od ognia. Miał w sobie coś oczyszczającego, jakby gdzieś na spodzie trawił dawne waśnie i przeniknąwszy do serc zgromadzonych, otwierał im drogę do pojednania. Wujek Antek już dawno przestał się dąsać po swojej porażce, a gdy Szulcowa zaintonowała ludową pieśń, Makowa pierwsza ruszyła jej z pomocą.

     Także spór między kuzynkami odszedł w niepamięć. Obyło się bez wzajemnych przeprosin, bo te zawarły się w jednym ze spojrzeń przed słupem ognia. Kryśka pogodziła się również z własnym ciałem. Szerokie barki, krótkie nogi czy odbiegający od standardów modelingu brzuch przestały być źródłem kompleksów. Od teraz miały stanowić o sile jej naturalnego seksapilu. Westchnęła. Tej nocy wszyscy będą fantazjować o niej w przezroczystej koszulce. Albo w złotym nacycniku. Albo – co najbardziej prawdopodobne – bez niczego. Niedzielącym łoża wyobraźnię wzmocni zapewne schowana pod kołdrą ręka. Jeszcze parę lat wstecz na samą myśl o tym wzdrygnęłaby się z odrazą, lecz teraz uśmiechnęła się w duchu.

     Konsekwencje dzisiejszych wydarzeń sięgną zresztą znacznie dalej. Młodzi napaleńcy, tak usilnie starający się zachować przed nią stoicki spokój, już zawsze będą pamiętać jej przemoczone ciało. Jako pierwsza kobieta, której poznali tajemnice, stanie się niedoścignionym wzorem dla ich przyszłych partnerek. W doli czy niedoli, zawsze z utęsknieniem wracać będą do wyidealizowanego obrazu Krystyny Mak. Kobiety, która nigdy nie spodziewała się kusić, podniecać i inspirować. Teraz, odkrywszy nieskończone możliwości, z optymizmem spoglądała w przyszłość.

     Obiecała sobie, że w przeciwieństwie do nieśpiesznie dogorywającego ognia, nigdy nie pozwoli zgasnąć rozpalonej dzisiaj kobiecie.



     Drogi Czytelniku! Przeczytałeś do końca? Zostaw po sobie komentarz. To najlepsza nagroda dla twórcy.

Vee

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka i obyczajowe, użyła 5063 słów i 29452 znaków, zaktualizowała 26 gru o 20:26. Tagi: #wieś #festyn #dużybiust #przemiana #emocje

1 komentarz

 
  • Użytkownik TomoiMery

    czekamy na dalsze przygody

    13 godz. temu

  • Użytkownik Vee

    @TomoiMery, cześć! Właściwie to... po co czekać? Zajrzyjcie na mój profil za innymi przygodami, a jeśli interesuje Was szczególnie wątek wsi/konkursów, to zacznijcie od "Tytułu" :)

    9 godz. temu