- Chodźcie z nami - powiedział najstarszy, wyciągając do nich zachęcająco rękę. Murtagh zerknął na swego przyjaciela, a następnie wolno ruszył w stronę oczekujących na nich istot. Cierń dźwignął swe wielkie cielsko, aż zatrzeszczały pod nim grube bele i podążył za Jeźdźcem.
- Gdzie jesteśmy? - Murtagh aż przystanął z wrażenia. Cierń idący za nim, a każdy jego krok wstrząsał ziemią, prychnął nisko, puszczając z nozdrzy małe płomyczki. Wychodząc z gęstego lasu, znaleźli się na skraju ogromnej polany. Gdzie tylko okiem sięgnąć rozciągały się niskie domki zbudowane z drewna, otwarte z jednej strony, a wśród nich tłoczyli się ich mieszkańcy. Identycznie dziwnie wyglądające stwory, jak te, które ich tutaj sprowadziły. Wysocy, o nienaturalnie kolorowych włosach. Patrzyli teraz na Jeźdźca i smoka wyraźnie zszokowani. Najwyraźniej nie spodziewali się ujrzeć w swym naturalnym środowisku kogoś takiego.
- Pytasz, chłopcze gdzie jesteśmy? Dotarliście przeto do naszego największego miasta, do Obreli — odrzekł najstarszy z piątki istot. - Nazywam się Arias i jestem tu najwyższym kapłanem, a jednocześnie władcą naszego ludu.
- Kim wy jesteście? - nigdy nie słyszałem o takim miejscu i muszę to niechętnie przyznać, że jesteście od nas potężniejsi — powiedział niechętnie, zadzierając głowę, by móc spojrzeć w oczy swemu rozmówcy.
- O tym porozmawiamy za jakiś czas. Teraz zapraszamy na ucztę.
- Cierń nie zmieści się pomiędzy waszymi domkami ani nie wsadzi łba do środka — rzekł Murtagh, wyczuwając myśli swej bestii.
- Nie bójcie się o to. Uczta odbędzie się poza obrębem domów. Jest tam wystarczająco dużo miejsca dla twego wierzchowca.
- Leć. - Murtagh natychmiast zwrócił się do Ciernia. Ten spojrzał na niego krótko, a następnie z odgłosem podobnym do uderzenia gromu rozpostarł swe potężne skrzydła i wyprysnął radośnie w powietrze. Zawisł niemal tuż nad koroną drzew, owiewając je potężnymi podmuchami wiatru spod błoniastych skrzydeł. Murtagh uśmiechnął się, gdy zgromadzeni "ludzie?" z zapartym tchem i podziwem w oczach spoglądali na to pierwotne piękno.
- Idziemy? - zapytał go również uśmiechnięty Arias. Nie czekając na odpowiedź gościa, poprowadził go poza linię domów, a nad ich głowami krążył rubinowy smok, rzucając na ziemię czerwonawe odblaski. Na polanę dotarli po kilku minutach, wioska okazała się bowiem dużo większa, niż początkowo Murtagh sądził. Niemal, gdy tylko usiedli wśród wysokiej trawy, kobiety zaczęły znosić posiłek. Wkrótce potem Cierń starając się zanadto nie wstrząsać ziemią, osiadł na czterech łapach. Zwrócił swój wielki łeb w stronę smakowicie pachnącej strawy i odsłonił ociekające śliną kły. Sprawiło to, że część istot cofnęła się w popłochu, niemal przewracając się o swych siedzących towarzyszy. Zaskoczony ich postawą smok uniósł wysoko głowę i syknął cicho, lecz w miarę przyjaźnie.
- Poczuł ciepłą strawę. Jest głodny. - pospieszył z wyjaśnieniami Jeździec. - Nie dojadaliśmy od dłuższego czasu — usprawiedliwił się jeszcze.
- A więc jedzcie... Być może to inne potrawy od tych, które wy znacie, ale zapewniam was, że nie zaszkodzą wam.
Przed jaszczurem postawiono ogromną misę pełną parujących kawałków mięsiwa, do których dorwał się nadwyraz łapczywie.
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.