Meteory. Przed świtem 4

Meteory. Przed świtem 4Rozdział 6
Warszawa. Wrzesień 2014
     W mieszkaniu panowała cisza, tylko gdzieś z oddali dobiegały dźwięki śmieciarki. Musiała dochodzić piąta. Majka dotknęła medalionu spoczywającego bezpiecznie między jej piersiami. Już miała ściągnąć przez głowę przemoczoną koszulkę, kiedy dotarł do niej jęk Akosa. Zamarła. Jęk się powtórzył, ale tym razem był głośniejszy i pełen bólu. Bez namysłu rzuciła się do drzwi sypialni. Akos oddychał ciężko, ale śnił. Stanęła nad nim, nie wiedząc, co robić. Jego gałki oczne poruszały się szybko. Wpatrywała się w jego twarz z napięciem. Był niespokojny, ale się nie budził. Nagle znów jęknął, chwytając się przez sen za lewe przedramię. Tym razem jękowi towarzyszył grymas bólu.  
- Akos – Majka wciąż stała koło łóżka, niezdecydowana, czy może go dotknąć – Akos – powtórzyła z niepokojem.  
     Co ja mam robić, myślała gorączkowo? Podbiegła do blatu, na którym wciąż leżały jej notatki.  Szybko przekartkowała zeszyt. Niestety, pamięć jej nie myliła. Nie mogła go obudzić, póki spał głęboko. Zawróciła i uklękła obok kanapy, wpatrując się z uwagą we wciąż poruszające się pod powiekami gałki oczne Akosa.  
- Wróć do mnie, proszę – szeptała, czekając, aż przejdzie w fazę płytszego snu. Coś lub ktoś sprawiał mu ból, nad którym nie panował. Dlaczego więc się nie budził, dlaczego nie umykał?
     Nagle dotarła do niej straszna prawda: On nie był w stanie! Spojrzała jeszcze raz na jego udręczoną twarz.
- Wiem, że nie będziesz zachwycony - szepnęła - ale i tak to zrobię.  
     Pobiegła do sypialni i położywszy się na łóżku, zamknęła oczy. Z pokoju dobiegł ją chrapliwy, przytłumiony krzyk Akosa.  
- Prędzej – błagała w myślach, naciągając na siebie koc – Prędzej!
---
     Chyba już śnię? Jestem tak zdenerwowana, że trudno mi nad sobą zapanować. Wiem jednak, że nie wolno mi stracić głowy, jeśli mam pomóc. Raz się udało, więc teraz też dam radę. To nic, że wtedy miałam Oskara i innych, przekonuję sama siebie. Biorę głęboki wdech i skupiam się na Akosu. Przywołuję go... Idę do pokoju, w którym śpi, ale skupiam się na jego Darze.
- Wracaj do mnie! - szepczę.
     Ku mojemu zdumieniu czuję, że on mnie odpycha. Dlaczego? Nie rozumiem! Nagle jego prawa ręka, do tej pory zaciśnięta na przedramieniu, zwisa bezwładnie. Jęczy z bólu!
- Kto ci to robi? - zaciskam zęby, żeby opanować ich szczękanie - No dobrze, skoro ty nie możesz przyjść do mnie, to ja pójdę do ciebie. Odpowiadam za ciebie!
     W ostatniej chwili łapię jeszcze komórkę, żeby mieć kontrolę nad czasem, którego nie zostało nam wiele. Otacza mnie mgła, a po chwili materializuję się w jakimś ciemnym, odludnym miejscu. Na tle rozwalonego częściowo wiejskiego domu, widzę trzy osoby. Jedna leży na ziemi, zwinięta w kłębek. To Akos! Nad nim stoi potężny chłop, depcząc mu ciężkim butem dłoń. Chryste! Akos ma potworne złamanie ręki! Słabo mi na widok sterczącej spod rozerwanej skóry kości. Bez zastanowienia uderzam draba w pierś falą energii. Pada na ziemię, ale wtedy coś uderza mnie. Akos krzyczy. Zrywam się na równe nogi. Wyciągam przed siebie dłonie i blokuję kolejne uderzenie. Teraz go widzę. Niewysoki blondyn! Około pięćdziesiątki? Mocna budowa, ale najgorsze są oczy, jasne, puste, złe!  
- Rosanna, Rosanna, ratuj mnie! Pomóż! - krzyczę w myślach opierając się z całych sił jego mocy.      Wiem, kim jest! To Swen! Może gdybym nie była taka wściekła, umarłabym ze strachu. Teraz jednak chcę tylko odebrać mu Akosa! Czuję łzy złości.
- Oddaj mojego człowieka – syczę przez zaciśnięte zęby.
- Witaj, piękna nieznajoma – odpowiada zaskakująco niskim głosem.
- Uciekaj – Akos czołga się do mnie niezdarnie, ciągnąc za sobą nogę – Powiedz Manu...
- Milcz! - warczę. Kurwa! Ale go pokiereszowali!  
- Swen Ulreich – przedstawia się, przyglądając mi się uważnie – A ty jak się nazywasz?
- Piękna Nieznajoma – odpowiadam z powagą. Cała się trzęsę, ale nie dam się sukinsynowi podpuścić!
- Proszę, proszę – mówi Swen z zawodem w głosie – A gdzie twój rycerz na białym koniu? - rozgląda się ostentacyjnie.  
     Dociera do mnie, że on nic nie wie! Myśli, że nadal Oskar mnie chroni.
- Może go przywołamy?- silę się na uśmiech. Babciu, pomóż mi, pomóż! Przecież wiesz, że on się nie zjawi.
- Nie podpuszczaj mnie, cwaniaro! - Swen nagle wpada w złość, a może po prostu postanawia mnie przestraszyć? Czuję, jak jego Dar przybiera na sile.  
     „Niech moja krew stanie za mną, wspomóżcie mnie ci, którzy nosiliście w sobie mój Dar!” Recytuję w myślach tekst, który znalazłam w Kodeksie Rosanny. Podkreśliła go, więc musi być ważny. Czuję jej obecność i jej energię, która spływa na mnie. No, nareszcie!
- Nie sądziłaś chyba, że zaryzykuję spotkanie z nim? – obnaża kły w złym uśmiechu – To azyl. On tu nie trafi. Wpadłaś w pułapkę, ptaszyno... Tak, jak myślałem, jesteś tak samo sentymentalna jak on. Przyleciałaś, żeby ratować to ścierwo – patrzy z pogardą na Akosa – Judith miała więcej rozumu. Zabiła się, zanim zdążyliśmy się do niej dobrać.
     Czuję, że krew się we mnie gotuje. Wszystkie mięśnie zaczynają mi drżeć.
- Ty sukinsynu – cedzę przez zęby.  
- Mała lekcja. Czujesz, jak Dar w tobie kipi? Zawsze wiedziałem, że negatywne emocje są silniejsze, niż pozytywne – mówi prawie uprzejmie – Pomyśl tylko, ile mogłabyś się nauczyć od kogoś takiego jak ja?  
- Proponujesz mi układ? - jestem zdumiona jego bezczelnością – Po tym, co zrobiłeś Akosowi i Judith?
- Och, daj spokój! Chyba się nimi nie przejmujesz? - spogląda na strzęp człowieka. Mojego człowieka! - Proponuję ci władzę! Ty i ja przeciwko Zgromadzeniu. Masz pełen Dar, ale cię nie znam. Nie jesteś jedną z nich... Gdybyś była, nigdy bym się do ciebie nie dostał – stwierdza z wyższością i powoli opuszcza ręce w dół.  
     Ja robię podobnie. Rozluźniam mięśnie... Słabnę! Dlaczego? Rosanna, nie odchodź! Och, już wiem, rozproszył mnie. Kiedy przestaję być skupiona, on zyskuje przewagę. Cwany drań! Kurwa, Oskar, co ja mam robić? Jestem zdana tylko na siebie. Zerkam na Akosa. Drab się pozbierał i idzie do niego. Słabnę...
     „Niech moja krew stanie za mną, wspomóżcie mnie ci, którzy nosiliście w sobie mój Dar!”.
- Nie dotykaj go! - warczę do niego – Akos, weź się w garść!  
- Uciekaj – błaga – Kończy nam się czas...- szepcze bezgłośnie.  
- Och, jakie to piękne i szlachetne! - Swen wykonuje krótki ruch głową i drab kopie Akosa w złamaną nogę. Powietrze przeszywa rozdzierający krzyk bólu. Moje serce pęka z rozpaczy. Sama muszę wziąć się w garść.
- Zastanów się – mówi nagle Swen – Przystań do mnie, a pozwolę mu odejść. Jest nikim, śmieciem, który pozwolił mi cię tu zwabić, ale ty chcesz go ratować... O, tak! Ty, to co innego. Masz w sobie Dar, wielki Dar! Czuję go nawet teraz... - wciąga głośno powietrze przez nos, jak węszący pies.
     Akurat! Nie wierzę temu kłamcy. Całą siłą woli powstrzymuję się od spojrzenia w dół, gdzie pod bluzką mam medalion. Zamiast tego sięgam do kieszeni i wyciągam komórkę. Akos ma rację, do wschodu słońca zostało nam dwadzieścia minut. Gdybym mogła się do niego zbliżyć i pochwycić. Ucieklibyśmy oboje... Robię krok w bok.
- Nawet o tym nie myśl – Swen znów robi ten ruch głową i znów słyszę krzyk Akosa – Czas płynie...
- Przyznaję, że przewyższasz mnie wiedzą i doświadczeniem. Chylę głowę przed siwymi włosami – mówię z udawanym podziwem – Ale młodość też ma swoje prawa – Śmieję się trochę zbyt głośno, próbując wyprowadzić Swena z równowagi.
     Powieka drga mu nerwowo. Udało się! Nad tikami nie da się zapanować. Stukam kciukiem w ekran smartfona, unosząc jedną dłoń na wysokość twarzy Swena i nie przerywając naszego kontaktu wzrokowego.  
- O nic nie pytaj – mówię w pośpiechu do telefonu – Zabierz nas do samolotu i uciekaj przed świtem! Natychmiast! - rozłączam się – Załatwione – uśmiecham się do Swena czarująco – A ile ty masz czasu?  
     Kątem oka widzę, że jego drab kręci się nerwowo, zerkając na zegarek. A więc nie wszystko stracone. O naszym życiu zadecydują kilometry dzielące nasze uśpione ciała. Kto jest bliżej słońca? Powieka Swena drga. Ja umieram z przerażenia, ale czuję, że siła Swena słabnie. Może dam radę pochwycić Akosa? Rosanno, jestem krwią z twojej krwi, nie daj mi tu zginąć! Nagle uświadamiam sobie, że mogę naprawdę już nigdy nie zobaczyć Oskara. Ani jego, ani mamy, ani babci... Ogarnia mnie żal.
- Ty głupia dziewczyno! - ryczy Swen, a ja zamieram. Naprawdę się go boję.
- Oddaj mojego człowieka – mówię cicho i rozczapierzam palce – Mój ród i moja krew stoją za mną – dodaję głośniej.  
     Swen się waha. Widzę to w jego twarzy. Teraz, albo nigdy! Sprężam się do skoku.
- A więc, dobrze... – cedzi powoli słowa, a ja tężeję – Skoro wybrałaś, on nie jest mi już potrzebny – Zwraca się w stronę Akosa.
- Zaczekaj – z największym trudem opanowuję drżenie głosu – Mam coś, co cię zainteresuje.
- Nie... - jęczy Akos.
     Nie zwracam na niego uwagi. Nie mogę nawet na sekundę stracić panowania nad sobą. Czas nas goni. Nie wiem, komu skończy się najwcześniej... Nagle drab chwyta się za serce i zaczyna charczeć.  
- Won! - ryczy Swen i drab umyka. Zostaliśmy tylko my.  
- Uciekaj – syczę do Akosa.
     Patrzy na mnie z żalem i spuszcza głowę. O kurwa, zapomniałam, że nie ucieknie sam z azylu! Chyba, że Swen mu pozwoli, albo ja go chwycę. Wyjmuję spod ubrania medalion. Lodowe oczy Swena lśnią blaskiem pożądania. A więc życie Akosa ma swoją cenę.  
- Oddaj mi to.
- Oddaj mi Akosa.
     Czuję w piersi dziwny ciężar. Oczy Swena wwiercają się w kołyszący się medalion. Owijam go wokół dłoni i wykonuję zamach, ale nie rzucam. Swen nie odrywa od niego wzroku. Boli mnie za mostkiem. Uśmiecham się do Akosa, dodając mu otuchy. Jego też boli, ale jest dzielny.
- Chcesz? - odwracam się do Swena – Puść go, a przysięgam na Dar, że ci to oddam. Dała mi go Judith, zanim twoi ludzie się zjawili – mówię, siląc się na spokój. Kręci mi się w głowie. Tlenu!
- Odejdź! - Swen macha ręką do Akosa – Mój klucz! – charczy.
- Uciekaj – nakazuję chłopakowi. Kręci odmownie głową, próbując czepiać się moich butów – To rozkaz!- warczę.
     Dematerializuje się natychmiast, a kiedy znika, rzucam Swenowi medalion i umykam.  
     Nie wiem, gdzie jestem. Widzę mój Dar, pulsujący miarowo i granatowe oczy, pełne zachwytu... Dłoń Oskara sunie po moim ciele, jestem taka szczęśliwa... Babcia Helena zagląda do mnie we śnie... Rektor wręcza mi indeks, dostałam się bez egzaminów, jestem z siebie dumna... Tato się do mnie uśmiecha... Chodzę w ubraniu dokoła fontanny, moje pantofle stoją na murku... Założyłam się z Agą, że to zrobię, jeśli wygram olimpiadę z geografii... Biegnę do mamy z rysunkiem, mam cztery lata, namalowałam naszą rodzinę: mama, tato i ja, a nad nami dwa anioły, jeden ma czarne włosy, a drugi siwe, zapomniałam o tym... Mama płacze... Jestem taka zmęczona...Widzę nad sobą twarz okoloną długimi siwymi włosami... oczy... jedno niebieskie, jedno brązowe... mówi coś i rozmywa się... zamienia w złoty pył... czuję, jak we mnie wnika... Ogarnia mnie ciemność.

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2136 słów i 11685 znaków.

4 komentarze

 
  • Roksana76

    Dzięki, właśnie piszę trzecią część. Trochę mam pod górkę, żeby było ciekawie, ale nie "Moda na sukces"  :rolleyes:

    17 mar 2016

  • ANITA

    Uwielbiam Twoje opowiadania. :)

    17 mar 2016

  • ...

    Najlepsze!

    17 mar 2016

  • Sensi11

    Genialne. :)

    17 mar 2016