Meteory. W blasku dnia 5

Meteory. W blasku dnia 5Rozdział 8

Warszawa. Listopad 2014
- Wstaniesz? - Oskar nachylił się nad Majką wtuloną w miękką poduszkę.
- Już jesteś? Która godzina? – zamruczała sennie -  Położyłam się tylko na chwilę...
- Prawie południe – w jego głosie dosłyszała coś, co sprawiło, że natychmiast się rozbudziła.
- Co się dzieje? - spytała siadając – Gdzie byłeś?
- W zamku na spotkaniu, a potem tutaj. Spałaś tak słodko – nachylił się nad nią, muskając ustami jej policzek i szyję – Kocham cię – szepnął jej do ucha.
- Ja ciebie też – zarzuciła mu ręce na szyję, odrobinę zaskoczona tym nagłym przypływem czułości. – Coś się stało? Jesteś jakiś dziwny – zajrzała mu w oczy.
- Dostałem pewne informacje... - wyprostował się i potarł dłonią nieogolony podbródek. Nagle Majka ujrzała, jak jego twarz tężeje – Ten skurwiel przesadził! - powiedział cichym złowrogim głosem.  
- Swen – wiedziała doskonale, kogo miał na myśli. Zwłaszcza, że nikogo innego nie obdarzyłby takim epitetem  – Co tym razem?
- Wyszukuje Obdarowane, które nie mogą mieć dziecka i proponuje im pomoc w jakiejś klinice. To się nazywa sztuczne zapłodnienie! - rzucił ze zgrozą.
- No cóż... - Majka ważyła słowa – Gdyby nie chodziło o Swena, to powiedziałbym, że to nie jest taki głupi pomysł. Ludzie od dawna z tego korzystają. Moja przybrana mama leczyła się w ten sposób, ale to nie dawało rezultatów... - umilkła, czekając na reakcję Oskara.
- Ale to wbrew naturze! - oburzył się.
- I tak, i nie... - odparła z wahaniem.
- Rano rozmawiałem z doktorem Robertsem i wszystko mi wytłumaczył – przerwał jej Oskar – Można by to zaakceptować, gdyby chodziło małżeństwo, które nie może mieć dziecka, ale tu chodzi o Dar!
- Oskar, Daru nie można przekazać, jeśli nie ma się dziecka, tak? Pomoc przy jego uzyskaniu nie jest wbrew naturze. Tyle, że nie chce mi się wierzyć w dobre intencje tego... drania – dodała ugodowo.
- W tym sedno! On próbuje mieć tym sposobem własne dziecko! - aż zgrzytnął zębami.  
- O kurwa! - wytrzeszczyła oczy – I one się na to godzą?
- Nie. To znaczy... - wypuścił głośno powietrze z płuc – Znam na pewno jeden przypadek. Dziewczyna została oszukana. Jak tylko się zorientowała, kto za tym stoi, przyszła z tym do mnie.
- Ale chyba nie zrobił jej tego sztucznego zapłodnienia? - poczuła coś w rodzaju mdłości.
     Oskar nie odpowiedział, ale jego szczeki zacisnęły się gwałtownie.
- O kurwa! Jest w ciąży?
- Nie. Nie udało się – pokręcił głową - Na szczęście.  
- Biedna...
- Była naprawdę zdesperowana – zamiast oburzenia, w głosie Oskara zabrzmiało współczucie – Nadal jest. Myślała, że użyją nasienia męża, które im dostarczyła.
- Wszystko przez te wasze kretyńskie zasady! - Majka zsunęła się na brzeg łóżka i spuściła nogi na podłogę – Ale jak ona to zrobiła? Z tego, co wiem, Obdarowani nie używają gumek, zwłaszcza, jak chcą mieć dzieci.
     Oskar spojrzał na nią z głupim wyrazem twarzy.
- Pobrała od siebie – powiedział wreszcie.
- Hmm, dość szczegółowo to omówiliście – Majka stanęła naprzeciw Oskara – Co zamierzasz z tym zrobić? Jej mąż już wie?  
     Pokręcił głową.  
-  On chce ją oddalić – dodał - Rozwieść się – uściślił, widząc, że Majka nie bardzo go rozumie.
- A ona nie chce – domyśliła się – Kocha go?
     Oskar znów pokręcił głową.
- No, to nic nie rozumiem. Niech się rozwiodą i każde znajdzie sobie kogoś innego. Po co w ogóle się pobierali?  - rozłożyła ręce.
- Ja też nie do końca rozumiem – przyznał –  W każdym razie, on jest w pełni Obdarowany, a ona nie. On szybko znajdzie nową żonę, ale ona... - zawiesił głos.
- Czyli znowu w pełni obdarowany jest górą! - prychnęła – Chociaż nie wiem, czy to lepiej, żeby tkwili w takim związku bez przyszłości. Przecież, jeśli mam rację z tym przekazywaniem Daru, to oni nigdy nie doczekają się wspólnych dzieci. Trzeba jej to wytłumaczyć – Majka sięgnęła po flanelową koszulę, która zastępowała jej szlafrok i zrzuciwszy ubranie, otuliła się nią szczelnie – Mogę z nią porozmawiać.  
- Powiem jej, ale to ona musi zdecydować. Obiecałem dyskrecję. Tak sobie dzisiaj myślałem... – Oskar przyciągnął Majkę do siebie – Gdyby kazać im obojgu dotknąć skały? Jeśli on się do mnie zwróci z prośbą o rozwód, będę musiał podjąć decyzję. Do dziesięciu lat brakuje im prawie pięć. Nie chcę jej skrzywdzić, ale była dorosła i wiedziała co robi. Z drugiej strony, jako Mistrz Zgromadzenia muszę dbać o Dar i jego przetrwanie.  Gdybym mógł mieć pewność...?
     Majka spojrzała mu głęboko w oczy.  
- Wierzysz jej? Tej skale? - spytała z namysłem.
- Wierzę w to, co czułem. Przecież czuliśmy to już wcześniej. To było tylko potwierdzenie. Zresztą... - uniósł w górę brodę Majki i przybliżył usta do jej ust – Coś we mnie drgnęło, już kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem. To jeszcze nie było świadome uczucie, ale jakiś niepokój, takie wewnętrzne drżenie. Nie umiem tego opisać – złożył na jej ustach mokry pocałunek.  
- Nie rozwiódłbyś się ze mną, gdybym ci nie urodziła dziecka, prawda? - pytanie wypłynęło z jej ust, zanim zdążyła je powstrzymać. Teraz zawisło w powietrzu między nimi.
     Oskar przyjrzał się Majce z nieoczekiwanym spokojem, a potem przytulił ją, zamykając w ramionach.  
- Nie muszę się nad tym zastanawiać – powiedział cicho – Ja po prostu wiem, że to nastąpi. Nie pytaj mnie skąd, bo nie potrafię ci tego wyjaśnić, ale wiem – jego głos emanował pewnością i wewnętrzną siłą.
     Majka zareagowała dziwnie. Zamiast się buntować, czy droczyć, poczuła, że to nie ma sensu, że tak naprawdę ona czuje to samo. Do niedawna sztywniała na myśl o dziecku, ale teraz ono stało się jakby częścią ich dwojga. Może nie w tej chwili, ale była przecież gotowa to przemyśleć. Może nawet w nie tak odległej przyszłości...? Zdumiała się. Silne, opiekuńcze ramiona Oskara mogły przecież pomieścić nawet mocno zaokrągloną Majkę. Roześmiała się do swoich myśli.    
- Jesteś głodna? Wysłałem Manuelę i Akosa na zakupy, ale coś na śniadanie się znajdzie – pocałował ją w czubek głowy – Możemy przenieść się do kuchni.
- A ty już jadłeś? - spytała, kiedy schodzili na dół.
- Mhm, ale chętnie wypiję kawę.
     W domu panowała całkowita cisza. Majka spojrzała na Oskara.
- Greg pojechał z nimi, a reszta jest na zewnątrz. Nic tu po nich – odpowiedział na jej nieme pytanie.
- To może przed śniadaniem coś zrobimy? - rzuciła niewinnie, rozchylając od niechcenia koszulę.
- Miałem nadzieję, że to powiesz – chwycił ją w pasie i zgrabnie posadził na blacie – To nocne zwiedzanie komnaty... - głos mu się seksownie obniżył – Już tam miałem na ciebie ochotę.
- To ciekawe, bo ja też – zamruczała, rozchylając uda.  
- Jesteś mokra! - zachwyt w głosie Oskara podziałał na Majkę jak katalizator.  
     Sięgnęła do kieszonki na piersi i wyciągnęła foliową paczuszkę. Spod przymkniętych powiek śledziła, jak Oskar niecierpliwie ją rozrywa i wyciąga zawartość.
- Nabrałeś wprawy - uznanie mieszało się w jej głosie z pożądaniem – Jestem gotowa – przyciągnęła go do siebie – Szkoda, że ten przelewający się Dar można poczuć tylko we śnie.  
- Następnym razem... - Oskar przytrzymał jej pupę i wszedł w nią jednym płynnym ruchem – Ale dobrze – stęknął, przygarniając ją mocniej.  
     Odpowiedziała mu głębokim westchnieniem. Miał rację. Od chwili, kiedy opuściła komnatę, myśl o seksie jej nie opuszczała. Miała nadzieję, że Oskar wróci szybko ze spotkania i uwolni ją od nagromadzonego w podbrzuszu napięcia. Biorąc prysznic myślała tylko o silnych dłoniach sunących po jej ciele, a zdejmując bieliznę o wilgoci, spływającej do złączenia ud. Słysząc, że wysłał wszystkich na zakupy, nie miała wątpliwości, po co to zrobił.
- Och! Spragniony jesteś – jęknęła, czując coraz mocniejsze pchnięcia.         
- Nie masz pojęcia, jak!  
     Chwycił jej biodra i zsunął na sam brzeg blatu, tak, by nic nie ograniczało mu dostępu. Majka oplotła go nogami, opierając jednocześnie dłonie o jego pierś. Kuchnia wypełniła się jękami na dwa głosy. Oskar, który zwykle kochał się cicho, tym razem wtórował swojej kochance. Tempo, które narzucił sprawiało, że fala rozkoszy narastała w jego ciele z zastraszającą siłą.  
- Jeszcze, jeszcze... - rozkosznie miękkie jęki Majki jeszcze go podkręcały.
- Muszę zwolnić – stęknął nagle.
- Nie! Szybciej – wbiła palce w jego pośladki i przyciągnęła je do siebie - Mocno!    
- Majka, stop! - ostrzegawcze warknięcie jej nie powstrzymało.  
- Już. Prawie – wypchnęła biodra, dociskając się do niego – Już, już...
     Oskar poczuł jak żar spłynął mu do lędźwi i z jego piersi wyrwał się przeciągły niski jęk. Nic już nie mógł zrobić. Eksplodował jak pudło fajerwerków. Na szczęście Majka w tej samej chwili zastygła w bezruchu z szeroko otwartymi oczami o niewyobrażalnie ciemnych źrenicach. Drżała na całym ciele.  
- Nareszcie – wydyszała – Co za ulga.
- O taaak – przygarnął ją do siebie.
     Dyszeli ciężko, spleceni w uścisku.  
- Musimy sprawdzić skalę u Timothy'ego – szepnęła po chwili, wtulając się w jego szyję – Poprzednio, jak jej dotykałam, nic się nie działo, ale może teraz...
- Dam mu znać – Oskar odchylił głowę, a potem zetknął czoło z jej czołem – Powinnaś wrócić do Zamku – dodał cicho – Byłbym spokojniejszy.
- Nie chcę, żebyś był spokojny, tylko, żebyś był blisko mnie – wymruczała.
     Uśmiechnął się do siebie. Jego niemożliwa, uparta dziewczyna!    
- Ten twój doktor spotkał się ze Swenem we własnej osobie. Wywarło to na nim spore wrażenie, ale wygląda na to, że czuje bardziej respekt niż strach – pogładził z czułością jej włosy.
- Kurde! Gdybym mogła przewidzieć, że to się tak skończy! – nawet nie próbowała ukryć frustracji.  
- Nic już na to nie poradzisz, ale może uda nam się wykorzystać sytuację – wycofał się powoli i uporawszy się z prezerwatywą, zapiął spodnie – Chyba zwariowaliśmy?! Ledwie skończyliśmy, a po  minucie gadamy o Swenie – odwrócił głowę i ufiksował spojrzenie gdzieś za oknem.  
- Taki nas los – Majka zsunęła się z blatu i zapięła koszulę – Masz jakiś pomysł, prawda?
- Zaproponuj spotkanie. Powiedz, że pozwolisz obejrzeć kamień w twojej obecności... - zaczął z namysłem.
- Mam zabrać ze sobą kamień? Oszalałeś? - wpadła mu w słowo, nie czekając, aż skończy.
- Oczywiście, że nie! Ty zresztą też nigdzie nie pójdziesz – utkwił w niej poważne spojrzenie – To tylko przynęta.  
- Ale jak...? - zaczęła, marszcząc brwi.
- Mam ludzi na drugiej półkuli -  roześmiał się nieco ochryple – U nich zapada teraz noc.
- Ty draniu! - uderzyła go lekko pięścią w pierś – Na pewno nie masz ani odrobiny Daru strategii? Anastazja byłaby w niebo wzięta!
     Jej uwaga mile go połechtała. Poczuł się jak bohater, choć do triumfu było jeszcze daleko.

Rozdział 9
Zamek Ainay-le-Vieil     . Listopad 2014
     Johan stanął przed drzwiami prowadzącymi do jednego z gabinetów jeszcze niedawno zajmowanych przez sekretarza Mistrza Maksymiliana i zapukał energicznie.
- Proszę wejść – usłyszał przeciągane, jakby celebrowane słowa.
     Człowiek, z którym Johan miał zamiar porozmawiać, zawsze działał mu na nerwy, ale odkąd przyjął stanowisko sekretarza Oskara, po prostu z trudem go tolerował. Flegmatyczny, pełen dostojeństwa sposób bycia, a jednocześnie służalczość, z jaką odnosił się do w pełni Obdarowanych, czyniła dawnego sekretarza mieszanką tego, czego Johan szczerze nienawidził. Sam energiczny i dość bezpośredni w kontaktach, źle znosił dystans, jaki usiłował utrzymać tamten. Mimo wszystko, Johan do tej pory starał się jednak nie urazić starszego człowieka, przywykłego do wysokiej pozycji w Zgromadzeniu. Teraz jednak miarka się przebrała.  
- Witaj Dorianie – rzucił od progu i nie czekając na zaproszenie, opadł na jeden z foteli ustawionych pod ścianą naprzeciw okien – Jak długo mam jeszcze czekać, aż usuniesz cały ten bajzel z gabinetu Mistrza? - spytał bez żadnego grzecznościowego wstępu – Jutro przyjeżdża sprzęt komputerowy i muszę go zainstalować, więc masz czas do rana. Potem każę spakować wszystko i wynieść do garaży.
- Czy masz na myśli dokumenty i zdjęcia? - czarne jak węgiel oczy zdawały się przenikać Johana na wskroś.
- Tak, mam na myśli te papierzyska! - odparł – Dziwię się, że nie przyszło ci go głowy skatalogowanie tego wszystkiego. Mamy chyba w zamku skanery?  
     Chuda postać powoli uniosła się z krzesła i wyprostowała, sprawiając wrażenie jeszcze wyższej i bardziej kościstej, niż w rzeczywistości.  
- Wy młodzi myślicie, że wszystko co stare jest złe – powiedział powoli sekretarz, przeciągając swoim zwyczajem słowa – Wydaje wam się, że wasze sposoby są lepsze, a to nie zawsze tak jest...
- Posłuchaj, nie mam czasu na słuchanie tych bredni – przerwał mu Johan – Słuchałem tego latami, a teraz nie muszę. I tak to uprzejmość z mojej strony, że cię informuję. Mogłem kazać to sprzątnąć już!    
- Odważyłbyś się? - czarne oczy zalśniły oburzeniem.
     Johan wzruszył tylko ramionami.
- A nie powinieneś się skupić na tym, żeby twój Mistrz i jego narzeczona byli bezpieczni? - tym razem uwaga nie była wypowiedziana powolnie, ale raczej złośliwie.
- Słucham? - Johan wytrzeszczył na chudzielca oczy – Co masz na myśli?!
- Nic –  Dorian udał niewiniątko – Zupełnie nic.  
     Johan podniósł się powoli z fotela i podszedł do biurka, opierając na nim umięśnione ręce.
- Skąd masz takie informacje? - w jego głosie zabrzmiała groźba.
- Nie wiem, o czym mówisz...
     Zanim zdążył dokończyć, na jego szyi zacisnęły się silne palce. Nawet nie zauważył, kiedy Johan wykonał ruch.
- Skąd masz takie informacje? - powtórzył cicho, ale bardzo wyraźnie.
- Mistrz był tu... po raz drugi... tej samej... nocy – wycharczał – Lady Margaret... badała sen nieobdarowanego...  
- Śledzisz nas wszystkich? - Johan rozluźnił uścisk, ale nie puścił cienkiej szyi.
- Taka jest rola sekretarza – wydukał w odpowiedzi – Wiedzieć, co się dzieje i... służyć.
     Tylko komu? Cisnęło się Johanowi na usta pytanie, którego jednak nie wypowiedział na głos. Puścił swojego rozmówcę i przez chwilę przyglądał mu się bacznie. Powoli odwrócił się i opuścił pokój. Idąc korytarzem, natknął się na rudowłosego chłopaka, niedawno zatrudnionego w ochronie.
- Jeśli nie masz nic do roboty, to chodź ze mną – warknął – Trzeba opróżnić kilka szuflad.
---
Warszawa. Listopad 2014
     Sześcioosobowa grupa sprawnie składała sprzęt do dwóch SUV-ów. Majka obserwowała to z rosnącym niepokojem. Szykowali się jak na wojnę.  
- Musisz zabierać Manuelę? - podeszła do Oskara, próbującego ukryć pod marynarką niewielki pistolet.  
- Będzie w samochodzie. Jest mi potrzebna do kontaktu ze śniącymi. Ma tylko odbierać telefony – uspokoił ją – Akos będzie przy niej, żeby nie musiała wychodzić. Nie mamy innego sposobu na szybkie przekazywanie informacji.
- A język migowy? - że też wcześniej na to nie wpadłam, zganiła się w myślach.  
- Noo... - Oskar zastygł na ułamek sekundy w bezruchu – Niezła myśl, tylko... teraz już nie mamy czasu, ale później... kto wie?
- Nie martw się o mnie – wypieki na twarzy Manueli  świetnie pasowały do jej bojowego nastroju – Ty jesteś taka odważna! Ja też chcę. Chociaż trochę.
- Nie gadaj głupot! - ofuknęła ją – Siedź w tym samochodzie i myśl o Akosu, który będzie umierał ze strachu o ciebie!
- I kto to mówi? - Oskar pocałował Majkę w czoło – No, panowie... i panie – dodał szybko, zerkając na Manuelę – Idziemy!
- Uważaj na siebie, błagam! - szepnęła Majka, ściskając desperacko jego dłoń – Mam złe przeczucia. Jakoś za szybko się zgodził na to spotkanie...
     Oskar zmarszczył brwi. Przeczucia... Matka nauczyła go, by nigdy ich nie lekceważył.  
- Greg! Zostajesz z Maryann – rzucił do olbrzyma.
- Nie! Nie ma mowy! Ma iść z tobą! - zaprotestowała kategorycznie – Zamknę się w domu. Włączę alarm. To forteca, a ty będziesz potrzebował każdego...
- Nie zostaniesz sama! - ton głosu Oskara oznaczał, że dyskusji nie będzie.
- Ale nie Greg – błagała – Niech on idzie z tobą.
- Patrik – rzucił po chwili Oskar do jednego z dawnych ochroniarzy swego dziadka – Ty zostajesz.  
     Majka zobaczyła jeszcze, że Oskar zamienia z pozostawionym człowiekiem kilka słów, po czym wszyscy usadowili się w samochodach.
- Lady Maryann – Patrik skłonił głowę – Zamknij proszę dom i włącz alarm. Ja obejdę teren i przyjdę. Zapukam i poproszę, żebyś mnie wpuściła. Jesteś tu bezpieczna – jego niski, lekko schrypnięty głos wzbudzał respekt.  
     Z ociąganiem spełniła prośbę. Ledwie zdążyła wpisać kod alarmu, odłączając funkcję czujników, gdy odezwała się jej komórka.
- Oskar – szepnęła, sięgając po nią, ale natychmiast umilkła. Dzwonił dr Stanek – Tak, słucham. Mam nadzieję, że nie szykuję się na darmo! - starała się sprawiać wrażenie zniecierpliwionej.
- Nie, nie... wszystko w porządku – głos Stanka brzmiał dziwnie – Po prostu się upewniam, czy będziesz. Bardzo mi na tym zależy.
- Oczywiście, że będę. Właśnie wychodzę z domu – gdzieś w tyle głowy zabrzęczał jej mały nieznośny dzwoneczek – A ten profesor już jest?  
- Dzwonił, że jest w drodze z lotniska. Dałem mu twój numer telefonu, Majciu – zachichotał nerwowo.
- Ach tak... – Majciu? Skrzywiła się. Coś się święciło – Słuchaj, nie będziesz miał nic przeciwko temu, że zabiorę ze sobą swoją asystentkę? Jest w angielskim dużo lepsza od nas... Halo, słyszysz mnie? - zaniepokoiła się – Halo! Stanek, nie wygłupiaj się.  
     Odpowiedział jej sygnał przerwanego połączenia. Poczuła na plecach strużkę zimnego potu. Już miała wybrać numer Oskara, kiedy komórka pokazała jej nieznany numer. Odebrała.
- Witaj, Maryann – zimny nieprzyjemny ton głosu rozpoznałaby na końcu świata – Jak miło cię słyszeć.
- Nie mogę powiedzieć tego samego – wypaliła – Dziwnie brzmisz po angielsku.
     Oskar! Zawiadomić Oskara!  
- Nie rozłączaj się kotku – usłyszała jakby w odpowiedzi na swoje myśli – W przeciwnym razie twój kolega geolog będzie miał wypadek.
- Trudno, zdarza się... - z trudem opanowała drżenie głosu – Ale dobrze, pogadajmy – dodała ugodowo.
     Patrik! Zawiadomić Patrika! Ruszyła do schodów. Nagle usłyszała głuche uderzenie w drzwi. Zamarła.
- Przestraszyłaś się? - głos Swena zabrzmiał jej tuż przy uchu – Co my tu mamy? Osiłek w kamizelce kuloodpornej – dodał z nutką podziwu – No proszę, młody Mistrz szybko się uczy.
- Co mu zrobiłeś? - rzuciła się do okna, próbując dojrzeć coś przez otwory w żaluzjach antywłamaniowych.  
- Niestety nic... – zawiesił głos – Kamizelka! – cmoknął niezadowolony – Ale może to i lepiej... – dodał po chwili – Nie rozłączaj się, bo będę musiał go zabić. Nie chcemy nikogo zawiadamiać, prawda?  
- Jeśli nie odezwę się do Oskara w ciągu pięciu minut, to i tak zawróci – roześmiała się nerwowo, rozglądając się po sypialni za drugim telefonem.  
- Blefujesz.  
     Majka dosłyszała w głosie Swena nutkę niepewności. Uczepiła się jej.
- Niedługo się przekonamy – odparła pewniejszym tonem. Gdzie ten cholerny telefon? Gorączkowo przetrząsała szuflady. Pokój Manueli i Akosa, przyszło jej na myśl.
- Oddaj mi kamień. Teraz! - Swen skończył z uprzejmościami – Albo wyjdź z domu! - ryknął do słuchawki.
- Nie mam go tu – głos jej zadrżał.
- Kłamiesz! Obiecałaś go przynieść. Wiem, że byłaś ostatniej nocy w zamku. Oddawaj, albo...
- Albo? - biegła do pokoju sąsiadującego z sypialnią, słysząc walenie do drzwi.  
- Ręka, czy noga? - głos Swena stał się przerażająco spokojny.
     W komórce odezwało się ciche piknięcie. Oskar próbował się z nią połączyć.
- Puść go wolno – powiedziała powoli, czując, jak oblewa ją pot, a włosy stają dęba – Wiesz dobrze, że nie mogę ci dać tego, czego żądasz.  Dlaczego tak ci zależy na tym kamieniu? Do czego on jest?  
- To zadziwiające, że musiał trafić właśnie w ręce takiej ignorantki – usłyszała w jego głosie złość – Nadal nie wiesz? Jesteś beznadziejna! Nie znałaś jej, nie dotknęłaś jej geniuszu, tak jak ja! Powinien być mój! Wiedziała, że tak, ale mi go odmówiła – nerwy mu puściły – Stara zdzira!
- Mówisz o Rosannie? Jak śmiesz? - coś się w niej zagotowało.  
- Przyłącz się do mnie, to ci powiem, do czego jest zdolny – rzucił nagle – Pomyśl, dwa takie umysły... władza nieograniczona. Władza nad całym światem, nie tylko nad tą garstką obłąkanych idealistów – kusił – Wystarczy, że weźmiesz kamień.  
- Odbierzesz mi go i tyle! - Ty kłamliwy gadzie, dorzuciła w duchu, wolałabym zginąć, niż ci go dać!  
- Nie.  
- Doprawdy?  
- Razem możemy więcej – odparł z wyższością – Mógłbym ci go odebrać, ale nie chcę.     
- Przykro mi, ale właśnie po to, żebyś nie mógł mnie skusić, dałam go na przechowanie Obdarowanemu, który nie ma rodziny, ani bliskich - Mów, mów, przeciągaj czas, powtarzała sobie w myślach - Odda kamień tylko, jeśli stawi się po niego Rada, Mistrz i ja...
- Noga! - usłyszała stłumiony odgłos, jakby ktoś kaszlnął, a potem urywany jęk i oddech... Szybki, chaotyczny, chrapliwy...
- Patrik! – krzyknęła. Popełniła błąd!
- Odpowiedz swojej pani – usłyszała znienawidzony głos – No, dalej!
     Oddech przyspieszył i stał się bardziej chrapliwy, ale nie dosłyszała żadnego jęku skargi.  
- Zapłacisz mi za to – wysyczała przez zaciśnięte zęby.  
     Rzuciła się do panelu sterującego. Wpisała trzy razy błędny kod. Cichy alarm powinien teraz zawiadomić policję i firmę ochroniarską, a ci ostatni Oskara. Że też wcześniej na to nie wpadła.
- Maryann, don't... -  z trudem rozpoznała głos Patrica. Urwał i jęknął, a potem zapadła cisza.
- Cóż za bohaterska postawa – w głosie Swena nie było kpiny, której się spodziewała. Czyżby cenił odwagę?  - Zginie, jeśli nie wyjdziesz.
- Jeśli wyjdę, też zginie – odparła bezbarwnym, pozbawionym emocji głosem – Przysiągł oddać za mnie życie, więc proszę cię tylko, żeby nie cierpiał – poczuła, jak łzy płyną jej po policzkach.  
     Drzwi wejściowe zadrżały pod potężnym uderzeniem, ale nie puściły. Gdzieś w pobliżu zawyła syrena policyjna. Majka oparła się plecami o ścianę obok drzwi, za którymi za chwilę miał zginąć jej ochroniarz.
- Swen? Jesteś tam? - nie poznawała własnego głosu. Czuła się, jak oderwana od ciała. Zdawało jej się, że emocje, które przed chwilą nie mogły znaleźć ujścia, gdzieś odpłynęły.
- Czego? - Miała wrażenie, że jej rozmówca się porusza, idzie... Bała się mieć choć cień nadziei.
- Poruszę niebo i ziemię... - zawahała się – „atheofovos” – jej usta wypowiedziały słowo, ale nie pod dyktando umysłu – „atheofovos” - powtórzyła ciszej i padła na kolana.  
- Zamknij się! Milcz!!! - ryknął w odpowiedzi Swen. Rozmowa została przerwana.
     Majka miała wrażenie, ze widzi wokół siebie postaci ze złotego pyłu. Wyciągnęła do nich rękę – Patrik... – jej pobladłe usta poruszały się z trudem – Ratujcie go!
     Usłyszała zgrzyt bramy, a po chwili uderzenia ciężkich butów o brukową kostkę. Chciała pokonać opór własnego ciała, podnieść się i otworzyć drzwi. Nagle one same się otworzyły, uderzając o ścianę obok niej. Skuliła się w sobie, nie wiedząc, kto w nich stanie.
- Majka! Skarbie – głos Oskara z trudem przebił się przez harmider, jaki zapanował w holu – Już dobrze. Już po wszystkim.
- Gdzie Patrik? - wyszeptała, bojąc się otworzyć oczy– Zabił go?  
- Nie, ale jest ciężko ranny. Karetka już jest.
     Z piersi Majki wyrwał się nieartykułowany dźwięk.  
- Wiedziałam, że coś pójdzie nie tak! - załkała.
- To moja wina. Powinienem był to przewidzieć – Oskar pomógł jej wstać – Drań tylko czekał, aż odjedziemy.  Byli przebrani za ochroniarzy, a nam podstawili aktorów!
- Słyszałam policję... - Majka próbowała sobie przypomnieć, co się działo.
- Są tutaj. Chcą z tobą rozmawiać, ale chyba nie jesteś w stanie – przyjrzał jej się z troską.
- Co z Patrikiem? Przeżyje? - utkwiła w Oskarze wzrok pełen bólu.
- Jeśli doczeka zachodu słońca, to powinien... - szepnął jej do ucha – Dasz radę?  
- Tak. Co mam powiedzieć policji? - spytała, widząc wchodzącego do domu mężczyznę w mundurze.  
- Jak najmniej – szepnął – Ale chyba łatwo nie będzie.
- Pani była w domu? Możemy porozmawiać? - policjant przyjrzał się Majce, marszcząc brwi.
- Byłam na górze... ktoś zaczął walić do drzwi... - zaczęła płaczliwie – Strasznie się bałam.
- Wie pani, kto to mógł być?  
- Ja? Nie wiem – ukryła twarz w dłoniach.
- Chyba pan widzi, że moja narzeczona nie nadaje się do rozmowy – Oskar otoczył ją ramieniem – Proszę dać jej trochę czasu. Ja udzielę panu wszelkiej pomocy.

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 4648 słów i 25831 znaków.

Dodaj komentarz