Wnyki - Rozdział 1: Nowy Początek

Wnyki - Rozdział 1: Nowy PoczątekStanisław Heinz siedział w fotelu z kosztowną skórzaną tapicerką, w jego dłoni pobrzękiwała szklanka wypełniona złotym płynem. Dobre, cholernie dobre. Mógłby przysiąc, że to jakaś limitowana edycja single malta, ale prawda była taka, że wszystko, co nalewał mu Antoni, jego osobisty barman i jedyny człowiek, który potrafił dotrzymać mu kroku w piciu, smakowało jak złoto. Za oknem nocna Warszawa tętniła życiem – no, może nie cała. Śródmieście było zalane entuzjastycznym tłumem ludzi, którzy świętowali jego zwycięstwo. Władza należała do niego.

Federacja Patriotów rozwaliła konkurencję w pył. Polityczny plankton próbował protestować, ale wyniki były jednoznaczne: Polska chce wolności. Prawdziwej wolności, nie tych unijnych bzdur o regulacjach i „solidarności społecznej”. Kto bogaty – niech sobie radzi. Kto biedny – to jego problem. Naturalna selekcja, stary dobry darwinizm społeczny w najczystszej postaci.

Podniósł szklankę w niemym toaście do swojego odbicia w wielkim panoramicznym oknie. „Premier Heinz” – jak to brzmiało. Mocno, pewnie, jak tytuł filmu akcji. A przecież wszystko zaczęło się od kilku prostych obietnic: niższych podatków, mniej biurokracji, więcej wolności. Przekaz prosty jak pałka teleskopowa w dłoni kibola.

W pokoju, przy stole z masywnego dębu, siedział Dmitrij – rosły mężczyzna o twarzy zmęczonego boksera, który dawno powinien przejść na emeryturę. Rosjanin nie mówił dużo. Nie musiał. Heinz i tak wiedział, co myśli.

— Ty, Heinz… jak ty to zrobiłeś? — mruknął w końcu, dolewając sobie wódki do kryształowego kieliszka.

Heinz uśmiechnął się półgębkiem.

— Ludzie to zwierzęta. Dajesz im mięso, to się rzucają. Daliśmy im show, memy, wkurwienie na elity, nagonkę na zdrajców. Proste.

Dmitrij pokiwał głową, jakby to była uniwersalna prawda o świecie. Może była.

SziTok zrobił swoje. Algorytmy chińskiej platformy były cudownie podatne na odpowiednie bodźce – kilka viralowych filmików o „lewackich spiskach”, parę przeróbek Tuska w mundurze Wehrmachtu, dramatyczne nagrania z „polskich gett no-go” (które istniały tylko w głowach ich twórców), a potem już samo poszło. Ludzie łykali to jak pelikany.

Było w tym coś pięknego – w tym chaosie, tej anarchii myśli, gdzie prawda i fikcja mieszały się w jedno. Gdy na głównym placu Warszawy wybuchły protesty, wiedział, że wygrali. Bo ci, którzy protestowali, byli już nikim. Wystraszonymi cienkimi Bolkami w wełnianych sweterkach. Prawdziwi Polacy byli wśród tłumu wiwatującego na jego cześć.

Podszedł do okna. Na wielkim telebimie w centrum miasta leciało jego zwycięskie przemówienie:

— „Koniec z dyktatem Brukseli i socjalistycznym wyzyskiem! Czas na prawdziwą wolność!”

Tłum ryknął. "HEINZ! HEINZ! HEINZ!"

To był ten moment. Euforia, absolutna dominacja.

— Teraz zaczynamy prawdziwą grę — powiedział cicho, patrząc na Dmitrija.

Rosjanin skinął głową, uśmiechnął się lekko i dopił kieliszek.



Heinz odpalił cygaro, odchylił się w fotelu i przymknął oczy. Przez skórzane zasłony do pokoju wdzierało się światło Warszawy, pulsujące jak żywy organizm. To był zapach triumfu. Dym unosił się leniwie w powietrzu, kiedy do gabinetu wszedł Patryk Woźniak – jeden z jego najbliższych ludzi, człowiek, który przed kamerami wyglądał jak sympatyczny chłopak z sąsiedztwa, ale poza nimi przypominał wyrachowanego handlarza używanych samochodów.

– Stasiu, jest petarda. – Woźniak rzucił na stół plik dokumentów. – Mamy gotowe pierwsze reformy. Wszystko dopięte na ostatni guzik.

Heinz sięgnął po szklankę i upił łyk.

– Dawaj.

Woźniak usiadł i zaczął wertować papiery.

– Najpierw urzędy. Likwidujemy wszystko, co zbędne. Zostają tylko te, które przynoszą zysk albo dają kontrolę nad ludźmi. Administracja państwowa – won. Setki tysięcy darmozjadów na bruk.

– A podatki?

– Obniżamy, jak obiecaliśmy. VAT w dół, CIT praktycznie znika, PIT zostaje symboliczny. Ludzie się cieszą, ale w praktyce… – uśmiechnął się krzywo – ...wszystko, co było „za darmo”, teraz będzie kosztować.

– I bardzo dobrze. – Heinz pokiwał głową. – Nie ma darmowych obiadów.

– Druga sprawa – prywatyzacja.„Wielka Wyprzedaż Narodowa” – tak to nazwaliśmy. Szpitale, szkoły, koleje, wodociągi, nawet autostrady – wszystko wystawiamy na sprzedaż. Każdy, kto ma pieniądze, może kupić.

Heinz pokiwał głową, wypuszczając dym z cygara.

– Szpitale?

– Sprzedajemy sieciówkom medycznym. Kto zapłaci, ten się leczy. Kto nie, trudno – w końcu w przyrodzie słabe jednostki same odpadają.

Heinz parsknął śmiechem.

– Piękne. A co z edukacją?

– To samo. Kto bogaty, wyśle dzieciaka do prywatnej szkoły. Reszta będzie się uczyć z youtuba.

– Nie przesadzaj. – Heinz sięgnął po kolejny dokument. – Zostawmy im chociaż religię.

Woźniak uśmiechnął się.

– I tu przechodzimy do kolejnej ustawy – Ustawa o Świeckiej Moralności. Wyrzucamy z przestrzeni publicznej „ideologię LGBT”, gender, lewacką propagandę. Wraca „tradycyjna rodzina”, a religia staje się obowiązkowa w szkołach. Kto chce być nauczycielem, musi mieć ukończone kursy etyki chrześcijańskiej.

– No i elegancko. – Heinz uśmiechnął się szeroko. – Niech dzieciaki uczą się prawdziwych wartości.

Woźniak odchrząknął.

– Jeszcze jedno. Trzeba uderzyć w Brukselę.

Heinz dopił drinka i spojrzał na niego uważnie.

– Zaczynamy procedurę wyjścia?

– Tak.„PolEx – Polska Wolna od Unii” – to nasz nowy hasztag na SziToku. Mówimy ludziom, że Polska odzyskuje suwerenność, koniec dyktatu Brukseli. Przy okazji wychodzimy z NATO – nikt nie będzie nam mówił, jak mamy się bronić.

Heinz przez chwilę się nie odzywał. W tle brzęczał telewizor, gdzie na pasku informacyjnym TVP Info przewijały się triumfalne nagłówki: „Federacja Patriotów zaczyna wielką reformę! Wolność zwycięża!”

W końcu podniósł wzrok.

– Dmitrij wie?

– Wie.

– I co mówi?

Woźniak wzruszył ramionami.

– Uśmiechnął się i powiedział, że „mądra decyzja, towarzyszu Heinz”.

Premier Heinz wypuścił dym z cygara, patrząc w nocne niebo.

– To zaczynamy prawdziwą rewolucję.



Heinz siedział w zaciemnionym gabinecie, oparty o biurko z kryształową szklanką whisky w dłoni. Była trzecia w nocy, a Warszawa pod jego oknem wrzała. Od kilku dni przez miasto przetaczały się demonstracje. Opozycja wyciągnęła na ulice tłumy – nauczycieli, pielęgniarki, studentów, nawet garstkę dawnych liberałów z PO, którzy nagle postanowili, że warto umierać za demokrację. Heinz prychnął. Widział na transmisjach na żywo, jak tłum pod Sejmem skandował „Nie oddamy Polski w ręce oligarchów!”, jakby już teraz ktoś im ją zabierał.

Na stole przed nim leżał tablet. Przekręcił go palcem, przewijając nagrania z dzisiejszego dnia. Policja w nowych, czarnych uniformach, kupionych za ułamek budżetu po rozwiązaniu dotychczasowej służby, waliła demonstrantów pałkami. Gaz łzawiący rozpraszał tłum. Kilka osób rzucało kamieniami, ale to była tylko formalność – nie po to dali ludziom wolność do posiadania broni, żeby ktoś w proteście machał kartonowym hasłem o równości.

Heinz uśmiechnął się krzywo. Społeczeństwo szybko dostosowywało się do nowej normalności. Nikt już nie pytał, gdzie są dotychczasowe służby mundurowe. Ludzie dostali swoją prywatną ochronę, własne strzelnice, wolność absolutną, o jakiej marzyli przez dekady.

– Mają szczęście, że to jeszcze nie Rosja. – rzucił, wpatrując się w ekran.

Drzwi do gabinetu uchyliły się i wszedł Woźniak, wciąż w garniturze, ale z rozpiętą koszulą i rękami w kieszeniach.

– Jak poszło? – zapytał Heinz.

Woźniak machnął ręką.

– Rutyna. Wrzuciliśmy parę filmików do sieci, że protestują głównie nieroby i sodomici, więc ludzie się śmieją. Nowa policja dobrze sobie radzi.

– Trupy?

– Nieoficjalnie.

Heinz uśmiechnął się i sięgnął po cygaro.

– Kto został?

– Głównie stare baby, nauczycielki, paru lewaków, no i młodzież. – Woźniak skrzywił się lekko. – Ale to nie problem. Młodzi w większości już się pakują.

Masowa emigracja była najlepszą wiadomością od początku reform. Lotniska wyludniały się z lewicowych aktywistów, ze studentów socjologii, z dziennikarzy, których nie dało się przekupić. Rząd żartował, że „Polska wreszcie się oczyszcza”, a na oficjalnym profilu Federacji Patriotów na SziToku trendował hasztag #DobryLot.

Woźniak usiadł w fotelu naprzeciwko i wziął sobie papierosa.

– Widziałeś to? – zapytał, odpalając ekran swojego telefonu.

Na ekranie pojawiła się twarz kobiety. Młoda, może trzydziestoletnia, o przenikliwych, kocich oczach i długich, czarnych włosach, opadających na ramiona. Za nią płonęło coś, co wyglądało jak stos gałęzi. W tle słychać było szepty, jakby echo czegoś dawnego, jakby głosy przeszłości.

– Ludzie myślą, że wygraliście. – mówiła spokojnym, melodyjnym głosem. – Że wolność to robienie, co się chce, że pieniądze uczynią was bezpiecznymi. Ale wnyki już są zastawione.

Obraz zamigotał. Kobieta uśmiechnęła się lekko.

– Widziałam to w snach. Ta ziemia zatonie we krwi.

Heinz wywrócił oczami.

– Kurwa, co to za baba?

– Tańczący Lis. – Woźniak przewinął filmik. – Wiesz, internetowy fenomen. Pojawiła się miesiąc temu, gada o jakiejś przepowiedni, twierdzi, że jest ostatnią szamanką Goplan.

– Goplan?

– Jakaś stara legenda. – Woźniak wzruszył ramionami. – O tych, co żyli nad jeziorami i znali magię.

Heinz przeżuwał to przez chwilę.

– I co, ludzie to łykają?

Woźniak zaciągnął się dymem.

– Problem w tym, że tak.

Filmiki Tańczącego Lisa krążyły po sieci jak wirus. Na SziToku miała już kilka milionów wyświetleń, na Telegramie pojawiały się teorie, że pracuje dla zachodnich służb, a w komentarzach ludzie podawali sobie dalej jej słowa jak proroctwo.

Heinz parsknął śmiechem.

– No to mamy naszą własną Kasandrę.

Woźniak kiwnął głową.

– Co z nią robimy?

Heinz machnął ręką.

– Na razie nic. Ludzie uwielbiają apokaliptyczne bzdury.

Wziął kolejny łyk whisky, czując, jak ciepło rozlewa mu się po gardle.

– Ale jeśli zacznie być problemem, przypomnij mi, żebyśmy znaleźli jej adres.

Dodaj komentarz