Meteory. Po zachodzie słońca 2

Meteory. Po zachodzie słońca 2Rozdział 2

Rodos, Lipiec 2014.
     Zapowiadał się kolejny upalny dzień. Nie na darmo starożytni uważali, że Rodos jest siedzibą boga słońca, pomyślała Majka, przysłaniając nieco okiennice, 300 dni słonecznych w roku! Jasne światło poranka i długie wieczorne imprezy z winem nie sprzyjały wypoczynkowi, ale ona chyba najmniej ze wszystkich odczuwała skutki niewyspania. Tego ranka również wstała pierwsza i  poszła robić kawę dla dziewczyn. Mieszkały we cztery we wspólnym apartamencie składającym się z dwóch sypialni i aneksu kuchennego, służącego im również za jadalnię i salon. Chłopcy mieszkali w podobnym apartamencie, ale zdecydowanie bardziej zaśmieconym.    
     Tej nocy znów śniła jej się starsza elegancka kobieta o jasnych włosach. Sen przypominał poprzednie. Jakby przychodziła w odwiedziny. Nie, jednak była pewna różnica. Tym razem przed snem Majka rozmyślała o Marku, jego jasnej czuprynie i opalonych plecach pochylonych nad jakimś reliefem, który pieczołowicie omiatał pędzelkiem. Nagle zdała sobie sprawę, że jest na terenie wykopalisk. Kucnęła, odgarniając włosy. Przyglądała się przez chwilę miejscu, gdzie za dnia pracował Marek, po czym ujęła kamienny ornament w palce, unosząc go lekko w górę. Odłamał się, nie stawiając oporu. Wyjęła go nieco przestraszona tym, co zrobiła. W osłupieniu spojrzała w miejsce pod reliefem i ujrzała kawałek mozaiki.  
- Wow – nie potrafiła ukryć zdumienia.  
     Nagle zdała sobie sprawę, że ktoś obserwuje całą scenę. Odwróciła się. Szare oczy jasnowłosej kobiety połyskiwały zaciekawieniem. Nie chcę cię tu, pomyślała, wykonując bezwiednie ruch, jakby chciała ją odepchnąć. Obraz zniknął natychmiast. Wróciła myślami do Marka. Co by powiedział, gdyby to zobaczył? Kawałek reliefu leżał teraz odłupany. Podniosła go i umieściła na swoim miejscu, jakby nic się nie wydarzyło.
     Pamiętała cały sen ze szczegółami, jak zwykle, a przecież nikt z jej znajomych nie był w stanie tak dokładnie odtworzyć tego, o czym śnił. Otrząsnęła się i skupiła na parzeniu kawy.
- Jesteś boska! - Przyjemny zapach wywabił z pokoi jej współlokatorki. - Nic tak nie stawia człowieka na nogi, jak poranna mała czarna z odrobiną mleka.
- To już nie będzie mała czarna, tylko mała mulatka! - roześmiała się. Czuła się tu o wiele swobodniej, niż na uczelni. Zawsze była raczej typem samotnika, więc towarzystwo niewielkiej grupy jej odpowiadało.  No i każde z nich było na swój sposób „odmieńcem”: grzebali w piachu, nie balowali w dyskotekach, nie próbowali swoich sił na windsurfingu, choć ich samolot był chyba najgęściej zaludnionym „kajtowcami” i surferami miejscem za ziemi. Za to rozprawiali o rodzajach skał, skamielin, osadów i tym podobnych. Ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że zwariowali! Młodzież z niemłodzieżowym hobby, pomyślała, wyciągając z lodówki pojemniki z jogurtem.  
     Tego dnia, zanim wszyscy rozeszli się do swoich stanowisk, Majka szybko zlustrowała cały teren, odnajdując miejsce, Które widziała we śnie. Mogła to swobodnie zrobić, bo Marek był całkowicie pochłonięty rozmową z kierownikiem prac. Relief istniał naprawdę. Poprzedniego dnia  faktycznie nad nim pracował, ale Majka nie zwróciła uwagi na kamień. Obserwowała jego opalone plecy. Przyjrzała się uważnie bocznej powierzchni. Była jeszcze częściowo przykryta stwardniałym piaskiem. Ujęła go delikatnie w palce i już miała pociągnąć...
- Ostrożnie!  - Marek kucnął obok niej – Nie uszkodź tego.  
- Jasne – bąknęła, wstając.
     Stała jeszcze chwilę, przyglądając się, jak Marek rozkłada narzędzia, po czym, wzdychając ciężko, ruszyła do wyznaczonej dla siebie strefy. Nawet na mnie nie spojrzał, pomyślała. Nie miała jednak racji, bo chłopak odprowadził ją spojrzeniem aż do miejsca, w którym miała pracować.
---
Francja, Lipiec 2014.
     Mimo panującego na zewnątrz letniego upału, grube mury dawały przyjemny chłód. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło by instalować w zamkowych wnętrzach klimatyzację. Zamek Ainay-le-Vieil, zaliczany do jednych z najpiękniejszych w dolinie Loary, był nie tylko wspaniałą budowlą, ale też doskonałym miejscem do mieszkania. Właściciele przywiązywali ogromną wagę do otaczającej ich przyrody, czego wyrazem było nie tylko pozyskiwanie naturalnej energii z ciepła geotermalnego, ale też dbałość o roślinność na terenie całej posiadłości. Z okien gabinetu  na pierwszym piętrze rozciągał się przepiękny widok na ogrody, pełne róż i towarzyszącej im lawendy, chyba najsłynniejszej francuskiej rośliny. Ich rozgrzane słońcem kwiaty napełniały powietrze odurzającym zapachem, a uwijające się wokół pszczoły i trzmiele brzęczały, przyjemnym dla ucha brzęczeniem.      
     Starszy mężczyzna z białymi włosami do ramion, obserwował uwijających się wśród roślin ogrodników. Dalej, w cieniu drzew inni pracownicy rozstawiali namioty na wieczorne przyjęcie. Wokół nich miały się znaleźć donice z maciejką, ulubioną rośliną Mistrza. Skromny i niepozorny w ciągu dnia kwiatek, po zapadnięciu zmroku roztaczał woń, z którą nie mogła się równać żadna inna.
     Gdzieś w odległym korytarzu rozległy się kroki i mężczyzna, westchnąwszy, odwrócił się od okna. Trzymał się prosto i choć niewątpliwie przekroczył siedemdziesiątkę, nadal mógł się pochwalić wysportowaną sylwetką. Właściwie o jego wieku świadczyła tylko poorana zmarszczkami i ogorzała od słońca i wiatru twarz. Największe wrażenie robiły oczy. Jasnoszare, jak kawałki lodu, lśniły młodzieńczym blaskiem, kłócąc się z siwizną włosów i siatką zmarszczek.
     Drzwi do gabinetu otworzyły się i w progu stanął młody przystojny mężczyzna. Mimo dzielącej ich  różnicy wieku, natychmiast rzucało się w oczy podobieństwo.
- Chciałeś mnie widzieć – zawahał się – dziadku – dokończył.
- Tak, chciałem ci życzyć powodzenia. Mimo, że nie wybierasz się na wojnę, ale proszę cię, bądź ostrożny. Jesteś nadzieją nie tylko dla mnie, ale dla nas wszystkich.
- Dziadku – w głosie młodzieńca słychać było zniecierpliwienie.
- Nie przerywaj mi – siwowłosy mężczyzna uniósł dłoń – Mówię teraz do ciebie, jako twój Mistrz. Nadszedł czas, żebyś zajął moje miejsce. Tegoroczne przesilenie powita nowego Mistrza.
- Jeszcze nie czas, Mistrzu!
- Milcz i słuchaj! - głos mężczyzny stał się bardziej stanowczy – Już postanowiłem. Całe twoje dotychczasowe życie było przygotowaniem do tej roli. Jesteś gotów, a Dar, który w sobie nosisz, nie ma sobie równych – umilkł, by pozwolić wnukowi na oswojenie się z tym, co usłyszał. - Pamiętaj, że masz tylko odwrócić uwagę Swena, tak, żeby zostawił nas w spokoju przez najbliższe dwa dni. Żadnych bezpośrednich starć! Wystarczy, że twój ojciec jest tam, gdzie jest. Zrozumiano?
- Tak, Mistrzu...
- Martwię się o ciebie. Wciąż jesteś sam, a czeka cię ciężka praca.  
- Szukam, ale znalezienie bratniej duszy nie jest łatwe – odparł wymijająco młodzieniec.
- Może czas odpuścić i wziąć to, co daje los? - westchnął – Wiem, że korzystasz ze swoich zdolności nie tylko w ramach obowiązków... - jasne oczy starca zamigotały filuternie – Mam nadzieję, że robisz to z rozsądkiem?
- Nie jestem nastolatkiem!  
- Wiem, że mężczyzna w twoim wieku ma swoje potrzeby – uśmiechnął się kącikiem ust – Pamiętaj jednak, że nie można nikogo nakłaniać...
- Nie robię tego! - Jego oburzenie było na tyle szczere, że uspokoiło Mistrza w zupełności - Nie łamię zasad.
- To dobrze. Nie chciałbym tu skarg. Zwłaszcza teraz – powiedział łagodnie. - Wielu ze zgromadzonych to ojcowie dziewcząt – uniósł znacząco brwi.  
     Mistrz uściskał wnuka i pozwolił mu odejść. Kochał go nad życie i żałował, że zamiast rozpieszczać go, jak to czynią inni dziadkowie, musiał przejąć na siebie obowiązek wychowania go po wypadku. Wypadku?! Krew się w nim gotowała, kiedy wspominał dzień, w którym pozostawił piętnastoletniego wówczas wnuka pod opieką jego ojca, a sam udał się na Zgromadzenie Obdarowanych. Nie usłyszał wołania na czas. Kiedy przybył, było za późno. Dar, jaki nosił w sobie jego syn nie był wystarczający by stawić czoło Swenowi, ale wystarczył, by osłonić niedojrzałego jeszcze chłopca.  
- Popamiętasz mnie jeszcze! – jego oczy zalśniły zimnym blaskiem stali – Pożałujesz, że go spotkałeś. Następnym razem dotrzyma ci pola.
     Rzucił okiem za okno i upewniwszy się, że wszystko przebiega zgodnie z jego zaleceniami, ruszył do drzwi usytuowanych naprzeciw tych, którymi wyszedł jego wnuk. Nie chciał dopuścić by spotkał się oko w oko z jego gościem. Po przejściu przez sąsiadujący z gabinetem pokój, znalazł się w kolejnym gabinecie, tym razem utrzymanym w nieco lżejszym i mniej oficjalnym stylu.
- Witaj Heleno. Dziękuję, że przyjechałaś z tak daleka. - ukłonił się eleganckiej kobiecie, siedzącej w jednym ze skórzanych foteli.  
- Nie przesadzaj – uśmiechnęła się uprzejmie – Poznań nie jest na końcu świata. No, i zapewniłeś mi naprawdę komfortową podróż, więc jakże mogłam odmówić? - W jej głosie dało się wyczuć cień sarkazmu.
- Niepotrzebnie się złościsz – Mistrz obdarzył ją łagodnym uśmiechem – Chcę pokoju, nie wojny.
     Jej chmurne spojrzenie nieco złagodniało, ale nadal pozostało nieufne.
- Wiem, że twoja wnuczka nie ma Daru. To przykre, biorąc pod uwagę, w jakiej rodzinie przyszła na świat. Rosanna byłaby zawiedziona.
- Rosanna umarła i ta, której mogła przekazać Dar, również. Najwyraźniej nie było jej pisane. Mówiłam ci, że ostatnie tygodnie mojej matki były ciężkie.  
- Mówiłaś o dniach – poprawił ją.
- Dni, czy tygodnie. Jakie to ma znaczenie? Minęło tyle lat - stwierdziła z niechęcią w głosie.
- Nie wracajmy do tego – zgodził się – Jak mówiłem, zależy mi na tym, aby między nami panował pokój i zrozumienie. Dar się dzieli i zanika. Nie zostało nas zbyt wielu.
- Ale jak widzę, dbasz, żeby młodzież na powrót łączyła Dar – zadrwiła.
- Wydaję przyjęcie, żebyśmy mogli się spotkać i poznać swoich potomków, którzy zostali obdarzeni. Co w tym złego? - zdawał się nie słyszeć drwiny w jej głosie.
- Sprytne. Co z twoim synem? – zmieniła temat – Nadal jest w śpiączce?
- Niestety tak – twarz Mistrza nawet nie drgnęła, ale jego oczy zalśniły chłodnym blaskiem – To cena, jaką zapłacił za nasze dalsze istnienie.  
- Bronił syna – stwierdziła chłodno.
- Zgadza się.  
- Ja również bronię swojej rodziny. Tak, jak potrafię.
     Mistrz wstał i powoli podszedł do okna. Jego ukochany wnuk właśnie wsiadał do śmigłowca. Odwrócił się i uniósł dłoń. Nie mógł go widzieć, ale wiedział, że patrzy.  
- Heleno, twoja rodzina traci Dar. - zaczął, odwracając się do niej - Wygląda na to, że Julia jest ostatnią, która go posiada. Naprawdę tego chcesz?  
- Nie mam takiej mocy, jak moja matka! – rzuciła gniewnie – Poza tym, zrobiłam wszystko, żeby żyć normalnie i żeby moja córka również tak żyła. Moja wnuczka jest młodą niezależną kobietą i nikt nie będzie jej narzucał, co ma robić.
- Aż tak nas nienawidzisz? - spytał, przyglądając jej się uważnie – Ale nie przeszkadza ci to korzystać ze swoich zdolności dla zdobycia pieniędzy. Myślałaś, że nie wiem, jak zdobywasz informacje?
- Jak śmiesz? - krzyknęła, zrywając się z miejsca.
- Pamiętaj, z kim rozmawiasz – upomniał ją spokojnie, jakby była dzieckiem – Moja rodzina wciąż ma najwyższą pozycję wśród Obdarowanych. Trzech żyjących członków o nieograniczonych zdolnościach. Mój wnuk wkrótce zajmie moje miejsce. Liczyłem, że nasza krew się kiedyś zmiesza... Szkoda.
- W tym cały sęk – odparła już łagodniejszym tonem – Nie chciałam takiego losu dla siebie i nie życzę go moim dzieciom. Masz zresztą moją krew. Możesz ją sobie mieszać do woli.
     Mistrz westchnął ciężko. Tę batalię przegrał. A jeśli Swen przeciągnie Helenę na swoją stronę? Nie, nie ma takiego niebezpieczeństwa. Tamten, choć sam Obdarowany, nie miał zamiaru z nikim się dzielić. No co czekał? Przecież cały czas starał się przeciągać młodych na swoją stronę. Na szczęście tego wieczoru Swen będzie bardzo zajęty, pomyślał z mściwą satysfakcją. Jego wnuk potrafił zrobić zamieszanie. Szkoda tylko, że zgłosił się do tego zajęcia, żeby nie narażać się na osobiste spotkania, demaskujące jego miłosne podboje.  
- Czy chcesz czegoś jeszcze? - głos zdradzający zniecierpliwienie wyrwał go z zadumy.
- Nie, ale dziękuję, że przyleciałaś. Miejsce Rosanny powinna zająć kobieta, mądra kobieta.  - Ton głosu starca złagodniał. - Brakuje mi jej.  Uwierz mi, że po jej odejściu, nie mam jej kim zastąpić. - westchnął.
- Przykro mi Mistrzu – Sama nie wiedziała, jak jej to przeszło przez gardło – Nie mogę ci pomóc – dorzuciła natychmiast. Czy to wpływ tego miejsca? Muszę się mieć na baczności, postanowiła.  
     Sam jesteś sobie winien, pomyślała, przemierzając przestronne korytarze zamku. Jej matka była chyba jedyna kobieta, która nie bała się powiedzieć Mistrzowi i Radzie, co myśli. Miała gdzieś patriarchalny charakter Zgromadzenia. Paradoksalnie, ta jej buntownicza natura pozwoliła Helenie opuścić Zgromadzenie wbrew jej woli.

Rozdział 3

Rodos, Lipiec 2014
     Majka stanęła przed lustrem i odchyliwszy głowę zaczęła zaplatać włosy w warkocz. Nawet z taką fryzurą nie przypominała już „kujonicy” z ogólniaka. To ciekawe, że przylgnęło do niej takie przezwisko, mimo że nigdy nie była kujonem. Spędzała nad książkami znacznie mniej czasu niż rówieśnicy. Nikt jednak nie chciał uwierzyć w jej zdolności, zwłaszcza, że rodzice trzymali ją krótko, więc nie udzielała się towarzysko. Dopiero na studiach trochę odpuścili.
- Zostaw je rozpuszczone – Agnieszka wsadziła głowę do łazienki – Są takie piękne!
- I takie potargane na tym wietrze – roześmiała się.
- A pamiętasz chłopaka, który cię zaczepił na lotnisku? - Na twarzy Agi zagościł szelmowski uśmiech. Miała na myśli roześmianego surfera, który założył się z kolegami, że nakłoni Majkę do rozpuszczenia włosów, zebranych na czas podróży w ciasny węzeł. – Gdybyś widziała wzrok Marka. Bazyliszek przy nim to betka! - zadrwiła.
- Nie żartuj. Nawet na mnie nie spojrzał od tamtej pory. On ma swoje wykopki i tylko to się dla niego liczy.
- Wykopaliska! - poprawiła ją przyjaciółka – A poza tym, chyba lepiej, że twoją konkurentką jest dziura w ziemi, a nie blond seksbomba.  
     Nie mogła się nie roześmiać. Od tygodnia, dzień w dzień wstawali rano i jechali autobusem osiem kilometrów, żeby dotrzeć do starej części miasta. Potem jeszcze piętnaście minut uliczkami wybrukowanymi granitową kostką lub mozaiką z otoczaków i... dziura w ziemi, jak to nazwała Aga. Z punktu widzenia geologa, nic ciekawego. Za to pobliski kościół i klasztor należący kiedyś do Joannitów... To była gratka! Poprzedniego dnia wdała się w dyskusję z kierującym pracami Grekiem, który zaproponował jej w końcu obejrzenie fundamentów i piwnic osadzonego na skale budynku.  
- Idziecie? - donośny głos dobiegał z korytarza.  
- Już, już! - Majka pospiesznie przeczesała włosy palcami i pobiegła za Agnieszką, o mało nie gubiąc płaskich sandałków.  
- Masz mokre włosy – usłyszała nagle i o mało nie zabiła się o własne nogi. Marek zwrócił na nią uwagę!
- Wyschną na wietrze – uśmiechnęła się nieśmiało – Nie chciałam, żebyście czekali.
     Ruszyli całą grupą chodnikiem wzdłuż wybrzeża.
- O czym tak gadałaś dzisiaj rano? - Marek podszedł do Majki i zrównał z nią krok.
- Masz na myśli Stamatisa? - roześmiała się – O rodzajach skał. Powiedział mi, że w pobliżu jest wyspa z wulkanem, Nissiros.  
- Nie wiedziałem, że tam jest wulkan... A piwnice? Znalazłaś coś ciekawego?  
- Nie. Wszystko jest osadzone na skale wapiennej. Z punktu widzenia geologa, banał. A jak twój relief? Odkopałeś go?
- Odsłoniłem prawie cały. Ma z boku pękniecie - rzucił i przyspieszył kroku.  
     Majkę zatkało. Pęknięcie? Zestawiła to bezwiednie ze swoim snem. Została nieco w tyle. Wiatr rozwiewał jej długie włosy, osuszając je ciepłymi podmuchami. Ruch samochodowy się zagęszczał, co mogło oznaczać tylko jedno – zbliżali się do starego miasta. W oddali już widać było maszty jachtów przycumowanych w porcie Mandrake. Wkrótce zauważyli oświetlone symbole Rodos, jelenia i łanię, ustawione na wieżyczkach u wejścia do portu. Minęli je i szli dalej, ignorując bramy, zapraszające do przekroczenia murów. Nastawione na turystów drogie restauracje starego miasta nie były tym, czego szukali.    
- Tutaj to mają jachty! - jeden z chłopaków wskazał rząd motorowych olbrzymów – A patrzcie tam! - wyciągnął dłoń w kierunku równie okazałych jachtów żaglowych.
     Majka podążyła wzrokiem za jego dłonią. Nigdy nie widziała tak ogromnych łodzi. Zatrzymała się na chwilę, by lepiej się przyjrzeć.  
- Majka! Nie zostawaj w tyle! - dobiegł ją głos Agi.
- Idę...
     Odwróciła się w samą porę, by ujrzeć barierkę odgradzającą chodnik od wjazdu na teren prywatnej przystani. Zatrzymała się na moment, by odgarnąć włosy i już miała ruszyć, gdy nagle w uliczkę skręcił elegancki samochód, zagradzając jej drogę. W jego lśniącym lakierze odbijały się światła latarni. Kierowca opuścił przyciemnianą szybę i już miał coś powiedzieć do strażnika, gdy nagle jego wzrok padł na Majkę. Otworzył usta, a po chwili je zamknął. W jego oczach ujrzała coś, co sprawiło, że na ułamek sekundy zapomniała gdzie jest i co tu robi. Była w nich jakaś tajemnica i siła, i coś znajomego, magnetycznego... Utonęła w tych oczach...
- Majka!
     Odwróciła głowę w stronę przyjaciół. Zrobiła krok, samochód ruszył. Wymijając barierkę zauważyła zamykającą się szybę.  
- Co się stało? Chcesz się zgubić? - dostało jej się za opóźnianie marszu.          
- Nie, nic. Samochód zajechał mi drogę...  
     Idąc szybko wzdłuż płotu, zdążyła jeszcze zobaczyć, że samochód zatrzymuje się przy jednej z łodzi, nad którą wznosił się wysoki, połyskujący metalicznie maszt. Podbiegła parę kroków, by dogonić resztę grupy i po chwili pochłonęła ją rozmowa o tym, co zamówią, kiedy dotrą do tawerny.  
     Kolacja przeciągnęła się do późnej nocy, a ponieważ wydali wszystkie pieniądze, które przy sobie mieli, nie pozostało im nic innego, jak wracać piechotą. Majka ze zdziwieniem zauważyła, że dreszczyk emocji jaki ją ogarniał za każdym razem, gdy znajdowała się obok Marka, gdzieś przepadł. Za to jej myśli raz po raz biegły do tajemniczego mężczyzny. Utkwiły jej w pamięci jego niesamowite oczy.
     Przed snem spróbowała sobie przypomnieć dokładnie całą sytuację. Przymknęła ciężkie powieki. Tak bardzo chciała ujrzeć tajemniczego nieznajomego. Jej oddech stawał się coraz głębszy i spokojniejszy.  
     Nie wiem, gdzie jestem. Wszystko jest takie zamazane... Aha, chciałam zobaczyć jeszcze raz tego nieznajomego z samochodu. Muszę sobie wyobrazić przystań. Nie, nie muszę! Wystarczy,  że sobie przypomnę... Powoli z mgły wyłania się obraz, przybiera realne kształty, tak bardzo realne.     
     Idę deptakiem, koło przystani, ale tym razem jestem sama. Nikt mnie nie rozproszy. Ciepły wiatr szarpie delikatnie moje włosy, rozwiewa je i plącze. Próbuję je ujarzmić, tak jak wtedy. Zaraz go zobaczę. Unoszę głowę. Jest! Samochód zatrzymuje się przed bramą, szyba opuszcza się powoli. Stoję za barierką i patrzę...  Tak zapamiętałam. Wygląda chyba na trzydzieści lat? Jest opalony, ogorzały od słońca i wiatru, ale nie spalony. Jego skóra ma złocisty odcień. Włosy. Kasztanowe z jaśniejszymi pasmami spłowiałymi od słońca, półdługie, zaczesane do tyłu, lśniące... Podnosi na mnie wzrok. Chyba zemdleję? Ma ciemnoniebieskie oczy, takie szafirowe, pełne głębi, nieodgadnione... Prosty nos i usta, męskie, ale pełne, lekko spękane... pewnie od słońca i morskiej bryzy.  
     Chcę żeby wysiadł. Chcę zobaczyć, jak wygląda. Wpatruję się w niego intensywnie. Nasze spojrzenia są pomostem, nie możemy się od siebie oderwać. Dziwnie się czuję. Jakby on także stawał się realny. Inaczej, niż w tamtym śnie o Marku i kamieniu!
- Czego chcesz ode mnie? - głos ma niski, pełen ciepła, ale stanowczy – Powiedz mi.
- Chcę, żebyś wysiadł – wypowiadam głośno ostatnią myśl.
     Parkuje tuż za bramą i... wysiada. Ależ jest przystojny! Wysoki, wyższy ode mnie o głowę, mocno zbudowany, ale nie typ mięśniaka. W jego ruchach jest jakaś zwinność, a zarazem pewność siebie. Jasna lniana koszula wypuszczona na spodnie, zamszowe mokasyny, na nadgarstku masywny zegarek. Tak wyobrażam sobie żeglarza. Podchodzi do mnie.
- Pamiętam cię – mówi cicho. Ma taki głęboki, miły głos.
- Ja ciebie też – szepczę.
     Przygląda mi się uważnie. Kącik jego ust drga leciutko. Taksuje mnie wzrokiem? Nie, po prostu patrzy. Uśmiecha się lekko. Podobam mu się! No pewnie, przecież to mój sen.
- Jak masz na imię? - pytam, przełamując nieśmiałość.
     Nie odpowiada. Za to posyła mi takie spojrzenie, że miękną mi kolana.
- Chcę wiedzieć, z kim mam do czynienia... - ja też omiatam go powłóczystym spojrzeniem. A co mi tam! To tylko sen.
- Hieronim – mówi powoli i szczerzy do mnie zęby.
     Nie potrafię ukryć zawodu. Głupie to imię. Dlaczego sama nie wymyśliłam mu innego? Przecież mogłam. Chichoczę nerwowo.
- Nie podoba ci się – stwierdza, podchodząc bliżej.  
- Nie – mówię śmiało i zaglądam mu w oczy – Wolałabym inne.
     Ma piękny uśmiech. Taki niewymuszony, szczery, a jednocześnie taki... dyskretny. On się nie śmieje, on się uśmiecha.  
- Masz wyjątkowe oczy. Wcześniej tego nie zauważyłem – zniża głos.
     Wcześniej? Kiedy wcześniej? Czuję jego odurzający zapach i czuję ciepło jego ciała. Chciałabym zobaczyć jak wygląda pod tą śnieżnobiałą koszulą. Chciałabym poczuć, jak pachnie jego skóra, jak smakuje... Stop! Widzę, że się waha, ale po chwili wyraz jego twarzy się zmienia...
- Oskar. Mam na imię Oskar – mówi cicho, tuż koło mojego ucha. Czuję na skórze jego oddech. Przymykam oczy. Czekam...
     Nagle odsuwa się ode mnie.  
- Chcesz się przejść?  
- Jasne! To znaczy, jeśli masz ochotę - poprawiam się szybko.
- Wszystko, czego sobie życzysz – Jaki szarmancki, myślę zadowolona, że tak ładnie mi to wychodzi, choć właściwie, wcale się nie staram. Jakoś tak... samo.
     Idziemy deptakiem obok siebie. Nasze ręce się stykają i czuję jak przenika mnie prąd. On też to czuje. Patrzy na mnie zaskoczony. Uśmiecham się i spuszczam wzrok. Ujmuje mnie za rękę. Ma trochę szorstkie dłonie, ale ich dotyk jest taki przyjemny.    
- Pięknie tu – zachwycam się, kiedy mijamy bramę i skręcamy na drewniany pomost.  
- Też lubię to miejsce. Ma niepowtarzalny klimat – zerka na mnie z zaciekawieniem – Jesteś na wakacjach?  
- Można tak powiedzieć – wzdycham. Grzebanie się w piachu, w morderczym słońcu trudno nazwać wypoczynkiem, ale jestem szczęśliwa i chyba mi się to spodobało? - Jestem z przyjaciółmi, archeologami.  
- Och! Ty też jesteś archeologiem? - wydaje się szczerze zainteresowany.
- Nie. Studiuję geologię, ale zaproponowali mi wyjazd, więc postanowiłam skorzystać, a poza tym przydaje im się moja pomoc – Uśmiecham się, widząc jego zaskoczoną minę. Po co ja mu to wszystko mówię?  
- Opowiedz mi o sobie – prosi i zwalnia kroku – Masz taki ładny głos.
- Naprawdę? - nikt mi tego dotąd nie mówił. Nikt, poza Agą, ale to dziewczyna i w dodatku przyjaciółka. Nikt, bo z nikim tak nie rozmawiam. - Co chcesz wiedzieć?
- Wszystko. Powiedz mi to, co chcesz, żebym o tobie wiedział – przygląda mi się z uwagą, chłonie oczami moją twarz, a ja czuję, że chcę mu powiedzieć tyle rzeczy.
- Jestem na trzecim roku studiów – zaczynam. Nie wiem, co miałabym mu powiedzieć, żeby go oczarować. Tak bym chciała zrobić na nim wrażenie. - Dostałam się bez egzaminów, bo w klasie maturalnej zajęłam drugie miejsce na olimpiadzie z geografii...
- Majka! - słyszę głos, ale nie wiem, skąd dobiega.
- Ktoś cię woła – mówi ze smutkiem Oskar – Musisz wracać.
     Rozglądam się, ale nikogo nie widzę. Za to czuję, że uścisk naszych dłoni się rozluźnia.
- Powiesz mi, jak masz na imię? - pyta w napięciu, jakby to miało dla niego szczególne znaczenie - Jeśli nie chcesz, to nie musisz, ale wolałbym wiedzieć.
- Majka – uśmiecham się – Mam na imię Maja.
- Spotkamy się jeszcze? - pyta.
     Uśmiecham się do niego. Chce mnie znów zobaczyć!
- Może...?

- Wstawaj! - Majka poczuła, że Aga potrząsa ją za ramię.
- Ale miałam piękny sen... – westchnęła i przeciągnęła się leniwie – Już rano?
- Owszem. Pamiętasz, że mamy dziś skończyć cały ten bajzel? - prychnęła Agnieszka i wydęła usta  - Dość mam już tego skwaru i kurzu. Z przyjemnością stąd wyjadę!
- A ja nie... - Uśmiechnęła się do siebie, wracając w myślach na nadmorski deptak.  
- Oj, to musiał być mokry sen – przyjaciółka posłała jej podejrzliwe spojrzenie – Co ci się śniło?  
- Nie powiem ci, bo będziesz się ze mnie śmiała! - krzyknęła, zrywając się z łóżka.  
     Pobiegła do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi. Ostrożnie wyjęła z pudełeczka szkła kontaktowe i spojrzała w lustro. Założenie brązowych soczewek zajęło jej jedną chwilę.

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 4615 słów i 26100 znaków.

3 komentarze

 
  • Meska

    Tak mi sie spodobalo to opowiadanie, ze az weszlam na twojego bloga w poszukiwaniu dalszych czesci

    6 sty 2016

  • Roksana76

    @Meska    No i...?

    6 sty 2016

  • Meska

    @Roksana76. No i teraz to sie nie moge doczekac kolejnej czesci, ciekawi mnie strasznie czy podal jej waleriane i czy ja uratuja. Az co chwila odswiezam bloga w nadzieji ze jest juz kolejna czesc :)

    7 sty 2016

  • ANITA

    To opowiadanie bardzo sie różni od poprzednich :) ale jest ciekawe i bardzo dobrze napisane :) czekam na dalsze części.

    5 sty 2016

  • chaaandelier

    Ta część jest jeszcze lepsza od poprzedniej. Wzbudziłaś moją ciekawość gdyż lubię tematykę fantasty. I chętnie dowiem sie o jaki dar chodzi. :)

    5 sty 2016