Rozdział 9
Warszawa. Lipiec 2014
- Rat... - głos uwiązł Majce w krtani. Z największym trudem złapała haust powietrza.
Leżała jeszcze dłuższą chwilę, oddychając ciężko. Ale koszmar, pomyślała, ocierając czoło z potu.
- Zasrane dragi! - złapała buteleczkę, stojącą na szafce nocnej i cisnęła nią o podłogę. Tabletki rozsypały się na wszystkie strony – Dzięki! - burknęła z sarkazmem pod adresem pani psycholog. - Specjalista od siedmiu boleści! - Tym razem pomyślała o jej koledze po fachu – Już ja do ciebie przyjdę, ty franco! Niedoczekanie twoje!
Usiadła. Coś drapało ją po brzuchu. Odrzuciła kołdrę.
- O, kurwa! - chyba jeszcze nigdy tak często, nie używała przekleństw. Ale tym razem było to uzasadnione. Za gumką jej spodenek tkwiła złożona na pół kartka. Drżącymi rękami wyciągnęła ją i zapaliła nocną lampkę.
„ Judyta (Judith) Banch, ur. 1943 w Warszawie...”
- O, kurwa – szepnęła do siebie, opuszczając kartkę na kolana. - Jestem nienormalna – wyszeptała z przerażeniem.
Minęło kilka minut, zanim była w stanie uspokoić się na tyle, by znów spojrzeć na papier. Wyglądała jak kserówka starej, pisanej odręcznie karty. Piękny charakter pisma ułatwiał odczytanie, mimo że kopia była kiepska. Zainteresował ją szczególnie jeden fragment.
„... twierdzi, że potrafi we śnie odwiedzać odległe miejsca i oglądać przedmioty, a nawet czytać tekst, który naprawdę istnieje, a do którego nie miałaby dostępu w inny sposób.”
Coś mi to przypomina, pomyślała, czując narastające podniecenie. Dalej był opis kilku sytuacji, przypominających tę z kamieniem.
„Pacjentka utrzymuje, że przez sen była świadkiem zdrady, jakiej dopuścił się jej narzeczony...” O, cholera! „Twierdzi, że przewracała różne przedmioty w pokoju. Narzeczony potwierdził, że w nocy doszło do w/w zdarzenia, ale nie widział w pokoju nikogo, a przedmioty przewracały się same”.
Wzięła drugą kartkę.
„Zalecono ziołowe środki nasenne, po których zaobserwowano poprawę. Przerwała terapię po trzech wizytach...”
- Ciekawe dlaczego? - burknęła zgryźliwie.
Na dole zauważyła jeszcze dopisek innym charakterem pisma. Był to warszawski adres i numer telefonu. Sprawdziła datę na pierwszej stronie: 15.07.1965 rok.
- Ale jaja! - nie mogła uwierzyć, w to, co się wokół niej działo. Więc nie była wariatką? A może raczej była, ale nie jedyną tego rodzaju.
Siedziała jeszcze przez chwilę, po czym zerknęła na zegarek. Dochodziła jedenasta. Nieodpowiednia pora na telefon do starszej pani, ale nie potrafiła się oprzeć. Szybko wybrała numer.
- Tu wróżka Judyta. Potrzebujesz wiedzy? Znajdziesz ją u mnie! Zostaw wiadomość, a oddzwonię. Jeśli chcesz się spotkać w cztery oczy, powiedz. - Majka zaniemówiła, ale odczekała na sygnał.
- Nazywam się Maja Nowakowska, chciałabym się z panią spotkać. Jeśli to możliwe, to nawet jutro po południu. Bardzo mi na tym zależy... - zastanowiła się, czy powinna powiedzieć, o co jej chodzi, ale ostatecznie postanowiła na tym poprzestać. Podała jeszcze swój numer, na wypadek, gdyby telefon pani Judith nie identyfikował numerów.
Czekała kilka minut. Już prawie traciła nadzieję, kiedy jej komórka zaczęła wibrować.
- Tu wróżka Judyta. Jutro po południu będę w „Bollywood Lounge” na Nowym Świecie. Może piąta piętnaście?
- Tak. Świetnie – odparła szybko – Chciałam z panią porozmawiać, bo mam takie...
- Jutro kochanie, jutro. Zapytaj o mnie przy barze. Dobranoc.
- Dobranoc...
Oszołomiona patrzyła na ciemniejący wyświetlacz swojej komórki. Co to miało być? Najpierw koszmar senny, potem karta ukradziona przez sen... Powinna ją oddać, ale jak? Coś jej mówiło, że tą samą drogą, którą ją uzyskała, a jednak bała się zasnąć. Jak długo działał ten cholerny lek? Nie miała pojęcia. Google! Co powinna wpisać?
„ ziołowe leki nasenne, czas działania”
Przebiegła wzrokiem kolejne akapity. No jasne, indywidualne zdolności organizmu, bla bla bla, kilka godzin... Nie, to bez sensu, postanowiła.
„realistyczne sny, działanie przez sen”
Pojawiło się kilka reklam senników, wróżek, wróżbitów. Portal, gdzie można znaleźć wytłumaczenie snu... Nie tego szukała. Na końcu były wpisy na różnego rodzaju portalach społecznościowych. Kliknęła jeden z nich. Pojawił się tekst, ale po chwili strona się zblokowała. Kliknęła na inny. To samo.
- Co to ma znaczyć? - zastanowiła się na głos.
Kolejna próba się powiodła, ale wpis był bez sensu. Spróbowała jeszcze raz. Wpis ukazał się na chwilę, ale nawet nie zdążyła przeczytać całego zdania. Powtórzyła cały manewr kilka razy, ale z podobnym efektem. Zrezygnowana odłożyła telefon na szafkę, obok małego porcelanowego aniołka.
- Chcę spać! - wybuchnęła – Nie chcę nikogo widzieć, ani słyszeć! Rozumiecie? - wzniosła w górę oczy – Chcę po prostu odpocząć!
---
Majka gwałtownie otworzyła oczy i natychmiast zerwała się z łóżka. Śnię, czy nie? To było pierwsze pytanie, jakie sobie zadała. Rozejrzała się po pokoju. Była u siebie. Na podłodze leżała buteleczka i rozsypane tabletki. Komórka... na szafce nocnej. Uszczypnęła się w przedramię – Ałła!
Może to wszystko mi się przyśniło, przemknęło jej przez myśl? Buteleczka mogła spaść... Spod poduszki wystawała kartka. Wyciągnęła ją. To jednak nie był sen. Dla pewności sprawdziła ostatnie połączenia ze swojej komórki. Wszystko się zgadzało. Westchnęła ciężko i już miała powlec się do łazienki, kiedy uzmysłowiła sobie, że jest prawie jedenasta.
- Cholera jasna! - zaklęła, wyskakując z łóżka.
Zrezygnowała z kawy na rzecz wody mineralnej z plasterkiem cytryny i rzuciła się do poprawiania tego, w co wyposażyła ją natura. Może nie była w tej dziedzinie specjalistką, ale radziła sobie z tuszem i błyszczykiem. Ze zdziwieniem zauważyła, że opalenizna zdecydowanie dodała jej atrakcyjności. A może to było coś innego? Przyjrzała się sobie krytycznym wzrokiem, ale nie znalazła powodu do narzekania. Co najdziwniejsze, mimo przeżyć ostatniej nocy, była wypoczęta i świeża, jak pączek róży. Zapowiadał się upalny dzień, więc spięła włosy w koński ogon, a z szafy wyciągnęła lekką sukienkę w kolorowe geometryczne wzory.
Dotarcie do Łazienek zajęło jej czterdzieści minut, więc miała czas na to, by przejść się boso po trawie. Na końcu trawnika zauważyła grupę młodych ludzi w otoczeniu fikuśnych parasoli na stojakach. Dopiero, kiedy podeszła bliżej zrozumiała, że to sesja fotograficzna do jakiejś sieciówki z ubraniami. Postanowiła poprzyglądać się przez chwilę.
- Poduszkę? - jeden z chłopaków z obsługi wskazał jej pękaty puff, wypełniony styropianowymi kulkami.
- Nie chciałabym przeszkadzać – uśmiechnęła się przepraszająco.
- Nie przeszkadzasz – odpowiedział jej szerokim beztroskim uśmiechem.
- Nie podrywaj nieznajomych – usłyszała tuż za sobą i aż podskoczyła z wrażenia.
Jakieś dwa metry od niej stał Marek. Wyglądał... no cóż, wyglądał świetnie, w jasnej koszuli z krótkim rękawem i dżinsowych spodenkach do kolan. Białe konwersy założył na gołe stopy. Stał z wyciągniętą przed siebie ręką, w której trzymał bukiecik bajecznie kolorowych kwiatków.
- To dla mnie? - Przechyliła zalotnie głowę. Ależ jestem błyskotliwa, zganiła się w myślach, widząc jego rozbawienie.
- Pomyślałem, że należy ci się podziękowanie.
- Mnie? Za co?
- Jakimś sposobem tak zbajerowałaś naszego Greka, że zaliczył tę mozaikę na nasze konto. - Zauważyła, że kiedy się uśmiechał, w lewym policzku pojawiał mu się mały dołeczek, dodający mu chłopięcego uroku - Pewnie dostaniemy nagrodę. Już rozmawiałem o tym z ojcem.
- Och, więc to podziękowanie. - Poczuła się odrobinę rozczarowana.
- Nie tylko – Marek podszedł bliżej. Podał jej kwiaty i korzystając z okazji musnął delikatnie jej usta – Zaczepiał cię? - spytał.
- Kto? - poczuła się dziwnie zakłopotana. - Ach, on – Obejrzała się na chłopaka, który zajęty był już jednym ze stojaków, ale zerkał ukradkiem w ich stronę. - Nie. To ja. To ja się tu zatrzymałam. Zaproponował mi poduszkę...
- Dobrze, że nie coś innego – zmarszczył brwi.
- No przestań! - przewróciła oczami. Myśl, że był zazdrosny, sprawiła jej przyjemność.
- Idziemy? - Marek ujął ją za rękę.
Ruszyli w stronę Pomarańczarni. Majka uzmysłowiła sobie, że podświadomie porównuje dotyk dłoni Marka z inną dłonią. Odepchnęła te myśli szybko, ale powracały, jak natrętne muchy. Zauważyła, że jej towarzysz zamyślił się nad czymś głęboko, więc mu nie przeszkadzała. W końcu jednak nie wytrzymała.
- Co jest? Masz minę, jakbyś się zastanawiał nad sprawą, która cię przerasta – zażartowała.
- Nie zrozum mnie źle, ale nie daje mi to spokoju. - zatrzymał się, zastępując jej drogę - Zajrzałaś pod spód?
- Pod twój kamień? Chyba żartujesz – prychnęła – Żebyś na mnie wrzeszczał?
- Ja wrzeszczę? - wytrzeszczył na nią oczy.
- Pewnie. Ustawiałeś nas bardziej niż Stamatis – wydęła wargi.
Patrzył na nią przez chwilę w osłupieniu, po czym roześmiał się głośno. - Ładnie ci z taką miną – dorzucił i nachylił się do jej ust.
Tym razem przyłączyła się bardziej ochoczo, zarzucając mu ręce na ramiona. Koniuszek jego języka łaskotał przyjemnie jej podniebienie i poczuła delikatny dreszczyk podniecenia. Umiał całować i najwyraźniej miał zamiar jej to udowodnić, bo po chwili sięgnął głębiej i zatoczył językiem koło. Wciągnęła powietrze nosem. Było naprawdę dobrze. Marek odsunał się od niej nagle i spojrzał w oczy.
- Mógłbym cię zjeść – warknął.
Zatkało ją z wrażenia. Aż tak mu wpadła w oko? Dlaczego? Dlaczego teraz? Zamrugała szybko, by pokryć zmieszanie.
- Mógłbyś mnie najpierw nakarmić – wyszeptała, starając się panować nad emocjami.
- Racja – rozciągnął usta w uśmiechu – Wiszę ci ciasteczko – uniósł znacząco brwi.
Majka poczuła, że na policzki wypełza jej rumieniec. Na szczęście Marek zlitował się nad nią i pociągnął w bok od Pomarańczarni, do miejsca, gdzie pod drzewami ustawiono niewielkie stoliczki.
- Może wolisz lody? - podał jej kartę, kiedy rozsiedli się wygodnie.
- Może zostanę przy ciasteczku i kawie? – zmrużyła oczy.
Gdyby ktoś spytał, jaki smak miało ciastko, które dostała, potrafiłaby tylko powiedzieć, że było słodkie. Marek rozpraszał ją tak skutecznie, że z trudem przełykała kolejne kęsy. Nabrała na łyżeczkę porcję kremu. Obliż, zaświtała jej zabłąkana myśl. Obliż? Oblizywała palce, on je oblizywał... Potrząsnęła gwałtownie głową.
- Osy? - Marek odpędził jakiegoś zabłąkanego owada.
- Nie... Chyba – skupiła się na kulkach jagód uciekających przed jej łyżeczką. Siedziała z wymarzonym facetem, w idealnym miejscu i myślała o kimś, kto prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy, co zaszło! A co zaszło? Sama nie wiedziała dokładnie jakim sposobem...
- O czym myślisz? - Marek nachylił się do niej przez stół.
- Zastanawiam się, jak to się stało, że tu jesteśmy? - skłamała.
- Ja też nie wiem, jak to możliwe, że wcześniej na siebie nie wpadliśmy?
- Może każde z nas było zajęte swoimi sprawami? - zaczęła ostrożnie – W końcu studiujemy dość odległe od siebie kierunki.
- Ale, jak widać, twoje umiejętności przydałyby się ambitnemu archeologowi – Przesunął opuszkami palców po jej dłoni. - Szkoda, że nie mogę cię zabrać do Peru.
Posłała mu nieco zaskoczone spojrzenie. W sumie, na Rodos nie od razu zwrócił na nią uwagę.
- Masz w sobie coś tajemniczego – uniósł jej dłoń i zaczął gładzić palcami delikatną skórę. - Działasz na mnie jak magnes – ugryzł lekko koniuszek jej kciuka.
Jeśli to nie był najbardziej ekscytujący podryw, jakiego w życiu doświadczyła, to nie nazywała się Nowakowska. Już miała mu odpowiedzieć, że on też na nią działa, kiedy jej niewielka torebeczka zawieszona na oparciu krzesła zaczęła wibrować i cicho pobrzękiwać.
- Przepraszam cię, ale to pewnie moja mama – westchnęła, cofając dłoń – Jest straszną panikarą.
- Jasne. Odbierz.
- Tak, mamo? - rzuciła do telefonu, próbując wstać, ale Marek położył jej rękę na ramieniu, pokazując, że on się oddali. Pokręciła głową. Nie przeszkadzało jej, że słucha.
- Jak sobie radzisz? - w głosie mamy wyczuła troskę.
- W porządku. Jestem już duża – roześmiała się – A jak u was?
- Nie za dobrze. Zostanę tu do przyszłego tygodnia – stwierdziła zbolałym głosem – Tato podjedzie jutro po rzeczy dla mnie. Gdybyś miała ochotę, to mógłby cię zabrać... - w jej głosie nie było szczególnej zachęty.
- Nie, dzięki. Myślę, że babcia jest w wystarczająco podłym nastroju z powodu złamanej ręki. Nic tam po mnie. Powiedz mi wieczorem, co ci naszykować.
- Właśnie chciałam ci powiedzieć, żebyś czasem nie wyciszała telefonu. I nie mów tak o babci. Ona cię kocha na swój sposób.
- Taaak – przewróciła oczami. Nie była głupia! - No, wiem – dodała ugodowo, łapiąc zaciekawione spojrzenie Marka – Tak tylko gadam. Zadzwonię wieczorem i wszystko ci spakuję, OK?
- Jesteś moją podporą – głos mamy nabrał ciepła – Muszę kończyć, skarbie. Wieczorem powiem ci, kiedy tato przyjedzie.
- Super. Ucałuj go. - rozłączyła się.
- Starsi na wakacjach? - Marek dopił resztkę kawy ze swojej filiżanki.
- Nie. U babci w Kaliszu. Złamała rękę.
- To... jesteś trochę samotna – głos jakby odrobinę mu się obniżył.
- Trochę... - nagle poczuła, że robi jej się sucho w gardle. Szybko sięgnęła po filiżankę. Czy to była propozycja?
- Moglibyśmy zmienić ten lokal, gdybyś miała ochotę... - zawiesił głos.
Uniosła brwi i wbiła w Marka uważne spojrzenie. Przesunął kciukiem po dolnej wardze. Bardzo jednoznacznie jej się to kojarzyło. Jemu chyba też, bo twarz rozjaśnił mu dość lubieżny uśmiech. Przeniknął ją przyjemny dreszczyk, ale wciąż się wahała.
- Chciałbym cię mieć bliżej – usłyszała jego cichy głos – Do niczego cię nie namawiam.
Tak się tylko mówi, przemknęło jej przez myśl. A co miała do stracenia? Cnotę podobno już straciła! Wyjeżdżał za dwa dni! No, to co? Przecież nie na zawsze.
- Kiedy wyjeżdżasz? - spytała, nie patrząc mu w oczy.
- Jutro wieczorem, właściwie, to w nocy. Wrócę koło 20 września – Dodał, jakby odgadując jej myśli.
- Chodźmy stąd. Pomyślę po drodze...
- Zaczekaj tu – Marek wstał od stołu i wyciągając z kieszeni pieniądze podszedł do kelnerki.
Majka siedziała przez chwilę oszołomiona. Ma go zaprosić do siebie? Jeśli to zrobi, wylądują w łóżku, to pewne. Chciała tego? Jeszcze tydzień temu, pewnie skakałaby z radości.
- Idziemy? - Marek ujął jej dłoń. Podobało jej się, w jaki sposób gładził kciukiem jej kostki.
- Idziemy.
- Mam samochód, ale musimy przejść koło Chopina – Objął ją ramieniem. - Niesamowite masz te włosy – Pociągnął lekko za jej koński ogon.
Rozdział 10
Rodos. Lipiec 2014
- Oskar? - mocno umięśniony młody mężczyzna zsunął się zgrabnie do wnętrza katamaranu, jakby schody w ogóle nie były mu potrzebne.
- To ty, Johan – głos dobiegał z pogrążonego w półmroku kąta pomieszczenia – Coś się stało?
- Nie. Chłopaki pytają, czy mogą iść do knajpki na brzeg? - odparł mężczyzna nazwany Johanem.
- Niech idą... - Oskar potarł czoło dłonią – Ty też możesz, tylko nie za daleko.
- Zostanę – w głosie Johana dało się wyczuć troskę – Mogę jakoś pomóc?
- Nie, ale dziękuję ci – Oskar uśmiechnął się krzywo – Zdaje się, że tym razem naprawdę dałem dupy – dodał z ciężkim westchnieniem.
Tak, jak przewidział, Majka, albo raczej Marianna, jak udało mu się ustalić, skutecznie zablokowała mu dostęp do siebie. To tylko potwierdziło jego podejrzenia, że miała pełen Dar. Tylko skąd? To było pytanie za milion! I dlaczego podała mu fałszywe imię, skoro go szukała? Nic już nie rozumiał. Owszem, dziewczyny czasem tak robiły, ale od początku wiedział, że nie dążą do spotkania w realnym świecie. Majka, bo takie imię wolał, była pełna sprzeczności. Przyciągała go i odpychała... Czego chciała naprawdę?
- Poszli – Johan znów pojawił się w kambuzie. Usiadł, przyjmując postawę pełną wyczekiwania.
Oskar przyglądał się przez chwilę swojemu towarzyszowi. Johan był jego ochroniarzem, przyjacielem i powiernikiem. Choć ich przyszłość miała się od siebie bardzo różnić, na razie prowadzili dość podobne życie, choć z upływem czasu Oskarowi przybywało obowiązków o wiele szybciej niż Johanowi. Wciąż jednak znajdowali czas na wspólne wypady, dzielili się opiniami na temat dziewczyn i kryli się nawzajem w drobnych sprawkach. Tym razem sprawka nie była drobna. Ba, nie była sprawką, ale sprawą i to poważną!
- Johan, jednak potrzebuję twojej pomocy – Oskar odetchnął głośno – Ale zanim ci powiem, o co chodzi, muszę cię poprosić o złożenie przysięgi.
- Jak sobie życzysz, ale wiesz, że jestem lojalny – Johan nie dał po sobie poznać, jak go dotknęły słowa Oskara.
- Wiem, ale nie chodzi mi o innych... - zawahał się. Czy nie żądał od przyjaciela zbyt wiele?
- Nie... - Johan nie mógł uwierzyć w to, co Oskar próbował mu powiedzieć – Wiesz, że muszę być lojalny wobec Mistrza. Nie wymagaj ode mnie...
- Mistrz jest także moim dziadkiem – przerwał mu Oskar – A to bardzo osobista sprawa. Poinformuję go, ale w stosownym czasie.
- Dziewczyna? - Johanowi coś zaczynało świtać. - Coś poważnego?
- Nie to, o czym myślisz, ale tak. To coś poważnego – w głosie Oskara słychać było zniecierpliwienie.
- Co mam przysiąc?
- Nie ujawnię treści tej rozmowy nikomu, jeśli nie uzyskam wyraźnego pozwolenia Oskara Lowrensa – wyrecytował - Nawet, gdyby żądającym był Mistrz.
- Nie ujawnię treści tej rozmowy nikomu, jeśli nie uzyskam wyraźnego pozwolenia Oskara Lowrensa. Nawet, gdyby żądającym był Mistrz. Przysięgam na moją głowę i mój Dar. - powtórzył Johan – Mam nadzieję, że wiesz, co robisz – dodał.
- Dwie noce temu byłem z dziewczyną. Zobaczyłem ją koło przystani. Nasze oczy się spotkały, a potem mnie przywołała. Nigdy wcześniej jej nie spotkałem. Zachowywała się trochę dziwnie. Była nieśmiała i jakaś... tajemnicza. Nie wiem, dlaczego, ale to mnie pociągało.
- Może wreszcie trafiłeś? - Johan wpadł mu w słowo, ale widząc jego minę, umilkł.
- Przywoływała mnie co noc, aż w końcu ją przeleciałem.
- No to w czym problem?
- W tym, że to był jej pierwszy raz.
- Spokojnie. Dwa razy miałem przyjemność z dziewicami i nic nie było. Panny były nietknięte, a przynajmniej fizycznie, bo wspomnienia miały fajne. Jedna przywołała mnie nawet po tym, jak już bzyknęła się w realu z narzeczonym. Powiedziała, że to ze mną było leprze... Sorry – zreflektował się, widząc zmarszczone brwi Oskara.
- Rozdziewiczyłem ją fizycznie.
- Niemożliwe!
- Miałem na fiucie jej krew, a ona nie chce mnie widzieć – potarł dłońmi twarz.
- Kurwa!
- No właśnie.
- Ale to niemożliwe! - upierał się Johan – No dobra, nie jestem w pełni Obdarowanym, ale to nie ma znaczenia. To co robisz we śnie, na nas nie wpływa! Pamiętasz, jak wybiłeś mi zęby? - wyszczerzył się do Oskara w uśmiechu – Wszystkie są na swoim miejscu! - nagle umilkł – Chyba, że... - otworzył szeroko oczy.
- Chyba, że ona miała pełen Dar – dokończył za niego Oskar.
- Ale mówiłeś, że jej nie znasz.
- Bo nie znam! Laska jest z Polski. W Polsce są trzy rodziny, w tym rodzina Rosanny, która już nie ma pełnego Daru, w drugiej jest Liliana, którą znasz, a w trzeciej są sami faceci.
- A może ona tylko mieszka w Polsce? - Johan próbował ratować sytuację za wszelka cenę.
- Nazywa się... - Oskar wziął do ręki jedną z kartek, leżących na stole - ...Nowakowsky. Znasz kogoś takiego?
- Nie.
- Więc, o co tu, kurwa, chodzi?!
Johan sposępniał. - A jeśli to ktoś od Swena? - spytał w końcu – Może ci ja podstawił?
- Też o tym myślałem, ale nie... - pokręcił głową – Przecież nie ukrył w pełni obdarzonej. Jak?! A poza tym, ona jest... Nie, to niemożliwe – odwrócił wzrok – Nie mogłaby...
- Wpadła ci w oko, co?
- Nie o to chodzi! - próbował ukryć rozdrażnienie – Zresztą... Tak, wpadła mi w oko, ale to nie ma nic do rzeczy. Ona niczego nie chciała w zamian. Nie zgłosiła tego. Kurwa! Jak teraz o tym myślę, to... - pokręcił głową.
- To, co?
- To wydaje mi się, że ona chyba nie do końca wiedziała, co robi. Była przekonana, że nie ma pełnego Daru.
- Oskar, nie można mieć pełnego Daru i o tym nie wiedzieć – Johan rozłożył ręce – Skoro masz już jej dane, to ją znajdź.
- Nie chce mnie widzieć... – spojrzał Johanowi w oczy – Ale zawsze mogę tam polecieć – powiedział powoli - Załatw samolot na któregoś z chłopaków tak, żeby nikt się nie zorientował, ani Swen, ani mój dziadek.
Johan westchnął ciężko. Doskonale rozumiał, że w tej sytuacji było to najlepsze wyjście. Chyba zresztą jedyne...
Dodaj komentarz