Meteory. Przed świtem 19

Rozdział 28
Manzanares el real. Październik 2014  
     Majka wyciągnęła się wygodnie na leżaku i spróbowała po raz kolejny skupić się na lekturze. Tego dnia nic nie szło tak, jakby sobie życzyła. Od rana próbowała znaleźć sposobność na rozmowę sam na sam z Juanem, ale on, jak na złość, ciągle miał jakieś zajęcia. Manuela ślęczała w bibliotece nad tłumaczeniem notatek Rosanny. Pierwsze kartki były dość proste, choćby dlatego, że zawierały teksty prawie identyczne z tymi, które można było znaleźć w Kodeksie, jednak kolejne okazały się znacznie trudniejsze. Akos gdzieś przepadł, ale była pewna, że czuwa nad nią i Manuelą, więc nie zawracała sobie nim głowy. Czuła się nieco zmęczona, mimo że po powrocie od  Oskara, udało jej się przespać prawie dwie godziny. Praca wysysała z niej tak dużo energii... Zamknęła książkę, którą podsunął jej Juan, kiedy próbowała zrozumieć koligacje łączące poszczególne rody Obdarowanych. Ze zdumieniem odkryła, że jej własny dziadek i Abigail mieli wspólnych przodków. Z drugiej strony, wszyscy Obdarowani byli ze sobą w jakiś sposób spowinowaceni. Z książki dowiedziała się, że dla uproszczenia, uznawano powiązania do czterech pokoleń wstecz. Po uwzględnieniu tej zasady stwierdziła, że Abigail jednak nie jest jej rodziną.  
- Szkoda – szepnęła do siebie, obserwując z zachwytem, jak ta ostatnia przemierza trawnik tanecznym krokiem. Dopiero po chwili zorientowała się, że jej ruch wymuszały płaskie kamienie, układające się w nieregularną ścieżkę. Odłożyła książkę i spróbowała sobie wyobrazić siebie, paradującą przed Oskarem z takim seksownym kołysaniem bioder.  
- Witaj – lady Abigail obnażyła w uśmiechu białe równe ząbki – Taka piękna pogoda, a ty wciąż w książkach – westchnęła z nutką zatroskania w głosie.
- Po to tu jestem – odpowiedziała Majka, również się uśmiechając.  
     Abigail spojrzała na kort, gdzie Juan rozgrywał właśnie decydującą piłkę.
- Podoba ci się mój syn? - spytała nagle.
- Och, jest bardzo przystojny – przyznała Majka, zachodząc w głowę, o co chodzi.
- Oczywiście, że tak, ale mnie interesuje bardziej, co ty o nim sądzisz?    
     Majka śledziła przez chwilę ruch piłki, przelatującej nad siatką to w tę, to w drugą stronę.
- Cóż, jego Dar sprawia, że patrzę na niego z przyjemnością – zaczęła ostrożnie – Choć przyznam, że u ciebie robi on większe wrażenie.
- Och?!
- Mam na myśli wdzięk, oczywiście – sprecyzowała – Myślę, że dobrze nam się rozmawia. Bardzo mi pomógł w moich poszukiwaniach. Zna bibliotekę, jak nikt inny...  
- Maryann, wiesz, o co pytam – Abigail ściszyła głos i spojrzała na Majkę spod rzęs – Między nami dziewczynami... - zawiesiła głos.
     Majka znów spojrzała na kort. Juan właśnie podszedł do siatki i podał rękę swojemu przeciwnikowi i trenerowi w jednej osobie. Wyglądał jak jasnowłosy bóg. Może gdyby nie spotkała Oskara...? Nie! Juan był przystojny, inteligentny i niewątpliwie potrafił być błyskotliwy, ale Oskar... Oskar był Oskarem! Jedynym, wspaniałym i niezastąpionym. Poza tym, jej serce nawet nie drgnęło na widok Juana, choć naprawdę patrzyła na niego z przyjemnością.
- Abigail, wiem, że cię rozczaruję, ale zachowam to dla siebie – wyszeptała konspiracyjnie, nie chcąc jej urazić.
     Nie pomyliła się. Abigail nawet nie starała się ukryć zawodu. Wyprostowała się i podążyła wzrokiem do syna, zbliżającego się do nich sprężystym krokiem.
- Dobrze grasz – Majka uniosła głowę i przysłoniła dłonią oczy – Moje gratulacje.
- Nie wiedziałem, że znasz się na tenisie? - na twarzy Juana pojawił się filmowy uśmiech.
- Mój przybrany tata kibicuje Radwańskiej.
- Ooo? Znasz ją?
- Nie, ale jest moją rodaczką, więc ja też jej kibicuję.
- Zaczyna się robić chłodno – Abigail wtrąciła się do rozmowy – Może wypijemy małego drinka przed kolacją? Juan, mógłbyś się przebrać i do nas dołączyć. Przyrządza doskonałe Daiquiri – zwróciła się do Majki – Ale zamiast soku z limetki używa naszych własnych cytryn. To jego modyfikacja.  
- Naprawdę? - Majka starała się nadążyć za potokiem jej słów – Może powinniście wymyślić mu nową nazwę?  
     Ruszyły razem w kierunku domu, puszczając Juana przodem, tak by dać mu szansę na szybki prysznic. Przymilna wręcz postawa Abigail wydała się nagle Majce nieco podejrzana.  
- Zajrzę do Manueli – stwierdziła, zatrzymując się tuż za progiem domu – Może też będzie miała ochotę na drinka?
- Oczywiście. Tak ciężko pracuje... - Abigail pokiwała głowa ze współczuciem.
     Teraz Majka naprawdę się przejęła. Przecież los nie w pełni obdarowanych, w najlepszym razie, był Gonzagom obojętny. Uśmiechnęła się jednak uprzejmie i ruszyła do biblioteki, obiecując sobie, że nie weźmie do ust niczego, czego nie spróbowałaby Abigail lub Juan.
---
- Mamo! - Juan gwałtownie osłonił się ręcznikiem, kiedy wychodząc z łazienki natknął się w sypialni na matkę, rozpartą na lekkiej sofie.
- Kochanie, przecież wiem, jak wyglądasz. Jesteś moim synem – przewróciła oczami – Swoją drogą, mógłbyś lepiej wykorzystać swoje wdzięki – prychnęła z sarkazmem – Jest tu od trzech dni i co?
- Nic na to nie poradzę – okręcił ręcznik wokół bioder i przeczesał włosy – Mój urok na nią nie działa. Jest zakochana w Oskarze. Nawet dziecko by się zorientowało, że nic nie wskóram!  
- Bzdury opowiadasz! Kiedy spotkałam twojego ojca, uganiał się za inną, a jednak to mnie poprowadził do Mistrza.  
- Bo go pokochałaś, bo naprawdę ci zależało...
- A tobie nie zależy? Przecież wiesz, ile to dla mnie znaczy! Dla nas! Tylko pomyśl: Gonzaga Mistrzem! – wzniosła ręce do góry.
- Znaczy. Ale nie to, co dla ciebie poślubienie ojca. Nie dam rady! Podoba mi się, ale jej nie kocham! Ani ona mnie! - krzyknął.
- Kochasz Athinę? - wycedziła przez zęby.
- Nie.  
- Więc się postaraj! Nie musisz jej kochać, żeby oczarować na chwilę.  
- Próbowałem... - pokręcił głową zrezygnowany – Nic z tego nie będzie.
     Abigail zmarszczyła brwi i przez dłuższą chwilę stała nieruchomo.
- To może oznaczać tylko jedno – powiedziała powoli – Złożyli przysięgę... i przypieczętowali.
- Co?  
- Należą do siebie.
     Abigail zerwała się na równe nogi i zaczęła nerwowo spacerować po pokoju. W końcu zatrzymała się przed Juanem.
- Ubieraj się. Musisz z niej wszystko wyciągnąć. Wszystko – wycedziła przez zęby.
- Niczego mi nie powie – wykrzywił usta w brzydkim uśmiechu.
- Powie. Już moja w tym głowa.  
---
     Stoję naprzeciw Juana i pytam sama siebie, jak to możliwe, że dałam się na to namówić? Oskar prosił, żebym się nigdzie nie włóczyła, ale jeszcze nigdy nie widziałam Pubu dla Obdarowanych! Nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje! Poza tym, mam nadzieję wyciągnąć z niego wszystko co wie o ścianie z kamienia. Manuela i Akos mnie pilnują. Jeśli nie wrócę za godzinę, Akos ma mnie przywołać. Odpowiem i to będzie oznaczało, że wszystko jest OK. I tak co pół godziny, aż do mojego powrotu. Dobrze to obmyśliliśmy, cieszę się w duchu.    
- Tam jest bezpiecznie. Swen ani jego sługusy nie zaryzykują i nie pojawią się w takim miejscu – mówi Juan, wzruszając ramionami – Ja tam zaglądam przynajmniej raz na dwa tygodnie.
- Sama nie wiem... Zastanawiam się, dlaczego Oskar nigdy mnie zabrał w takie miejsce? - staram się zagłuszyć wątpliwości. Mam w głowie taki przyjemny szmerek...
- Bo on nie bywa w „takich miejscach” - Juan się krzywi – Szkoda mu czasu na rozrywkę.
- Nie mów tak – wydymam usta – Po prostu ma o wiele więcej obowiązków, niż inni – Dlaczego ja go tłumaczę?  
- Masz trochę racji, ale ty jesteś zupełnie inna niż on i powinnaś mieć od czasu do czasu trochę zabawy.
- Może tak, a może nie? - chce mi się śmiać – Co było w tych drinkach? - zaczynam chichotać jak idiotka.
- Rum, syrop cukrowy, sok z cytryn... – wylicza – A czego się spodziewałaś? Trucizny?  
- Szczerze? - odgarniam włosy, wciąż chichocząc – Trochę tak, ale jak zobaczyłam, że nalewasz z tych samych butelek Manueli i Abigail...
- Bystra jesteś – chwali mnie – To co? Lecimy?- wyciąga do mnie dłoń.
- Ale tylko na jedno piwo – chwytam go za przedramię – Obiecujesz?  
- Obiecuję – unosi rękę, jak do przysięgi - Na Dar.
     Materializujemy się na jakimś odludziu. Przed nami rzeczywiście jest wejście do Pubu. Z jego wnętrza dolatują nas dźwięki irlandzkiej muzyki i wesołe okrzyki. Obok nas pojawiają się nagle dwie roześmiane dziewczyny ubrane, jak na dyskotekę. Rzucają powłóczyste spojrzenia Juanowi, ale on zakłada sobie moją rękę pod ramię i pociąga mnie do środka, nie zaszczycając ich uwagą.
- A Athina nie będzie miała nic przeciwko temu? - zatrzymuję się w ostatniej chwili.
- Jest za młoda na takie rozrywki, a poza tym, wszyscy wiedzą, że jesteś gościem Gonzagów. Muszę dbać o twoje dobre samopoczucie – mruga do mnie – Jasne, że nie będzie miała pretensji! Przede wszystkim, nigdy się nie dowie! Tu bywa tylko młodzież i wszyscy trzymają gębę na kłódkę. Starzy tylko czekają, żebyśmy im dali powód do zamknięcia tego miejsca.  
- Naprawdę? - teraz to mnie zaskoczył.
- Dwa już zamknęli – krzywi się – A to nie takie łatwe, znaleźć coś takiego na odludnym miejscu.
     Za nami robi się mały zator, więc, chcąc nie chcąc, muszę wejść.  
- O rany! - nagle otacza mnie kolorowy, rozgadany tłum. Wszyscy podrygują, albo kołyszą się do rytmu skocznej muzyki. Niektórzy mają w rekach kufle, inni butelki z piwem.  Czuję się, jak w klubie studenckim! - Ale fajnie – buzia sama mi się rozciąga w uśmiechu.
- Chodź, tam można usiąść – Juan pociąga mnie za sobą, torując drogę do rogu sali. Po drodze zatrzymujemy się przy barze i dostajemy dwie butelki piwa. Juan pociąga mały łyk z jednej z nich, a potem mi ja podaje – Żebyś nie myślała, że chcę cię otruć – kpi.
- Ha, ha, ha! Bardzo śmieszne – biorę od niego butelkę – Gdybyś miał za sobą takie doświadczenia, jak ja, to inaczej byś na to patrzył – wydymam usta. Skąd  
- Ooo, a jakie to doświadczenia? - pociąga łyk z drugiej butelki.
- Coś za coś – uśmiecham się chytrze – Zagramy w pytania i odpowiedzi?
- Zgoda. Ja zadałem pytanie, a potem ty.
     Zastanawiam się, czy to nie pułapka, ale pokusa jest silna.  
- A jeśli nie będę chciała odpowiedzieć? - pytam.
- To przegrasz – mruży oczy.
- I co wtedy? - czuję się trochę nieswojo.  
- Wybiorę sobie nagrodę – szczerzy do mnie zęby – Nic osobistego – zaznacza natychmiast, widząc moją minę.
- Zgoda!  
- To jakie to przeżycia?
- Swen porwał mojego człowieka i musiałam go odebrać – wypalam prosto z mostu.
- Nie wolno kłamać – Juan celuje we mnie palcem.
- To oczywiste – wbijam w niego poważne spojrzenie, chociaż trochę kręci mi się w głowie – Mówię prawdę. Stałam z nim twarzą w twarz. Teraz ja. Co jest za ścianą z brązowego kamienia, którą widziałam w piwnicy z winami?
     Z satysfakcją widzę, że Juana zatyka z wrażenia.  
- Nie wiem – mówi powoli – Skąd wiesz, że coś jest za ścianą?
- Jestem geologiem, a poza tym tak wynika z planu zamku. Sprawdziłam to – mówię z wyższością – teraz ja.
- Jak to?
- Spytałeś, skąd wiem? - rozkładam ręce – Jak się to otwiera?  
     Juan przygląda mi się uważnie.
- Pij – stuka swoją butelką o moją i wzdycha.
     Pociągam łyk i czekam.
- Kamiennym kluczem – odpowiada tak cicho, że ledwie go słyszę – Teraz ja. Jesteś dziewicą?  
- Uff! No wiesz... - urywam, na widok jego triumfalnej miny – Nie – rzucam, siląc się na obojętny ton. Muszę go zmusić, żeby mnie zaprowadził do tych drzwi. Czuję, że muzyka zaczyna się dziwnie rozciągać, jakby zwalniała i przyspieszała... - Powiedz mi, co wiesz o kluczu...
- Konkretniej. To nie było pytanie – uśmiecha się?
- Kto ma klucz? - Nie, nie o to chciałam spytać. Co się ze mną dzieje? Upiłam się łykiem piwa?
- Mój ojciec – patrzy mi w oczy – Teraz ja. Spałaś z Oskarem?  
     Nie mogę się skupić. Jak to? Raul ma klucz? Przecież to ja mam klucz! Cholera jasna! O co on pytał? Czy spałam z Oskarem? Kurwa! Nie powiem mu... Nie mogę...
- Juan... ja... - odstawiam butelkę – Nie odpowiem ci na to pytanie...
- A więc, wygrałem – uśmiecha się triumfalnie, a ja czuję, że od początku o to mu chodziło. O, nie! Nie dam ci wygrać!
- Tak – mówię – Spałam.
     Juan marszczy czoło. Złapał się na głupie słówka. Nie wie, czy mam na myśli sen, czy seks. Wszystko wokół mnie zaczyna się dziwnie kołysać. Jakie to zabawne. Chichoczę. Ale go zrobiłam! Zaraz, Raul ma mój klucz? Skąd? Dlaczego on go ma?  
- Ile jest kluczy? - pytam głośno.
- Trzy. – Juan podaje mi butelkę – Pij.
- Nie chcę – odpycham jego rękę – Muszę wracać...  
- Jeszcze nie. Teraz moja kolej – nachyla się do mnie – Należycie do siebie?  
- Dość tego – próbuję wstać – Jest remis.
- Nic z tego. Zamknąłem ci dostęp do Willi. Wrócisz tylko ze mną, ale musisz mi najpierw odpowiedzieć.
- Niedoczekanie twoje – prycham i zrzucam butelkę z piwem na podłogę. Juan się schyla, a ja próbuję umknąć – Kurwa! – nogi mam ciężkie jak kamienie. Grzęznę w czymś... Sama nie wiem jak, ale udaje mi się wstać - Oskar, ratuj! - szepczę do siebie. Roztrącam ludzi i wydostaję się na zewnątrz. Słyszę za sobą głos Juana. Woła mnie. Muszę znikać! Jeśli to waleriana, to mam mało czasu. Potrzebuję pomocy. Próbuje się skupić. Muszę przywołać... kogoś... Jak on ma na imię? A... Amos? Atos? ... Pomocy!  
- Maryann! - ten głos. Nienawidzę tego dupka! Jak on się...?
- Spadaj! - odpycham go – Gówno cię obchodzi, co... O co pytałeś? - Dlaczego ja nic nie pamiętam? - Chcę się znaleźć daleko stąd! Gdziekolwiek!
     Nagle otacza mnie ciemność, a po chwili padam na coś twardego. Skały. Słyszę szum morza. Chyba...? Fale rozbijają się o skały. Kręci mi się w głowie. Nie wolno mi stracić przytomności! Jeśli waleriana była w piwie, to muszę zwymiotować! Ta myśl kołacze mi w głowie. Wpycham palce do gardła – Błeee.  
     Padam na wznak. Nade mną ciemne niebo. Jakie piękne! Granatowe... jak oczy... Oskara! Och, pamiętam! Oskar, kocham cię! Kocham cię... i potrzebuję...

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2660 słów i 14662 znaków.

Dodaj komentarz