Major Benjamin Ross, dowódca kanadyjskiego oddziału szturmowego, patrzył na miasto z okna opancerzonego wozu, który powoli toczył się w kierunku centrum. Sygnały radiowe wskazywały, że tu, w samym sercu Wrocławia, ma się toczyć najcięższa walka. Jego jednostka była częścią międzynarodowej misji stabilizacyjnej ONZ, która miała zaprowadzić porządek na terytorium dawnej Rzeczypospolitej. Wojna domowa, którą ogarnęła Polskę po zamachu na premiera Heinza, zniszczyła nie tylko jej struktury, ale także doprowadziła do upadku reszty regionu.
– Przygotować się na kontakt! – rozkazał Ross przez interkom, jego głos był spokojny, jak zawsze w obliczu niepewności. Był w służbie od ponad dwudziestu lat i widział już niejedną wojnę, niejedną bitwę, ale to, co działo się teraz, przekraczało jego najgorsze wyobrażenia. Żadne wcześniejsze doświadczenie nie przygotowało go na to, co zastanie w Polsce. Wzburzenie społeczne, upadek państwowości, kraj w chaosie… te wydarzenia wydawały się jak żywy koszmar.
Oddział kanadyjski, wzmocniony wojskami z innych państw, wkraczał do Polski, by zaprowadzić porządek. Na zlecenie ONZ, wspierane przez międzynarodowe siły, wojska zaczęły operację, która miała na celu odzyskanie kontroli nad tym, co kiedyś było jedną z potęg Europy Środkowej. Ale kraj, w którym rozgrywały się te wydarzenia, był już martwy. Polityka i gospodarka rozsypały się jak domki z kart, a ulice, które kiedyś były pełne nadziei, były teraz areną rozpaczy i przemocy. Ludzie, którzy zyskali chwilową wolność, teraz zdali sobie sprawę, że wolność ta była jedynie iluzją. Polityczne i społeczne podziały doprowadziły do chaosu, który zjadał siebie sam, jak wirus rozprzestrzeniający się na wszystkich poziomach życia. Na każdym kroku napotykało się ruiny: zgliszcza budynków, nieczynne sklepy, zablokowane drogi. W tej martwej przestrzeni, gdzie porządek nie istniał, nie było już nikogo, kto by rządził.
– Po co się tu w ogóle wpychamy? – myślał Ross, starając się nie patrzeć w kierunku zgromadzonego tłumu ludzi stojących w przejściu, którzy patrzyli na nich z pustymi oczami. Czuł ciężar tych spojrzeń, jakby mieli nadzieję, że to, co oni, żołnierze międzynarodowej misji, mogą zrobić, będzie jakimś rodzajem zbawienia. Tylko, że to nie było zbawienie. To była okupacja.
Miasto wyglądało jak skóra zdjęta z martwego ciała. Zniszczone budynki, martwe fabryki, szpitale zrujnowane przez masową prywatyzację. Na każdym kroku widać było ślady rządów oligarchów, którzy władali tym krajem, jakby były to ich prywatne posiadłości. A teraz ci, którzy byli u władzy, zniknęli, pozostawiając za sobą jedynie pustkę.
Ross poczuł ciężar tych pustych ulic. Choć mówił o tym, co muszą zrobić, by zachować względny porządek, on sam nie miał pojęcia, co dalej. Nie wiedział, co robić z tymi, którzy jeszcze przed chwilą rządzili i byli częścią tego upadłego systemu, tymi, którzy teraz walczyli o każdy metr ziemi, by przeżyć. A w tym wszystkim była jeszcze ona.
Tańczący Lis.
– Jest wszędzie, nie da się jej złapać – mówił jeden z jego oficerów, trzymając tablet z informacjami widocznymi na ekranie. Tańczący Lis stała się legendą, bardziej wrogiem państwowym niż jakakolwiek inna siła, jaką kraj mógłby stworzyć. Nie była tylko częścią ruchu oporu, ona stała się symbolem upadku Polski. Jej proroctwa o nadchodzącej katastrofie rozprzestrzeniały się jak wirus, a jej osobowość zaczęła budować coś na kształt kultu. Wkrótce po śmierci Heinza nie tylko krajowy rząd, ale i reszta świata zaczęła poszukiwać jej, jako głównego winowajcę. Jej słowa o krukach i czarnej wodzie stały się kluczem do tej apokalipsy. I choć nie było dowodów na to, że miała cokolwiek wspólnego z upadkiem Polski, jej imię wciąż rozbrzmiewało w ulicznych rozmowach i komunikatach między służbami.
Międzynarodowe siły wojskowe miały jedno zadanie: zatrzymać chaos. Wrocław, dawne centrum gospodarcze i naukowe, z każdym dniem stawał się coraz bardziej strefą wojny. Ludzie, którzy kiedyś byli naukowcami i intelektualistami, teraz trzymali broń w rękach, walcząc o kawałek ziemi. Wojny gangów i milicji, które zdążyły wyrwać się spod kontroli, sprawiały, że miasto zmieniało się w pole bitwy. Na przedmieściach widniały wciąż ślady masowych egzekucji. Gdziekolwiek ruszyli, ludzie patrzyli na nich z lękiem, ale i nadzieją, bo może to oni, międzynarodowa siła, przyniosą jakąś formę ładu, choćby tylko na chwilę.
Ross wstrzymał oddech, patrząc na zrujnowane miasto, które za chwilę miało stać się areną kolejnej walki. Nie wiedział, co stanie się z Polską, ale jedno było pewne: kraj nie istniał już w tym sensie, w jakim istniał wcześniej. A oni, wojska międzynarodowe, zostali tam, by spróbować odnaleźć to, co zostało.
---
Wrocław wciąż dymił. Wszędzie unosił się zapach spalenizny, a z ogniem tańczyły cienie – jakby sam płomień nie chciał opuszczać tego miejsca, gdzie życie umierało w mękach. Major Benjamin Ross siedział na wozie opancerzonym, wpatrując się w załzawione szyby, przez które tylko smugi dymu dawały świadomość istnienia jakiejkolwiek rzeczywistości. Miasto, kiedyś tętniące życiem i pełne uśmiechów, teraz przypominało martwą czaszkę, jej puste oczodoły wypełnione błyszczącymi odłamkami szkła.
– Mamy namiar na Tańczącego Lisa – głos porucznika grzmotnął przez głośniki pojazdu, przerywając ciszę. – Informator mówi o starej kamienicy na Grabiszyńskiej. Musimy ją znaleźć, Majorze.
Ross nie odpowiedział od razu. To nie była zwykła operacja. Tańczący Lis – postać, której imię znane było teraz na całym świecie, jako ta, która przewidziała upadek Polski, a jej słowa wciąż były wypowiadane na wszystkich ulicach, w każdej milicji, wśród wszystkich ludzi walczących o przetrwanie. Jako ta, która zabiła państwo, a teraz miała odpowiedzieć przed światem.
Wojskowa eskorta składała się z najlepszych oddziałów międzynarodowych. Kanadyjczycy, Amerykanie, Francuzi, Niemcy – wszyscy walczyli u boku ONZ, pod jedną flagą, ale z różnymi intencjami. Wkraczali na zgliszcza, starając się przywrócić pozory porządku, ale coraz bardziej zdawali sobie sprawę, że to nie tylko kraj upadł. To było społeczne i polityczne piekło, w które nie wierzyłby nikt, kto nie widział tego na własne oczy.
Wkrótce dotarli do wskazanego miejsca – kamienica na Grabiszyńskiej stała w całkowitej ciszy, jakby świat zewnętrzny nigdy jej nie dotknął. Ciemne okna, oświetlone tylko migotaniem pożarów z daleka, zdradzały, że w środku, mimo chaosu, mogła się znajdować oaza spokoju. Wkrótce do budynku wkroczyli kanadyjscy żołnierze, z Rossem na czele. Zanim zdążył rozkazać, by zabezpieczono teren, drzwi uchyliły się z cichym skrzypieniem.
Stała tam ona – kobieta, której nie spodziewali się zobaczyć. W dłoni trzymała małą torbę, a na jej głowie spoczywała czerwona chusta, która, jakby sama w sobie była symbolem nieposłuszeństwa. Twarz była młoda, piękna, ale oczy – pełne mrocznych tajemnic. Wpatrywała się w nich, jakby nic nie znaczący oddział żołnierzy stanowił tylko cienki element w grze, którą prowadziła od dawna.
– Ty jesteś Tańczący Lis? – zapytał Ross, nie dając jej szansy do odpowiedzi.
Kobieta uśmiechnęła się, jakby znajdowała się w innym świecie, nie w tym pełnym śmierci i zniszczenia. Jej głos był opanowany, chociaż w całym pomieszczeniu panowała groza, a żołnierze z bronią w rękach czekali na jakiekolwiek rozkazy.
– Tak, to ja. Czy mnie zatrzymujecie? – jej słowa miały w sobie coś, czego Ross nie potrafił zrozumieć. Nie było w nich strachu, nie było nawet żalu – tylko zimna akceptacja, jakby oczekiwała tego momentu od samego początku.
– Zatrzymujemy cię w związku z Twoim udziałem w upadku Polski i destabilizacji całego regionu. – odpowiedział Ross, wiedząc, że każde słowo, które wypowiedział, miało znaczenie.
Wraz z nią wkraczali kolejni żołnierze, a Tańczący Lis bez słowa podała ręce, dając się spętać. Cała scena miała w sobie coś baśniowego, jakby była częścią jakiegoś mrocznego snu, którego nikt nie mógłby przerwać.
Została zabrana do tymczasowego aresztu, w którym miała oczekiwać na swoją podróż przed oblicze Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze. Zarzuty były jasne. Upadek Polski, śmierć tysięcy, a cała destabilizacja miała być przypisana tej jednej osobie.
Wieczorem Ross siedział w swoim biurze, wpatrując się w raporty na tablecie. Nie potrafił pozbyć się wrażenia, że coś w tym wszystkim jest nie tak. Tańczący Lis nie wyglądała na kogoś, kto by sprowadził ten świat do ruiny. To, co opowiadała na swoich filmikach, brzmiało jak fragmenty jakiejś opowieści – niczym mroczne przewidywania, może część jakiejś „bajki” o „ostatnim szamanie Goplan”.
Ross w końcu wstał od biurka i podszedł do okna. Wrocław, rozświetlony jedynie przez wojskowe reflektory, zdawał się pogrążony w martwej ciszy. W jego głowie kotłowały się pytania – Jeśli nie ona, to kto?
Jeśli to nie była Tańczący Lis, kto więc ponosi odpowiedzialność za upadek państwa, za chaos, który pochłonął nie tylko Polskę, ale i cały region? Kto miałby płacić za to wszystko, skoro w grze nie było już polityków, tylko śmierć i zniszczenie?
„I kto za to wszystko zapłaci?” – pomyślał, kiedy usłyszał szum radia, które rozbrzmiało w tle. ONZ ogłosiło nowe postanowienia.
„Międzynarodowa komisja ustaliła, że tereny dawnej Polski zostaną włączone do sąsiednich krajów. Największy udział przypadnie Rosji i Niemcom. Nowe granice, nowe państwa. Polska, jaką znamy, przestaje istnieć.”
– Kurwa... – wyrwało się Rossowi. To już nie była tylko kwestia jednej osoby, jednej misji. To była wojna o mapę, o przyszłość, która wkrótce stanie się tylko legendą.
Dodaj komentarz