Trzy tygodnie później.
- Że co?! – zdumiał się Eragon, patrząc na brata z niedowierzaniem. – Kapitulacja?!
- Dokładnie – przytaknął Murtagh, chodząc niespokojnie po sali tronowej.
- Ty zwariowałeś?! Jaka kapitulacja?
- Nasza – sprecyzował wściekle drugi Jeździec. – I nie, nie zwariowałem… - warknął. – Mówię ci tylko, czego żąda od nas Szary Lud…
- Zgodzisz się? – zapytał blondyn niespokojnie.
- Rozum ci odjęło? – zbulwersował się Murtagh. – Oczywiście, że nie przyjmę tej haniebnej oferty! Przecież to byłby koniec Alagaësii i pozostałych królestw! Nasuada nigdy nie wybaczyłaby mi tej decyzji! I mógłbym się wtedy pożegnać raz na zawsze ze swoim dzieckiem…
- No właśnie… Jak ona się czuje?
- Wciąż jest słaba, ale rozwiązanie zbliża się coraz bardziej i mam nadzieję, że tylko to jest powodem tej jej niemocy… Boję się jednak, że przy porodzie może nie wytrzymać… - jęknął, łapiąc się za włosy.
- Nie możesz się poddać, Murtaghu! – powiedziała ostro Arya, wchodząc do środka. – Twoja żona, dziecko i całe królestwo cię potrzebują, więc weź się w garść!
Brunet spojrzał na nią mało przyjaźnie w tym momencie i westchnął rozdzierająco.
- Masz rację – przyznał w końcu i nagle jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. – Chcą się spotkać, by omówić warunki naszej kapitulacji? Proszę bardzo!
- Coś ty wymyślił? – zaniepokoił się Eragon, znając już trochę szaleńcze pomysły brata.
- Zobaczysz! – mruknął wielce zadowolony z siebie Murtagh.
- Nie wtajemniczysz nas? – zapytała Arya.
- Wtajemniczę – powiedział natychmiast. – Ale jeszcze nie w tej chwili… Prawdopodobnie dopiero jutro.
- Dlaczego? – zdumiała się elfka.
- Najpierw muszę wszystko dogłębnie przemyśleć – wyjaśnił. – I chcę o tym porozmawiać także ze smokami… Teraz jednak chciałbym iść do Nasuady, jeśli nie macie nic przeciwko.
- Oczywiście…
- Jak się czujesz, najmilsza? – zapytał cicho, podchodząc do łoża zasłanego licznymi skórami. Kobieta była blada, a jej spojrzenie rozognione, ale uśmiechnęła się słabo do Jeźdźca.
- Trochę lepiej – powiedziała, unosząc dłoń, którą on natychmiast schwycił w swoje palce. Usiadł obok niej i spojrzał na nią badawczo.
- Czy medyk znalazł już powód twojej choroby? – zapytał niespokojnie, gładząc ją po zroszonym potem czole.
- Owszem – powiedziała cicho.
- I cóż to takiego?
- Ciąża – odparła.
- Co?!! Ale jak to?
- Wygląda na to, że mój organizm nie zregenerował się jeszcze po torturach w Urû’baenie i torturach, jakie zafundował mi Galbatorix i teraz po próbuje utrzymać to dziecko przy życiu moim kosztem… Medyk twierdzi, że w obecnej chwili istnieje tylko jedno rozwiązanie moich problemów…
- Nie zgadzam się! – warknął, zrywając się na równe nogi, gdy dotarło do niego, o czym mówi Nasuada.
- Murtaghu – jęknęła, płacząc. – A jeśli to jedyne wyjście? Co, jeśli nie wytrzymam do porodu? Zemrzemy oboje!
- Nawet nie chcę o tym słyszeć! Nasuado, jak w ogóle możesz brać pod uwagę tak okropną rzecz? – zbulwersował się.
- Myślisz, że i mnie myśl ta nie łamie serca? Mam zostać matką, Murtaghu! Pod sercem noszę owoc naszej miłości! Ale owoc ów mnie zabija, nie dostrzegasz tego? Chcesz, by w końcu mieszkańcy Ilirei przyszli oddać swej królowej ostatni hołd? – zapytała beznadziejnie, płacząc w poduszkę.
- Nigdy, najmilsza! – powiedział stanowczo, znów siadając obok niej. – Obiecuję, że uczynię wszystko, byś wróciła do pełni sił i wraz ze mną cieszyła się z narodzin naszego pierworodnego dziecka!
W odpowiedzi kobieta rozszlochała się jeszcze bardziej w jego ramionach, by w końcu zmęczona zasnąć. Jeździec ułożył ją więc na miękkich poduszkach i wyszedł z komnaty. Skierował się na dziedziniec, w myślach wzywając Ciernia.
Potężny podmuch targnął proporcami, gdy smok zanurkował znad wznoszącej się przy cytadeli góry, by wyrównać gwałtownie tuż nad dziedzińcem. Gwałtowna zmiana ciśnienia sprawiła, że nawet przywykli już do podobnych sytuacji strażnicy, wepchnęli palce do uszu. W oknach rozdzwoniły się szyby, drżąc niebezpiecznie w ramach. Cierń złożył skrzydła i z głuchym tąpnięciem osiadł na kamiennych płytach. Pysk jego wciąż jeszcze pokryty był posoką zabitego zwierza, którym jeszcze przed chwilą najwyraźniej się pożywiał. Strażnicy cofnęli się odrobinę, choć byli to ludzie mężni nad wyraz. Murtagh wdrapał się na jego nieosiodłany grzbiet i mruknął:
- Muszę pomyśleć…
- „Nie pozwolę ci spaść” – odpowiedział jedynie Cierń i wzbił się łagodnie w powietrze. Lot jednak nie przyniósł Murtagh’owi ukojenia, o które mu chodziło. Wciąż dręczyły go wątpliwości a w końcu rozmyślanie przerwał mu zdenerwowany głos Eragona w jego głowie.
- „Dolina Pallancar została zaatakowana! Roran błaga o pomoc!”
- Zawracaj – mruknął Murtagh do smoka. Był pełen obaw…
Wpadł do komnaty niczym wicher, prawie wyrywając drzwi z zawiasów i zatrzymał się gwałtownie przy bracie. Z wielkiego zwierciadła przymocowanego na ścianie spoglądała na niego ubłocona twarz Rorana.
- „Musicie nam pomóc!” – jego głos było słychać tak wyraźnie, jakby stał tuż obok, choć faktycznie znajdował się dziesiątki mi dalej. – „Nie utrzymamy się!”
Zaniepokojony Murtagh spojrzał na Eragona. Z wyrazu jego oczu natychmiast wyczytał, że ten podjął już decyzję…
- Czekajcie naszego przybycia – rzucił do Rorana w zwierciadle. – Nie dajcie się zepchnąć. Gdzie walczycie?
- „Stara warownia Edoc’sil!’ – padła odpowiedź.
- Ruszamy! – powiedział jeszcze tylko i odwrócił się w stronę drzwi, w myślach przekazując Cierniowi polecenia dla reszty dzikich smoków.
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.