Meteory. Po zachodzie słońca 3

Rozdział 4
Rodos. Lipiec 2014
     Teren wykopalisk ogrodzony był tylko cienką siatką, nie stanowiącą przeszkody dla wszędobylskich kotów. Kilka łaciatych i rudych stworzeń wygrzewało się na kamieniach wystających ze zbrylonego piachu. Dopiero widok stanowisk przypomniał Majce pęknięty relief. Kucnęła przy stanowisku, które okupował Marek. Ostrożnie rozejrzała się dokoła, ale wszyscy zajęci byli swoimi sprawami. A jeśli okaże się, że pod reliefem jest mozaika? Dotknęła nierównej powierzchni kamienia. Wystarczy tylko unieść go w górę, pomyślała.
- To nie jest czasem stanowisko Marka? - za jej plecami rozległ się nagle piskliwy głosik. Ala, jedna z dziewczyn, przyglądała jej się podejrzliwie.
- Wczoraj mówił, że ten relief ma pękniecie. Zastanawiałam się, dlaczego pękł? Dla geologa takie  pękniecie jest ciekawsze niż sam kamień – roześmiała się z pobłażaniem, mając nadzieję, że dziewczyna to kupi.
- Taak? - Ala ze zdziwieniem uniosła brwi – I co myślisz?  
- Myślę, że pod spodem jest inne podłoże. Mam na myśli, że pracuje inaczej... - Co ja plotę? Z drugiej strony, co mam powiedzieć, że sprawdzam sen?
- Co tu robicie? - Nie zauważyła, że Marek stanął tuż obok. Jego szare oczy zwęziły się do cienkich szparek.
- Majka mówi, że pod reliefem może coś być – Ala zrobiła do Marka maślane oczy.  
- Wcale tak nie twierdzę. Po prostu zastanawiam się, dlaczego pękł – wyjaśniła spokojnie – można by go unieść... - dodała bez przekonania. Jakoś nie była pewna, czy chce wiedzieć, co jest pod spodem.  
- Mowy nie ma – Marek uklęknął na jedno kolano i pochylił się nad podłużnym kamieniem – Jeszcze go uszkodzimy. Zajmijcie się swoją robotą!
     Majka wzruszyła ramionami i odwróciła się na pięcie, napotykając pytające spojrzenie Agnieszki.
- No co? - spytała, przechodząc obok niej.  
- Olałaś Marka – w jej głosie brzmiało niedowierzanie.
- Nie olałam, tylko mnie denerwuje, że traktuje cały teren jak swoją własność. Mógłby być bardziej uprzejmy - prychnęła.
- Zawsze taki był. Nie widziałaś tego? - Aga przyjrzała się przyjaciółce podejrzliwie.
- Nie. Ale teraz to widzę.  
     Rozsiadła się obok kawałka ściany, który miała oczyścić i zajęła się pracą, udając, że nie widzi poza nią świata. Agnieszka przyglądała jej się jakiś czas, ale widząc, że Majka nie ma ochoty na dalszą rozmowę, odpuściła.  
     Schodząc po południu z terenu wykopaliska, Majka zauważyła, ze relief nadal tkwi na swoim miejscu.  
     Następnego dnia mieli lot powrotny do Warszawy, więc musiała się skupić na pakowaniu. Umówili się na pożegnalną kolację ze Stamatisem, ich greckim kierownikiem prac. Tego wieczoru Majka spędziła rekordowo dużo czasu przed lustrem. Zamiast zaplatać warkocz, upięła włosy w luźny kok, pozwalając niesfornym kosmykom opaść na ramiona. Z dna walizki wyciągnęła długą białą sukienkę na cienkich ramiączkach.  
- Wow! - Agnieszka otworzyła szeroko oczy na jej widok – Urodziny masz dopiero w październiku.
- Czy tylko w urodziny mam prawo wyglądać? - uniosła zalotnie jedną brew – To „wow” oznacza, że może tak być?  
- Jest super! – Aga wyszczerzyła zęby.
     Wsiadając do osobowego busa, który przysłał po nich Stamatis, Majka zauważyła, że jej sukienka zrobiła wrażenie nie tylko na przyjaciółce. Poczuła się przyjemnie. Chyba pierwszy raz w życiu naprawdę jej zależało na wyglądzie. Jej opalona skóra odcinała się od bieli stroju, przyciągając spojrzenia kolegów, nie wyłączając Marka. Najbardziej jednak zdziwiło ją, że z przyjemnością łowiła zazdrosne błyski w oczach koleżanek. Co się ze mną dzieje, zastanawiała się, to nie w moim stylu.  
     Stamatis powitał ich przy wejściu do tawerny. Na widok Majki, uśmiech wyraźnie mu się poszerzył. - W takich strojach wyglądacie lepiej, niż w służbowych! - prześliznął się wzrokiem po żeńskiej części grupy.  
- Mogę tu? - Marek  wskazał krzesło między Mają i Agnieszką.  
- Jasne! - Aga mrugnęła do przyjaciółki.
- Szkoda, że to już koniec, co? – Marek zawiesił na moment spojrzenie na opiętym sukienką biuście Majki – Z drugiej strony, taki wyjazd na dziesięć dni jest bez sensu.
- Dlaczego tak uważasz? - obruszyła się.
- Bo to za krótko, żeby odkryć coś znaczącego – wzruszył ramionami.
- Ale po nas przyjedzie następna grupa, prawda?
- Na kolejne 10 dni – prychnął – A potem kolejna i kolejna. Na koniec przyjedzie ktoś, kto pierwszego dnia dokona odkrycia jakiejś monety albo malowidła... - pokręcił głową z dezaprobatą – Wolę pracować w kurzu trzy miesiące, ale nie wracać z pustymi rękami.  
- Czyli jedziesz dalej? Dokąd teraz?
- Peru. Mam trzy dni na przepakowanie się – Nawet nie starał się ukryć dumy.
- Tobie to dobrze – Nie wytrzymała Aga.
- I sądzisz, że tam coś znajdziesz? - Majka przyjrzała mu się uważnie.
- Mam takie przeczucie – uśmiechnął się tajemniczo – Do tej pory mnie nie zawodziło – dotknął znacząco koniuszka swego nosa.
- Wierzysz w takie rzeczy? - spytała, mrużąc oczy. Niedawny sen wciąż nie dawał jej spokoju.
- W przeczucie? Wszyscy archeolodzy, których poznałem, wierzyli...  
- A w sny? - spytała ostrożnie.
- W sny?
- Mhm, na przykład, jak we śnie widzisz, że powinieneś szukać właśnie w tym miejscu, a nie w innym... - powiedziała z napięciem.
- Bo ja wiem? - zastanowił się – To chyba też rodzaj przeczucia?  
- Kochani! - Stamatis wstał, wznosząc w górę kieliszek z winem. Przerwali rozmowę, by wysłuchać jego podziękowań, jednak Majce trudno się było skupić. Podświadomie czuła, że jej sny nie są zwyczajne, a pęknięty kamień to nie przypadek. Nie udało jej się jednak powrócić do tematu, bo na stole pojawiły się miski greckiej sałatki, a przemawiający Grek rozkręcał się coraz bardziej - Jamas! (Na zdrowie!) - zakończył wreszcie swoje przemówienie.  
     Radosny nastrój udzielił się wszystkim tak bardzo, że po zjedzeniu kolacji i wypiciu kilku dzbanków miejscowego wina ruszyli do tańca, porywając od sąsiednich stołów gości i kelnerów. Odtańczyli „Zorbę” cztery razy, zanim zdyszani i roześmiani wrócili na swoje miejsca.    
- Pięknie! - Stamatis klepnął się po udach – Żeby wszystkie grupy studentów były takie! A co ty jesteś taka zamyślona? – Nachylił się w stronę Majki.      
- Myślałam o tym kamieniu, przy którym pracował Marek... - zaczęła niepewnie.
- Tak, mówił mi, że rozmawialiście o pęknięciu. Nie daje ci to spokoju?
- Pod spodem może coś być – zawahała się – Sama nie wiem. - Nagle zapragnęła się wycofać.  
- Pojutrze przyjeżdża nowa grupa. Podniesiemy to delikatnie, żeby nie uszkodzić – poklepał ją po ramieniu – Jak coś znajdziemy, dam wam znać.
- Jasne. Dzięki – uściskała go.
     W drodze powrotnej jej myśli znów poszybowały do ciemnookiego Oskara. Zupełnie, jakby jej podświadomość tylko czekała na moment, kiedy inne sprawy przestaną absorbować jej uwagę.     
- Może usiądziemy jeszcze na tarasie na kielicha? Mam butelkę metaxy – Marek rzucił propozycję do wszystkich, ale jego wzrok wyłowił z mroku jasną sukienkę Majki.
- Jestem zmęczona... - westchnęła.
- Daj spokój! Mała szklaneczka na pożegnanie – Aga szturchnęła ją w żebro, aż jęknęła.
- OK, jedna szklaneczka... – Nigdy nie była mistrzem asertywności.
- Co ty wyprawiasz? Leci na ciebie - Usłyszała cichy szept przyjaciółki – Usiadł między nami, cały czas się na ciebie gapił. Już ci nie zależy?
     Tylko prychnęła w odpowiedzi. Co ją obchodził Marek?  
     To był najszybszy „strzemienny” w jej wykonaniu. Chciała się wymknąć po angielsku.  
- Zaczekaj – silne męskie ramię objęło jej talię, kiedy przemykała się przez „salon” chłopaków. - Jesteś naprawdę niezła. Nie doceniałem do tej pory geologów.
- A wielu ich poznałeś? - spytała kąśliwie.
- Nie – przyznał, czym trochę ją zaskoczył – Szczerze mówiąc, nie znam żadnego.
- No, to przynajmniej nie będziesz uprzedzony, jak jakiegoś poznasz – Skrzyżowała przed sobą ręce, opierając się plecami o ścianę.
- Jednego już poznałem. Jedną... – poprawił się, zaglądając jej w oczy.
- Można tak powiedzieć – Super! Wzdychałam przez dwa lata, przez ostatnie dziesięć dni... szkoda gadać, a teraz na koniec się ocknął! Wydęła usta. Sama jestem sobie winna, pomyślała, nie mogę wymagać, żeby się domyślił.
- Marek! Twoja kolejka! - z tarasu dobiegły ich wesołe głosy.
- Dasz mi swój numer? Fajnie nam się rozmawiało – przysunął się do niej, ignorując nawoływania.  
     Poczuła jego oddech pachnący alkoholem. Nie był nieprzyjemny, ale nie zrobił na niej wrażenia, którego się spodziewała. Spodziewała? Niczego się nie spodziewała! Nie myślała o tym. Myślała o... Marek był tuż tuż. Musnął kącik jej ust. Zamarła, ale nie cofnęła głowy. Jego wargi przesunęły się powoli po jej wargach. Nieśmiało przesunął językiem po jej zębach, po czym   sięgnął głębiej. Przyjęła go z cichym westchnieniem.  
- Marek!
- Wracaj lepiej, bo nas nakryją – szepnęła, odrywając się od niego.
- To co?
- Nic. Jutro pogadamy – wymknęła mu się.
---
     Leżąc w ciemnościach Majka, zastanawiała się, jak to możliwe, że chłopak o którym marzyła od tak dawna, nie przyprawił jej o zawrót głowy. Wiedziała, dlaczego. Wiedziała, ale nie chciała się do tego przyznać, nawet przed sobą. Oczami duszy ujrzała znajomą sylwetkę. Gdyby on chciał ją pocałować... przymknęła oczy.     

     Jestem na przystani. Idę wzdłuż wybrzeża, zaglądając na pokłady jachtów. Który to był? Nie wiem. Oskar, myślę, pomóż mi, bo nie mogę cię odnaleźć. Nagle widzę jasną koszulę. Mój piękny tajemniczy Oskar schodzi po trapie jednej z łodzi.
- Jesteś! - w jego głosie słyszę radość. Czekał na mnie! - Zapraszam na pokład – podaje mi dłoń i pomaga przejść po chybotliwym trapie.  
     Z zachwytem patrzę na łódź, składającą się z dwóch kadłubów, połączonych podłogą wyłożoną drewnem. Rozglądam się, a Oskar czeka cierpliwie, aż się napatrzę. Czuję jego cudowny zapach. Chcę poczuć go mocniej. Podchodzę bliżej i opieram mu dłoń na piersi. Zagląda mi w oczy. Kiedy to robi, czuję się bezsilna. Pocałuj mnie, myślę i przymykam oczy.
     Pierwsze zetknięcie naszych ust jest delikatne. Takie muśnięcie, ale ja czuję, jak pod jego wpływem moje ciało się spina. Usta Oskara opadają wreszcie na moje i chwytają delikatnie dolną wargę. Wstrzymuję oddech. Czuję język napierający na moje zęby, rozchylam je... Chyba zaraz zemdleję? On smakuje tak cudownie, tak niespotykanie...  
     Dopiero po chwili dociera do mnie, że mam na karku i na plecach jego dłonie. Przyciąga mnie do siebie. Zarzucam mu ręce na szyję i palcami wędruję w górę, wsuwam je we włosy. Język Oscara krąży w moich ustach, doprowadzając mnie do szaleństwa. Przyłączam się niewprawnie, ale on wydaje się zachwycony. Mruczy gardłowo, kiedy mój język ociera się o jego. Jęk! O boże, to ja. Jęczę znowu. Czuję, że mam kolana z waty. Trzymaj mnie, trzymaj mnie o objęciach, bo upadnę!    
     Nie wiem, jak długo to trwa, ale kiedy się od siebie odrywamy, kręci mi się w głowie. Myślałam, że we śnie nie zabraknie mi tlenu. No tak, przecież chciałam, żeby było jak naprawdę.
- Dobrze smakujesz – mruczy do moich ust, nie wypuszczając mnie z objęć, a ja czuję, jak całe podniecenie spływa mi gdzieś nisko i zaczyna pulsować. Policzki mnie pieką.
- Pokaż mi jacht – szepczę, z trudem łapiąc oddech..
- To katamaran. Nazywa się „Insomnia”. Masz na myśli jakąś konkretną jego część? - znów ten uśmiech, któremu nie potrafię się oprzeć.
- Nie – spuszczam wzrok – Pokaż mi to, co chcesz.
     Bierze mnie za rękę i prowadzi do części po prawej stronie. - Tam jest kuchnia – mówi i pozwala mi się rozejrzeć.
     Wygląda, jak normalna kuchnia, tylko wszystko jest zrobione z polerowanego drewna i wszystko ma dziwne mosiężne uchwyty. Idziemy dalej. Za „salonem jadalnym” jest obszerny pokój z kanapami z jasnej skóry. Wszystko jest pokryte tym lśniącym drewnem w ciepłym miodowym kolorze. - To salon, a dalej są kajuty – Oskar otwiera drzwi i prowadzi mnie korytarzem. Po obu stronach są drzwi do kajut. Otwiera jedne z nich i zaglądam do niewielkiego pokoju z podwójnym łóżkiem i wbudowaną w burtę szafą, uchylone wąskie drzwi ukazują mi łazienkę – Wszystkie są podobne – mówi z zagadkowym uśmiechem – Na końcu jest moja... – Idę za nim, czując, jak serce mi łomocze. Jego kabina!  
     Drzwi otwierają się nieznośnie wolno, jakby w zwolnionym tempie. Moim oczom ukazuje się  pokój dwa razy większy niż poprzedni. Na środku półokrągłe łóżko, nakryte granatową kapą ze złotym emblematem, z boku biurko, po drugiej stronie szafa, niskie ławy obite jasną skórą i kolejne drzwi. Łazienka!
- Mogę tam zajrzeć? - pytam nieśmiało.
- Proszę – uśmiecha się z rozbawieniem.  
     Bawi go moja niepewność? Śmiało podchodzę do drzwi i naciskam mosiężną klamkę. Łazienka jest zaskakująco duża i elegancka. Jak wszystko na tej łodzi. Dlaczego się więc dziwię? Aha, bo to mój sen, a przecież nie mam pojęcia jak wygląda w środku taki jacht. Podchodzę do umywalki. Jest zrobiona z czegoś imitującego jasny kamień. Piękna! Przesuwam dłonią po jej brzegu.
- Umyj ręce – słyszę głos Oskara tuż za moimi plecami i o mało nie podskakuje z wrażenia.
     Odkręcam wodę, naciskam dozownik z płynem i czuję niebiański zapach mydła. Oskar obejmuje mnie od tyłu i myje ręce razem za mną. Jego silne męskie dłonie masują moje, rozdzielają palce... oddech mi przyspiesza. Jakie to cudowne uczucie. Przechylam głowę w bok i widzę nad swoją szyją jego piękną twarz. Patrzy na moje odbicie, a potem pochyla głowę i muska delikatnie moją szyję. Jestem w raju!
- Chodź, zjemy coś – mówi, a ja czuję się jakby zaproponował mi seks. Dlaczego wszystko co powie kojarzy mi się z TYM?
     Prowadzi mnie z powrotem do jadalni. Z żalem zerkam na łóżko. Następnym razem, myślę, czując, że wspólny posiłek też mi się spodoba.
     Stół nakryto na dwie osoby. Normalnie, jak to we śnie, biały obrus z haftowanymi emblematami, elegancka porcelana, sztućce, kryształowe kieliszki. Siadamy naprzeciw siebie.
- Na co masz ochotę? Mamy wspaniałą rybę, ale jeśli nie lubisz, każę podać mięso – znów ten czarujący uśmiech.
– Lubię ryby – mówię powoli, posyłając mu głodne spojrzenie. Mam ochotę na ciebie, ale świetnie się bawię, więc nie ma pośpiechu, myślę.
- W takim razie bas morski z rusztu, a wcześniej owoce morza i warzywa.  
     Oskar sięga do półmiska nakrytego srebrnym kloszem. Był tu wcześniej? Nie pamiętam. W środku jest góra krewetek, krążków kalmarów, drobnych rybek i czarnych muszli z delikatnymi różowymi sercami.  
- Ale pyszne! - zachwycam się. Jadaliśmy to w tawernach, ale tak podane i w towarzystwie mojego półboga to uczta godna Olimpu! Zastanawiam się, czy wypada mi oblizać palce. Waham się.
- Obliż – Oskar wsuwa swój palec do ust. Czy on czyta w moich myślach?  
- Mmm... - śledzę spod rzęs, jak on to robi. Bezwiednie powtarzam jego gesty. Obnaża zęby w uśmiechu, robię to samo.
- Danie główne? - wyciera ręce serwetką i sięga do drugiego klosza.
     Ryba jest delikatna. Oskar oddziela małe kawałki białego mięsa i układa je na moim talerzu.
- Opowiedz mi o sobie – prosi znowu – Dlaczego akurat geologia?  
- Bo ziemia jest fascynująca. Teraz twoja kolej - przekomarzam się.
     Przygląda mi się z dziwnym wyrazem twarzy, jakby z niedowierzaniem.
- Chcesz mnie lepiej poznać? - pyta z zagadkowym uśmiechem.
- Zależy, co rozumiesz przez słowo „poznać” - unoszę brew, ośmielona wyśmienitym winem, które podał mi do kolacji. On ze mną flirtuje!
- Wszystko – uśmiecha się znacząco i już wiem, co ma na myśli. Czuję w brzuchu motyle.  
- Nie tak szybko – gram niedostępną – Najpierw powiedz mi, czym ty się zajmujesz.
- Zarządzam rodzinną firmą. Powiedzmy, że zajmujemy się ochroną zasobów naturalnych. – mówi powoli. Uśmiecha się. Bawi go to. - Odpowiadam za bezpieczeństwo i przestrzeganie zasad.
- Zasad? - wpadam mu w słowo.
- Tak. Wszyscy muszą ich przestrzegać – wstaje ze swojego miejsca i podchodzi powoli. Siada obok mnie i ująwszy moją dłoń, zaczyna oblizywać koniuszki moich palców – Czasem to trudne nawet dla mnie, ale zasady to zasady.
     Jego usta są takie ciepłe i miękkie. Przygryza delikatnie mój palec. Wstrzymuję oddech. On mnie pieści! Pieści językiem moje dłonie! Ta myśl jest taka podniecająca. Chcę jeszcze, chcę, żeby mnie dotykał! Jego usta suną po mojej ręce w górę, do ramienia. Czuję na skórze przyjemny dreszcz.  
- O tak... - wzdycham i odchylam głowę, odsłaniając szyję. Ciepły oddech pieści moją skórę, usta szczypią delikatnie... - Jeszcze...  
- Jesteś taka słodka – szepcze niskim aksamitnym głosem, a ja się rozpływam.
     Sama nie wiem kiedy, zsuwam jedno ramiączko sukienki. Oskar natychmiast sięga do mojej piersi. Uff, jeszcze nigdy czegoś takiego nie czułam. To jak eksplozja czegoś cudownie słodkiego... Jęczę coraz głośniej. Oskar odsłania drugą pierś. Jestem tak podniecona, że nie mogę usiedzieć na miejscu. Wplątuję palce w jego włosy i przyciągam go do siebie. Gryzie mnie w brodawkę, a ja kwilę cicho.  
- Czego chcesz? - chrypi – Powiedz.
- Żebyś mnie pieścił – jęczę.
- W sypialni?  
- Nie wiem – nagle uświadamiam sobie, że przecież nigdy jeszcze tego nie robiłam. Ale to tylko sen! Czy we śnie też boli? - To tylko sen – Mówię na głos.
- Tak, to tylko sen  – szepcze – Ale tak nie musi być...  
- Nie?
- Przywabiłaś mnie – ma taki aksamitnie miękki głos.
- Zabawne. To samo mogłabym powiedzieć dziś o tobie – przypominam sobie, jak jego obraz uparcie do mnie powracał.
- Czasem tak trudno się powstrzymać... – odwraca wzrok. Jest zakłopotany? - Będę miał kłopoty? - pyta nagle.
- Z mojego powodu? Żartujesz?
- Więc nie masz pretensji?
- Nie! - Cholera, chyba trochę zbyt gorliwie zaprzeczam. Co on sobie pomyśli? Rany! Przecież to sen!
- Coś ci pokażę, chcesz? - nasuwa mi ramiączka od sukienki na swoje miejsce i wstaje.
     Idziemy na zewnątrz. Oskar prowadzi mnie na górę katamaranu po schodkach, a potem na dziób. Ma tam salon pod gołym niebem. Opadamy na miękką kanapę. Pokrywa delikatnymi pocałunkami moją twarz  
- Jesteś jeszcze niewinna? - szepcze do moich ust.
     Kiwam głową. To dziwne, ale nie czuję się zażenowana, choć powinnam. Nawet z Agą nie rozmawiam o tych sprawach, o mamie nie wspominając!  
- Jeśli zechcesz sprawdzić, jak to jest... – zawiesza głos.
- Dobrze – jęczę. Tak bym chciała, żeby to się działo naprawdę. On jest taki cudowny! Ale to przecież normalne, skoro sama go wymyśliłam.  
- Co, dobrze? Co to znaczy?
- To znaczy, że chciałabym, ale... - szukam odpowiednich słów - To przecież sen, więc nie muszę się niczym martwić? – mówię cicho.
- Nie musisz – szepcze mi do ucha. Całuje mnie i pieści, aż do utraty tchu. Nie wiem, jak długo to trwa, ale jest mi tak dobrze, jak nigdy dotąd. Jeśli tak jest naprawdę, to wiele straciłam!  
- Chcę zobaczyć, jak to jest – jęczę – Chcę, żebyś mi pokazał.
- Pokażę ci. Nawet nie wiesz, jak bardzo tego pragnę – chrypi.  
     Czuję, że Oskar musi mnie opuścić. Nie mówi tego, ale ja wiem.  
- Idź – szepczę – Ja też powinnam wracać.
- Nie chcę się z tobą rozstawać – mówi z żalem – Chciałbym się z tobą kochać. Musisz tylko mieć czas...
- Czas?- nie rozumiem.
- Nie chcę, żebyśmy się spieszyli. To będzie twój pierwszy raz. Zadbaj, żeby nikt ci nie przeszkadzał.
- Tak - Czuję się dziwnie – Dobrze.
- Przywołaj mnie – słyszę jego szept, zanim całkiem mi znika.

     Obudziła się o świcie, czując pierwsze promienie słońca błądzące po jej twarzy. Dotknęła ust. Jeszcze czuła na nich smak pocałunków. Ten sen był taki realny! Sięgnęła pod kołdrę. Piersi miała obrzmiałe, a brodawki mrowiły przyjemnie. Wow, to chyba naprawdę był sen erotyczny, przemknęło jej przez myśl, widocznie mój organizm domaga się swoich praw. Leżała dłuższą chwilę bez ruchu, po czym sięgnęła po zegarek. Wpół do szóstej. Jeśli się spręży, za czterdzieści minut będzie na przystani.
- Muszę go zobaczyć naprawdę – szepnęła do siebie.  
     Nie zwlekając, wyskoczyła z łóżka. Samolot mieli dopiero o trzynastej, więc miała wystarczająco dużo czasu. Wyciągnęła z walizki sportowe sandały, szorty i koszulkę. Nim dobiegła do stróżówki ze szlabanem, cały jej strój lepił się od potu. Zawahała się, nim przekroczyła bramę, ale strażnik udawał, że jej nie widzi. Widocznie przywykł do biegających po okolicy żeglarzy. Nogi miała ciężkie od biegu, ale coś kazało jej biec. Mijała kolejne łodzie. Żadna z nich nie była katamaranem. Jasne! Czego się spodziewałaś, idiotko, łajała się w myślach. Za piątą łodzią napotkała puste miejsce. Właściwie dwa, bo tyle było żelaznych słupków, do których mocowano cumy. Przebiegła wzdłuż brzegu aż do końca betonowej kei i zawróciła.
- Calimera (Dzień dobry) – uśmiechnęła się do znudzonego strażnika. Na tym jej znajomość greckiego się kończyła – Czy tam stała łódź? - wskazała puste miejsce, przechodząc na angielski - Katamaran? - przypomniała sobie wysoki srebrzysty maszt.
- Tak. – burknął - Wyszedł dziś o świcie.
- A czy może mi pan powiedzieć, jak się nazywał? - spytała, czując dziwny niepokój.
- Nie udzielamy takich informacji – zmarszczył brwi.
- Bardzo mi na tym zależy. Czy to była „Insomnia”? Proszę. - złożyła błagalnie dłonie.
- Nie pamiętam nazw wszystkich łodzi – wykręcał się.
- A może pan wie, czy jej właściciel ma na imię Oskar? - spytała z nadzieją w głosie.
- No, tego już za wiele! Proszę stąd iść! - wskazał jej szlaban.
- Przepraszam – spuściła głowę. Źle to rozegrałam, wyrzucała sobie, nie powie mi.
     Odchodziła powłócząc nogami. Co to miało być? Co chciała sobie udowodnić? A jeśli mężczyzna miał na imię Oskar i odpłynął katamaranem o nazwie „Insomnia”? „To tylko sen” przypomniała sobie słowa, które wypowiedział. Wypowiedział? Ona je wymyśliła i we śnie włożyła w jego usta. Ja wariuję, pomyślała z przerażeniem. Z drugiej strony, nie była w stanie przyrzec sobie, że nie powróci do tych snów.

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 4140 słów i 22953 znaków.

2 komentarze

 
  • Sensi11

    Ta część byla genialna. ;)

    9 mar 2016

  • Chrumkacz

    @Sensi11 Na blogu autorki jest o wiele więcej ... :)

    9 mar 2016

  • ANITA

    Świetnie :)

    6 sty 2016

  • Wiktor

    @ANITA Witaj Roksano. Witaj Anito. Anito akcja dopiero się rozkręca.  
    Roksano jestem właśnie u rodziców, ale śledzę bloga i lol na bieżąco. Tylko z pisaniem komentarzy na telefonie jest problem. Pozdrawiam Was Wiktor

    6 sty 2016