W świecie kłamstw rozdział 1

- Idziesz dzisiaj na trening? – zapytała Marta, śliczna blondynka o orzechowych oczach, wycierając włosy ręcznikiem.
- A jak myślisz, dlaczego się szykuję? – zaśmiała się Joanna, robiąc sobie delikatny makijaż oczu.
- No nie wiem… Sądząc po tym, jak się pindrzysz, mam wrażenie, że bardziej szykujesz się na randkę, niż na trening – zaśmiała się blondyna, patrząc z zazdrością na przyjaciółkę. – Boże, jakbym chciała mieć twoją karnację – jęknęła. – Ty właściwie nawet nie musisz się opalać, a ja wystarczy, że na pięć minut wyjdę na słońce i jestem czerwona…
- Marudzisz – zaśmiała się brunetka. – Przecież też jesteś śliczna i nie możesz odpędzić się od facetów w klubie.
- A’ propos klubu… Może wyskoczymy gdzieś razem w ten weekend? – oczy Marty aż się zaświeciły na ten pomysł. – Wyszalejemy się, napijemy, wyrwiemy jakieś ciacha.
- Wybacz, ale mam kupę roboty w ten weekend. Nie wyrwę się, choćbym bardzo chciała – przepraszająco wzruszyła ramionami, zakładając białą bluzkę.
- Nie boisz się, że się popaprzesz?... Zawsze możesz spaść z siodła…
- Przypomnij mi łaskawie, kiedy ostatni raz spadłam? – zaśmiała się na tamto wspomnienie.
- Nie chce mi się. A teraz rusz ten zgrabny tyłeczek, idziemy poćwiczyć – syknęła Marta. – I błagam, zacznij nosić inne staniki, bo kiedyś sama cię przelecę… Jak ja ci ich zazdroszczę!
- Zjeżdżaj…

- Niezła jest ta mała – zauważył szczupły blondyn, oparty ramionami o drągi okalające padok.
- Zgadza się – odparł drugi, potężniejszy w barach, odziany w skórzaną kurtkę i jeansy. Jego długie włosy związane były z tyłu w kucyk.
- Nawet na nią nie spojrzałeś, Alek – zauważył pierwszy, chichocząc.
- Ben… Mam cię chronić, tak? – jęknął tamten. – Więc to robię.
- Odpuść, choć na chwilę, wątpię, by w hotelu cokolwiek mi groziło. A to ciałko jest warte obserwacji… Zaprosisz ją w moim imieniu na kolację, gdy skończy jazdę.
- Jasne, szefie. Mam coś przygotować?
- Zamów dla niej róże. Cały wielki bukiet.
- Oczywiście…
- Jest naprawdę cudowna.
Tymczasem Joanna wprawnie ściągnęła wodze swego karego ogiera, zapierając się mocno nogami w strzemionach i unosząc się lekko w siodle, gdy koń odbił się mocno od podłoża, wykonując prawidłowy skok nad jedną z ostatnich przeszkód. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i ciemne bryczesy, które opinały jej smukłe nogi i jędrny tyłeczek. Sięgające piersi niemal czarne włosy związała w nieco niedbały warkocz. Oczy błyszczały jej podnieceniem i radością, gdy jej koń bez przeszkód pokonał dwie ostatnie przeszkody. Z szerokim uśmiechem pochyliła się nad potężną szyją ogiera, jedną ręką poklepując go za dobrze wykonane zadanie, a drugą delikatnie ściągając wodze, by go wyhamować. W końcu spokojnie pokłusowała w kierunku swej czekającej na nią przyjaciółki.
- Kiedyś własnoręcznie cię zabiję – poinformowała ją Marta.
- Aha, a to dlaczego? – zaśmiała się, z gracją zeskakując z siodła.
- Znów masz wielbicieli – warknęła blondynka, ruchem głowy wskazując opartych o ogrodzenie mężczyzn. Asia niemrawo odwróciła się w ich stronę, delikatnie głaszcząc konia po boku. Zmarszczyła brwi.
- Jacyś dziwni. Nikt im nie powiedział, że długie włosy już dawno wyszły z mody? – prychnęła, ściągając siodło i wycierając błyszczącą potem sierść zwierzęcia.
- Jezu, ale ty jęczysz! – fuknęła Marta. – Spójrz tylko na nich! To prawdziwe ciasteczka!
- Yhm… I pewnie hotelowi goście…
- Czasami naprawdę nienawidzę tej roboty! Tylu fajnych kolesi przechodzi nam przed nosem…
Asia roześmiała się głośno. Na twarzy Bena zagościł szeroki uśmiech.

- „Przepraszam, mogę zająć pani parę minut?” – usłyszała za sobą głęboki męski głos z rosyjskim akcentem. Zawsze, gdy słyszała, jak Rosjanie rozmawiają po angielsku, chciało jej się śmiać. Teraz jednak musiała być poważna. Odwróciła się do nieznajomego z miłym uśmiechem na ustach.
- W czym mogę służyć? – płynnie przeszła na angielski.
- Chciałbym w imieniu mego pracodawcy zaprosić panią na kolację do restauracji – uśmiechnął się do niej miło, by prawdopodobnie choć trochę załagodzić swój wygląd zagubionego w czasie Wikinga lub też płatnego zabójcy. Westchnęła i wciąż uśmiechając się miło, odparła:
- Proszę przekazać swemu pracodawcy, że o ile nie zatrzymaliście się panowie w innym hotelu, niż ten, w którym ja pracuję, niestety tego typu spotkanie jest niemożliwe, jako że nie umawiam się z gośćmi hotelowymi, gdyż byłoby to wbrew etyce pracowniczej. Niemniej jednak bardzo proszę podziękować swemu pracodawcy za tak miłą propozycję.

- Witam serdecznie. Jestem Benedict Morgenstern i naprawdę zrobił na mnie świetne wrażenie pani poranny trening – powiedział blondyn, podchodząc do Aśki pracującej na recepcji.
- Joanna Nowak – podała mu dłoń, a ten, zamiast ją uścisnąć, podniósł ją do swych ust i pocałował delikatnie. Zamrugała zaskoczona, a on uśmiechnął się szeroko. Ubrany był w jasny, delikatnie prążkowany garnitur. Mógł mieć około czterdziestu lat i był naprawdę pociągający. Ostrożnie przełknęła ślinę. – Dziękuję za słowa uznania – kiwnęła głową. – Czy jest coś, w czym mogę panu pomóc, panie Morgenstern?
- Oczywiście – jego uśmiech jeszcze się powiększył. – Chciałbym dowiedzieć się, dlaczego odrzuciła pani moją propozycję wspólnej kolacji? Czyżbym panią czymś nietaktownie obraził?
- Nie, nie obraził mnie pan – odparła natychmiast, zastanawiając się w duchu, czy jego ochroniarz w ogóle nie przekazał mu jej odpowiedzi?... – I sądziłam, że pański człowiek przekazał panu moją decyzję.
Kiwnął potakująco głową.
- Uczynił to, oczywiście – miły uśmiech nie schodził mu z ust. – Po prostu niezwykle interesują mnie motywy, jakimi się pani kierowała. No, chyba że zaraz powie mi pani, że kogoś ma. Wtedy moje serce pęknie i odejdę stąd niepocieszony – zachichotał.
- Nie, nie mam nikogo, panie Morgenstern. Jestem szczęśliwą singielką, która oprócz absorbującej pracy, ma jeszcze trochę czasu wolnego, by rozwijać swoją pasję oraz od czasu do czasu spotkać się z przyjaciółmi. Poza tym nigdy nie umawiałam się z gośćmi hotelu, w którym pracuję. Byłoby to wysoce nieetyczne. Dlatego dla pana również nie uczynię tego wyjątku. Bez względu na to, jak pan by mnie prosił – powiedziała spokojnie. – Swoją drogą Szwecja, czy Norwegia?
- Dania – sprostował ciut zaskoczony. – Jestem zdumiony, że pani rozpoznała. Sądziłem, że nie mam żadnego akcentu. Chyba będę musiał zgłosić zastrzeżenia mojemu dawnemu nauczycielowi…
- Ależ nie ma pan żadnego akcentu, spokojnie – przyznała. – Po prostu zwróciłam uwagę na pańskie nazwisko.
- Ah, teraz wszystko rozumiem. I muszę przyznać, że pani angielski również jest nienaganny.
- Cóż, tego właśnie oczekuje się od menedżera hotelu, czyż nie?
- Menedżera – kiwnął głową z uznaniem. – Nieźle jak na tak młodą osobę. Więc ile języków obcych pani zna?
- Pięć – uśmiechnęła się niewinnie.
Gwizdnął cicho.
- No proszę. Naprawdę mi pani imponuje – powiedział łagodnie, patrząc jej w oczy. Zarumieniła się lekko.
- Miło mi, ale mimo wszystko i tak się z panem nie umówię.
Podniósł ręce w geście poddania, chichocząc cicho.
- Ależ nie mam zamiaru więcej naciskać – powiedział. – Jest pani bardzo niezależną kobietą. I bardzo przyjemnie mi się z panią konwersuje.
- A mnie z panem, choć powinnam wracać do pracy – uśmiechnęła się lekko.
- Czy wobec tego życzy sobie pani, by zostawić ją w spokoju?
- Nie – odparła szybko. – Mogę popracować z domu, spokojnie. Chwila odpoczynku całkiem dobrze mi zrobi.
- No dobrze. W takim razie chciałbym się dowiedzieć, do jakich zawodów się pani tak ciężko przygotowuje?
- Skąd pomysł, że startuję w jakichkolwiek? – lekko przekrzywiła głowę.
- Cóż… Porusza się pani w siodle jak zawodowiec. Koń też jest nie byle jaki – mruknął, sięgając po stojący na blacie półmisek z cukierkami. – Skusi się pani?
- Dziękuję, ale nie jadam słodyczy. Poza tym… Tak, ma pan rację, przygotowuję się do zawodów w skokach przez przeszkody.
- A więc?... Najbliższy konkurs?
- W Danii – uśmiechnęła się lekko.
- Rozumiem – odwzajemnił go. – Być może nawet się tam spotkamy.
- Myśli pan? – zachichotała.
- Oczywiście. Pani uśmiech jest zniewalający.

- Potem wygłosił komplement na temat mojego uśmiechu, puścił mi oczko i poszedł sobie, a wszystko to zrobił z tak wielką kulturą i elegancją, że jestem w szoku. Nie wiem, skąd ten facet się wziął, ale zachowuje się nieco tak, jakby nie należał całkiem do naszej epoki – powiedziała Asia późnym popołudniem następnego dnia, szykując karego ogiera.
- A ty co na to? – zainteresowała się jej przyjaciółka, przechylając się do niej przez murek oddzielający boksy. – No mów, dziewczyno!
- No właśnie nic, no. Stałam w recepcji jak przymurowana, gapiłam się tylko za nim jak jaka głupia. Nawet nie chcę wiedzieć, jak to wyglądało na kamerach – westchnęła, zakładając Diego kantar. – A dzisiaj przysłał mi do gabinetu wielki bukiet białych i herbacianych róż. Od razu w wazonie, żebym nie musiała szukać – jęknęła, kręcąc głową. – Jest tak wielki, że musiałam zestawić go z biurka na podłogę, inaczej w ogóle nie byłabym w stanie dzisiaj pracować.
- Wow! No, kochana! To znaczy, że naprawdę się mu spodobałaś.
- Jasne… Kurwa, to nie jest normalne!
- Według ciebie taki elegancki podryw nie jest normalny? – Marta spojrzała na nią jak na totalną kretynkę. – Kochana, według mnie jest to co najmniej romantyczne!
- Marta! Chodzi mi o to, że ja go nawet nie znam. Nic o nim nie wiem. On o mnie zresztą też nie, a mimo to przysyła mi takie kwiaty! O ósmej rano! Musiały go słono kosztować…
- Na biednego to on raczej nie wygląda. Stać go na ochroniarza…
- I co z tego? – Joanna pokręciła tylko głową.
- To z tego, moja kochana, że z braku informacji o nim straszliwie cierpisz. – Marta uśmiechnęła się wrednie, co jej przyjaciółka skwitowała tylko pogardliwym spojrzeniem, wyprowadzając konia z boksu. – Mówię ci, laska, weź się wreszcie umów z nim na tę kolację, a zaspokoisz wszystkie swoje bolączki.
- Jezu, ależ u ciebie to proste…
- Bo to naprawdę takie jest no… Nie pamiętasz, jak miesiąc temu jęczałaś mi, że nie masz faceta? To teraz trafia ci się świetna okazja. Facet jest naprawdę sexy…
- Zjeżdżaj, byłam wtedy potężnie nawalona, za co obwiniam jedynie ciebie…
- Jasne! Wmawiaj sobie. Aśka, nie masz faceta od ponad dwóch lat, z nikim się nie umawiasz… Nie brakuje ci dobrego, ostrego bzykanka?
- Brakuje – przyznała niechętnie, głaskając ogiera, który coraz niecierpliwiej trącał ją łbem. – Ale to nie znaczy, że od razu wskoczę temu facetowi do łóżka, bo się mną zainteresował i przysyła mi kwiaty. Poza tym on jest ode mnie starszy, nie mamy żadnej pewności, czy gdzieś w Danii nie zostawił żony i gromadki dzieci, a przede wszystkim, czy miałby w ogóle jakąkolwiek ochotę na seks ze mną.
- Laska! – Marta warknęła na nią zirytowana. – Ja ci zaraz wleję i na zawody polecisz z podbitym okiem. Czy ty się widziałaś w lustrze? Wiesz, jaką super laską jesteś? Połowa Krakowa się za tobą ogląda, gdy idziemy przez miasto. Poza tym facet niemal się ślini na twój widok, a ty mi tu wyjeżdżasz z jakimiś idiotycznymi wątpliwościami. No ręce opadają… Miałam cię za inteligentną istotę ludzką, ale chyba się pomyliłam… A w ogóle to od kiedy liczy się wiek?
- Dobra, skończyłaś już tę nawijkę?
- Nie, dopiero się rozkręcam…
- To super – Asia wyszczerzyła się wrednie i zgrabnie wskoczyła na siodło. – Spadam, mam ochotę trochę pogalopować, może nawet zdołasz mnie dogonić.
- Wariatka! – wrzasnęła za nią przyjaciółka, gdy Asia wyjechała ze stajni, coraz bardziej nabierając prędkości.
Puściła wodze konia, pozwalając mu swobodnie wyrwać do przodu. Rozochocony ogier z każdym metrem szybciej uderzał kopytami o umykającą ziemię. Ewidentnie tak samo, jak jego rajterka, cieszył się ze swobody i prędkości. Pochyliła się mocno nad jego szyją, rozmyślając o tym, co powiedziała jej Marta. Słowa przyjaciółki sprawiły, że postanowiła przemyśleć kilka spraw…
- Wspaniale pani jeździ! – krzyknął Benedict, podjeżdżając do niej. Zerknęła na niego. Trzymał się w siodle wyjątkowo dobrze. Skinęła mu głową. Że też akurat musiał się napatoczyć, gdy chciała o nim pomyśleć… Zauważyła natomiast, że cwałował koło niej na klaczy Marty. Zachichotała w duchu.
- Dziękuję – powiedziała w końcu, delikatnie ściągając wodze ogiera. Cwał przeszedł w galop, następnie w niewymuszony kłus. Mężczyzna zrównał się z nią i przez chwilę po prostu śledził jej ruchy, gdy anglezowała.
- Cudowny ogier – wyrzucił wreszcie z siebie, a jego oczy zalśniły uznaniem. – Wydaje mi się jednak, że to inny koń, niż ten, na którym pani ćwiczyła kilka dni temu.
- Ma pan rację – uśmiechnęła się, będąc pod wrażeniem, że rozpoznał ogiery. – To Diego, folblut *, a ten, na którym skaczę, to Vailant, koń wielkopolski.
- W takim razie już wiem, dlaczego nie mogłem pani doścignąć. To koń stworzony do wyścigów. Obserwowałem, jak gnał. Siła i elegancja – przechylił się, by delikatnie poklepać zwierzę po szyi. Uśmiechnęła się delikatnie.
- Zdaje się, że zwędził pan konia mojej przyjaciółce – wyszczerzyła się radośnie. – To Leia, klacz angloarab. Równie świetna na prostych dystansach.
- Nie mogę się z tym nie zgodzić, choć jednocześnie niższa w kłębie, co pani ogierowi daje przewagę na starcie.
- No cóż – zaśmiała się. – Ale widzę, że i pan doskonale trzyma się w siodle.
- Kocham konie – odparł z prostotą i szerokim uśmiechem na ustach. – Jestem nimi otoczony właściwie od dzieciństwa. Szanuję je i kocham, a one dają mi radość, gdy tylko mam czas wskoczyć w siodło.
- Doskonale pana rozumiem — kiwnęła głową. – I dziękuję serdecznie za kwiaty, są piękne, ale zdecydowanie nie trzeba było…
- Ależ oczywiście, że trzeba – powiedział poważnie. – Mam wrażenie, że pomimo swej całej jakże imponującej samodzielności, jednocześnie jest pani niestety dość samotna. Podejrzewam także, że już dawno nie otrzymała pani od żadnego mężczyzny kwiatów, więc proszę zrobić mi tę przyjemność i pozwolić mi naprawić to jakże haniebne niedopatrzenie. Jest pani piękną, młodą kobietą. Chciałbym, by pani częściej się uśmiechała. Wygląda pani wtedy jak anioł, który zabłądził na ziemi i pozostał, by cieszyć swym pięknem zwykłych śmiertelników. W tym mnie – pocałował ją szarmancko w dłoń, patrząc jej w oczy. Zadrżała delikatnie, przygryzając wargę.

- Odjechałaś na pełnym speedzie, a on ukradł mi konia! – warknęła Marta, gdy spotkały się później w hotelu.
- Wiem, zauważyłam – zachichotała Asia. Na jej policzkach wciąż różowiły się urocze rumieńce. – Poza tym ty byś się za mną wlokła, a twojej klaczy przyda się od czasu do czasu taki cwał – puściła jej oczko, zajęta podpisywaniem papierów. – Leia była całkiem zadowolona.
- I mokra jak diabli! Jeszcze chwila, a zaczęłabym ją wyżymać! – fuknęła Marta. – Poza tym jesteś wredna, wiesz? Zastanawiam się, czy się na ciebie nie obrazić!
- Zapomniałaś, że razem mieszkamy?
- Spieprzaj! Lepiej mów mi tu zaraz jak było? Facet pognał za tobą, jakby się paliło!
- Gadaliśmy. Naprawdę dużo wie o koniach. I jest świetnie wychowany. Całuje mnie po rąsiach.
- Nooo, kochana, to już przepadłaś! – zawyrokowała blondynka, uśmiechając się wrednie. – Wiem, jakich facetów lubisz. Pozwól, że jako twoja stara przyjaciółka będę cię odwiedzać w tej Danii. Poza tym, kiedy idziesz z nim na tę randkę?
- Marta, opamiętaj się – Aśka popukała się palcem w czoło. – Jaka Dania? Naprawdę tylko rozmawialiśmy. Parę komplementów z jego strony i to wszystko. I nie, nie umówiłam się z nim. Nie ponowił propozycji…
- Aśka! – Marta trzepnęła ją w głowę. – Ciebie to naprawdę trzeba czasami zabić! – syknęła.
- Przestań się wściekać, wariatko! I przestań mnie lać. Poza tym sama też nikogo nie masz, więc dlaczego wyżywasz się akurat na mnie? Czy ja ci coś kiedyś zrobiłam?
- Nie, ale zawsze ja mogę coś zrobić tobie. Poza tym ja w przeciwieństwie do ciebie cały czas sobie kogoś szukam.
- Oczywiście! – prychnęła Joanna, patrząc na przyjaciółkę spode łba. – Włóczysz się po klubach. I albo w końcu przyniesiesz jakiś syf, albo ktoś wrzuci ci pigułę do drinka i wtedy to już naprawdę przestanie być fajnie.
- Kurwa, jojczysz… Uważam przecież na siebie!
- Tak, ja też. A teraz błagam, wracajmy obie do pracy, co?

- Dziękuję, że jednak zechciała się pani ze mną spotkać – powiedział Ben, podając jej bukiet żółtych tulipanów. Jej ulubionych kwiatów. Zarumieniła się uroczo.
- Cóż, przekonał mnie pan, że nie ma złych zamiarów – uśmiechnęła się leciutko.
- Oczywiście… W takim razie zapraszam do środka – łagodnym gestem wskazał na restaurację, pod którą się spotkali.
Gdy usiedli, kelner podał im menu, zapalił świece i oddalił się kilka kroków.
- Przyjemne miejsce pan wybrał – powiedziała cicho, dyskretnie rozglądając się dookoła. Miała uroczy, subtelny makijaż, który podkreślał jej urodę i lekko pokręcone włosy. Ubrana była dość zwyczajnie w białe jeansy i zielony sweterek oraz czarną skórzaną kurtkę. Strój, o który stoczyła z Martą półgodzinną bitwę, argumentując go tym, że to nie randka, a zwyczajne spotkanie.
- Dziękuję, starałem się dopasować do pani gustu – uśmiechnął się promiennie. Też ubrany był raczej zwyczajnie. Miał na sobie granatową bluzkę z długim rękawem, który zawinął za łokcie, nieco starte jeansy i nosił okulary, w których widziała go po raz pierwszy. Półdługie włosy miał w lekkim nieładzie prawdopodobnie spowodowanym faktem, że naturalnie mu się kręciły. I nie spuszczał z niej wzroku. Jego oczy cały czas się śmiały, co zdecydowanie go odmładzało. – No i by było to miejsce swobodne, a zarazem eleganckie. Coś jak moja dusza.
- Naprawdę znakomite połączenie – powiedziała, wpatrując się w jego hipnotyzujące błękitne oczy. Delikatnie ujął ją za dłoń i złożył na niej pocałunek lekki niczym muśnięcie piórka. Zadrżała, gdy nie przerwał przy tym kontaktu wzrokowego. Miała wrażenie, że za chwilę zajrzy jej w duszę.
- Ma pani cudowne oczęta, pani Joanno – powiedział miękko, nie puszczając jej dłoni. – Jestem panią kompletnie oczarowany.
Przygryzła wargę, starając się nie wyglądać na zbyt nim zauroczoną i wydukała po chwili:
- Dziękuję. Chyba właśnie zabrakło mi słów.
- Mnie również – oświadczył poważnie. – Gdy ujrzałem panią na padoku dosiadającą tego potężnego ogiera, radosną i tak skupioną jednocześnie. Chyba zwariowałem na pani punkcie, pani Joanno. Nie potrafię przestać o pani myśleć. Jest pani jak ogień, a ja niczym ćma lecę do światła. Urzekła mnie pani i chyba nie ma szans, bym ozdrowiał.
- Oh, przesadza pan zapewne – wyszeptała, czując, jak zasycha jej w gardle z wrażenia. Pokręcił przecząco głową.
- Oczywiście, że to nie prawda. I wiem, jak to wszystko może wyglądać, prawdopodobnie myśli sobie pani, że prawię jej te piękne słówka tylko po to, by po tej pysznej kolacji zaciągnąć panią do łóżka, ale mogę przysiąc z ręką na sercu, że moim zamiarem jest jak najlepiej panią poznać. Nie porwę też pani ani nie pani nie uwięrzę, by zakochała się pani w swym oprawcy – uśmiechnął się łagodnie. – Ale jeśli tylko mi pani pozwoli, będę panią obsypywać prezentami, co sprawi mi ogromną radość, pani Joanno.
- Ale przecież mieszka pan na co dzień w Danii! – wyrwało jej się kompletnie bez sensu, za co natychmiast zbeształa się w myślach.
- Ależ to wcale nie jest problem, droga pani – znów obdarzył ją swoim zniewalającym spojrzeniem. – Co prawda jestem tylko skromnym biznesmenem, ale mam to szczęście posiadać prywatny samolot, który mogę używać według własnych upodobań, więc kwestia odległości nie stanowi dla mnie żadnego problemu.
- No dobrze, a czym właściwie się pan zajmuje?
- Prowadzę różne interesy skoncentrowane na kupnie nieruchomości i ich sprzedaży – wyjaśnił, a oczy mu się śmiały.
- Rozumiem – kiwnęła głową. – I mam pewną propozycję.
- Słucham uważnie.
- Zjedzmy najpierw kolację, bo ten biedny kelner wytupta w końcu ścieżkę do naszego stolika, a później porozmawiajmy na spokojnie. Chciałabym dowiedzieć się o panu nieco więcej, by informacje, których mi pan udzieli, pomogły mi podjąć właściwą decyzję przed końcem pańskiego pobytu w Polsce.
- Oczywiście, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim? – zainteresowała się.
- Bez względu na to, jaką podejmie pani decyzję, chciałbym, byśmy mówili sobie po imieniu…

- To był naprawdę cudowny wieczór, Joanno – mruknął, delikatnie gładząc ją po policzku i patrząc jej w roziskrzone oczy. – Cieszę się z twojej decyzji i obiecuję, że jej nie pożałujesz.
- Ja również, Ben – nieśmiało cmoknęła go w policzek. Przymknął na moment oczy, rozkoszując się miękkością jej warg. Oh, jakże w tej chwili pragnął je poczuć na swoich! – Mam nadzieję, że zobaczymy się niebawem.
- Nie opędzisz się ode mnie, maleńka – puścił jej oczko i pocałował ją w dłoń. – A teraz wskakuj grzecznie do mieszkania i śpij ładnie.
- Na pewno będę – wyszczerzyła się. – Napisz, gdy dolecisz.
- Tak zrobię – uśmiechnął się, pochylając się i szybko całując ją w kącik ust. Mruknęła cicho.
- Dobranoc, słodka Joanno – raz jeszcze pocałował ją w dłoń, po czym umknął do czekającego na niego samochodu z jego osobistym ochroniarzem za kierownicą. Westchnęła leciutko, wchodząc do mieszkania i czując jego elektryzujący dotyk w miejscu, gdzie przed chwilą ją pocałował.
- No jesteś nareszcie! – wrzasnęła Marta, wybiegając ze swego pokoju. – Ja tu czekam i czekam, gdzieżeś była tyle czasu?

- Z Benem – uśmiechnęła się lekko, z ulgą ściągając ze stóp szpileczki, na które w ostatniej chwili namówiła ją przyjaciółka.
- To ja wiem! – prychnęła blondynka. – Ale mów, jak było! Całowaliście się? Poszliście do łóżka?
- Nie. – Asia pokręciła stanowczo głową. Mina Marty mocno zrzedła.
- Czy ty raczysz sobie ze mnie żartować? – prychnęła rozeźlona. – Facet na ciebie leci, aż gwiżdże i nic?
- Powiedział, że będziemy się poznawać powoli. – Dużo rozmawialiśmy, a potem odwiózł mnie do domu. To wszystko, naprawdę.
- I nie zaprosiłaś go do środka?
- Nie mógł zostać, wraca do Danii.
- No dobra, mniejsza z tym, ale spotkacie się jeszcze oczywiście?
- No pewnie, że tak. Powiedział, że będzie też na moich zawodach w Danii.
- Nooo! Ty to masz szczęście, kobieto!

Półtora miesiąca później.
Poruszyła się ciut niecierpliwie w siodle, czekając wraz z pozostałymi zawodnikami na ogłoszenie zwycięzcy. Nie zdobyła ani brązu, ani srebra, choć tak mocno się starała. Musiała jednak uczcicie przyznać, że konkurencja była naprawdę mocna.
- „Złoto w dzisiejszych zawodach wygrywa Joanne Nowak z Polski na koniu Prince Vailant rasy małopolskiej” – usłyszała głos przewodniczącego. Oniemiała. Nie wierzyła w to, co właśnie usłyszała. Uśmiechnęła się szeroko, zawracając konia w stronę podium. Serce biło jej jak oszalałe, gdy zatrzymała wierzchowca przy miejscu oznaczonym numerem jeden, a szeroki uśmiech nie schodził jej z ust, gdy gratulowała pozostałym medalistom. – „Medale w imieniu królowej Małgorzaty wręczy dzisiaj Jego Wysokość Benedict Glûcksburg, książę duński.”
Słysząc imię księcia, jej myśli powędrowały natychmiast do Bena. Czy był tutaj? Czy obserwował ją z trybun? Gdy wyjechała na parkur, całkowicie zapomniała o tym, że obiecał się zjawić. Starała się więc teraz wypatrzeć go gdzieś na widowni, lecz nie było szans w tym tłumie. Odetchnęła głęboko, gdy książę podszedł, by udekorować brązowego medalistę i wtedy usłyszała jego spokojny głos:
- Gratuluję zajęcia trzeciego miejsca.
Zaskoczona odwróciła nieco głowę w lewą stronę i oniemiała kompletnie, niemal zapominając oddychać. Stał tu. Ubrany był w ciemny garnitur przepasany niebieską wstęgą, na której końcu znajdowała się rozeta z herbem królewskiego rodu. Przełknęła gwałtownie ślinę, przypominając sobie, jak się z nim całowała… Kurwa! Benedict był księciem!


* Folblut, inaczej koń pełnej krwi angielskiej.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i erotyczne, użyła 4540 słów i 25652 znaków, zaktualizowała 17 lis 2020.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto