Informacja o tym, że mój kuzyn Marek się żeni spadła na mnie nagle. Otóż rodzice zadzwonili i poinformowali mnie, że był u nas w domu z przyszłą żoną i zostawił dla mnie osobne zaproszenie.
Po skończonym technikum zadecydowałem, że zostanę żołnierzem zawodowym i udało mi się dostać na szkołę oficerską. Był to początek lat dziewięćdziesiątych (dokładnie 1991), kiedy moja droga życia związała się z armią. Rodzice z początku niezbyt zadowoleni przełamali się po jakimś czasie i zaakceptowali moją decyzję. Udało mi się zaliczyć pierwszy rok studiów i byłem teraz na drugim.
Z kobietami było krucho. Szkoła typowo męska. W tych latach nie przyjmowano jeszcze do szkół oficerskich kobiet. Nieliczne przedstawicielki płci pięknej spotkać można było w wojskowej służbie zdrowia oraz jako pracownice cywilne resortu MON.
System przepustkowy na pierwszym roku był bardzo restrykcyjny. Nauki było dużo, dodatkowo dochodziły służby i warty, wypełniając czas. Pojedyncze wypady do Warszawy zawierały się w granicach 24-godzinnej przepustki, gdyż nie miałem w stolicy, gdzie przenocować.
Moje życie towarzyskie praktycznie w tym okresie zamarło. Dłuższe przepustki spędzałem w domu, lecz nie były one tak często wydawane. Dodatkowy kłopot polegający na tym, że obowiązkowo należało opuszczać rejon koszar w mundurze, pomimo ogólnie przyjętego stwierdzenia „za mundurem panny sznurem” jakoś w przypadku podchorążych się nie sprawdzało, przyciągając najmniej pożądany element w postaci patroli Żandarmerii Wojskowej.
Gdy więc pojawiłem się w domu, z zaciekawieniem obejrzałem zostawione dla mnie zaproszenie. Nie byłem zbytnio zdziwiony, że opiewało na mnie plus osoba towarzysząca. Miałem wszak ukończone 21 lat. Pozostawał problem, z kim udać się na tę uroczystość. Miałem nieco czasu, aby odpocząć w domu. Wykorzystywałem urlop nagrodowy za dobre wyniki w strzelaniu z kałacha. Cztery dzionki to było coś.
— A co tak nagle ich wzięło z tym ślubem? — zapytałem matkę.
— Ano, synku wpadli, ot i cała prawda — odparła.
Kuzyn ostatnimi czasy zgrywał playboya. Nie utrzymywałem z nim zażyłych stosunków. Ot normalna wymiana zdań. Był starszy ode mnie o rok. Wzruszyłem ramionami. Zdarza się. Po głowie tłukło mi się, z kim pójdę na to wesele. Koncepcji nie miałem. Przyjść samemu też było głupio. Pomyślą, że jakiś odmieniec, może o innej orientacji seksualnej, fajtłapa. Miałem problem, który należało rozwiązać.
Nikt konkretny nie przychodził mi do głowy. Opcja, by udać się do którejś z koleżanek, z podstawówki i poprosić, czy nie potowarzyszy mi na weselu, nie wchodziła w rachubę. Po pierwsze nie utrzymywałem z żadną aż tak zażyłych kontaktów, po drugie z pewnością miały już chłopaków, a po trzecie, część z nich studiowała gdzieś w Polsce.
— Wiesz mamo, chyba nie pójdę na to wesele, nie wiem, czy dostanę przepustkę — odparłem po południu zrezygnowany.
Było to najprostsze i sensowne wyjście z sytuacji. Rozwiązywało problem prosto i skutecznie.
— No co ty, to wykluczone — odparła.
— Ale widzisz, to nie jest takie proste, dowództwo powie, że takich zaproszeń to można załatwić na kopy — odparłem.
— No to, co jest potrzebne, aby uwiarygodnić? — zapytała.
— Pieczątka parafii, podpis księdza, poświadczenie z USC — odparłem, chcąc ją zniechęcić.
— Spokojnie załatwi się — odparła.
Niepocieszony poszedłem do kumpla. Pogadaliśmy z dobrych parę godzin. Następnego dnia matka obwieściła z nieukrywanym tryumfem.
— Słuchaj, wczoraj ojciec dzwonił do brata, i Marek dzisiaj wszystko załatwił. Zobaczysz, nikt nie podważy teraz, że kłamiesz, tata przyniesie zaproszenie, jak wróci z pracy, bo wujek już mu je dostarczył.
Z trudnością ukryłem minę niezadowolenia. Gdy powrócił ojciec, wziąłem od niego zaświadczenie z USC. Otworzyłem i aż przysiadłem. Kochany kuzyn postarał się aż za bardzo. Nie wiem, jak to zrobił, ale na potwierdzonym zaproszeniu ostemplowanym wszystkimi możliwymi pieczątkami parafii widniało stwierdzenie, iż moja obecność jest niezbędna z powodu… iż jestem świadkiem. Podobne stwierdzenie znalazłem na zaświadczeniu z USC. Siła argumentów była porażająca.
— Widzisz, dobra kawa w urzędzie i umiejętna rozmowa z proboszczem czynią cuda — tryumfowała.
— Ale przecież ksiądz kłamie, chyba że naprawdę jestem… — odparłem.
— Kłamie, od razu kłamie, a jeżeli kłamie, to w dobrej wierze — usłyszałem odpowiedź.
Mój misterny plan runął. Teraz było raczej pewne, że muszę być na weselu. Trik z zaświadczeniem był ogólnie znany na szkole, lecz nikt z przełożonych nie podważał tych dokumentów i wypuszczano na ich podstawie na 72 godziny.
— Ale ja nie mam z kim iść — jęknąłem.
Matka popatrzyła na mnie badawczo.
— No jak nie masz z kim iść — odparła.
— Normalnie, nie mam osoby towarzyszącej — odparłem.
— Poczekaj, poczekaj, a Lucyna? — powiedziała.
Lucyna była wychowawczynią mojego młodszego brata. Młodszy ode mnie o trzynaście lat chodził teraz do drugiej klasy podstawówki. Była starsza ode mnie, według moich wyliczeń o jakieś sześć lat.
— Mamo, daj spokój — odrzekłem.
— Co daj spokój, nawet dobrze się składa, bo dziś wywiadówka to załatwimy, to od razu — odparła.
Nie dawała za wygraną. Czułem, że wpadłem jak śliwka w kompot.
— No przecież się znacie, pamiętasz, jak pomagałeś jej na wycieczce — przypomniała mi.
Tak było. Pierwszy raz poznałem ją rok temu, gdy poszedłem na wywiadówkę brata. Potem pomogłem jej na wycieczce szkolnej w opiece nad rozszalałymi dzieciakami wrobiony oczywiście na ochotnika przez mamę, która była w komitecie rodzicielskim. Nie powiem, była ładna i zgrabna, lecz ta różnica wieku między nami była dla mnie za duża. Nie zaprzątałem, więc sobie nią głowy.
— Ale ona pewnie… — zacząłem.
— Nie przejmuj się, ja wiem, że się zgodzi — zakończyła rozmowę matka.
+++++
Chcąc nie chcąc, o godzinie siedemnastej udałem się z matką na wywiadówkę. Nie siedziałem w sali, lecz kręciłem się po korytarzu, czekając na koniec spotkania. Mój brat uczęszczał do tej samej podstawówki, więc postanowiłem oblecieć stare śmieci i zobaczyć, co się zmieniło. Przypominałem sobie dawne kąty – to była prawdziwa podróż sentymentalna. Po godzinie z klasy zaczęli się wysypywać rodzice. Czekałem, aż wyjdzie mama, ale nie było jej widać. Odczekałem jeszcze chwilę, aż w końcu wyszła razem z wychowawczynią brata. Ruszyłem w ich kierunku.
— Dzień dobry — przywitałem się.
— Dzień dobry — odpowiedziała Lucyna, wyciągając rękę na przywitanie.
Pocałowałem ją w dłoń. Podniosłem wzrok i zobaczyłem, że matka pozostała nieco z tyłu. Mrugnęła do mnie okiem, dając mi do zrozumienia, że teraz kolej na mnie.
— Chciałem panią zaprosić… — zacząłem.
— Przecież już na wycieczce przeszliśmy na ty — przerwała mi.
— Chciałem cię zaprosić na wesele — rozpocząłem od nowa.
— Tak, twoja mama już mi o tym wspomniała, nie ma najmniejszego problemu, szczegóły ustalimy telefonicznie — odpowiedziała, nim zdążyłem skończyć.
Tak jak przewidywałem, matka załatwiła wszystko. Moje zaproszenie było tylko formalnością. Spokojnie ruszyliśmy w stronę wyjścia ze szkoły.
+++++
Ten miesiąc do terminu wesela zleciał dość szybko. Jesień była piękna. Wesele miało się odbyć na początku października. Z przepustką na wesele nie było najmniejszego kłopotu. Miałem jak w banku pełne 72 godziny, aby zaszczycić swoją osobą tę ważną uroczystość.
Pokombinowałem jednak i już w piątek po piętnastej wypisałem się na stałą przepustkę do Warszawy. Kolega z sali miał podoficera i miał mnie przepisać, że wróciłem, a następnie wypisać na jednorazową przepustkę do domu. Termin powrotu miałem określony na 22:00 w poniedziałek.
Na drugim roku można już było jeździć po cywilnemu, więc kłopot ze szkarłatnymi otokami Żandarmerii Wojskowej spadł do poziomu minimalnego. Na centralnym wskoczyłem w pociąg zmierzający w rodzinne strony i po pięciu godzinach byłem na dworcu mojego ukochanego miasta. W domu tylko przedzwoniłem do kumpla, aby upewnić się, że mnie przepisał i że wszystko w porządku. Słysząc, że wszystko jest OK, położyłem się spać.
Od rana zaczęła się gonitwa przedweselna: prasowanie, przygotowywanie się, mycie samochodu, kąpiel i inne rzeczy, o których nie wspomnę. Uroczystość w Urzędzie Stanu Cywilnego rodzice i ja darowaliśmy sobie, nie chcąc tworzyć w ratuszu sztucznego tłumu. Po drugie, w głęboko religijnej rodzinie, jaką była moja, ślub w przysłowiowym urzędzie był tylko formalnością, niegodną uwagi. Kwintesencją zawarcia związku małżeńskiego był kościół.
Wykąpany, czysty i pachnący, ubrany w elegancki czarny garnitur, na półtorej godziny przed ceremonią udałem się taksówką po Lucynę. Wcześniej matka ustaliła za mnie terminy spotkania i sposób jej odbioru z domu. Byłem trochę zły, że załatwia to wszystko za mnie, lecz nic nie powiedziałem. Pogoda była ładna – złota polska jesień. Podszedłem na postój taksówek, wsiadłem do kremowego poloneza i ruszyłem w kierunku jej mieszkania. Podróż nie trwała długo, może z kwadrans. Mieszkała w wysokim dziesięciopiętrowym bloku.
Zapłaciłem za kurs i windą dotarłem na szóste piętro. Sprawdziłem, czy adres zgadza się z tym, który miałem zapisany na kartce, i nacisnąłem przycisk dzwonka. Usłyszałem kroki za drzwiami, potem chrobot odsuwanej zasuwy i szczęk klucza w zamku.
— Dzień dobry — przywitałem się ze starszym panem, ojcem Lucyny.
— Proszę do środka, dzień dobry, Lucynka jeszcze się stroi, pan rozumie, te kobiety — odparł dobrodusznie i uśmiechnął się.
Uścisnąłem mu dłoń i wszedłem do środka. Zaprowadził mnie do dużego pokoju, gdzie siedziała mama Lucyny. Po przywitaniu się z nią usiadłem za stołem na krześle. Standardowe pytanie o herbatę, luźne rozmowy na temat pogody, tego, co robię, sytuacji w kraju.
— Już za chwilę będę gotowa — usłyszałem zza drzwi głos Lucyny.
Siorbałem herbatę. Dyskretnie rzuciłem okiem na zegarek. Był jeszcze czas, gdzieś koło godziny do ślubu. Usłyszałem odgłos otwieranych drzwi od jej pokoju, podniosłem wzrok i… zatkało mnie, rozdziawiłem gębę, gdy ją zobaczyłem.
Rozpuszczone czarne włosy spadały na plecy i na prawą stronę głowy, zakrywając ramię. Sylwetkę zakrywała szyfonowa suknia na niezbyt szerokich ramiączkach, sięgająca do kostek w kolorze ciemnego błękitu. Przód sukni był efektownie udrapowany, a falbanka zdobiła dekolt. Suknia pod biustem miała marszczenie, co dodatkowo uwypuklało zgrabne i krągłe piersi Lucyny. Rozcięcie na lewej nodze sięgające powyżej kolana dodawało jej uroku. Szpilki w kolorze sukni, cieliste rajstopy i dodatki pod szyją oraz na nadgarstku lewej ręki w odpowiednio dobranej kolorystyce dopełniały szyku i elegancji. Patrzyłem na to cudo i nie mogłem wydobyć z siebie słowa.
— I jak, może być? — zapytała, patrząc na mnie.
Nerwowo przełykałem ślinę, gapiąc się na nią dalej.
— Coś nie tak? — zapytała zmieszana.
— Nie, wyglądasz cudownie — odpowiedziałem.
Zbliżyła się do mnie, a ja poczułem delikatny zapach jej perfum. Podała rękę na powitanie. Złożyłem pocałunek na wypielęgnowanej dłoni. Nie mogłem wyjść z podziwu, z jakim kunsztem dobrała tę kreację. Zawsze byłem zdania, że długie suknie noszą kobiety, które wstydzą się swoich niedoskonałych nóg. Jej nogi były zgrabne. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo myliłem się w swoich ocenach. Ten widok utwierdzał mnie w tym przekonaniu. Spojrzałem na zegarek. Zauważyła to.
— Chyba już czas na nas — powiedziała.
— Tak, tak, głupio byłoby się spóźnić — odparłem.
Wróciła do swojego pokoju. Wyszła po chwili z narzuconym na suknię płaszczykiem i torebką.
— To ja pozwolę sobie zabrać państwa córkę i obiecuję dostarczyć ją osobiście po zakończonej imprezie do domu — złożyłem obietnicę jej rodzicom.
— Bawcie się dobrze — usłyszałem w odpowiedzi od jej matki.
Wyszliśmy na klatkę schodową, a później wsiedliśmy do windy. Cały czas pożerałem ją wzrokiem. Zauważyła to.
— Co mi się tak przyglądasz, czy coś jest nie tak?
— Ależ skąd, po prostu jestem pod wrażeniem, aż mnie zatkało u ciebie w domu — odparłem szczerze.
— Weź, przestań — odparła, a ja zauważyłem, że się zarumieniła.
Dotarliśmy na postój taksówek. Szybko i sprawnie dojechaliśmy pod kościół. Weselne towarzystwo powoli się zbierało. Tak jak przewidywałem, Lucyna zrobiła wrażenie. Przywitania, uściski z rodziną zebraną w jednym miejscu. Przedstawiałem ją jako koleżankę, lecz zauważałem ironiczne, lekkie uśmieszki na to stwierdzenie. Wprowadziłem temat do szeptów na ucho, cichych rozmów na uboczu i plotek. Nie afiszowałem się wcześniej z żadną kobietą, a tu nagle proszę. Nie byłem typem człowieka, który lubi być w centrum uwagi, więc czułem się trochę niezręcznie. W przeciwieństwie do mojej matki, która okrążona wianuszkiem ciotek, wujków i kuzynostwa, nawijała coś cały czas.
Lucyna zachowywała się naturalnie, choć czułem, że nie jest jej łatwo. Wkrótce przybyła para młoda i szczęśliwie weszliśmy do świątyni. Ślub, jak to zwykle bywa, odbył się w tradycyjny sposób, bez zbędnych udziwnień. Po żonie mojego kuzyna nie było jeszcze widać oznak ciąży, jednak welon na jej głowie wzbudził pewien niesmak wśród starszej części weselnych gości, o czym dowiedziałem się, stojąc w kolejce do składania życzeń. Gdy nadszedł nasz czas, wyciągnąłem przygotowaną kopertę i wymówiłem standardową formułkę: „dużo zdrowia, szczęścia i spełnienia najskrytszych marzeń na nowej drodze życia”, wręczając kuzynowi. W tym czasie Lucyna z bukietem kwiatów obściskiwała pannę młodą. Podczas rutynowego cmokania się z kuzynem, przyciągnął mnie dłonią bliżej do siebie.
— No, gdzie ukrywałeś taką dziewczynę? Chyba następny będziesz ty – szepnął mi do ucha.
Nic nie odparłem. Kuzyn zawadiacko puścił do mnie oko. Teraz podszedłem do panny młodej, wyklepałem formułkę, pocałunki i znów szept do ucha.
— No, cicha woda z ciebie.
Po zakończeniu składania życzeń razem z rodzicami rodzinnym dużym fiatem udaliśmy się do lokalu weselnego, który znajdował się w hotelu. Matka była w siódmym niebie, spoglądając na nas. Czułem, że ma ochotę coś powiedzieć na nasz temat, lecz obecność Lucyny hamowała jej zapędy. Gości weselnych było ponad setka. Przegląd kreacji, począwszy od kiczu, a skończywszy na wysublimowanej elegancji, plasował Lucynę w pierwszej trójce.
Po lampce szampana i nieodłącznym „gorzko gorzko” zajęliśmy miejsca przy stole, obok rodziców. Obiad, dania gorące, półmiski z wędlinami. Wesele przebiegało według klasycznego standardu. Zespół przygrywał początkowo „do kotleta”. Po posiłku nastał czas tańca pary młodej i zabawy. Kelnerzy wnieśli butelki z wódką. Rozpoczęły się toasty. Nie powiem, żebym nie lubił alkoholu. Owszem, lubię, a w przeszłości, gdy chodziłem na wesela solo, parokrotnie miałem ostro w czubie. Teraz jednak postanowiłem się oszczędzać.
Ojciec odprowadził samochód i wrócił taksówką. Muzycy zaczęli przygrywać i zapraszać do wspólnej zabawy. Nie umiem tańczyć i tak jest do dzisiaj. Po prostu nie umiem, i już. Nigdy też nie starałem się na siłę uczyć, bo wiedziałem, że to nie dla mnie. Ociągałem się więc z rozpoczęciem pląsania na parkiecie, jak tylko mogłem najdłużej.
— Synku, idźcie zatańczyć — ponaglała matka.
— Już jak będzie następny kawałek — odparłem litościwie, patrząc na Lucynę.
Była wyrozumiała. Nie narzucała swej woli, nie kaprysiła. Rozmawialiśmy o mało istotnych rzeczach. W końcu jednak musiałem iść zatańczyć. Poprosiłem ją, jak to jest elegancko przyjęte. Po chwili znaleźliśmy się na parkiecie.
— Przepraszam cię, ale ja nie umiem tańczyć — szepnąłem jej do ucha.
— Nie szkodzi, tańcz, jak umiesz — odparła, uśmiechając się.
Starałem się, jak mogłem, lecz musiało to wyglądać komicznie. Nie deptałem jej co prawda po palcach, aż tak niezdarny jeszcze nie byłem. Jeśli już miałem tańczyć, to czekałem na wolne kawałki. I takie też z nią tańczyłem, przytulając jej cudowne ciało do siebie. Objęta w pół, delikatnie opierała swoją głowę o moje ramię. Moje ego rosło. Trzymałem ją w pasie przez delikatny materiał sukienki, czasami za łopatki.
Czas leciał nieubłaganie. Nie zatrzymałem jej tylko dla siebie; tańczyła z ojcem, kuzynami i innymi facetami, którzy zaprosili ją do tańca. Sam natomiast zasiadałem wtedy za stołem, wychylając kolejkę alkoholu. Piłem po pół kieliszka. Gdy nikt nie widział, uzupełniałem sobie zawartość wodą mineralną. Parę tańców wykonałem z matką, chrzestną i oczywiście z panną młodą. Świadek wesela i ojciec kuzyna dwoili się i troili, dostarczając kolejne butelki wódki na stoły.
Towarzystwo stawało się coraz bardziej wesołe, ośmielone kolejnymi dawkami alkoholu. Widać to było po hałasie rozmów, głośnych śmiechach i okrzykach. Normalna atmosfera weselna. Niektórzy jednak z gości, a królowała tu płeć męska, mieli już dość w czubie. Częścią opiekowały się żony, zwracając uwagę, by nie narobili głupot, pozostali „wolni strzelcy” i ci, którzy nie podporządkowywali się swoim wybrankom.
— Przepraszam… czy mogę prosić do tańca — usłyszałem pytanie skierowane do Lucyny, od faceta w szarawym garniturze.
Zlustrowałem gościa. Nie był ze strony kuzyna. Miał ponad trzydzieści lat i był dobrze wstawiony. Zwróciłem twarz w kierunku Lucyny. Wahała się chwilę, lecz przystała na jego propozycję. Ruszyli oboje na parkiet. Mężczyzna objął ją w pół i zaczęli tańczyć.
Z początku wszystko było w porządku. Jednak w czasie drugiego tańca pozwolił sobie na uchwycenie końca sukienki Lucyny tuż przy rozcięciu i podrzucenie go do góry. Było to niesmaczne i chamskie. Patrzyłem na to z gniewem. W momencie, gdy muzyka ustała, bezceremonialnie oboma dłońmi uchwycił jej pośladki. Dziewczyna siłą wyswobodziła się i wróciła do stołu.
— Podły cham — skwitowała jego zachowanie.
— Nachlał się, dupek jeden — dodałem.
Minęły oczepiny, w których oboje braliśmy udział. Niedane nam jednak było chwycić krawata i welonu. Rozpoczęły się gry i zabawy, w których nie miałem zamiaru uczestniczyć. Oboje wyszliśmy na zewnątrz.
Patrzyłem na nią, była naprawdę piękna. Różnica wieku teraz nie odgrywała dla mnie roli. W tym stroju ubyło jej dobre parę lat. Chwilę porozmawialiśmy. W momencie, gdy usłyszeliśmy muzykę, powróciliśmy na salę. Zajęliśmy miejsca za stołem.
— Ja bardzo, prze... praszam — znów pojawił się ten facet.
Beknął, patrząc na Lucynę mętnym wzrokiem. Delikatnie chwiał się na nogach.
— Czy mogę prosić do tańca? — dokończył.
— Nie, dziękuję — odparła bez wahania Lucyna.
— Ale ja… bardzo proszę — kontynuował namolnie.
— Ta pani chyba powiedziała wyraźnie — wtrąciłem się.
Zmierzył mnie wzrokiem. Zacisnął zęby. Czekałem, co zrobi. Jego twarz nie wskazywała na wybitny poziom inteligencji. Oparł się dłońmi o stół, nachylając się do mnie.
— Ale ja… się ciebie nie pytałem — wybełkotał.
— Ale ta pani jest ze mną i wyraźnie powiedziała, że nie życzy sobie tańczyć z panem — odparłem ciętym językiem.
Do stołu podszedł świadek wesela. Chwycił mężczyznę za ramiona.
— Chodź, Karol, masz już dość — określił trafnie stan delikwenta.
— Uważaj sobie, koleżko — zagroził mi Karol, podnosząc palec ku górze.
Poddał się namowie świadka. Tamten gestem dał do zrozumienia, że przeprasza za kolegę. Sytuacja została opanowana.
— Dziękuję ci — usłyszałem od Lucyny.
Jednocześnie jej drobna dłoń dotknęła mojej. Było to miłe. Pogłaskała mnie.
— Nie ma sprawy — odparłem luzacko.
Zatańczyliśmy i powróciliśmy za stół. Znów przywędrował Karol.
— Ale ja bardzo… — bełkotał.
— Spierdalaj pan stąd — przerwałem mu.
Zmierzył mnie wzrokiem. Nabrał powietrza. Zacisnąłem dłonie w pięści. Z odsieczą przyszedł ojciec, wracając z toalety.
— Idź pan stąd, chyba już ma pan dość — powiedział, stając za nim.
— Ja… ależ, skąd, ja chciałem tylko zatańczyć z tą… panią — bełkotał dalej, zwracając twarz na ojca.
— No już, już, niech pan odpocznie, przejdzie się gdzieś — kontynuował w delikatny sposób ojciec, odciągając delikwenta na bok.
Facet zniknął po chwili. Lucyna wyraźnie mu się podobała. Znowu poszliśmy zatańczyć wolny kawałek. Po powrocie stwierdziła, że musi wyjść do toalety. Wstała i zniknęła mi z pola widzenia. Kelnerzy zaczęli wnosić kolejne ciepłe danie. Minęła chwila, a jej nie było. Postanowiłem poczekać jeszcze chwilę, czułem się za nią odpowiedzialny. Rzuciłem okiem na zegarek. Było dwadzieścia po pierwszej. Coś mnie tknęło, żeby wstać i jej poszukać.
— Idę zobaczyć, gdzie jest — powiedziałem do ojca.
— Idź, idź, synku — odparła matka.
Przesuwałem się w kierunku korytarza, wzrokiem lustrując siedzących gości. Nie zauważyłem wśród nich podchmielonego Karola. Przyspieszyłem kroku. Toalety znajdowały się za załomem korytarza, w głębi hotelu. Rozglądałem się, szukając Lucyny, ale nie było jej. Dotarłem do załamania korytarza i usłyszałem czyjś głos.
— Proszę mnie puścić — dało się usłyszeć zza rogu.
Wytężyłem słuch.
— Co pan robi, proszę mnie… — głos urwał się nagle.
— Nie chciałaś tańczyć z Karolem, to teraz on zatańczy z tobą — usłyszałem męski głos.
Wysunąłem nos zza rogu. Moje przypuszczenia potwierdziły się. Tuż przy damskiej toalecie, przyparta do muru, stała Lucyna. Karol napierał na nią, lewą ręką dociskając jej ciało do ściany na wysokości barków, a jego dłoń zakrywała jej usta. Prawa ręka wędrowała pod rozcięciem sukni, przesuwając się po nodze ku górze. Starał się przesuwać dziewczynę w kierunku otwartych drzwi męskiej ubikacji. Lucyna próbowała odpychać delikwenta, ale była za słaba.
Nie myślałem, co robię. Szybkim krokiem ruszyłem w ich kierunku, działając machinalnie jak robot. Zajęcia z walki wręcz w szkole mogłem teraz wykorzystać w praktyce. Facet był lepiej zbudowany niż ja i miał większą wagę, ale posiadałem atut zaskoczenia, który postanowiłem wykorzystać.
Nie zwrócił uwagi, że się zbliżam, po drugie zrobiłem to tak szybko, że i tak nie zdążyłby zareagować. Obie ręce miał zajęte, prawa praktycznie dotarła już do pasa dziewczyny, zsuwając się w dół wraz z rajstopami i majtkami, które trzymał mocno w palcach.
Na krok przed nim rozłożyłem ręce szeroko, z otwartymi dłońmi. Gdy dłonie znalazły się symetrycznie po obu stronach jego głowy, na wysokości uszu, wykonałem silne, równoczesne i gwałtowne uderzenie w jego małżowiny uszne. To uderzenie potrafi obalić olbrzyma. Wpompowane gwałtownie powietrze przez uszy powoduje zaburzenie pracy błędnika, w wyniku czego traci się grunt pod nogami i następuje upadek z chwilową utratą orientacji. Tak wpajano na zajęciach i ku mojemu zadowoleniu, to zadziałało.
Karol po prostu osunął się na ziemię. Jednak ku przerażeniu Lucyny nie wypuścił z palców jej bielizny, którą pociągnął za sobą w dół. Rajstopy wraz z majteczkami zsunęły się dziewczynie do kolan. Suknia opadła, zakrywając jej zgrabne nogi i jednocześnie dłoń Karola. Będąc na ziemi, był mój. Lucyna pochyliła się, próbując uwolnić bieliznę z uchwytu jego palców. Nie dawała jednak rady.
— Pomóż mi — szepnęła.
Czas biegł, a Karol po chwili oszołomienia mógł za chwilę podjąć jakieś działania, a wtedy mój atut zaskoczenia znikłby.
Podniosłem prawą nogę, zgiąłem w kolanie i z całej siły uderzyłem całą powierzchnią podeszwy buta w jego łokieć. Jednocześnie wsunąłem dłoń pod sukienkę Lucyny, chwyciłem jego zaciśnięte na bieliźnie palce, powoli je odginając. Czułem dotyk jej kolana, czułem, że cała drży ze strachu. Przesuwałem palce po jej bieliźnie, która znajdowała się teraz na wysokości kolan. Była oswobodzona. Wyprostowałem się i przesunąłem ją ręką na bok.
— Podnosi się!! — ostrzegła mnie.
Byłem bokiem do niego. W momencie, gdy Lucyna odeszła na parę kroków, mogłem wziąć zamach prawą nogą i z półobrotu zadać cios. Karol podnosił się i był na czworakach, gdy cios stopą dotarł w okolice jego żeber na lewym boku. Jęknął z bólu.
— Zajebie cię, ty… — usłyszałem z jego ust.
Nie zdołał dokończyć, moja prawa pięść wylądowała na jego lewym policzku, tuż pod łukiem brwiowym. Łepetyna mu odskoczyła od siły uderzenia. Kończyny Karola straciły przyczepność i runął na prawy bok. Byłem jak w amoku. Kolejne kopnięcia lądowały na jego klatce piersiowej. Zwijał się, jęcząc z bólu. Któreś z kopnięć trafiło go w nos.
— Przestań, bo go zabijesz!!! — jęknęła Lucyna, obejmując mnie rękoma i odciągając od intruza.
Rzeczywiście miała rację, jeszcze chwila, a byłby poważnie uszkodzony. Leżał na podłodze, a z nosa wypływała strużka krwi. Coś mamrotał. Chciałem mu jeszcze przywalić, lecz objęty przez Lucynę pod pachami, czując, jak jej ciało całe drży, zaniechałem.
Usłyszałem zbliżające się kroki. Staliśmy, czekając, co się stanie. Dziewczyna trzymała mnie mocno, położyła głowę na moim ramieniu. Stała za moimi plecami, mocno przywierając do mnie ciałem. Poczułem się jak heros, zwycięzca, samiec, który obronił swoją wybrankę przed chucią innego samca. Tego, który leżał teraz na podłodze pokonany. Byłem dumny, a przywierająca do mnie dziewczyna potęgowała to odczucie, które było dla mnie niezwykle przyjemne. Zza rogu korytarza wyłonił się mój starszy kuzyn Benek. Stanął, jak wryty, widząc zaistniałą sytuację.
— Co tu się stało? — zapytał, podchodząc do nas.
— Próbował się dobierać, skurwysyn, do Lucyny — odparłem.
— A to pijaczyna, do mojej siostry też się przystawiał — odparł.
— Dawaj, go do kibla i niech sobie z nim młodzi robią porządek — zaproponował Benedykt.
— Nie, po co młodym psuć imprezę — wtrąciła się Lucyna.
Obaj z Benkiem wsadziliśmy poobijanego Karola do męskiej ubikacji. Sam przecież bardzo chciał tam się znaleźć. Podejrzewam jednak, że nie z nami. Zaczął coś mamrotać, gdy posadziliśmy go w kabinie na desce klozetowej. Zaowocowało to kolejnym ciosem w bok.
Lucyna pozostała na korytarzu. Zastawiliśmy drzwi od kabiny miotłą, tak aby nie wyszedł, opierając jej koniec o przeciwległą ścianę. Znaleźliśmy się na korytarzu. Z wnętrza kibla dochodziły lżenie i wulgaryzmy pod moim i Lucyny adresem. Postanowiłem, że wrócę i obiję mu ryja jeszcze raz.
— Szkoda ręki na gnoja, pójdę do świadka i nakreślę sprawę delikatnie, powiem, że widziałem to wszystko, a ty tylko obroniłeś swoją pannę, niech oni się nim zajmą i określą, co dalej — przedstawił swój plan Benek.
— Chodźmy do rodziców, nie mam zamiaru już dłużej tu być — dodała Lucyna.
Ruszyliśmy na salę razem. Benek podszedł do świadka i poprosił go na bok.
— Co was tak długo nie było? — zapytał ojciec.
Dałem ojcu do zrozumienia, żeby poszedł za mną na bok. Matka, zaniepokojona tą sytuacją, zaczęła wypytywać Lucynę, co się stało. Dziewczyna jednak nie była skłonna do rozmowy.
Dotarłem z ojcem na korytarz. Rodzic czuł, że stało się coś niedobrego. Doszliśmy do świadka rozmawiającego z Benedyktem.
—… I bardzo dobrze, że mu ktoś obtłukł ryja, bo już mu całkiem palma odbijała, kutas jeden głupi – usłyszeliśmy z ust świadka.
— Co z nim? — zapytałem.
— Są wynajęte dwa pokoje, władujemy go do jednego i zamkniemy na klucz, a rano dostanie jeszcze wpierdol, ode mnie — odparł świadek, klepiąc mnie po ramieniu.
Rozmowa trwała jeszcze chwilę. Ustalono, że nie będą nic mówić młodej parze, by nie psuć im zabawy. Do grona wtajemniczonych dołączył też brat ojca, a równocześnie tata Marka. Chciałem iść im pomóc przenieść Karolka.
— Zostań z Lucyną, damy sobie radę — powiedział ojciec, gładząc mnie po ramieniu. – Dobrze zrobiłeś – dodał.
Wróciłem do Lucyny. Siedziała, nic nie mówiąc. Matka za wszelką cenę chciała wiedzieć, co się stało. Nie puściłem jednak pary z gęby. Machnęła ręką.
— Chodźmy już stąd, proszę — poprosiła Lucyna, szepcząc mi do ucha.
Jej dłoń pod stołem dotknęła mojej dłoni. Nie mogłem jej odmówić.
— Dobrze, niech tylko wróci ojciec — odszepnąłem.
Tata powrócił po paru minutach. Zakomunikowałem rodzicom, że wychodzimy z wesela. Mama próbowała oponować, lecz stanowczy wzrok ojca odwiódł ją od kontynuowania tej próby. Pożegnaliśmy się z gośćmi, którzy siedzieli z nami przy stole, i ruszyliśmy w kierunku wyjścia. Zauważył to ojciec Marka. Gdy z szatni pobieraliśmy płaszcze, podszedł do nas wraz z młodymi. Pytania, dlaczego już wychodzimy, oraz argumenty, abyśmy jeszcze zostali, że to jeszcze wczesna pora, nie były nas w stanie przekonać.
— Jutro wyjeżdżam z rana i rozumiecie, muszę się wyspać — wybroniła nas Lucyna.
Ojciec Marka i mój stali z boku. Gdy młodzi ruszyli z powrotem do pozostałych gości, podeszli do nas, gdy byliśmy przed hotelem.
— Zaraz będzie taksówka — poinformował nas ojciec.
— Przepraszam panią za to, co się stało, naprawdę jest mi bardzo głupio za tego pana… — zaczął wujek.
To nie on był winny. Czuł jednak, że należy załagodzić tę sprawę. Starał się jak mógł.
— Prosiłabym o dyskrecję i niech pan nie mówi tego młodym — poprosiła.
— Ależ oczywiście, to naturalne, a ten cham jutro jeszcze dostanie od swoich — odparł wujek, wręczając jej zapakowane ciasto weselne.
Podjechała taksówka. Otworzyłem drzwi Lucynie. Wsiadła. Ojciec podszedł do mnie.
— Koncertowo obiłeś mu ryja, dumny jestem z ciebie — szepnął cicho.
Kątem oka zauważyłem, jak wujek płaci z góry taryfiarzowi za kurs.
— Usiądź obok mnie — poprosiła Lucyna.
Zrobiłem, jak chciała. Samochód ruszył. Wtuliła się w moje ramie. Zachlipała nosem. Teraz dopiero odreagowywała emocje. Nie bardzo wiedziałem, co robić, gdyż z jej oczu płynęły łzy.
— Już dobrze, już dobrze — szeptałem, gładząc ją po twarzy.
Moje ego znów rosło. Ona biedna wtulona we mnie. Taka bezbronna, zagubiona, wystraszona, a ja – opiekun tej biednej, ale jakże pięknej istotki. To podbudowywało mnie. Objęła moją twarz swoimi dłońmi, nie zwracając uwagi na kierowcę taksówki, i pocałowała mnie w usta.
— Dziękuję ci, dziękuję — szeptała w przerwach między pocałunkami.
Nic nie mówiłem. Było to przyjemne. Z lubością przyjmowałem jej pocałunki. Ręką głaskałem jej kruczoczarne włosy. Obawiałem się jednak bardziej odważnych pieszczot, bojąc się, jak zareaguje. Dzisiejsze zdarzenie na pewno nie było dobrym preludium do śmielszych posunięć z mojej strony. Czułem jednak, że te niewinne z pozoru uściski i pieszczoty stanowią wstęp do konkretniejszych działań w niedługiej przyszłości.
— No to jesteśmy na miejscu — oznajmił taryfiarz.
Wysiedliśmy, a ja podszedłem, chcąc zapłacić za kurs.
– Opłacone, poczekać na pana?
– Dobra, ale chwilkę to potrwa, odprowadzę panią tylko do domu.
— Spokojnie, zapłacono z naddatkiem — odparł.
Ruszyliśmy w kierunku klatki schodowej.
— Jak wyglądam? — zapytała, gdy dotarliśmy pod klatkę oświetloną blaskiem lampy.
Miała nieco rozmazany makijaż, szczególnie tusz na rzęsach.
— Tusz się rozmazał, to przez te łzy — odparłem szczerze. Wyciągnęła z torebki chusteczki. Powoli wycierała oczy —Już dobrze – powiedziałem po chwili.
— Słuchaj, przyjdź jutro do mnie, rodzice wyjeżdżają rano do ciotki i wrócą dopiero w nocy. Jestem twoją dłużniczką, gdyby nie ty… – mówiła, a ja zauważyłem, że łzy znów napływają do jej brązowych oczu.
— Nie myśl o tym, już wszystko dobrze, nie płacz, proszę, będę, o której tylko chcesz — odpowiedziałem, nie chcąc dopuścić, by znów zaczęła płakać.
— Dobrze, o czternastej — zaproponowała.
Oboje wiedzieliśmy, że nie pójdziemy na poprawiny, mimo zaproszenia od młodych i ich rodziców. Co prawda, gdy Lucyna powiedziała, że wyjeżdża, zaproszono mnie solo, lecz nie miałem zamiaru tam iść. Kiwnąłem głową na znak, że przyjdę. Wsiedliśmy do windy. Objęła mnie w niej ramionami za szyję i całowała po policzku.
— Dziękuję ci — powtarzała.
Odprowadziłem ją pod same drzwi. Wyjęła klucze z torebki i otworzyła zamek. Nim zniknęła we wnętrzu mieszkania, pocałowała mnie w usta.
— Do jutra, czekam — szepnęła na koniec.
— Do jutra — odparłem rozpromieniony.
Taksówką dojechałem do domu. Mnie też puściły emocje. Podwójne. Adrenalina powracała do stanu normalności po starciu z Karolkiem, testosteron po spotkaniu z Lucyną. Sam zastanawiałem się, dlaczego wcześniej nie dostrzegłem w niej takiej kobiety. Może dlatego, że w szkole ubierała się jak wszystkie nauczycielki? Sam nie wiedziałem i byłem na siebie zły. Usiadłem w pokoju, będąc sam. Z barku wyciągnąłem butelkę wódki, nalałem do literatki i jednym haustem pochłonąłem dawkę alkoholu. Miałem ochotę się urżnąć. Alkohol rozgrzał moje wnętrze i uspokoił nerwy. Wypiłem jeszcze jedną pięćdziesiątkę i położyłem się spać.
Gdy zamknąłem oczy, widziałem ją, Lucynę. Nawet we śnie marzyłem o niej.
Wstałem gdzieś po jedenastej. Rodzice jeszcze leżeli w łóżku. Niedziela zapowiadała się słonecznie. Zjadłem przyrządzone przez siebie śniadanie, a potem wziąłem szybki prysznic. Gdy skończyłem, cały dom już był na nogach. Matka, zła, że nie wie, co się stało, nie dawała za wygraną.
— Czy ktoś mi powie, co się wczoraj wydarzyło? — skierowała pytanie do mnie.
— Nic — odparłem.
— Przecież widzę, że coś się stało — kontynuowała.
— A dajże już spokój — wtrącił się ojciec.
Widząc, że nic nie wskóra, poszła do pokoju. Zostałem z ojcem sam w kuchni.
— Nie idę na poprawiny, to chyba jasne, umówiłem się z Lucyną, trzeba jakoś załagodzić tę sprawę — stwierdziłem.
— Bardzo dobrze synu, tak też myślałem, Ty idź do niej i przeproś w imieniu naszej rodziny, choć to nikt od nas, ale pasuje tak zrobić, ja z bratem załatwimy sprawę z tym bucem — odparł i wręczył mi pieniądze.
— Ale po co? — zapytałem.
— Na kwiaty — usłyszałem.
Gdy do matki doszło, że nie idę na poprawiny, zezłościła się nie na żarty. Ojciec, jednak był moim adwokatem.
— Nie wiesz, to się nie odzywaj, ma chłopak rację i nie ma dyskusji — uciął lament matki.
Pod blok dotarłem kwadrans przed terminem spotkania. Po drodze kupiłem bukiet róż i czerwone półsłodkie wino. Ojciec sypnął groszem, więc należało wykorzystać jego hojność. Już miałem wejść do klatki, lecz przypomniałem sobie o czymś. Obok bloku była otwarta budka „Ruchu”.
— Paczkę prezerwatyw poproszę — powiedziałem, schylając się do okienka.
Wsunąłem kondomy do kieszeni marynarki. Miałem nadzieję, że z tego spotkania coś wyniknie. Punktualnie o czternastej nacisnąłem przycisk dzwonka. Bukiet róż ustawiłem w pozycji kwiatami do góry. Usłyszałem odgłosy ruchu za drzwiami. Lucyna otwarła drzwi.
— To dla ciebie z wyrazami przeprosin za wczorajszą sytuację — powiedziałem, wręczając jej bukiet i butelkę wina.
— Wejdź, jakie piękne, nie trzeba było, przecież to nie ty, to ja powinnam ci podziękować — odparła.
Wszedłem do wnętrza mieszkania. Zlustrowałem ją wzrokiem. Znów wyglądała ślicznie. Miała na sobie szarawą sukienkę długości powyżej kolan, z odkrytymi ramionami i marszczeniami przy niezbyt dużym dekolcie. Jej nienaganną sylwetkę podkreślał szeroki czarny pasek w talii. Sukienka była idealnie dopasowana do jej sylwetki w górnej partii ciała, a jednocześnie luźniejsza w pasie i biodrach, dzięki czemu nie krępowała ruchów. Z tyłu miała delikatne rozcięcie dokładnie pomiędzy nogami. Nogi okrywały cieliste rajstopy. Jedynie kapcie na stopach psuły ten boski widok. Rozpuszczone włosy spływały po plecach. Elegancka, mająca klasę kobieta prowadziła mnie za rękę do pokoju. Na stole stał półmisek z weselnym ciastem, talerzyki, sztućce oraz szklanki. Usiadłem. Wyszła do kuchni, odprowadzona moim wzrokiem.
— Czego się napijesz?
– Poproszę kawę, zwykłą sypaną, bez dodatków.
Wróciła po chwili, niosąc dwie filiżanki kawy. Usiadła na krześle obok mnie i dotknęła mojej dłoni.
— Wiesz, teraz ochłonęłam po tym, co było wczoraj — zaczęła.
— Nie wracajmy do tego — odparłem, gładząc jej dłoń.
— Właśnie, że trzeba wrócić, bo gdyby nie ty… — kontynuowała.
Zobaczyłem, że jej ciało znów zaczyna drżeć. Przeżywała to jeszcze raz, chcąc się komuś wygadać. Dotknąłem wewnętrzną częścią dłoni jej policzka i zacząłem gładzić.
— Spokojnie, po to tam byłem, nie ma po co wracać do tego wydarzenia — szepnąłem.
— Ja zdałam sobie sprawę, że gdyby nie ty, to on by mnie… zgwałcił — dokończyła.
— Na szczęście mu w tym przeszkodziłem — odparłem bez namysłu.
Gładziłem jej policzki, patrząc jej w oczy. Widziałem, że znów napływają tam łezki. Dotknęła moją twarz swoimi delikatnymi palcami.
— Jestem ci bardzo wdzięczna — szepnęła i pocałowała mnie w usta.
Objąłem ją za głowę i zacząłem dotykać jej włosów. Pocałunek trwał długo. Nasze usta nie chciały się od siebie uwolnić.
— Chodźmy na spacer, szkoda stracić tak ładnego popołudnia — zaproponowała.
To stwierdzenie mnie trochę ostudziło, gdyż byłem już nieco podniecony. Penis w spodniach przebudzał się z letargu. Delikatne bodźce w postaci pocałunków podziałały na moją wyobraźnię.
— Dobrze — odpowiedziałem.
Założyła czarne szpilki i ruszyliśmy w kierunku rzeki przepływającej niedaleko. Trzymając się za ręce, szliśmy wałem przeciwpowodziowym wzdłuż biegu rzeki. Objęła mnie wpół prawą ręką, przysuwając się bliżej. Objąłem ją w talii. Szliśmy bez słów. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się, całując się. Powtarzała słowa podziękowania, a ja mówiłem, że to normalne. Gładziła moje policzki, odwzajemniałem się tym samym.
O dziwo poczułem w sobie duszę romantyka. Skrywany we wnętrzu romantyzm, potrzeba czułości i bliskości innej osoby. Wstydziłem się wcześniej tego, zgrywając twardego, okrytego hermetycznym, nieprzepuszczającym uczuć pancerzem twardego żołnierza.
Po godzinie wróciliśmy do domu. Usiedliśmy obok siebie na sofie. Przez chwilę patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Ona pierwsza zaczęła dotykać moich ramion. Odwzajemniłem się, ujmując ją w pasie obiema dłońmi. Jej wąska kibić była delikatnie pieszczona przez materiał sukienki. Kolejny długi pocałunek. Czułem rosnącą falę podniecenia. Te delikatne pieszczoty rozgrzewały mnie.
— Napijmy się wina — szepnęła.
Przyniosła z kuchni korkociąg i dwa kieliszki, a następnie zniknęła, wracając z dwiema długimi świeczkami. Położyła je na stole i zapaliła.
— To dla ciebie, w podzięce — powiedziała.
Otworzyłem wino i drżącymi rękoma napełniłem oba kieliszki. Ująłem je w dłonie i podałem jej jeden. Dotknęła delikatnie ustami szkła kieliszka, a potem odłożyła go na stół, zsunęła szpilki z nóg i usiadła bokiem do oparcia sofy, podkurczając nogi. Usiadłem tuż obok niej, odkładając kieliszek. Jej dłoń dotknęła mojej głowy i karku, a ja poczułem gęsią skórkę na szyi. Odruchowo przekrzywiłem głowę, dotykając jej dłoni maksymalną powierzchnią policzka. Siedzieliśmy bokiem na sofie naprzeciw siebie. Moja lewa dłoń powędrowała na jej prawe kolano. Starałem się być delikatny i niezbyt natarczywy. Nie zaoponowała. Gładziłem kolano okryte nylonem rajstop. Druga dłoń nieśmiało przesunęła się, obejmując prawą pierś. Objęła oboma dłońmi mój kark. Ponownie nasze usta spotkały się w czułym pocałunku. Przesuwałem dłoń po nodze w kierunku uda, a materiał sukienki wskazywał, dokąd dotarłem, odsłaniając zgrabne nogi. Jej dłonie zsunęły się niżej, obejmując mnie w pasie.
— Jesteś piękna — szepnąłem, lecz natychmiast zamknęła mi usta kolejnym pocałunkiem.
Czułem, jak mój penis szaleje ukryty pod materiałem spodni. Wiedziałem, że za chwilę eksploduje mi między nogami. Dziewczyna pozwalała mi posuwać się coraz śmielej. Moja dłoń dawno dotarła do uda, gładząc je delikatnie, a druga obejmowała ukrytą pod materiałem pierś, uciskając ją lekko. Tłumiłem w sobie pośpiech. Gdzieś obiło mi się o uszy, że kobiety lubią delikatnie i wolno delektować się pieszczotami. Preferują długą grę wstępną, a klimat jest ważny. Kłóciło się to z moimi hormonami, które buzowały w organizmie, pragnąc, abym jak najszybciej przeszedł do fizycznego zbliżenia.
Delikatnie odsunęła mnie od siebie. Poddałem się jej działaniu. Odsunąłem usta od jej gibkiej szyi, którą wcześniej całowałem. Popatrzyliśmy na siebie. Czułem tę chemię pomiędzy nami. Byłem rozpalony na twarzy. Wstała z sofy.
— Poczekaj, zaraz wrócę — powiedziała słodko i zniknęła w łazience.
Wszystko wskazywało na to, że oboje tego chcemy. Nie miałem podstaw, żeby myśleć inaczej. Przyzwolenie na pieszczoty, pocałunki, głaskanie. Nawet nastrój w pomieszczeniu wyraźnie wskazywał na to, że oboje pragniemy zbliżenia.
Postanowiłem nie czekać dłużej. Byłem już wystarczająco podniecony i gotowy na stosunek. Lucyna z pewnością w łazience przygotowywała się do tego aktu. Należało działać szybko i zdecydowanie. Wszak wszystkie znaki, które mi dawała, miały wyraźny podtekst.
Zrzuciłem z siebie marynarkę i zacząłem rozpinać guziki koszuli. Po chwili i ta wylądowała na ziemi. Jednym ruchem dłoni ściągnąłem z siebie podkoszulek, przewieszając go przez oparcie krzesła. Będąc bez butów zgrabnie zrzuciłem z siebie spodnie, zsunąłem skarpety. Teraz, w samych slipkach, pod którymi sterczał mój organ, stanąłem przy drzwiach łazienki w takim miejscu, że gdy je otworzy, zakryję się ich płaszczyzną.
Zastanawiałem się, czy pozostać w slipkach, czy też całkiem nago. Rzut oka na maleńką plamkę na przodzie slipek przekonał mnie do pozbycia się ich. Kompletnie nagi, ze stojącą fujarą, czekałem na wyjście Lucyny. Usłyszałem szum wody za drzwiami. Jeszcze chwila i drzwi się otworzyły, zasłaniając mnie.
— Gdzie jesteś? — usłyszałem pytanie.
— Tutaj, kochanie — odparłem i wysunąłem się zza drzwi.
Całkiem nagi, przywarłem od tyłu do jej ciała. Moje ręce wsunęły się pod jej pachy, obejmując obie piersi. Usta łapczywie wessały się w kark. Ku mojemu zdziwieniu, Lucyna była ubrana. Zobaczyła moje porozrzucane ubrania i poczuła, jak mój sterczący fallus ociera się o materiał jej sukienki.
– No co ty – usłyszałem jej szept.
Pieszczoty karku były dla niej bardzo przyjemne, gdyż odciągnęła głowę do tyłu. Muskałem aksamitną skórę jej karku, a dłonie delikatnie ugniatały ukryte pod materiałem i biustonoszem piersi.
— Przecież oboje tego chcemy — szepnąłem.
Poczułem, jak dociska pachami moje ręce na wysokości łokci do swojego ciała. W ten sposób ograniczała ruchy moich rąk do strefy piersi i brzucha. Stojąc, skrzyżowała nogi. Nie wiedziałem, dlaczego to czyni. Chciałem rozebrać ją i przystąpić do bardziej zdecydowanych działań. Teraz dopiero oceniłem swoją pozycję. Stojąc za nią, nie miałem możliwości jej rozebrać. Suwak sukienki znajdował się z tyłu, a moje ręce, wsunięte pod pachy i zakleszczone, miały ograniczony zasięg. Napierałem na nią ciałem, ocierając się penisem o materiał sukienki. Czułem pewien dyskomfort, będąc całkowicie nagi, gdy ona była ubrana.
– Pragnę cię Lucyna.
Delikatnie próbowałem wysunąć ręce spod jej pach. Nie dało rady. Nie chciałem robić tego siłowo. Lucyna wyprężała szyję w odpowiedzi na muśnięcia moich ust. Jej ciało delikatnie się kołysało. Materiał sukienki ocierał sterczący organ i skórę moszny. Obawiałem się, że napływający do ptaszka preejakulat za chwilę upaćka z tyłu jej sukienkę.
Sytuacja stawała się dla mnie niezręczna. Nie posuwałem się ani krok do przodu. Byłem na siebie zły, że wybrałem ten wariant podejścia od tyłu. Kierowałem się faktem, że frontalny widok nagiego mężczyzny po jej wyjściu z łazienki może być dla niej zbyt silnym bodźcem. Czułbym się wtedy jak ekshibicjonista w parku, w momencie odkrycia poły płaszcza. Wydawało mi się, że takie delikatne objęcie z tyłu, rozebranie jej i wzajemne przebywanie nago jest o wiele bardziej romantyczne. Dodatkowo miałem nadzieję, że z łazienki wyjdzie naga lub już częściowo rozebrana, zostając w biustonoszu i majteczkach.
— Pragnę cię, Lucynko, proszę, zróbmy to, na co oboje mamy ochotę — ponowiłem propozycję.
— Ale ja nie mogę — szepnęła.
Całkowicie zgłupiałem. Przestałem ugniatać jej piersi. Nie wiedziałem, dlaczego to czyni.
— Jak to nie możesz? — zapytałem.
Poczułem, że ucisk jej pach zmalał. Korzystając z tego wysunąłem obie ręce. Dziewczyna obróciła się do mnie przodem. Staliśmy naprzeciw siebie. Ja kompletnie nagi, ona kompletnie ubrana. Omiotła mnie wzrokiem. Nastąpił impas. Oceniała moją sylwetkę, a jej wzrok przez długi czas zawieszony był na moich genitaliach.
— Naprawdę nie mogę — usłyszałem.
— Ale powiedz mi, dlaczego, przecież te pocałunki, wzajemne pieszczoty to nic nie znaczyło? — próbowałem uzyskać od niej konkretną odpowiedź.
Opuściła wzrok. Poczułem się jeszcze bardziej zmieszany. Moje podniecenie opadało. Penis powoli opadał, stercząc teraz w linii prostopadłej do mojego ciała.
— Powiedz mi proszę, czy zrobiłem coś nie tak, czy czymś cię uraziłem? Powiedz mi, bo zwariuję – nalegałem.
Podniosła wzrok i popatrzyła w moje oczy.
— To nie tak jak myślisz, jesteś naprawdę delikatny i wszystko, co robisz… ale zrozum, że ja nie mogę — odpowiedziała cicho.
— Nie możesz, czy nie chcesz? — zapytałem.
— Nie mogę — odparła szybko.
— Dlaczego, powiedz mi błagam dlaczego? — ponowiłem pytanie.
Wbiła wzrok w ziemię. Nastała chwila ciszy.
— Nie mogę, gdyż mam… okres — powiedziała to tak cicho, że ledwo usłyszałem.
Moje odczucie najlepiej określi stwierdzenie: „To koniec miłości, majtki na dupę”. Wszystko brałem pod uwagę, kalkulując, dlaczego odmawia współżycia, zapominając o tej fizjologicznej przypadłości kobiet.
Rozumiałem ją całkowicie. Wściekły byłem na siebie i tylko na siebie. Uzmysłowiłem sobie dopiero teraz, w jakim celu poszła do łazienki. Poczułem się jak głupek. Myślałem tylko o sobie. Dużo nie różniłem się od Karolka. Fala złości ogarnęła mój umysł. Bez słowa odwróciłem się i ruszyłem tam, gdzie leżały moje slipki. Pochyliłem się, sięgając ręką po nie.
— Co robisz? — zapytała.
— Ubieram się — odpowiedziałem krótko.
Ku mojemu zaskoczeniu podeszła do mnie. Jej dłonie dotknęły moje nagie pośladki. Odwróciłem głowę w jej kierunku.
— Nie rób tego, proszę, przecież nie mogę cię tak zostawić — szepnęła.
Teraz już całkowicie zgłupiałem. Delikatnie dotykała moich pośladków. Penis ponownie stawał się większy.
— Ale… — wydukałem.
Zamknęła mi usta pocałunkiem. Wypuściłem slipki z dłoni i odwróciłem się twarzą do niej. Jej dłonie objęły fallusa i jądra. Delikatnie dotykała mój sterczący organ, przesuwając dłoń od żołędzia do nasady. Druga z dłoni ocierała skórę moszny.
— Myślałeś, że po tym, co dla mnie zrobiłeś, tak cię zostawię, głuptasie?
Kiwnąłem głową twierdząco. Byłem zaskoczony tą sytuacją. Teraz to ona przejęła inicjatywę.
— Przecież, gdyby nie ty, nie chcę nawet myśleć, co by się stało. Zaprosiłam cię specjalnie, aby ci się zrewanżować, ale… ten okres przyszedł trochę wcześniej, niż przewidywałam, i dlatego… rozumiesz – szeptała mi do ucha.
Jej dłonie przesuwały się teraz po klatce piersiowej. Wewnętrzną częścią dłoni wykonywała koliste ruchy, drażniąc moje małe brodawki. Objąłem ją rękoma, dłońmi, obłapiając za pośladki. Postanowiłem poddać się jej. Miałem nadzieję, że wie, co robić.
— Nie mogę pozwolić byś z tak rozchwianymi hormonami wyszedł, stąd — szepnęła.
Gładziła mój kark. Było to przyjemne. Czułem ciarki na skórze. Zsunąłem dłonie niżej, do kolan. Po chwili wędrowały po jej nogach w górę, unosząc jednocześnie materiał sukienki. Dotyk nóg okrytych delikatnym materiałem rajstop działał na mnie pobudzająco. Penis stawał się wilgotny, a skórka delikatnie zsunęła się ukazując czubek żołędzia.
— Zajmę się tobą, zobaczysz będzie cudownie, jestem ci to przecież winna — szeptała.
Poczułem jednocześnie delikatne ugryzienie w ucho. Poczułem falę przyjemności. Było to nad wyraz subtelne i delikatne kąsanie. Nie mówiłem nic. Moje dłonie posuwały się coraz wyżej docierając do jej ud.
— Rozepnij mi sukienkę — poprosiła.
Drżącymi rękoma odsunąłem zamek sukienki.
— Ty cały drżysz — zauważyła.
Rzeczywiście moje ciało, drżało. Nie z zimna – w pokoju było ciepło. Drżałem z podniecenia. Lucyna wykonała ruch ramionami i z moją pomocą sukienka zsunęła się na ziemię. Pozostała w czarnym biustonoszu, rajstopach i majteczkach. Wsunąłem rękę pomiędzy jej uda. Poprzez rajstopy i figi poczułem grubość podpaski.
— Widzisz, że nie kłamię, rozepnij biustonosz.
Z tą częścią garderoby zawsze miałem kłopoty. Te hafteczki były utrapieniem dla moich drżących palców. Pomogła mi, widząc moje nieporadne ruchy. Miseczki biustonosza odskoczyły od ciała, uwalniając cudowne piersi. Nie mogłem się powstrzymać. Pochyliłem głowę i zacząłem ustami ssać brodawkę. Najpierw jedną, a potem drugą. Czułem jak stają się coraz większe i bardziej twarde. Dłońmi chwyciłem ją za łopatki i przyciągnąłem bliżej siebie. Ptaszek ocierał się o majteczkową część rajstop, pozostawiając na materiale nylonu delikatne kropelki swojej wydzieliny. Cała moja twarz wniknęła między krągłe piersi. Poczułem jak rękoma mierzwi moje włosy na głowie. Jak szalony całowałem obie piersi. Lucyna coraz silniej przebierała palcami w moich włosach.
— Dobrze już dobrze, chodźmy na sofę — zaproponowała.
Oboje usiedliśmy na sofie. Wzrokiem pożerałem jej piersi. Były cudowne, krąglutkie, okryte delikatną skórą. Sterczące na baczność brodawki dawały informację, że jest podniecona.
— Połóż się wygodnie.
Ułożyłem się na sofie, opierając głowę o oparcie. Byłem ciekawy, jaki ma plan. Podeszła do stolika i podała mi kieliszek z winem. Uśmiechnęła się wręczając mi go.
— Rozluźnij się, nie bądź taki spięty — szepnęła i wypiła łyk wina.
Łapczywie wypiłem wino z kieliszka do dna. Byłem cały rozpalony. Kobieta usiadła w drugim końcu sofy. Podobnie jak ja oparła się plecami o jej oparcie.
— Zsuń nogi i je rozszerz — poleciła.
— Co ty chcesz zrobić? — odważyłem się na pytanie po długiej chwili milczenia.
— Zobaczysz, będzie cudownie — odszepnęła.
Nie pytałem już dalej. Zdałem się na nią. Posłusznie podkurczyłem nogi i rozszerzyłem je, opierając prawą o oparcie sofy. Ona wyprostowała swoje nogi pomiędzy moimi rozwiedzionymi kończynami, tak że obie jej stópki dotknęły moich genitaliów.
— Co masz zamiar… — zacząłem.
— Zaufaj mi — odparła.
Jej stopy drażniły sterczącego penisa. Wodziła paluszkami nogi po moich jądrach, przesuwając je delikatnie. Druga ze stóp odchylała sterczącego ptaszka we wszystkie możliwe strony. Bodziec ten w połączeniu z delikatnym dotykiem nylonu rajstop był silny i przyjemny. Poczułem mrowienie na plecach. Rozszerzała palce uwięzione w rajstopce, chcąc zsunąć mi napletek. Wilgotny fallus pozostawiał na nylonie delikatne kropelki śluzu. Poddawałem się z lubością tym pieszczotom. Było mi dobrze. Patrzyłem na ruszające się jej stópki, buszujące przy moim penisie i mosznie. Miałem na widoku jej zgrabne nogi w rajstopach i prześliczne krągłe piersi.
Zsunęła stopy razem, obejmując podeszwą stóp penisa. Był teraz ukryty w utworzonym, że stópek gniazdku. Delikatnie ruszyła nimi, ściągając mi napletek z żołędzia. Westchnąłem. To było cudowne odczucie. Miarowo zaczęła wykonywać symetryczne ruchy swoimi stopami na moim organie. Czułem dotyk jej stóp od pięt, aż po koniuszki paluszków. Tymi właśnie paluszkami dodatkowo zamykała stworzone gniazdeczko dotykając odsłoniętej główki żołędzia. Przesuwający się nylon dawał dodatkowe przyjemne bodźce. Zacząłem mocniej oddychać. Jej stópki poruszały się coraz szybciej. Czasami fallus wysunął się spomiędzy nich. One jednak natychmiast go obejmowały, kontynuując swe dzieło.
Teraz zobaczyłem, że objęła swoimi dłońmi piersi. Wykonywała ruchy koliste na nich, drażniąc sutki wewnętrzną częścią dłoni. Ten widok działał na mnie bardzo podniecająco. Pieściła się sama. Byłem trochę zły, że to nie ja drażnię te przecudne cycuszki. Byłem biernym uczestnikiem tej gry. Czułem się fantastycznie. Coś takiego przeżywałem pierwszy raz. Nie miałem pojęcia, że stymulacja moich narządów stopami potrafi przynieść takie doznania. Ruchy stóp nieco spowolniały.
— Weź je w dłonie i teraz ty popracuj — powiedziała.
Położenie, w jakich miała nogi podczas stymulowania penisa nie było naturalne ani wygodne. Widocznie zaczęła odczuwać zmęczenie nóg. Objąłem obiema dłońmi jej stopy, przyciskając lekko do organu. Delikatnie zacząłem poruszać biodrami, przejmując na siebie aktywną formę działania. Jednak, leżąc plecami na sofie nie za bardzo mogłem wykonywać głębokie pchnięcia. Wiązało się to z koniecznością unoszenia całej miednicy do góry. Pchnięcia z początku głębokie z czasem stały się płytsze, a dodatkowo malała ich częstotliwość. Organizm wręcz przeciwnie domagał się szybkich głębokich pchnięć, które wzmagałyby podniecenie.
— Klęknij, będzie ci wygodniej — powiedziała, widząc, że moje ruchy tracą na sile i szybkości.
Palcami stymulowała swoje sutki. Był to cudowny widok. Przymykała przy tym oczy jak kotka. Podniosłem się wypuszczając jej stopy z moich dłoni. Klęknąłem wyprostowany. Lucyna zgięła nogi w kolanach i objęła stopami penisa. Biedak był calutki wilgotny. Nylon rajstop na jej stopach był już nieźle wilgotny. Objąłem jej stopy dłońmi i utrzymując tak misterne miejsce dla mojego ptaszka zacząłem wykonywać mocne i głębokie ruchy biodrami w przód i w tył. Było teraz mi o wiele wygodniej. Palcami rąk pieściłem jej kostki u stóp. Czułem ogarniająca mnie falę przyjemności. Słyszałem głębokie oddechy Lucyny drażniącej swoje piersi. Jej koliste ruch na piersiach były coraz bardziej szybkie. Ugniatała je dość mocno. Oboje wpadliśmy w uczucie ogromnej przyjemności. Ona z zamkniętymi oczyma tarmosiła swoje piersi, wydając odgłosy rozkoszy. Teraz mój ptaszek wykonywał ruchy pomiędzy jej stopami, które były w płaszczyźnie równoległej do mego ciała. Drażniony był dolną płaszczyzną stóp od końca palców do pięty. Główka poruszała się miarowo chowając się i ukazując po chwili. Czułem, że nadciąga wytrysk.
— Aaaa, aaaa — jęczałem z rozkoszy.
— Ooo, Ooooo — wtórowała mi Lucyna.
Jedna z jej dłoni wsunęła się pod rajstopy i majtki w okolice krocza. Widocznie też już nie mogła wytrzymać, a stymulacja piersi nie wystarczała. Poczęła wykonywać tam okrężne ruchy. Na naszych twarzach zagościł grymas rozkoszy. Wykonywałem ruchy coraz szybsze, dodatkowo, by wzmóc bodźce, poruszałem też dłońmi stopy Lucyny. Dochodziłem. Głębokie szybkie oddechy, sapałem Poczułem tę falę przyjemności przeszywającą całe ciało.
— O taaaaak, Ooo ooo — wyrwało mi się.
Nic nie mogło już powstrzymać napływającej fali ładunku nasienia. Ten dreszcz uczucia orgazmu, ta bliżej nie do opisania fala wspaniałości. Mimowolne skurcze i spazmy przeszywające całe ciało od stóp do głów.
Z penisa wystrzeliła sperma. Jeszcze dwa może trzy pchnięcia, grymas przyjemności, skurcze okolic brzucha. Ładunek nasienia wylądował na jej nogach. Lśnił się na tych cudownych nóżkach pokrytych rajstopami. Wyciekające kolejne porcyjki wypływały na stopy. Penis był w tylnym położeniu okryty nylonowym płaszczykiem jej stóp.
— Chodź do mnie błagam — szepnęła rozkosznie.
Rozszerzyła nogi i tracąc podparcie o jej stopy runąłem na nią, lądując na jej ciele pomiędzy rozwiedzionymi nogami. Oplotła mnie momentalnie nimi, łącząc je na wysokości mojego krzyża.
— Pieść je, pieść — jęczała, naprowadzając moje dłonie na piersi.
Wbiła swoje usta w moje. Nakryłem ją ciałem, ugniatając i pieszcząc obiema dłońmi piersi. Czułem jak tam w dole między swoimi nogami wykonuje okrężne ruchy, masując swój cudowny guziczek, który nie było mi dane dotknąć. Stymulując się tam na dole drażniła również penisa, który po moim przywarciu do niej znalazł się dokładnie na tej wysokości. Jej wolna dłoń mocno objęła mnie, a dłoń wbiła się w moje plecy.
Przerwała pocałunek.
— Aaaa, aaaaa, jeszcze… mocniej… błaaaagam — jęczała.
Mocno i wyraziście uciskałem jej piersi. Zsunąłem głowę w dół i zacząłem ustami szukać sutka, liżąc jej skórę na piersiach. Przyśpieszyła ruchy dłonią, mocniej stymulując łechtaczkę. Mój ptaszek pomimo takich bodźców malał. Wbiła się palcami w moje plecy. Jej zaplecione na moim krzyżu nogi mocniej chwyciły mnie w swoiste kleszcze.
— Taaaaak, Ooo ooo, Aaaaaaa — wydawała nieartykułowane odgłosy.
Jej ciało przeszyły dreszcze. Wykonała parę gwałtownych ruchów miednicą. Dłoń w kroczu przestała wykonywać ruchy i teraz wyciągnięta powędrowała na mój pośladek.
Pocałowałem ją. Patrzyliśmy sobie w oczy. Oboje zmęczeni, lecz jakże szczęśliwi.
— Było cudownie, dziękuję — szepnąłem.
— Ja też dziękuję — odpowiedziała, całując mnie w policzek.
Czułem, jak moje ciało ją przygniata. Podniosłem się na rękach, a ona zwolniła uścisk nóg. Wstałem. Całe rajstopy upaćkane były nasieniem. Kropelki spermy wyraźnie zaznaczały ślad, gdzie buszował mój fallus. Tych białawych punkcików nie dało się nie zauważyć.
– Kocham cię – szepnąłem, patrząc na nią.
Speszyła się i usiadła na sofie. Podniosła biodra i zaczęła ruchem dłoni rolować rajstopy ku dołowi.
— Widzę, że twój rozbójnik wrócił do normalnego rozmiaru — powiedziała, spoglądając na mnie.
Rzeczywiście, mój organ swobodnie zwisał. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Zsunęła rajstopy z nóg, wstała i podeszła do mnie.
— Daj, to go wytrę, strasznie się dziś napracował — powiedziała.
Palcami ściągnęła napletek z główki, a drugą dłonią otarła żołądź, a następnie całą resztę. Pogładziłem ją po włosach, a ona przysunęła policzek do mojej dłoni.
— Nie mówiłam, że będzie cudownie?
Jeszcze nigdy tego nie przeżyłem – odpowiedziałem.
Uśmiechnęła się serdecznie i pogładziła mój policzek.
— To footjob, głuptasie, chyba stanowczo lepszy niż ręczna robota, tak myślałam, że jeszcze tego nie znasz — odpowiedziała.
— To było… nie do opisania — odparłem, nie kryjąc zachwytu.
— Mogło być jeszcze lepiej, ale widzisz, moja miesiączka wszystko popsuła — dodała z nutką żalu.
Przytuliłem ją do siebie, oboje objęliśmy się ramionami.
— Nie przejmuj się, nigdy nie miałem takiego orgazmu — powiedziałem szczerze.
— Idź się wykąp — odparła.
Odwróciłem się i ruszyłem w stronę łazienki.
— O Jezu, to ja cię tak podrapałam — usłyszałem za plecami.
Rzeczywiście, poczułem pieczenie na plecach, dokładnie w miejscu, gdzie obejmowała mnie dłońmi. Podeszła do mnie i dotknęła pleców w miejscu rany. Poczułem złożony tam pocałunek.
— Przepraszam, musiałam to zrobić, gdy byłam… no w fali… uniesienia. — usłyszałem.
Odwróciłem się do niej twarzą. Miała minę dziewczynki, która przed chwilą coś zbroiła i teraz się tego wstydzi.
— Nie szkodzi, będę miał pamiątkę naszego spotkania — odpowiedziałem.
Podniosła wzrok, trzymając w dłoni zrolowane rajstopy.
— Tobie też zostawiłem część siebie na nich — powiedziałem, wskazując palcem na nylonki w jej dłoni.
Oboje roześmialiśmy się. Zniknąłem w łazience. Wzięliśmy kąpiel osobno, a po niej wypiliśmy jeszcze po lampce wina, wymieniając pocałunki na pożegnanie, po czym wyszedłem z mieszkania.
Z perspektywy czasu błogosławię fakt, że miała wtedy miesiączkę. Gdyby nie to, prawdopodobnie nigdy nie poznałbym tak wyrafinowanej techniki, jaką jest footjob. Być może do końca życia nie doświadczyłbym tej nieopisanej rozkoszy. Dopiero wgryzałem się powoli w cudowny świat seksualnych doznań.
Ten akt do dzisiaj plasuje się na wysokiej pozycji w moich doświadczeniach. A pomyśleć, że gdyby okres nadszedł w przewidywanym terminie, to…
Co wtedy? – zostawiam pod Wasze przemyślenia Drodzy Czytelnicy.
2 komentarze
andkor
Bardzo fajne opowiadanie trochę czasu mnie nie było a tu ciekawe opowiadanie.
Pozdrawiam Andrzej
Jammer106
@andkor przegapiłeś też chyba cykl "Lubieżnicy" - jest na Głównej. Pozdrawiam.
andkor
@Jammer106 Na pewno przeczytam.
Hart
A co było po tym? Jak zawsze pełne pasji z odrobiną nostalgii za mijającym czasem . Jak dla mnie 👍🏻. Będzie cdn?