Meteory. Przed świtem 12

Rozdział 19
     Siedzę na kanapie w salonie rodziców Manueli i wpatruję się z napięciem w ich córkę. Wszyscy się w nią wpatrujemy chyba od pięciu minut. Jasna cholera, tego nie wzięłam pod uwagę! Myślałam, że się ucieszy. No, może postawi jakieś warunki... A ona milczy! Akos wprowadził mnie w błąd. Kurde, mogłam ją spytać w cztery oczy, wyrzucam sobie w myślach. Jej rodzice posyłają sobie coraz bardziej nerwowe spojrzenia, Margaret zachowuje kamienną twarz.  
- Manuela? - nie wytrzymuję – Jeśli tego nie chcesz, to ja się nie obrażę...
     Manuela podnosi na mnie wzrok pełen zdumienia.
- Wybaczcie, ale czy mogę zamienić z Maryann kilka słów na osobności? - spogląda przepraszająco na Margaret.
- Proszę bardzo – odpowiada spokojnym tonem, z którego nic nie można wyczytać.
     Och, czy ja się tak kiedyś nauczę? Przechodzimy obie z salonu do kuchni.  
- Manuela... - zaczynam, ale ona kładzie palec na ustach i zamyka drzwi.  
- Maryann, wiem, że wprawiam cię w zakłopotanie moim zachowanie, ale zrozum... - szepcze w pośpiechu – Obiecałaś to moim rodzicom, prawda? W zamian za pomoc.
     O kurde! Coś mi to przypomina, wzdycham ciężko. A ja myślałam, że ona nie chce.
- Posłuchaj, chcę być z tobą szczera – kładę jej dłonie na ramionach – To się niechcący pokrywa, ale nie dlatego cię proszę. Od pierwszej chwili, kiedy cię poznałam, wiedziałam, że choć bardzo się różnimy, to chciałbym podtrzymać tę znajomość. Ufam ci. Nie wyobrażam sobie, że Margaret przyprowadzi jakąś nieznaną mi osobę i będę z nią pracowała!
- Więc nie robisz tego dla nich? - pyta z napięciem – Albo dla Akosa?
- No, o nim to już całkiem nie pomyślałam – przyznaję ze skruchą – Powiedziałam ci prawdę. Twoja mama prosiła, żebym o tobie pamiętała, ale ja i tak miałam zamiar cię poprosić. Oczywiście wcześniej nie myślałam o Zgromadzeniu, ale jak już pomyślałam...
- Maryann... - W oczach Manueli lśnią łzy.
- No, coś ty? Nie płacz! Ja cię nie zmuszam – teraz to ja już też prawie płaczę.
- Och, Maryann, ty naprawdę mnie chcesz... - szepcze.
- No pewnie, że tak! Znasz tyle języków i jesteś taka obyta i opanowana – przypominam sobie słowa Margaret – Bez ciebie nie dam sobie rady. Muszę mieć przy sobie zaufaną osobę z głową na karku! Dostałam kartki z notatkami Rosanny w jakimś dziwnym języku i tylko ty sobie z tym poradzisz. Ja jestem geologiem i nie mam pojęcia, co robić. Pomóż mi! Oni na mnie liczą. Liczą na nas.
     Nagle Manuela rzuca mi się na szyję i zaczyna szlochać. Nie wiem, co robić, zwłaszcza, że mam przed oczami mgłę, a w gardle kłąb waty. Płaczemy obie, jak wariatki. Manueli pierwszej wraca przytomność umysłu. Staje naprzecie mnie.
- Maryann, przysięgam, że będę ci lojalna... – duka, połykając łzy.
- Manuelo, przyjmuje twoją przysięgę, bo tak jest przyjęte, ale nigdy w ciebie nie wątpiłam... - ocieram policzki wierzchem dłoni.
     Wracamy do salonu trzymając się za ręce.  
- Umowa zawarta – ogłaszam, uśmiechając się do wszystkich – Manuela przyjęła posadę mojej osobistej asystentki!    
- Moje gratulacje – Margaret zachowuje spokój, ale ja słyszę w jej głosie ulgę.
     Rodzice ściskają Manuelę. Salma nieznacznie kiwa mi głową.  
- Skoro mamy to za sobą, to ustalmy jakiś plan działania – Margaret zwraca się do Manueli – Powinnaś w ciągu dwóch dni przyjechać do zamku. Maryann ma odwiedzić Gonzagów i będzie cię potrzebowała...
- Gonzagów?! - Carlos posyła nam pełne niepokoju spojrzenie.
     Margaret kiwa głową.
- Poradzimy sobie i z Gonzagami – mówię z przekonaniem. Poradziłam sobie ze Swenem, dodaję w myślach, Raul nie może być gorszy od niego.  
     Ustalamy z Manuelą szczegóły. Jestem taka podekscytowana jej przyjazdem. Perspektywa wspólnego buszowania po zamkowej bibliotece zaczyna mi się podobać! Margaret każe jej zarezerwować bilet na szybką kolej i dać nam znać, żebym mogła wysłać po nią samochód. Och, nawet wiem, kto będzie kierowcą!
- Powiesz Akosowi? - szepcze do mnie Manuela, kiedy się żegnamy.
     Mrugam do niej i cieszę się na myśl, jaką mu sprawię niespodziankę.
- Maryann – Carlos odciąga mnie na moment na bok – Uważaj na lady Abigail – mówi tak cicho, żeby nikt inny nie mógł nas dosłyszeć – Raul ślepo przestrzega zasad... ona niekoniecznie... - szepcze – Proszę przekazać nasze niskie ukłony Mistrzowi i Oskarowi – dodaje głośno – Mamy nadzieję, że zostanie wybrany.  
- Dziękuję – ściskam jego dłonie – Ja też na to liczę.  
     Wracamy do cudownego apartamentu Margaret.  
- Cieszę się, że mamy to za sobą – wzdycha.
- Jest trochę zakompleksiona – mówię powoli. Wiem, że nie powinnam się tłumaczyć, ale chcę, żeby ona zrozumiała – Obarczają ją winą za rzeczy, na które nie miała wpływu.
- Wiem – w oczach Margaret widzę zrozumienie i smutek – Tym bardziej się cieszę.  
     Patrzę na nią z podziwem. Ona naprawdę potrafi zrozumieć drugiego człowieka i jest taka mądra. Nic dziwnego, że Oskar chce ją mieć przy sobie.  
- Co teraz? - pytam.  
     Nagle do naszych uszu dociera jakiś hałas. Zerkam na Margaret. Marszczy czoło i spogląda na drzwi. Podążam za jej wzrokiem. Jasne skrzydło otwiera się nieznośnie powoli. Moim oczom ukazuje się najpierw Akos, a potem Greg, na którym wspiera się Oskar. Zrywam się z kanapy i biegnę do niego. Wygląda okropnie. Koszulę ma podartą i umazaną jakąś czarną mazią, włosy przysypane szarym pyłem...
- Oskar! - umieram z niepokoju.
- Nic mi nie jest – mówi do mnie zachrypniętym głosem – Możesz to opatrzyć? - zwraca się do Margaret i ściąga koszulę.
     Na jego prawym przedramieniu widzę głęboką poszarpaną rysę z zakrzepłą krwią. Dopiero teraz zauważam, że również prawa nogawka od spodni ma ciemnoczerwoną plamę. Czuję się odrobinę dotknięta, że nie poprosił mnie. Przecież potrafię opatrywać rany. Akosem się zajęłam...  
- Och! - otwieram szeroko buzię, kiedy dociera do mnie, co się dzieje.  
     Margaret wcale nie zamierza robić opatrunku! Podchodzi do Oskara i kładzie dłonie na jego przedramieniu. Jej palce zaczynają drgać, a na twarzy pojawia się wyraz najwyższego skupienia. Oskar krzywi się lekko, ale zaraz przymyka oczy, jakby poczuł ulgę.  
- Usiądź – Margaret zabiera dłonie i zerka na pokrwawione spodnie – Rozetniemy je. I tak są do wyrzucenia – mówi zmęczonym głosem.  
     Zostawiam ich w salonie i kiwam na Akosa, żeby poszedł ze mną do kuchni.
- Manuela jest od dziś moją asystentką – szepczę szybko – Ma ty przyjechać najdalej za dwa dni... - urywam gwałtownie, bo Akos chwyta moje dłonie i zaczyna je całować – Co ty robisz? - bronię się.
- Och, dzięki ci, dzięki! - szepcze gorączkowo. Nagle zauważa kątem oka, że Greg przygląda nam się ze zdziwieniem - Jestem naprawdę wdzięczny – dodaje bardziej oficjalnym tonem i odsuwa się na bezpieczną odległość.
- Akos, nie musisz dziękować – klepię go po ramieniu – Ona jest najlepsza! A poza tym, ufam jej. Nie wzięłabym nikogo innego. Mam nadzieję, że teraz twoi rodzice zmiękną – dodaję szeptem.
- Dziękuję, chłopaki. Jesteście wolni – Oskar nagle staje obok mnie – Już mi lepiej – ogarnia mnie ramieniem.
- Jutro to poprawię. Dziś jestem zbyt wykończona – mówi Margaret, która również zagląda do kuchni. Naprawdę wygląda na bardzo zmęczoną.  
- Co to było? - dopytuję się, zerkając na zranienie Oskara, które rzeczywiście sprawia lepsze wrażenie.  
- Dar altruizmu pozwala uśmierzać ból i przyspieszać gojenie ran, ale zabiera to trochę energii – wyjaśnia Oskar – Dzięki mamo. Teraz już się zagoi – całuje Margaret w policzek.
- Muszę odpocząć. Już nie ten wiek...  – wzdycha –  A co z Andriejem?  
- Zabraliśmy go do doktora Robertsa. Jest poparzony, ale się wyliże. Chyba mu złamałem nogę, ale nie miałem innego wyjścia – Oskar drapie się z zakłopotaniem po brodzie – Będzie miał nauczkę, że Dar to nie siły supermana.  
- Może zapomniał, że we śnie również ma ciało? – uśmiecham się na wspomnienie moich własnych „kulawych” początków.
- Ty mogłaś zapomnieć, albo nie wiedzieć – Oskar dotyka palcem czubka mojego nosa, jakbym była głupiutkim dzieckiem – On się wychował w Zgromadzeniu i powinien mieć więcej rozumu.
- Dzieci, idźcie dyskutować gdzieś, gdzie nie będę was słyszeć – Margaret ziewa ukradkiem.
- Przepraszam – mówimy równocześnie i spoglądamy na siebie zaskoczeni.  
- Muszę wziąć prysznic, ale najpierw się obudzę – szepcze mi do ucha Oskar - Zajrzyj do mnie...
- Zostaw otwarte drzwi od tarasu – odszeptuję mu konspiracyjnie i biegnę do swojej sypialni.  
     Ciekawe, jak będzie wyglądał po przebudzeniu? On zrobił to sobie naprawdę! Naprawdę się pokaleczył. No tak, przecież to logiczne, skoro ja naprawdę krwawiłam, choć kochaliśmy się we śnie... Nagle dociera do mnie, że choć czuję się we śnie silna, to jednak nie jestem niepokonana, ani nietykalna. Muszę powiedzieć Oskarowi o Swenie. Im szybciej, tym lepiej!

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1588 słów i 9242 znaków.

Dodaj komentarz