Federacja Patriotów rozwaliła konkurencję w pył. Polityczny plankton próbował protestować, ale wyniki były jednoznaczne: Polska chce wolności. Prawdziwej wolności, nie tych unijnych bzdur o regulacjach i „solidarności społecznej”. Kto bogaty – niech sobie radzi. Kto biedny – to jego problem. Naturalna selekcja, stary dobry darwinizm społeczny w najczystszej postaci.
Podniósł szklankę w niemym toaście do swojego odbicia w wielkim panoramicznym oknie. „Premier Heinz” – jak to brzmiało. Mocno, pewnie, jak tytuł filmu akcji. A przecież wszystko zaczęło się od kilku prostych obietnic: niższych podatków, mniej biurokracji, więcej wolności. Przekaz prosty jak pałka teleskopowa w dłoni kibola.
W pokoju, przy stole z masywnego dębu, siedział Dmitrij – rosły mężczyzna o twarzy zmęczonego boksera, który dawno powinien przejść na emeryturę. Rosjanin nie mówił dużo. Nie musiał. Heinz i tak wiedział, co myśli.
— Ty, Heinz… jak ty to zrobiłeś? — mruknął w końcu, dolewając sobie wódki do kryształowego kieliszka.
Heinz uśmiechnął się półgębkiem.
— Ludzie to zwierzęta. Dajesz im mięso, to się rzucają. Daliśmy im show, memy, wkurwienie na elity, nagonkę na zdrajców. Proste.
Dmitrij pokiwał głową, jakby to była uniwersalna prawda o świecie. Może była.
SziTok zrobił swoje. Algorytmy chińskiej platformy były cudownie podatne na odpowiednie bodźce – kilka viralowych filmików o „lewackich spiskach”, parę przeróbek Tuska w mundurze Wehrmachtu, dramatyczne nagrania z „polskich gett no-go” (które istniały tylko w głowach ich twórców), a potem już samo poszło. Ludzie łykali to jak pelikany.
Było w tym coś pięknego – w tym chaosie, tej anarchii myśli, gdzie prawda i fikcja mieszały się w jedno. Gdy na głównym placu Warszawy wybuchły protesty, wiedział, że wygrali. Bo ci, którzy protestowali, byli już nikim. Wystraszonymi cienkimi Bolkami w wełnianych sweterkach. Prawdziwi Polacy byli wśród tłumu wiwatującego na jego cześć.
Podszedł do okna. Na wielkim telebimie w centrum miasta leciało jego zwycięskie przemówienie:
— „Koniec z dyktatem Brukseli i socjalistycznym wyzyskiem! Czas na prawdziwą wolność!”
Tłum ryknął. "HEINZ! HEINZ! HEINZ!"
To był ten moment. Euforia, absolutna dominacja.
— Teraz zaczynamy prawdziwą grę — powiedział cicho, patrząc na Dmitrija.
Rosjanin skinął głową, uśmiechnął się lekko i dopił kieliszek.
—
Heinz odpalił cygaro, odchylił się w fotelu i przymknął oczy. Przez skórzane zasłony do pokoju wdzierało się światło Warszawy, pulsujące jak żywy organizm. To był zapach triumfu. Dym unosił się leniwie w powietrzu, kiedy do gabinetu wszedł Patryk Woźniak – jeden z jego najbliższych ludzi, człowiek, który przed kamerami wyglądał jak sympatyczny chłopak z sąsiedztwa, ale poza nimi przypominał wyrachowanego handlarza używanych samochodów.
– Stasiu, jest petarda. – Woźniak rzucił na stół plik dokumentów. – Mamy gotowe pierwsze reformy. Wszystko dopięte na ostatni guzik.
Heinz sięgnął po szklankę i upił łyk.
– Dawaj.
Woźniak usiadł i zaczął wertować papiery.
– Najpierw urzędy. Likwidujemy wszystko, co zbędne. Zostają tylko te, które przynoszą zysk albo dają kontrolę nad ludźmi. Administracja państwowa – won. Setki tysięcy darmozjadów na bruk.
– A podatki?
– Obniżamy, jak obiecaliśmy. VAT w dół, CIT praktycznie znika, PIT zostaje symboliczny. Ludzie się cieszą, ale w praktyce… – uśmiechnął się krzywo – ...wszystko, co było „za darmo”, teraz będzie kosztować.
– I bardzo dobrze. – Heinz pokiwał głową. – Nie ma darmowych obiadów.
– Druga sprawa – prywatyzacja.„Wielka Wyprzedaż Narodowa” – tak to nazwaliśmy. Szpitale, szkoły, koleje, wodociągi, nawet autostrady – wszystko wystawiamy na sprzedaż. Każdy, kto ma pieniądze, może kupić.
Heinz pokiwał głową, wypuszczając dym z cygara.
– Szpitale?
– Sprzedajemy sieciówkom medycznym. Kto zapłaci, ten się leczy. Kto nie, trudno – w końcu w przyrodzie słabe jednostki same odpadają.
Heinz parsknął śmiechem.
– Piękne. A co z edukacją?
– To samo. Kto bogaty, wyśle dzieciaka do prywatnej szkoły. Reszta będzie się uczyć z youtuba.
– Nie przesadzaj. – Heinz sięgnął po kolejny dokument. – Zostawmy im chociaż religię.
Woźniak uśmiechnął się.
– I tu przechodzimy do kolejnej ustawy – Ustawa o Świeckiej Moralności. Wyrzucamy z przestrzeni publicznej „ideologię LGBT”, gender, lewacką propagandę. Wraca „tradycyjna rodzina”, a religia staje się obowiązkowa w szkołach. Kto chce być nauczycielem, musi mieć ukończone kursy etyki chrześcijańskiej.
– No i elegancko. – Heinz uśmiechnął się szeroko. – Niech dzieciaki uczą się prawdziwych wartości.
Woźniak odchrząknął.
– Jeszcze jedno. Trzeba uderzyć w Brukselę.
Heinz dopił drinka i spojrzał na niego uważnie.
– Zaczynamy procedurę wyjścia?
– Tak.„PolEx – Polska Wolna od Unii” – to nasz nowy hasztag na SziToku. Mówimy ludziom, że Polska odzyskuje suwerenność, koniec dyktatu Brukseli. Przy okazji wychodzimy z NATO – nikt nie będzie nam mówił, jak mamy się bronić.
Heinz przez chwilę się nie odzywał. W tle brzęczał telewizor, gdzie na pasku informacyjnym TVP Info przewijały się triumfalne nagłówki: „Federacja Patriotów zaczyna wielką reformę! Wolność zwycięża!”
W końcu podniósł wzrok.
– Dmitrij wie?
– Wie.
– I co mówi?
Woźniak wzruszył ramionami.
– Uśmiechnął się i powiedział, że „mądra decyzja, towarzyszu Heinz”.
Premier Heinz wypuścił dym z cygara, patrząc w nocne niebo.
– To zaczynamy prawdziwą rewolucję.
—
Heinz siedział w zaciemnionym gabinecie, oparty o biurko z kryształową szklanką whisky w dłoni. Była trzecia w nocy, a Warszawa pod jego oknem wrzała. Od kilku dni przez miasto przetaczały się demonstracje. Opozycja wyciągnęła na ulice tłumy – nauczycieli, pielęgniarki, studentów, nawet garstkę dawnych liberałów z PO, którzy nagle postanowili, że warto umierać za demokrację. Heinz prychnął. Widział na transmisjach na żywo, jak tłum pod Sejmem skandował „Nie oddamy Polski w ręce oligarchów!”, jakby już teraz ktoś im ją zabierał.
Na stole przed nim leżał tablet. Przekręcił go palcem, przewijając nagrania z dzisiejszego dnia. Policja w nowych, czarnych uniformach, kupionych za ułamek budżetu po rozwiązaniu dotychczasowej służby, waliła demonstrantów pałkami. Gaz łzawiący rozpraszał tłum. Kilka osób rzucało kamieniami, ale to była tylko formalność – nie po to dali ludziom wolność do posiadania broni, żeby ktoś w proteście machał kartonowym hasłem o równości.
Heinz uśmiechnął się krzywo. Społeczeństwo szybko dostosowywało się do nowej normalności. Nikt już nie pytał, gdzie są dotychczasowe służby mundurowe. Ludzie dostali swoją prywatną ochronę, własne strzelnice, wolność absolutną, o jakiej marzyli przez dekady.
– Mają szczęście, że to jeszcze nie Rosja. – rzucił, wpatrując się w ekran.
Drzwi do gabinetu uchyliły się i wszedł Woźniak, wciąż w garniturze, ale z rozpiętą koszulą i rękami w kieszeniach.
– Jak poszło? – zapytał Heinz.
Woźniak machnął ręką.
– Rutyna. Wrzuciliśmy parę filmików do sieci, że protestują głównie nieroby i sodomici, więc ludzie się śmieją. Nowa policja dobrze sobie radzi.
– Trupy?
– Nieoficjalnie.
Heinz uśmiechnął się i sięgnął po cygaro.
– Kto został?
– Głównie stare baby, nauczycielki, paru lewaków, no i młodzież. – Woźniak skrzywił się lekko. – Ale to nie problem. Młodzi w większości już się pakują.
Masowa emigracja była najlepszą wiadomością od początku reform. Lotniska wyludniały się z lewicowych aktywistów, ze studentów socjologii, z dziennikarzy, których nie dało się przekupić. Rząd żartował, że „Polska wreszcie się oczyszcza”, a na oficjalnym profilu Federacji Patriotów na SziToku trendował hasztag #DobryLot.
Woźniak usiadł w fotelu naprzeciwko i wziął sobie papierosa.
– Widziałeś to? – zapytał, odpalając ekran swojego telefonu.
Na ekranie pojawiła się twarz kobiety. Młoda, może trzydziestoletnia, o przenikliwych, kocich oczach i długich, czarnych włosach, opadających na ramiona. Za nią płonęło coś, co wyglądało jak stos gałęzi. W tle słychać było szepty, jakby echo czegoś dawnego, jakby głosy przeszłości.
– Ludzie myślą, że wygraliście. – mówiła spokojnym, melodyjnym głosem. – Że wolność to robienie, co się chce, że pieniądze uczynią was bezpiecznymi. Ale wnyki już są zastawione.
Obraz zamigotał. Kobieta uśmiechnęła się lekko.
– Widziałam to w snach. Ta ziemia zatonie we krwi.
Heinz wywrócił oczami.
– Kurwa, co to za baba?
– Tańczący Lis. – Woźniak przewinął filmik. – Wiesz, internetowy fenomen. Pojawiła się miesiąc temu, gada o jakiejś przepowiedni, twierdzi, że jest ostatnią szamanką Goplan.
– Goplan?
– Jakaś stara legenda. – Woźniak wzruszył ramionami. – O tych, co żyli nad jeziorami i znali magię.
Heinz przeżuwał to przez chwilę.
– I co, ludzie to łykają?
Woźniak zaciągnął się dymem.
– Problem w tym, że tak.
Filmiki Tańczącego Lisa krążyły po sieci jak wirus. Na SziToku miała już kilka milionów wyświetleń, na Telegramie pojawiały się teorie, że pracuje dla zachodnich służb, a w komentarzach ludzie podawali sobie dalej jej słowa jak proroctwo.
Heinz parsknął śmiechem.
– No to mamy naszą własną Kasandrę.
Woźniak kiwnął głową.
– Co z nią robimy?
Heinz machnął ręką.
– Na razie nic. Ludzie uwielbiają apokaliptyczne bzdury.
Wziął kolejny łyk whisky, czując, jak ciepło rozlewa mu się po gardle.
– Ale jeśli zacznie być problemem, przypomnij mi, żebyśmy znaleźli jej adres.
Dodaj komentarz