W świecie kłamstw rozdział 36

W świecie kłamstw rozdział 36Miesiąc później.

- Co ty tu robisz? - spojrzała na Aleka zaskoczona, gdy wszedł do jej gabinetu pod koniec jej pracy.
- Zabieram cię do domu — mruknął. - Zbieraj się, proszę, bo nie mamy zbyt dużo czasu — wyraźnie był podenerwowany i zaciskał pięści.
- Alek, o co chodzi? - zapytała go, wstając zza swojego biurka.
- Ben wszystko ci wytłumaczy, a teraz naprawdę proszę, rusz się wreszcie.
- Martwisz mnie — mruknęła, idąc za nim na parking.
- Przepraszam, ale naprawdę musimy się spieszyć — podszedł do swojego motocykla. Przygryzła wargę, stając obok niezdecydowana. - Co jest?
- Sądziłam, że jedziemy moim autem...
- Nie. No wskakuj — podał jej kask. Chwyciła go i założyła na głowę.
- Trzymaj się mocno, bo raczej nie będę zwalniać — usłyszała jego głos w słuchawkach i objęła go mocno w pasie. Po chwili wyrwali do przodu, jakby ktoś ich ścigał, na wjeździe na parking mijając samochód, który właśnie tam skręcał. Alek obejrzał się za siebie i przyśpieszył.
- Alek, co ty wyprawiasz?! - pisnęła, wczepiając się kurczowo jego kurtki.
- W domu — mruknął tylko, skupiony na drodze. Przełknęła ślinę, czując, że ta sytuacja coraz mniej się jej podoba. Nawet nie czerpała przyjemności z szybkiej jazdy. Alek też milczał przez całą drogę, choć zauważyła, że ewidentnie kluczył, wioząc ją do domu, jakby się bał, że ktoś mógłby ich śledzić.

- Ben! - krzyknęła, wpadając do mieszkania, gdy tylko zaparkowali, a ona doznała szoku, widząc na podjeździe kilka policyjnych radiowozów na włączonych sygnałach.
- Jestem — mężczyzna wziął ją w objęcia i przytulił. - Nic ci nie jest? W porządku?
- Nic, ale dlaczego miałoby cokolwiek mi być? Ben, co się tutaj dzieje, do cholery?
- Pani Joanno, wezwał nas tutaj pani narzeczony, po otrzymaniu listu z groźbami pod pani adresem — powiedział jeden z policjantów obecnych w mieszkaniu.
- Jakiego listu? Nic nie wiem... Ben!
- Dostarczył go kurier jakieś dwie godziny temu — wyjaśnił względnie spokojnie.
- Pokaż mi go — poprosiła.
- To nie jest dobry pomysł, kochanie...
- Dawaj ten pieprzony list! Skoro jest skierowany do mnie, chcę go przeczytać!

Po chwili zacisnęła usta wściekła i oddała papier policji.
- Obejmiemy panią ochroną, ustawimy tu swoich ludzi...
- Nie — zaprotestowała, siadając na kanapie. - Nie dam się zastraszyć tej kretynce.
- Nie wiesz, na co ją stać — Ben kucnął przy niej i wziął jej drżące dłonie w swoje i ścisnął lekko.
- A ty wiesz? - zezłościła się natychmiast. - Jesteś aż tak pewny jej zdolności?
- Jej nie, ale skoro grozi ci śmiercią, zapewne kogoś wynajęła.
- Kogoś, kto jest już na twoim tropie — dorzucił Alek ponuro, stojąc nieopodal dalej z ramionami na piersi.
- Na moim tropie? Alek, o czym ty mówisz?... Tamten samochód, tak? Dlatego przyspieszyłeś...
Skinął głową.
- Według mnie powinnaś stąd wyjechać. Najlepiej od razu i z Benem. Gdzieś daleko, może do Danii.
- Jeśli ktoś z rodziny królewskiej przeze mnie ucierpi, nie daruję sobie tego — odparła stanowczo. - Poza tym się nie boję.
- Tu nie chodzi o strach, tylko o twoje bezpieczeństwo, kochanie — powiedział Ben. - Cholera wie, co się może stać. Wątpię, by ten ktoś znał twój adres, a w klubie go mu nie podadzą, ale chcę, żebyś była bezpieczna, rozumiesz? W pałacu będzie cię chronić gwardia królewska, tam raczej nie zaatakuje.
- Mam to gdzieś, zostaję tutaj.
- Asia...
- Nie! Jeśli Eleonore tak bardzo boi się konfrontacji ze mną, że nasyła na mnie jakiegoś pieprzonego zabójcę, to nie dam jej tej satysfakcji i nie będę uciekać jak pies z podkulonym ogonem, do cholery!
- O jakim samochodzie właściwie mowa? - zainteresował się policjant, patrząc to na nią, to na Aleka.
- Wjeżdżał na parking klubu, gdy my stamtąd odjeżdżaliśmy. BMW, czarne, przyciemniane szyby, brak tablic. Nie mam pojęcia, kto siedział za kółkiem — wyjaśnił Alek, nie patrząc na mężczyznę, który zadał mu pytanie, tylko na Asię. W jego oczach była wściekłość, chwilowa bezradność i niema prośba, by przystała na propozycję ochrony. Obojętne jakiej, policyjnej czy królewskiej, choć tej drugiej ufał jakoś bardziej.
- Asia... To naprawdę jest w tej sytuacji jedyne rozwiązanie. Odesłanie cię gdzieś, gdzie będziesz w stu procentach bezpieczna. A w Danii będziesz, gwarantuję ci to — Ben objął ją mocno ramieniem, ale mu się wyrwała.
- Nie zmuszaj mnie do zrobienia z siebie tchórza — warknęła rozzłoszczona.
- Nikt go z ciebie nie robi, po prostu staramy się zapewnić ci bezpieczeństwo na czas poszukiwania tego człowieka — odparł Alek. - Dajże sobie pomóc, kobieto. Daj się chronić.
- Przecież ty możesz mnie chronić. Tym swoim motocyklem przegonisz każde auto, a raczej nie zostałeś ochroniarzem Bena, nie potrafiąc się bić... Poza tym, skoro facet poluje na mnie, to radziłabym policji przeszukać najbliższe krzaki, może się gdzieś w nich chowa, jak Henry... Matko Boska, gdzie on jest?! - wrzasnęła, gdy dotarło do niej, że nigdzie nie widzi chłopca.
- Bawi się w jednym z radiowozów, spokojnie — wyjaśnił policjant. - Pani Joanno, ta ochrona naprawdę jest konieczna... Proszę nie utrudniać nam śledztwa i wyjechać.
Westchnęła ciężko i bez sił klapnęła sobie na kanapę.
- Dobrze, ale na pewno nie do Danii — zgodziła się niechętnie. - Nie będę ich narażać. A ty jedziesz ze mną — spojrzała na Bena, ale ten tylko pokręcił głową.
- Wybacz mi, kochanie, ale to niemożliwe. Muszę tu zostać.
- A to niby dlaczego? - zmarszczyła brwi. - Co jest ważniejsze ode mnie?!
- Nic — powiedział szybko, czemu towarzyszyło zbiorowe westchnienie ulgi. Udała, że tego nie słyszy. - Nic nie jest, skarbie, oprócz twego bezpieczeństwa, ale muszę zająć się pomocą w tym śledztwie, w końcu ja znam tę kobietę najlepiej, poza tym nawarstwiło mi się w cholerę spraw, które muszę załatwić. Wiem, że to nie komfortowa sytuacja, ale nie mam innego wyjścia, jak powierzyć cię Alekowi... Zajmiesz się nią, prawda?
- Oczywiście.
- Ben! Nie wyjadę bez ciebie, rozumiesz? Ani bez Henry'ego!
- Małego odeślę do Fryderyka, a ty się ulotnisz stąd jeszcze dzisiaj, dobrze? Złapiemy tego skurwiela jak najszybciej i wtedy po ciebie przyjadę.
- No dobra, załóżmy, że go złapiecie. Pięknie, ładnie, ale ta wariatka może wynająć następną osobę.
- Nie wynajmie. Powiadomiłem moich prawników, Fryderyk też już o wszystkim wie, obiecał pomoc. Poza tym policja też się wszystkim zajęła. Jeśli dobrze pójdzie, Eleonore zostanie jeszcze dzisiaj aresztowana przez Interpol — wyjaśnił spokojnie, choć wewnątrz niego wszystko krzyczało, by uciekała. Musiał jednak pozostać spokojny, by nie wpadła w panikę, lub co gorsza, zaparła się i odmówiła wyjazdu. Ze spanikowaną Joanną, by sobie poradził, ale z upartą przegrywał w przedbiegach. - Kochanie... Proszę, zdaj się na mnie i policjantów i zrób tak, jak ci radzimy. Wyjedź stąd, póki jest jeszcze na to możliwość. Obiecuję, że po tym wszystkim spędzimy razem tydzień tylko we dwoje, tam, gdzie będziesz chciała, ok?
- Niech ci będzie. Ale mam dostawać od ciebie regularne raporty, że wszystko w porządku. I błagam, nie narażaj się, jasne? - wstała i natychmiast przytuliła się do niego mocno.
- Nie zamierzam. Poza tym oni — wskazał policjantów — i tak by mi na to nie pozwolili... No i muszę być obecny na naszym ślubie, więc spokojnie, nie będę się angażować bezpośrednio.

- Gotowa? - Alek popatrzył na nią poważnie zza podniesionej osłony kasku.
- Kompletnie nie — pokręciła głową. - Boję się.
- Nie bój się, jesteś ze mną bezpieczna — mruknął i odpalił silnik. - Trzymaj się mocno, będę jechać mniej więcej tak, jak w drodze tutaj. Chuj wie, gdzie ten pieprzony facet teraz jest — podkręcił manetkę gazu, wciąż trzymając jednocześnie hamulec. Opona zapiszczała na betonie, a za nimi uniósł się kłąb dymu. Opuścił osłonę na oczy i w momencie, gdy brama garażu została podniesiona, wystrzelił z niego jak rakieta. Nie zdążyła nawet krzyknąć, a już pędzili ulicą.

- Gdzie właściwie lecimy? - zapytała, drżącymi wciąż po szalonej jeździe palcami zapinając pasy bezpieczeństwa.
- Do Szwajcarii — wyjaśnił krótko. Był wyraźnie spięty i co chwilę wyglądał przez okno, gdy samolot kołował na pas startowy. Ledwo wylądował, już miał startować ponownie. Ben zawczasu wszystko załatwił, a Joannie zaczęło się wydawać, że to cokolwiek niemożliwe, by list przyszedł raptem te dwie, trzy godziny wcześniej. Musiał nadejść tuż po jej wyjeździe do pracy, skoro zdołał zorganizować aż tyle, ale nie zamierzała się z nim o to kłócić. W rzeczywistości była naprawdę przerażona. Ta wariatka, chcąc zdobyć Bena i jednocześnie odpłacić się jej za upokorzenie, nasłała na nią płatnego zabójcę, który miał ją zlikwidować. Chciało jej się od tego po prostu rzygać.
- Dlaczego tam?
- Bo tam jest bezpiecznie — mruknął.
- Alek... Co się dzieje? Co jest za tym oknem?
- Nic... A przynajmniej ja niczego nie widzę.
- Raczej nikogo, prawda?
Spojrzał na nią krótko i skinął głową.
Gdy znaleźli się w powietrzu, zdobyła się na odwagę i zapytała:
- Był tam?
- Gdzie?
- Na lotnisku...
- Jeśli nie dysponuje motocyklem, to raczej nie...
- Skąd więc ten twój niepokój? Śledził nas?
- Był pod twoim domem — wyjaśnił.
- Co?! - wrzasnęła. - Skąd o tym wiesz?
- Masz nieco uszkodzoną fasadę domu, tuż przy garażu. Na szczęście rykoszet nie zrobił nikomu krzywdy.
- Rykoszet?...
- Strzelił do ciebie. Ale spudłował.
- Jezusie... - złapała się za głowę, gdy dotarło do niej, jak niewiele brakowało, by zginęła.
- Już spokojnie, jesteś bezpieczna — mruknął, łapiąc ją za rękę, gdy wyraźnie zaczęła panikować. -Asiu, jestem z tobą.
- Natychmiast mnie stąd wypuść! - zaczęła szarpać za pas, ale ścisnął ją za nadgarstki i przytrzymał stanowczo.
- Akurat na tej wysokości to nie jest możliwe — powiedział łagodnie. - Uspokój się i oddychaj głęboko.
- Ktoś do mnie strzelał! - pisnęła, a w jej oczach zalśniły łzy.
- Wiem, niestety — westchnął. - Ale tutaj jesteś najbardziej bezpieczna ze wszystkich miejsc. Tylko nasza czwórka wie, gdzie lecimy.
- Piątka — poprawiła go.
- Jaka piątka? Dwóch pilotów, ja i ty, to cztery, nie pięć.
- Plus Ben.
- On akurat nie wie, gdzie lecimy.
- Jak to nie wie?! Alek! Coś ty zrobił, kretynie?!
- To akurat był jego pomysł — powiedział spokojnie. - Nie pytałem dlaczego, po prostu się zgodziłem. Mnie też cholernie zależy na twoim bezpieczeństwie, wiesz? Dlatego chciałem wywieźć cię stamtąd jak najszybciej.
- Nawet nie dałeś mi się porządnie spakować — zauważyła, starając się na tym skupić, by już nie panikować, ale głos nadal jej drżał.
- Bo torby tylko by nas spowolniły. Na miejscu kupisz wszystko, co będzie ci potrzebne.
- Nie mam karty. Kazałeś mi ją zostawić w domu.
- Oczywiście, bo tak można by cię wyśledzić. Dlatego też nie mamy telefonów. A kartą się nie przejmuj, ja płacę.
- Alek... - westchnęła żałośnie.
- Najwyżej mi zwrócisz, ale wątpię — uśmiechnął się lekko, a ona tylko pokręciła głową.
- Jesteś okropny...
- Oczywiście, mam tego świadomość.

- Co to za maleństwo? - uśmiechnęła się lekko, gdy w końcu zjawili się na miejscu przed niewielkim domkiem stojącym na skraju lasu.
- Chatka w lesie — uśmiechnął się i kluczem otworzył drzwi. - Witaj w mojej tajemnej bazie.
- To twój dom? - zdziwiła się, mijając go i wchodząc do środka. Wnętrze nie prezentowało się wiele okazalej, ale było gustownie urządzone.
- Taka moja ostoja, gdy muszę odpocząć od tego wszystkiego... Mamy tu dwa łóżka, więc nie musisz się niczym przejmować — wyjaśnił, wchodząc zaraz za nią. - Z tyłu jest taras, a kawałek dalej jezioro. Pojedziemy do miasta, to kupisz wszystko, co jest ci potrzebne.
- Jasne... - rozejrzała się i kiwnęła głową. - Fajnie tu.
- Więc... Dasz radę tu trochę ze mną pomieszkać?
- Nie mam wyjścia, prawda?
- No fakt... Nie masz. Rozumiem, że możesz tu czuć się ograniczona, bo to mała przestrzeń, ale obiecuję, że nawet mnie nie zauważysz, że tu jestem.
- Jesteś trochę za duży na to, żeby ot tak cię nie zauważać — westchnęła i ściągnąwszy kurtkę, siadła na kanapie. - No nie będzie łatwo się odprężyć, ale... Rozumiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej w tej popierdolonej sytuacji — oparła łokcie na kolanach i ukryła głowę w dłoniach. - Nie wierzę, że to dzieje się naprawdę. Przecież to jak jakiś marny film.
- Też jestem zaskoczony tym wszystkim — przyznał, przysiadając na oparciu fotela. - Jak widać, dla niej ważniejsze jest dostanie się do duńskiej rodziny królewskiej, niż fakt, że Ben ją znienawidzi.
- Czy na te zakupy możemy jechać jutro? - zapytała cicho. - Dzisiaj raczej nie jestem w stanie...
- Bez problemu — kiwnął głową.
- Po prostu muszę się położyć...
- I tak za chwilę będzie już wieczór, więc raczej nigdzie nie pojedziemy, a ty kompletnie nie musisz się nigdy mi z niczego tłumaczyć, jasne? - uśmiechnął się do niej łagodnie.

Późno w nocy obudził go szloch Joanny. Cicho zszedł po schodach i usiadł obok niej. Łagodnie dotknął jej ramienia. Od razu spojrzała na niego zapłakanymi oczami.
- Nie płacz, maleńka — szepnął, przyciągając ją do siebie.
- Boję się — załkała, opierając się policzkiem o jego umięśnioną klatkę piersiową.
- Wiem — westchnął, gładząc ją po włosach. - Wiem, ale uwierz, że przy mnie nic ci nie grozi. Nie pozwolę, by ktokolwiek cię skrzywdził, kochanie.
- Dlaczego to mówisz? - podniosła na niego wzrok. - Czemu tak mnie nazywasz?
- Żeby cię uspokoić...
Westchnęła i odsunęła się od niego, ścierając łzy.
- No tak... Chyba ci się udało, dzięki...
- Zostanę tu, aż nie zaśniesz.
- Nie wiem, czy jest na to szansa — przyznała.
- A może po prostu chcesz się napić?
- Czego?
- Wódki, whisky, piwa? Barek jest dobrze zaopatrzony.
- Whisky, nie przepadam za wódką.
- Polka, która nie lubi wódki — mruknął i pocałował ją w czoło, po czym ruszył do saloniku po alkohol. W tym czasie oparła się o ścianę za łóżkiem i objęła kolana ramionami. - Hej, nie płacz — szepnął, siadając znów przy niej. Podał jej napełnioną do połowy szklankę. Niepewnie kiwnęła głową i napiła się trochę.

Rankiem obudziła się z zapuchniętymi oczami i chrypą spowodowaną płaczem. Zeszła po schodach do kuchni połączonej z salonem i nim zdążyła się zaniepokoić nieobecnością swojego ochroniarza, Alek wyszedł z łazienki, owinięty jedynie w ręcznik. Wycierając długie włosy, zamarł, widząc ją nieopodal.
- Widzę, że już wstałaś... Obudziłem cię?
- Nie, skądże. Po prostu już się wyspałam — wyjasniła, wodząc wzrokiem po jego licznych tatuażach. - Zapomniałam już, że masz ich tyle...
- Od wakacji w Egipcie przybyły jeszcze cztery — mruknął, wieszając ręcznik na oparciu krzesła. - Masz ochotę na śniadanie?
- Wielką. Pomóc ci?
- Możesz zrobić kawę i zaczekać z nią na mnie na tarasie — uśmiechnął się rozbrajająco. Niemal natychmiast się zarumieniła i delikatnie przygryzła wargę. Drgnął, jakby chciał do niej podejść, ale zrezygnował i zajął się przyrządzaniem jedzenia. Odetchnęła cichutko i wzięła się za robienie kawy. Nie mogła się jednak powstrzymać przed zerkaniem na niego. No cóż, był naprawdę niezłym ciachem, a dłuższe włosy dodawały mu tej sexy drapieżności. Gdyby nie Ben, pewnie rzuciłaby się na tego Rosjanina.

- Dlaczego akurat Szwajcaria? - zaciekawiła się, gdy po obfitym i smacznym śniadaniu siedzieli wciąż na tarasie, a słońce właśnie zaczynało pokazywać, na co je stać.
- Bo to neutralne terytorium.
- A co? Obawiasz się czegoś?
Zaśmiał się, rozłożony wygodnie na leżaku, z rękami za głową.
- Nie, niczego, po prostu tutaj łatwo się żyje — wyjaśnił.
- No tak... Ale sądziłam, że mieszkasz w Rosji.
- Czasami.
- Nie rozumiem...
- Tam jest dom mojej rodziny, ja już dawno się stamtąd wyprowadziłem. Jestem dość niezależny, a ostatnia polityka rządu niekoniecznie mi pasuje — wyjaśnił.
- No tak, to zrozumiałe... Ale powiedziałeś, że to twoja odskocznia... Więc masz gdzieś normalny dom? Taki zwykłych rozmiarów? Bo jak rozumiem to tylko taka dacza, co?
- O moj Boże, jak ja dawno nie słyszałem tego określenia! - uśmiechnął się szeroko. - Ty jednak jesteś mi pisana... I tak mam normalny dom.
- Też tu, w Szwajcarii?
- W innym kraju.
- Więc musisz być bogaty...
- Daleko mi do Bena, ale jakieś pieniądze tam mam... Zaczynasz już na mnie lecieć?
- Dobrze wiesz, że nie jestem z Benem ze względu na jego hajs...
- Dlatego pytam. Wiem, że męczy cię przepych rodziny królewskiej. Nie obraź się, ale ty naprawdę tam nie pasujesz...
- A gdzie według ciebie pasuję? I co to ma znaczyć, że jestem ci pisana? - fuknęła.
- Gdzie pasujesz? Tutaj. Do tego spokoju. Kochasz naturę, tak samo, jak ja. Kochasz konie i psy. Kochasz książki, muzykę i motocykle oraz relaks i od czasu do czasu dobrą zabawę. Nie przeczę, pięknie wyglądasz w długich, wieczorowych sukniach, z koliami diamentów, czy też w oficjalnych kostiumikach, jak ubierasz się do pracy, ale osobiście jestem zdania, że o wiele lepiej wyglądasz w podartych dżinsach i za dużych bluzach i trampkach. Lub w skórze, na motocyklu. Włosy rozpuszczone, ten dziki błysk w oku... Na koniu w pełnym galopie... Nie powinnaś z tego rezygnować, nawet, a może zwłaszcza dla kogoś... Dla niego. Bo oni nie pozwolą ci być sobą, nieważne jak bardzo będziesz o to walczyć. Na konie może ci pozwolą, w końcu sami są zapalonymi jeźdźcami, ale motocykl? Dresy zamiast spódnicy? W życiu!
- Wiem, na co się piszę, Alek.
- I naprawdę jesteś pewna, że będziesz wtedy szczęśliwa? Zastanów się nad tym, Joasiu...
- Cholera, Alek! - zerwała się na równe nogi, patrząc na niego ze złością. - Dlaczego tak bardzo próbujesz nastawić mnie przeciwko Benowi i ludziom, których pokochałam?! Ja mam wziąć z nim ślub!
- Dlaczego? Bo, jak już kiedyś ci mówiłem, wiem, że nie będziesz z nim szczęśliwa.
- Nie możesz tego wiedzieć! Nie możesz, bo nie jesteś ani nim, ani tym bardziej mną! Jestem z nim szczęśliwa!
- Nawet gdy osoby z jego otoczenia cię krzywdzą? To też ci się podoba? Spójrz, gdzie teraz jesteś i z kim... Poza tym... Asiu, on wciąż nie przestał jej kochać. Za każdym razem, gdy leci do Danii, idzie na jej grób.
- Była jego pierwszą miłością, ma z nią synka! Nic dziwnego, że nadal tęskni. Ja też bym tęskniła...
- Nie pokocha cię tak, jak kochał ją.
- Skąd możesz to wiedzieć? Znasz jego serce? - zapytała cicho. Pokręcił głową, podchodząc do niej.
- Nie, ale słyszałem, jak powtarzał to kilka razy przy jej grobie.
- Kłamiesz...
- Asiu... Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciał.
- Dlaczego więc mi to mówisz?
- Bo nie chcę, żebyś cierpiała. Chcę, żebyś była szczęśliwa. Bez żadnego udawania, sztucznych uśmiechów i wystudiowanych gestów. A to będzie niemal twoja codzienność, jeśli wejdziesz do tej rodziny.
- Jedźmy do miasta — mruknęła, wymijając go.
- Asia...
- Już!

Godzinę później weszła zamyślona do sklepu obuwniczego i rozpoczęła rajd między półkami. Nawet jeśli nie chciała niczego kupić, to takie buszowanie zawsze mocno poprawiało jej humor. Alek dał jej pełną swobodę w zakupach i dysponowaniu kartą.

- Dziękuję — cmoknęła go w policzek, gdy późno po południu usiedli wśród toreb przy stoliku jakiejś lokalnej knajpki z upojnie pachnącym jedzeniem.
- Za co? - podniósł brwi, uśmiechając się szeroko na tę lekką czułość.
- Za te zakupy. Poprawiłeś mi nimi humor.
- Bardzo się z tego cieszę, bo twój uśmiech jest cudowny i kocham go widzieć — odparł, a ona znów się zarumieniła. A wcześniej nie zdarzało jej się to przy nim aż tak często.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka i miłosne, użyła 3761 słów i 20545 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Robert72

    Jak każda z części świetna, wiele możliwości rozwoju akcji są na terytorium neutralnym.

    19 kwi 2023

  • elenawest

    @Robert72 postaram się jeszcze zaskoczyć ;⁠)

    19 kwi 2023