Meteory. Po zachodzie słońca 10

Meteory. Po zachodzie słońca 10Rozdział 17
Warszawa. Lipiec 2014.
     Drogę do samolotu pokonali szybkim krokiem, nie zatrzymując się nawet przy odprawie. Pewnie by ją to zdziwiło, gdyby miała czas się zastanowić, ale wszystko działo się w tak zawrotnym tempie, że nie nadążała.  
- Teraz mogę ci odpowiedzieć na pytania, jeśli takie masz.
     Oskar usiadł naprzeciw Majki. Dwaj pozostali mężczyźni zajęli miejsca na końcu samolotu.
- Oni są częścią załogi? - zaczęła niepewnie, wskazując głową kierowcę i „napastnika”.
- Tak. Ten, który cię zatrzymał, to Johan, a blondyn ma na imię Jean. Jest świetnym kierowcą i mechanikiem. Przydaje się na łodzi – Oskar starał się rozluźnić nieco poważną atmosferę.
     Majka zamiast swobodniej, poczuła się głupio. To, że nagle znalazła się z Oskarem oko w oko, było takie krępujące. Czy oni też wiedzieli?  
- Czy ktoś poza nami wie... że już byłam na „Insomni”? - spytała cicho, nie patrząc mu w oczy.
- Johan – odpowiedział bez wahania – Ale on nikomu tego nie powie.
- Aha – spuściła wzrok. - Judith powiedziała, że nie wie, skąd mam Dar, ale że musiałam go dostać od kogoś spokrewnionego – postanowiła zadać dręczące ją pytanie – To prawda?
- Z tego, co wiem, to tak. Mogłaś go dostać od w pełni Obdarowanej kobiety. Twojej babki, lub prababki.
- Ale istnieje też inny sposób? - spytała z nadzieją w głosie.
- Tylko jeśli oboje twoi rodzice mają pełen Dar – odparł spokojnym tonem.
- Ale nie mają... - załamała ręce – Może się mylisz?
- Obawiam się, że nie. Rozmawiałem o tobie z Mistrzem, a on wie o Darze wszystko.
- Czy on...? Czy on wie, skąd to mam? - spytała cicho.
- Ma pewne podejrzenia – Oskar delikatnie ujął jej dłoń i zaczął ją gładzić, jakby chciał uspokoić – Tej nocy możemy się z nim spotkać. Oczywiście, jeśli chcesz? Myślę, że będzie już coś wiedział.  
     Dotyk silnej ciepłej dłoni Oskara rzeczywiście ją uspokajał. Ze zdumieniem uświadomiła sobie, że jest jej znajomy, kojący i miły. Ale przecież nic o nim nie wiedziała! Nic, poza tym, że miał takie same zdolności, jak ona, poza tym był bogaty, przystojny i chyba należał do zupełnie innego świata niż ten, który znała. No, i wiedziała jeszcze, że był świetnym kochankiem. Przynajmniej we śnie.
- A ty skąd masz swój Dar? - spytała nieśmiało.
- Od pradziadka. Przekazał mi go kiedy się urodziłem - wyjaśnił spokojnie.
- Ach tak! A Mistrz go ma? Na pewno tak – przewróciła oczami – To głupie pytanie.
- Wcale nie. Niewiele wiesz o Obdarowanych, więc żadne twoje pytanie nie jest głupie. Mistrz musi mieć pełen Dar i zwykle pochodzi ze znaczącej rodziny, czyli takiej, gdzie jest wielu Obdarowanych. W mojej jest nas troje: mój dziadek, matka i ja. Jest jeszcze druga taka rodzina, a niedługo być może będzie trzecia. Pozostali mają jedno lub dwoje Obdarowanych. Zwykle mężczyzn, bo kobiet z pełnym Darem jest mniej.
- Dlatego jestem ważna? - spojrzała mu w oczy.
- Dlatego też – wytrzymał jej spojrzenie.
- Twój dziadek jest Mistrzem?  
- Tak. Judith ci powiedziała?  
- Nie. Sama się domyśliłam. - westchnęła – To dla mnie lepiej, czy gorzej?
- Co masz na myśli?
- To, że trafiłam akurat na ciebie. A tak w ogóle, to czy to był przypadek?  
- Absolutny. Nie miałem pojęcia, że masz pełen Dar. Gdybym wiedział, nigdy bym... - pokręcił głową, żeby podkreślić swoje słowa – Naprawdę nie wiedziałem. - przyłożył dłoń do serca.
- OK, wierzę ci – poczuła suchość w gardle – Mogę dostać coś do picia?  
- Jasne. Przepraszam, że o tym zapomniałem, ale dla mnie też jest to wyjątkowy czas – potarł czoło dłonią – Jean, podaj coś do picia! - zawołał – O co pytałaś? Aha. Czy to dobrze, że mój dziadek jest Mistrzem? Chyba tak. Pomoże ci odnaleźć prawdziwą rodzinę, przyjmie do Zgromadzenia, zadba, żebyś się dowiedziała, jak posługiwać się Darem...
- Zrobi to wszystko? - nie kryła zaskoczenia.
- No, nie osobiście. Niektórymi sprawami zajmę się ja, jeśli pozwolisz... – przyglądał jej się z uwagą – Co zrobiłaś z oczami? Poprzednio wyglądały inaczej.
- Mam szkła kontaktowe. W szkole dzieci mi dokuczały, więc jak poszłam na studia, to zaczęłam je nosić – uśmiechnęła się chyba pierwszy raz od chwili, gdy wsiadła do jego samochodu.
- Wolę tamte. Są takie... intrygujące i jedyne w swoim rodzaju – w jego głosie było coś nieuchwytnego, jakby dziecięcy zachwyt – Ale te też są ładne – dodał szybko.
     Majka sięgnęła do torebki i wyjęła z niej małe pudełeczko na soczewki. Ostrożnie zdjęła najpierw jedną, a potem drugą i starannie zakręciła wieczko. Oskar przyglądał jej się z uwagą, jakby widział to pierwszy raz w życiu.
- Tak lepiej? - spojrzała mu w oczy trzepocząc rzęsami.
     Jego twarz rozjaśnił uśmiech. Zastanowił się, jak jej powiedzieć po angielsku, że jest kokietką, ale nie zdążył, bo obok nich pojawił się Mark z tacą zastawną puszkami i butelkami.  Obserwował przez chwilę, jak pije chciwie sok pomarańczowy, który jej nalał. Była w niej jakaś delikatność i nieśmiałość, ale też chwilami ujawniała się jej buntownicza natura. Ciekawa mieszanka, ale przecież miał już pewne pojęcie, jaka jest. Wyjrzał przez owalne okienko samolotu. Gdzieś tam, w przeciwnym kierunku leciał podobny samolot. Na kadłubie miał logo firmy należącej do Zgromadzenia. Wystartował z Okęcia i obrał kurs na Francję. Na szczęście ludzie Swena połknęli haczyk. Widzieli trzech mężczyzn i ciemnowłosą kobietę, wsiadających na pokład. Na jakiś czas dadzą nam spokój, pomyślał, zadowolony z siebie. Mógł w spokoju realizować swój plan.  
- Jak się spotkamy z Mistrzem? On też będzie na łodzi? - Majka odstawiła pusty kubeczek.
- Nie. My podążymy do niego. - spojrzał na zegarek – Do zachodu słońca mamy prawie trzy godziny. Po wylądowaniu zdążymy zjeść kolację, a potem... sen – uniósł kąciki ust w uśmiechu.       
     Majka pokiwała tylko głową. Powoli się z tym oswajała. Chyba po raz pierwszy czuła się ważna, ale nie tak jak dla nadopiekuńczych rodziców. Ludzie, którzy ją teraz otaczali, traktowali ją z szacunkiem, choć przypuszczała, że ten szacunek wynikał z faktu, że miała Dar, coś, co nie zależało od niej. Tylko Oskar pozwalał sobie na wydawanie jej poleceń, choć za każdym razem dodawał „proszę”, albo „jeśli się zgodzisz”. Co by się stało, gdyby się nie zgodziła? Dwaj pozostali ani razu się do niej nie odezwali, jakby czekali, że ona zrobi to pierwsza, a może była przewrażliwiona? Oskar nawet ich nie przedstawił... ani jej im.
- Przedstawisz nas sobie? - spytała z niewinną miną, wskazując głową towarzyszących im mężczyzn – Skoro mamy mieszkać na jednej łodzi, to chyba powinniśmy się poznać?
- Jak sobie życzysz – z jego twarzy nie mogła niczego wyczytać – Johan, Jean!  
     Zauważyła, że spełniali polecenia Oskara niezwłocznie, ale bez niepotrzebnej gorliwości, jakby automatycznie. Padała komenda i oni ruszali.  
- Johan Knox, nasz kapitan i moja prawa ręka, Jean Gourmet, jak już mówiłem kierowca i mechanik. - Oskar zaprezentował jej swoich towarzyszy.  
     Obaj byli silnie zbudowani, choć w inny sposób. Johan  bardzo wysoki i potężny, Jean  wzrostu Oskara, drobniejszy blondyn, ale sprężysty, o kocich ruchach. Mogłaby przysiąc, że trenował jakieś wschodnie walki. Obaj uścisnęli jej dłoń, skłaniając przy tym głowę. Poczuła się odrobinę onieśmielona takim gestem.
- Marianna Nowakowsky – ciągnął Oskar zwracając się teraz do nich – Myślę, że najlepiej będzie, jeśli zostaniemy przy tym imieniu.  
- Marianna? - skrzywiła się lekko.
- Maryann – powtórzyli Johan i Mark i spojrzeli na nią pytająco, jakby oczekiwali aprobaty.
     W ich ustach brzmiało lepiej. Właściwie, mogła się zgodzić, skoro Oskarowi na tym zależało...?
- Dlaczego nie Majka? - spytała jednak, zastanawiając się, co odpowie.
- Bo będą musieli znać twoje prawdziwe imię, żeby móc cię odnaleźć lub przywołać. Im szybciej się nauczą, tym lepiej, ale jeśli się nie zgodzisz, to będą używać innego imienia. Ty decydujesz.  
- Naprawdę zrobią to, o co poproszę? - spytała, wietrząc podstęp – A jeśli zażądam czegoś głupiego, albo niedozwolonego?  
- Wyjaśnią ci, że to głupie albo niedozwolone – wzruszył ramionami – W pierwszym przypadku możesz nalegać, w drugim nie,  bo mają cię przede wszystkim chronić. Także przed tobą samą – miała wrażenie, że słyszy w jego głosie rozbawienie.  
- No, dobrze... - powiedziała powoli – Niech będzie Maryann.  
- Dziękuję ci – Oskar uniósł jej dłoń i ustami musnął delikatnie kostki.
- Za co? - zmarszczyła brwi, ale nie cofnęła ręki.  
- Za to, że się starasz, choć to dla ciebie niełatwe – znów ten delikatny uśmiech – Wiem, że mam u ciebie dług zaufania – dobierał starannie słowa – Ja też będę się bardzo starał. Jeżeli zechcesz, poznamy się lepiej.
- Dlaczego za każdym razem mówisz: „jeśli zechcesz”?  
- Takie są zasady. Nie wolno nakłaniać. Można poprosić, można bardzo poprosić... Trudno to wytłumaczyć - westchnął – Zaczekajmy z tym, do zachodu słońca. Mam problem z angielskim. Nie znam odpowiednich słów, żeby ci to wyjaśnić.
- W takim razie opowiedz mi o Zgromadzeniu. Judith zdążyła mi coś tam powiedzieć, ale nie miałyśmy wystarczająco dużo czasu – na to wspomnienie znów poczuła pod powiekami łzy – Nie mogę tego przeżyć – zaszlochała cicho.
- Chodź – Oskar rozłożył ramiona.
     Zawahała się, ale po chwili zajęła miejsce obok i położyła mu głowę na ramieniu. Gładził jej włosy i policzek.
- Zgromadzenie ma 94 członków, tylu jest w pełni Obdarowanych, którzy do niego należą. Na czele  stoi Mistrz i Rada Dziesięciu, którą wybrał, albo po prostu Rada. Wszystkich Obdarowanych jest około tysiąca. Nie wiadomo dokładnie, bo Dar objawia się w okolicach pełnoletności, więc... sama rozumiesz.  
- A czym się właściwie zajmuje Zgromadzenie, poza pilnowaniem Zasad? - spytała cicho.
- Och, Zasady to domena Raula, jednego z członków Rady. Współpracujemy ze sobą, choć właściwie, to współpracuję prawie z całą Radą. - odetchnął głębiej – Ale pytałaś o Zgromadzenie. Oficjalnie mamy firmę, która zajmuje się alternatywnymi źródłami energii, naturalnymi metodami produkcji żywności, leków, kosmetyków itp. Prowadzimy badania naukowe...
- A nieoficjalnie? - dopytywała się.
- Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego tyle firm próbuje przejąć np. lasy amazońskie, ale żadnej się to do końca nie udaje? Albo, kto pilnuje, żeby nie używano broni biologicznej?  
-Wy? - zdumiała się – Myślałam, że są na to umowy  międzynarodowe? Jakieś embarga...
- Owszem, ale skądś muszą mieć informacje, co się dzieje. Czasem, jakieś ważne, tajne dokumenty wyciekają do prasy, albo internetu i trzeba wstrzymać groźną dla natury inwestycję, choć rząd oficjalnie nie ma takiej władzy. Opinia publiczna to potężny przeciwnik. Czasem trzeba ludziom uświadomić, że nie są panami tej planety, że są też inni jej mieszkańcy.
- Dlaczego to robicie? To znaczy, dlaczego akurat to?
- Bo dostaliśmy od natury Dar. Coś wspaniałego, coś, co nas wyróżnia... Ale musimy jej się za to odpłacić, bronić przed zachłannym gatunkiem ludzkim. Natura ulitowała się nad cierpieniem i tęsknotą słabego człowieka. Trzeba jej za to dziękować każdego dnia.  
- Piękne jest to, co mówisz – westchnęła.
- Taaak – zadumał się. – Ale jest też ktoś, kto nie zgadza się z tą ideą.  
- Swen?
- Tak.  Ma pełen Dar i zgromadził wokół siebie kilku obdarowanych II i III stopnia. Wiesz, o czym mówię? - upewnił się.
- Tak, Judith mi wytłumaczyła.
- Na szczęście okazało się, że nawet on nie może nikogo z w pełni Obdarowanych zmusić. Nawet jeśli taką osobę uprowadzi, to jest ona bezużyteczna po zachodzie słońca.
- Och! Dlaczego?
- Bo Dar jest nierozerwalnie połączony z wolną wolą. Musisz naprawdę chcieć, żeby coś się stało.
- Och! - Czyli, gdybym wtedy nie odpowiedziała, że chcę, to nic by nie zaszło, pomyślała. Żałowała? Nie potrafiła jeszcze powiedzieć.
- Czyli nie można kogoś Obdarowanego skrzywdzić?
- Niezupełnie, ale to zabronione! Chyba, że... - zawahał się.
- Chyba, że? - podchwyciła.
- Że ma się zgodę Rady lub Mistrza. Wtedy można naruszać prywatność, wymusić coś, a nawet pozbawiać wolności.  
- Och! - wyprostowała się. - A ty ją masz?  
- Tak – przyznał – W ograniczonym zakresie, ale tak. Taka jest moja rola. Ale ciebie to nie dotyczy – dodał natychmiast, widząc jej nieufne spojrzenie – Ta zgoda dotyczy tylko mojej pracy.  
     Samolot zaczął zniżać lot. Słońce chyliło się powoli ku zachodniej stronie nieba, oświetlając powierzchnię morza ciepłym blaskiem. Gdzieniegdzie widać już było trójkąty białych żagli, teraz łapiących poświatę złotych promieni. Większość z nich zmierzała do portu, szukając schronienia na nocne godziny. Sklepikarze z nadmorskich straganów zacierali już ręce widząc ten ruch u wejścia do przystani Mandraki.  
     Majka wróciła na swoje miejsce i przykleiła nos do zimnej szybki okienka. Kto mógł przypuszczać, że tak szybko tu wróci? Na pewno nie ona. I to w dodatku w takim towarzystwie! Czuła na sobie wzrok Oskara, ale uparcie wpatrywała się w przybliżającą się powierzchnię wody. To, co jej opowiadał brzmiało fantastycznie, ale z drugiej strony było osadzone w realiach. Miał odpowiedź na każde jej pytanie, na każdą wątpliwość... Jestem jak Harry Potter, pomyślała, uśmiechając się smutno do siebie.  
- O czym myślisz? - głos Oskara zabrzmiał bliżej niż mogła się spodziewać.
- O twoim fantastycznym świecie – westchnęła.
- To także twój świat – odpowiedział z uśmiechem.
- Nie wiem. Znam inny, nie taki dobry i pełen szlachetnych zasad...
- Poznasz go, a poza tym... to ten sam świat, tylko... po zachodzie słońca widzimy go inaczej. Możemy się nim cieszyć. To wielki Dar! - głos Oskara zabrzmiał jakoś uroczyście i wzniośle, choć wcale tego nie chciał.
     Majka po raz pierwszy spojrzała na niego z podziwem. Jego wiara w słuszność tego, co robi i jego poszanowanie dla zasad jej zaimponowało. Może trochę uwierał ją jedynie sposób w jaki traktował swoją załogę, ale z drugiej strony nie wyglądali na dotkniętych.    
     Czy teraz mogliby zostać kochankami, przemknęło jej przez myśl? Natychmiast się zreflektowała. Zachowywał się trochę jak starszy brat, a poza tym... był przecież Marek. Przez cały ten czas nawet o nim nie pomyślała! Leciał teraz samolotem, tak jak ona. Powinna przynajmniej życzyć mu w duchu szczęśliwego lądowania!  


Rozdział 18
Rodos. Lipiec 2014.
     Siedzę w swojej kajucie i czekam. Oskar powinien się zaraz pojawić. Z jednej strony jestem taka ciekawa Mistrza i tego wszystkiego, ale z drugiej... ogarnia mnie lęk. To wszystko jest takie nowe i dziwne.  
- Gotowa? - Oskar materializuje się obok mnie, zamiast po prostu wejść przez drzwi.
- Chyba tak – nie brzmi to w moich ustach zbyt pewnie.
- Zanim ruszymy, muszę ci wyjaśnić dwie sprawy – mówi Oskar i siada naprzeciw mnie – Po pierwsze, mój dziadek, to znaczy Mistrz, będzie ci zadawał sporo pytań. Mów prawdę, chyba, że uznasz jakieś pytanie za zbyt osobiste. Wtedy nie musisz odpowiadać. Przypuszczam, że będzie chciał usłyszeć od ciebie jak się poznaliśmy. Opowiedziałem mu już, ale... - waha się przez chwilę – Nie zagłębiałem się w szczegóły. To ta druga sprawa.
- Dzięki, że mu nie powiedziałeś – mówię z przekąsem – W ogóle pytał o takie rzeczy? Ile ty masz lat? - dąsam się, choć sama przecież ukrywam przed rodzicami sporo faktów z mojego życia. Przynajmniej z ostatnich jego tygodni.
- To nie takie proste. Potem ci to wyjaśnię. Teraz po prostu przyjmij zasadę, że możesz mu nie odpowiadać na osobiste pytania.  
- A jak zapyta, jak się domyśliłeś? - zobacz, jaka jestem sprytna.
- Nie zapyta – mówi po prostu, a na jego twarzy pojawia się na chwilę taki psotny chłopięcy uśmiech – To co? Dasz mi rękę?  
     Wyciągam do niego dłoń. Mam jeszcze ochotę spytać dokąd się wybieramy, ale już nie mam jak, a po chwili...
- Wow! – nagle wokół mnie pojawia się mnóstwo róż. Są podświetlone tak, żeby można je było oglądać także w nocy. Powietrze przesycone jest zapachem, ale to nie róże. Fioletowa lawenda, którą widzę koło żwirowego chodniczka też nie. Unoszę głowę i widzę przed sobą... zamek! - To jest dom Mistrza? - nie wiem dlaczego szepczę.
- Tak. I mój też – Oskar się uśmiecha – Podoba ci się?
- Bardzo – nawet nie staram się ukryć zachwytu.  
- Pomyślałem, że najpierw pokażę ci kawałek ogrodu, żebyś się trochę oswoiła, a potem pójdziemy na spotkanie – bierze mnie za rękę i prowadzi alejką wysypaną jasnym żwirem – Nie musimy się ukrywać, bo ogród jest pusty. Jeśli kogoś zobaczysz, to na pewno jest to Obdarowany.  
- To nieobdarowani mogą nas widzieć? - otwieram szeroko oczy. Nie pomyślałam o tym.
- Właściwie nie, ale coś widzą, jakby cień, albo poświatę, albo czują naszą obecność. Trzeba też uważać, żeby nikogo nie dotknąć. Jak kogoś przestraszysz, a Rada się dowie... - wykonuje dłonią gest oznaczający utratę głowy.
     Czuję, że krew odpływa mi z twarzy. Oskar przygląda mi się przez chwilę z poważną miną.
- Żartowałem – rzuca w końcu i zaczyna się śmiać – Przepraszam – dodaje natychmiast, widząc, że jestem na niego wściekła. - Nie wolno tego robić, ale nie idzie się za to siedzieć.  
- Zabiję cię – syczę.
- Za to, to już dostaniesz wyrok – mówi poważnie, ale jego oczy się śmieją – Rozluźniona?  
- Jak cholera – przewracam oczami.
- Idziemy – Pociąga mnie za sobą w kierunku wieży, a może baszty?  
- Oskar... - nagle ogarnia mnie lęk.
- Spokojnie – ściska lekko moją rękę – To miły starszy pan.
     Jakoś mnie to nie przekonuje. To tylko sen, powtarzam sobie. Oskar prowadzi mnie schodami w górę, a potem stajemy przed dużymi drewnianymi drzwiami. Dzięki temu zapominam prawie, że właściwie mnie tu nie ma. Ale to pokręcone!
- Witaj Marianno – Wysoki mężczyzna o długich siwych włosach stoi przy kominku. Ma niesamowite błękitne oczy. Już go widziałam!
- Witaj... Mistrzu – dygam. Nie mam pojęcia, jak powinnam się przywitać. Zerkam na Oskara z ukosa. Uśmiecha się tym swoim sposobem, dyskretnie, tak, że nie wiadomo co myśli.  
     Mistrz robi trzy kroki w moją stronę i wyciąga do mnie ręce. Jestem tak przejęta, że ledwie udaje mi się zauważyć, że jesteśmy w bibliotece połączonej z salonem do czytania.
- Niech ci się przyjrzę - mówi z dobrotliwym uśmiechem Mistrz – Niewiele rzeczy jest mnie w stanie zaskoczyć, ale to prawdziwa niespodzianka!
- Czy Mistrz ma na myśli mój Dar? - pytam cicho i podnoszę na niego wzrok.  
     Jego spojrzenie jest uważne, przenikliwe i onieśmielające, a jednak nie spuszczam oczu.  
- Widziałem już takie oczy – uśmiecha się do mnie – Opowiedz mi o sobie, a potem, jak się dowiedziałaś, że masz Dar.
     Siadamy w wygodnych skórzanych fotelach i zaczynam opowiadać. Rozkręcam się powoli, bo jednak Mistrz trochę mnie onieśmiela, ale powoli nabieram pewności siebie. Na koniec mówię o reliefie i mozaice i o tym, jak przywołałam nieświadomie jego wnuka. Z prawdziwą satysfakcją widzę głupią minę Oskara. Och, słodki jest!  
- Mówiłaś o kobiecie z siwymi włosami – Mistrz zwraca się do mnie, a Oskarowi wskazuje jakąś księgę leżącą na komodzie – Poznałabyś ją?
- Nie wiem – przyznaję szczerze – Chyba tak, choć zwykle pojawia się w dość absorbujących uwagę okolicznościach – pozwalam sobie na niewinny żarcik słowny.
     Mistrz patrzy na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Oskar podaje mu książkę. To album ze zdjęciami. Otwiera ją mniej więcej w połowie i zaczyna przekładać kartki. Są tam stare fotografie kobiet i mężczyzn. Nagle zauważam znajomą postać. Kładę dłoń na zdjęciu. Kobieta o siwych włosach! Poznaję ją!
- To ta – jestem zdumiona, ale też odczuwam radość, że ona istnieje, że jej sobie nie wymyśliłam.
- Jesteś pewna? - łagodny głos Mistrza niczego nie zdradza. Żadnych emocji.
- Tak. To na pewno ona – przyglądam się zdjęciu – Kto to jest? Mistrz ją zna? Czy ona jest moją krewną? Jak to w ogóle możliwe? - pytania cisną mi się na usta.
- Ustalę to. Możesz być tego pewna. Ale to wymaga trochę czasu – mówi, wciąż się do mnie uśmiechając – Najlepiej, jeśli wrócicie na łódź i zajmiecie się nauką. Oskar, dostaniesz dodatkowe dwa miesiące urlopu...
- Dwa miesiące? - wpadam mu w słowo – Mam spędzić dwa miesiące na łodzi? Ja zwariuję... Przepraszam – nagle zauważam jego nieco skonsternowaną minę – Miałam na myśli, że bardzo dziękuję, ale nie chciałabym nadużywać gościnności...
- Moje dziecko – twarz Mistrza znów przybiera ten łagodny wyraz – Niczego nie nadużywasz. Musimy odnaleźć źródło twojego Daru i to jest najważniejsze. Oskar z przyjemnością dotrzyma ci towarzystwa i pomoże w każdej sytuacji. Ucz się i pytaj, i o nic się nie martw. Mam nadzieję, że wkrótce dam ci odpowiedzi na twoje pytania - Ujmuje moją dłoń – Wiesz, co się stało z biedną Judith. Pozwól nam zadbać o twoje bezpieczeństwo. Jesteś jedną z nas. To nie ulega wątpliwości.
     Słowa Mistrza mnie przekonują. Jest w nim coś władczego, ale jednocześnie jakaś dobroć i szlachetność.     Wychodzimy inną drogą, prowadzącą na dziedziniec.
- Dlaczego po prostu nie znikniemy i pojawimy się na łodzi? - pytam.
- Dziadek nalega, żeby tego nie robić w jego zamku. Lubi mieć czas na przygotowanie się do rozmowy. - Oskar wzdycha – Czy masz jakieś życzenia? Chciałabyś gdzieś zajrzeć?
- Powinnam się skontaktować z rodzicami. W drodze było mi niezręcznie, a na „Insomni” nie było pola. Może mogłabym ich zobaczyć?
- Doskonale. Powinni spać, więc nie ma problemu – Oskar bierze mnie za rękę – Nie zadzwonisz nigdzie z „Insomni”, mamy system zakłócania. Generalnie, wolałbym, żebyś nie używała swojej komórki.  
- Ale ja muszę się jakoś kontaktować z rodziną i przyjaciółmi!
- To dla twojego bezpieczeństwa. Proszę – zagląda mi w oczy.  
     Stoję przed nim i czuję, że mogłabym się zgodzić, choć nie mam na to ochoty. Czy to miał na myśli mówiąc, że nie można nakłaniać, ale można prosić?  
- A z innego telefonu? - przypominam sobie filmy szpiegowskie.
- Czasami – Oskar wzdycha ciężko – Ale bez podawania, gdzie jesteś. OK?
- OK! – mam ochotę go pocałować w policzek. Mogę? Jednak tego nie robię. - Chciałabym być tam sama – Mówię zamiast tego – Czy mogłabym sama?  
- Jasne. Po prostu skoncentruj się na miejscu, gdzie przebywają, albo na nich. Upewnij się, że śpią. - instruuje mnie – Nie bądź tam za długo i nie dotykaj ich, bo się obudzą i przestraszą. Potem wracaj na Insomnię. Dobrze?  
     Kiwam głową i już po chwili jestem w mieszkaniu babci Janiny. Mama z tatą śpią w dużym pokoju. Przyglądam im się. Kocham was, a wy mnie okłamaliście... Siadam na krześle i wpatruję się w ich twarze. To moi rodzice, mama i tato. Tak przynajmniej było do tej pory. Z sąsiedniego pokoju dobiega skrzypienie łóżka i cichy jęk. Mama porusza się niespokojnie. Zawsze miała lekki sen. Muszę znikać!  
- Już? - Oskar czeka na mnie – Wszystko w porządku?
- Niezupełnie... - waham się, ale wiem, że muszę mu zadać to pytanie – Dlaczego to robisz?
- Robię co?
- Dlaczego się mną zajmujesz? Mistrz ci kazał?
- Nie. Zgłosiłem się na ochotnika – mówi z uśmiechem, ale zaraz poważnieje – Chcę naprawić... Chcę ci wynagrodzić to, co się stało.
- Nie mam żalu – szepczę – Nie wiedziałeś.
- Mimo to, chcę tu być z tobą – mówi równie cicho i podchodzi bliżej – Mam nadzieję, że nie jest to dla ciebie przykre.
     Spuszczam wzrok i uśmiecham się do siebie. Nie jest przykre, ani trochę!  
- Chyba powinnam odpocząć – odwracam się do niego bokiem.
- Wystarczy, że mocno o tym pomyślisz. Rano obudzisz się jak nowo narodzona.
     No tak. Raz już to zrobiłam, choć nieświadomie. Może ta nauka nie będzie taka trudna?

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 4421 słów i 24755 znaków.

1 komentarz

 
  • ♦

    No... jak napiszę, że: cuuudne, boooskie, geniaaalne , ale ja nie mam dwunastu lat, "kobiety pragną więcej" :beek:

    5 lut 2016

  • Roksana76

    @♦ Nie rozumiem... Więcej, to znaczy, kolejnych części, czy więcej "momentów"? Słowo, że ani jednego, ani drugiego nie zabraknie! Zresztą, jak mówiłam, całe opowiadanie jest już dawno napisane  :)

    5 lut 2016

  • ♦

    @Roksana76zwyczajnie "smaruj"dalej...bo potrafisz...Nie sądzę aby to było tylko moje pragnienie. Rzadko pojawiasz się w komentarzach, czytelnicy lubią podzielić się swoimi wrażeniami z autorem :hi:

    5 lut 2016

  • Roksana76

    @♦ Wiem, bo piszę też bloga z opowiadaniami, ale czasem aż boję się zaglądać do komentarzy, żeby się nie kierować sugestiami czytelników.W tym przypadku jest jednak inaczej, bo tak jak mówiłam, opowiadanie jest kompletne.    ;)

    5 lut 2016