Meteory. Przed świtem 18

Rozdział 26
Manzanares el real. Październik 2014  
     Z tarasu przepięknej willi roztaczał się widok na rozległy ogród i wzgórze, na szczycie którego stał zamek z jasnego granitu. W promieniach zachodzącego słońca kamień przybierał ciepłe odcienie złota i czerwieni. Majka patrzyła jak urzeczona na ten spektakl światła i formy. Budowniczy wiedzieli, co robią, ustawiając obłe baszty tak, by promienie słońca ślizgały się po nich każdego wieczora.  Nawet najbardziej niewrażliwa na piękno natury osoba musiała przyznać, że zamek robił wrażenie.  
- Podoba ci się? - Raul podszedł cicho, stąpając po idealnie przystrzyżonym trawniku.  
- Bardzo... - przysłoniła dłonią oczy i z ociąganiem oderwała wzrok od zamku – Masz najwspanialszy widok w okolicy. Aż trudno uwierzyć, że to tylko 50 km od Madrytu!
- Abigail wybrała to miejsce zaraz po naszym ślubie  - ciepły uśmiech rozjaśnił jego twarz, kiedy wspomniał o żonie – Dzięki temu oboje jesteśmy szczęśliwi. Ona ma wszystkie wygody, jakich potrzebuje, a ja mam swój zamek – rozłożył ręce.  
- A nie chcieliście mieszkać tam? - spytała ze zdziwieniem, wskazując głową tonące w słonecznym blasku  wzgórze.
- Odbudowa po pożarze nie była łatwa, choć mój dziadek nie szczędził starań i pieniędzy. To zabytek i każdy szczegół trzeba uzgadniać z konserwatorami  – westchnął Raul –  Wielu rzeczy nie pozwoliliby nam zrobić – spojrzał wymownie na basen i pobliski kort tenisowy.
- Pewnie masz rację – uśmiechnęła się – Ta willa, a właściwie pałac, też jest wspaniała. No i mam z sypialni widok na zamek.  
     Przypuszczała, że specjalnie tam ją umieścili, by wywrzeć na niej jeszcze większe wrażenie. No i musiała przyznać, że im się udało. Chociaż jeszcze większe wrażenie, niż przepych domu i ogrodu, zrobił na niej sposób, w jaki Raul i Abigail odnosili się do siebie. On okazywał jej miłość i rozpieszczał ją na każdym kroku, ona przyjmowała to jak coś naturalnego, a jednocześnie wciąż go kokietowała. Kiedy pojawiał się w pobliżu, poświęcała mu więcej uwagi, niż innym, dotykała go niby przypadkiem, jakby poznali się niedawno... Spojrzała znów na zamek, a potem na stojących na trawniku Manuelę i Akosa. Ogarnęła ją tęsknota. Nie widziała Oskara dwa dni, a wydawało jej się, że co najmniej tydzień.  
- Powinnam wrócić do biblioteki – westchnęła.
- Prawie z niej nie wychodzisz – dźwięczny głos Abigail zabrzmiał tuż za plecami Majki.  
     Odwróciła się, napotykając uważne spojrzenie dwóch par prawie identycznych oczu. Juan bardzo przypominał matkę. Jedynie nos miał po ojcu, ostry z niewielkim garbkiem, zupełnie inny, niż lekko zadarty nosek Abigail.  
- Chciałbym po zmroku pokazać ci zamek. Wygląda wtedy zupełnie inaczej niż za dnia – Juan wysunął się nieco przed matkę – Możemy zabrać ze sobą twoich ludzi – wskazał głową na trzymającą się za ręce parę.      
     Majka westchnęła cicho, ale nie zaprotestowała. Zamek ciekawił ją prawie tak samo, jak biblioteka Gonzagów. Z drugiej strony, obiecała Oskarowi, że nie będzie się nigdzie zapuszczać we śnie, podczas całego pobytu w Hiszpanii. Ostatecznie jednak, zamek Manzanares był dobrze chronionym azylem, do którego wstęp, podobnie jak do willi, mieli tylko wybrani.
- W takim razie chętnie odłożę moje studia na później – uśmiechnęła się.  
     Przez cały dotychczasowy pobyt Juan był dla niej bardzo miły i uczynny, ale nie adorował jej przesadnie. Owszem, przyłapała go na ukradkowych spojrzeniach, jednak sprawiały wrażenie zupełnie niewinnego zaciekawienia. Widocznie postanowił nie dawać rodzinie Athiny powodów do niezadowolenia, pomyślała.
     Słońce zachodziło krwawo, przesycając wszystko ciepłymi odcieniami czerwieni. Śpiewy ptaków przeplatały się z cichym cykaniem ostatnich jesiennych cykad. Majka chłonęła otaczającą ją przyrodę każdym neuronem. Nigdy wcześniej nie odbierała natury tak intensywnie i tyloma zmysłami. Może to lektura pełnych fascynacji notatek, a może tęsknota za ukochanym? Nie wiedziała, ale była pewna, że coś się zmieniło. Coś w niej samej.
- No, do sypialni! - Raul klasnął w ręce.  
- Idziemy zwiedzać zamek z przewodnikiem – Majka podeszła do Manueli i Akosa – Wiem, że już tam byliście wczoraj, ale proszę, abyście nam towarzyszyli – wskazała nieznacznie głową Juana.
- Oczywiście! - Akos skinął głową – Widzieliśmy tylko to, co udostępniono turystom.  
- W takim razie nie powinniście się nudzić, bo Juan pokaże nam dużo więcej – mrugnęła do nich.  
---
     Jestem taka podekscytowana. Oskar opowiadał mi o tym zamku. Są tam podobno zakamarki, których nie pokazano nikomu, poza Mistrzem. Ciekawe, czy uda nam się zobaczyć któryś z nich? Oczami wyobraźni już widzę siebie, jako odkrywcę jakiejś niesamowicie ważnej kompromitującej Gonzagów tajemnicy...
- Gotowa? - głos Juana wyrywa mnie z zamyślenia. Czuję się przyłapana!
- Akos, Manuela – szepczę, a oni zjawiają się natychmiast.
- Zamek Manzanares – mówi Juan i dodaje coś, tylko poruszając ustami.
     Wiem już, że dzięki temu możemy dostać się do azylu, jakim jest zamek. Zjawiamy się na jego dziedzińcu.
- Dziś nie ma tu nikogo. Ojciec zadbał, żebyśmy mieli spokój – w głosie Juana pobrzmiewa duma – Większość tego, co widzicie tutaj została odbudowana, bądź odrestaurowana – wykonuje ręką zamaszysty ruch, wskazując imponujące krużganki.  
- Zwieńczenia kolumn też są z granitu? - zadzieram głowę.
- Tak, ale użyto różnych kolorów kamienia – Juan uśmiecha się czarująco – Na razie zamek jest niezamieszkały, ale zamierzam to zmienić.
- Och! A kto tu zamieszka? - jestem zaskoczona jego słowami.
- Ja – rozkłada ręce – To miejsce jest fascynujące. Wolę to, niż tę pretensjonalną willę. A poza tym, nie chcę sprowadzać żony do domu rodziców.  
     Przyglądam mu się uważnie. Nie podejrzewałam, że jest taki. Myślałam, że to maminsynek. Może Athina wcale nie będzie miała tak źle? Idziemy za Juanem, podcieniami do schodów, a potem dalej, górnym tarasem i do drzwi. Kiedy dotyka klamki, otwierają się natychmiast. Wchodzimy, ja za Juanem, potem Manuela i na końcu Akos. Jest w tym miejscu jakaś tajemnicza atmosfera. Inaczej, niż w Ainay-le-Vieil. Tam czułam się onieśmielona, tutaj nie...
- To portrety moich przodków. Rodzice nie zabrali ich z zamku, ale nie udostępnia się ich zwiedzającym – Juan przerywa moje rozważania.
     Oglądam obrazy dziwacznie ubranych mężczyzn i kobiet. Większość stanowi linia męska Gonzagów. Kobiety to ich siostry lub żony. Na samym końcu wisi wspólny portret Raula i Abigail.
- A twój? - odwracam się do Juana.
- Zamówię go, jak się ożenię – w jego głosie słyszę jakby kpinę – A ty? Oskar jeszcze nie zamówił twojej podobizny?
- Jeszcze nie – marszczę brwi. W co on gra? - Ale my nie jesteśmy zaręczeni.
- Och, daj spokój. Przecież wiem, że jesteście parą. To tylko kwestia czasu. Chyba, że... - ścisza głos do szeptu – Czekasz, aż będzie wiadomo...?
- No wiesz? - aż mnie zatyka. On myśli, że jestem wyrachowana!  
- Nie denerwuj się. To bardzo mądre, zważywszy, jaką masz w Zgromadzeniu pozycję.
- Nic nie wiesz! - prycham.
- Masz rację... - zawiesza głos – Nic nie wiem.
     Schodzimy w dół, do komnat, w których wcześniej była zbrojownia i skarbiec, a teraz urządzono pokoje reprezentacyjne.
- Słyszałem, że macie tu niesamowite piwnice z winami – Akos z zainteresowaniem ogląda potężny kominek z otwartym paleniskiem – Czytałem w przewodniku, że cały rok panuje tam prawie stała temperatura.
- To prawda. Mamy tam także nasze wina. Są nie gorsze od francuskich – rzuca mi zaczepne spojrzenie.
     Ty dupku, myślisz, że jesteś taki błyskotliwy? A ja prawie zaczęłam cię lubić, ganię się w duchu.  
- Chętnie spróbuję – mówię powoli – Zobaczymy, czy mają podobną moc.  
     Juan podejmuje rękawicę, choć mam wrażenie, że nie robi tego chętnie. Dziwne, bo myślałam, że właśnie o to mu chodziło. Piwnice na pewno są imponujące. Schodzimy jeszcze niżej. Temperatura spada, ale nam to nie przeszkadza. Przecież śnimy. Po drodze mam okazję ocenić, jak solidnie kiedyś budowano. Granitowe bloki dopasowano do siebie tak idealnie, że sprawiają wrażenie zwartej całości. Odgłosy naszych kroków odbijają się echem. Chyba jesteśmy w dużym pomieszczeniu?  
- Zaczekajcie – Juan nagle znika nam z pola widzenia.
     Zatrzymujemy się w ciemnościach. Słychać tylko ciche stąpanie po kamiennej posadzce. Nagle nad nami zapalają się lampy, rzucając bladożółte światło na szeroki korytarz o łukowatym sklepieniu. Wzdłuż ścian ciągną się drewniane półki pełne zakurzonych butelek.    
- Wow! - nie potrafię ukryć zdumienia.  
- Te korytarze ciągną się wzdłuż północnej ściany zamku – wyjaśnia Juan, mile połechtany naszym zachwytem – Na końcu jest sala z beczkami. Robimy je z naszych dębów. Po leżakowaniu wina, sprzedajemy je Irlandczykom. Używają ich do najlepszej whisky – dodaje z dumą – Pod  zamkiem Ainay-le-Vieil są podobne, ale pewnie doskonale o tym wiesz? - rzuca mi kolejne spojrzenie.
     Nie odpowiadam na zaczepkę, ale jest mi głupio, że nie miałam o tym pojęcia. Idziemy za Juanem aż do komnaty. Rzeczywiście robi oszałamiające wrażenie. Razem z Manuelą podchodzimy do kolejnych beczek i odczytujemy sygnatury.  
- To wszystko jest z waszych winnic? - Manuela rozgląda się wokoło.
- To w beczkach i jeszcze tamto w butelkach – wskazuje kolejny korytarz – Pozostałe pochodzą z innych miejsc.  
- To próbujesz tego wina? - syczy mi do ucha Akos. Gdzie on się podziwiał do tej pory?  
- No właśnie! Możemy otworzyć jakąś butelkę, bo beczka to chyba przesada? - podśmiewam się.
- Oczywiście, choć temperatura tego wina nie będzie odpowiednia – Juan podchodzi do niewielkiego kredensu, otwiera górne drzwiczki i wyjmuje cztery kieliszki.
- Ja chętnie pomogę – Manuela podbiega do Juana i nie czekając na zaproszenie, ustawia kieliszki na kredensie.  
     Głupieję na chwilę, ale Akos wpatruje się we mnie intensywnie. O co tu chodzi?  
- Muszę ci coś pokazać – szepcze, kiedy Juan oddala się od nas w poszukiwaniu odpowiedniej butelki – Masz swoją komórkę?  
     Wciskam Akosowi do ręki swój telefon i podchodzę do Manueli i Juana. Ten ostatni otwiera wino i przelewa je z góry do karafki.
- Musi pooddychać – wyjaśnia na widok mojej zdziwionej miny.  
- Czy możesz mi pokazać, jak długi jest tamten korytarz z waszymi winami? - próbuję odwrócić uwagę Juana od Akosa.
     Idziemy jakieś dwadzieścia kroków wzdłuż zapełnionych butelkami półek.  
- No, powiem ci, że macie tu naprawdę niezły magazyn – kręcę głową z uznaniem – Jeśli jeszcze to wino okaże się dobre...  
- No, to sprawdź! - Juan zawraca, ogarniając mnie ramieniem. Manuela idzie przed nami.  
     Wychodzimy zza rogu wprost na Akosa, czekającego na nas z kieliszkami w rękach. Biorę swój i upijam mały łyk. Wino jest dobre. Bardzo dobre! Na pewno nie gorsze od tego, którym częstował mnie Oskar. Ale on nie pokazał mi piwnic. Wino brał z chłodziarki ustawionej w kuchni. Dlaczego ja tak mało wiem o tamtym zamku? Dlaczego nie wiedziałam o portretach? Bo nie pytałaś, idiotko, odpowiadam sama sobie. Pociągam kolejny łyk wina. Ma głęboki owocowy smak, a na końcu lekko szczypie na podniebieniu. Jest naprawdę wyśmienite!  
- Jeszcze trochę? - Juan podnosi karafkę i ustawia ją tak, żebym mogła zobaczyć kolor płynu – Jest prawie rubinowe – mówi z zachwytem w głosie.  
- Lubisz się zajmować winami? - przyglądam mu się. Chciałabym wiedzieć, co on myśli.
- Wolę to od biblioteki, choć muszę się zajmować i jednym, i drugim – wzdycha i rozlewa nam resztę wina – Nie wiedziałaś o portretach, prawda? - zwraca się do mnie nagle.
- Nie – przyznaję – Ale nie wiem jeszcze wielu rzeczy. Widocznie Oskar i Margaret uznali, że to nie jest najważniejsze. Jestem w Zgromadzeniu od niedawna – urywam gwałtownie. Dlaczego ja się tłumaczę?
     Juan kiwa głową ze zrozumieniem.  
- Chodźcie! Powłóczymy się jeszcze po zamku – odstawia butelkę i pustą karafkę.
     Kiedy ruszamy za Juanem, Akos wciska mi w dłoń telefon, ale nie mamy okazji, by porozmawiać. Odkładam to na później. Staram się zapamiętać jak najwięcej z tego, co mówi Juan.  

Rozdział 27
Manzanares el real. Październik 2014  
     Majka otworzyła oczy i gwałtownie usiadła na łóżku. Nasłuchiwała przez chwilę, po czym wyciągnęła z kieszeni komórkę. Weszła w ikonkę z obrazkiem i odszukała ostatnie zdjęcia. Było ich kilka, ale wyjątkowo ciemne, zrobione bez lampy. Przeglądała je, powiększała, ale niewiele mogła zobaczyć.  
- Czy on kompletnie zgłupiał? - rzuciła pod adresem Akosa.
     Na korytarzu rozległy się ciche kroki, a po chwili równie ciche pukanie do drzwi. Otworzyła je szybko. Akos i Manuela wsunęli się bez słowa do pokoju. Dopiero po chwili zauważyła, że chłopak ma pod pachą swój laptop.  
- I co? - rzucił, widząc w jej dłoniach komórkę.
- Nie mam pojęcia, co to jest – przyznała z frustracją w głosie.
- Za jedną z półek w korytarzu, po przeciwnej stronie sali zauważyłem ciemne tło, jakby ścianę pomalowano – zaczął – Ale to był inny kamień, brązowy.  
- Widocznie zabrakło jasnego – Majka wzruszyła ramionami – Może coś odgrodzili? Czy wyście oboje kompletnie zwariowali? - spojrzała na Manuelę z dezaprobatą. Po niej spodziewała się większego taktu.
- Też tak pomyślałem, ale w tym kamieniu było zagłębienie... – Akos uśmiechnął się chytrze.
- Owalne? - Majka wstrzymała oddech.
     Pokiwał głową z wyrazem triumfu na twarzy.
- Pokaż! - uniosła telefon.
     Rozjaśniła obraz na tyle, na ile to było możliwe. Cała trójka pochyliła głowy nad niewielkim ekranem. Rzeczywiście, wiedząc, czego ma się spodziewać, Majka dostrzegła obły zarys z podłużną rysą.  
- Jest mniej więcej tej wielkości, co twój kamień i głębokie na jakieś dwa centymetry w środkowej części. Na bokach oczywiście płytsze – opisywał swoje znalezisko Akos – Zrzućmy te fotki do laptopa, to spróbuję je obrobić.  
- Szkoda, że mi nie powiedziałeś tam. Mogłabym zapytać Juana – Majka wsunęła palce we włosy i poruszała nimi gwałtownie, jakby je chciała potargać.
- Miałem zamiar, tylko, że... - Akos zamyślił się na moment – Ktoś to chyba wolał ukryć. Gdyby chciał nam to pokazać, to by to zrobił. Przecież wie, że jesteś geologiem i kamienie cię interesują, a najwyraźniej zależało mu na twoim zainteresowaniu...
- Akos! - Manuela zakryła usta dłonią.
- Może masz rację? – Majka zupełnie ją zignorowała – A może on nie wie, co to jest? Oskar nie wiedział. Ty wiesz?  - zwróciła się do Manueli.
- Nie – pokręciła głową.  
- Swen mówił, że szuka klucza. Jeśli kamień jest kluczem? - Majka wbiła wzrok w zdjęcie, które ukazało się na ekranie komputera – Skoro on to wie, to ktoś jeszcze musi to wiedzieć... ktoś, kto jest, albo był właścicielem tego klucza.
- Albo drzwi – wpadła jej w słowo Manuela – Skoro to zagłębienie, pasujące do kamienia, jest w zamku, a jego właścicielem jest don Raul...?
     Majka ukryła twarz w dłoniach. Myśli kłębiły jej się pod czaszką.  
- Muszę się zobaczyć z Oskarem – powiedziała nagle – I tak zostawiłam kamień w jego gabinecie.  
- Nie powinnaś! - Manuela załamała dłonie – A jak ktoś za tobą podąży?      
- Przecież mogę potrzebować czegoś od Margaret – machnęła lekceważąco ręką – Najwyżej zobaczy, że wchodzę do zamku Mistrza.    
     Jeszcze raz przyjrzała się zdjęciom. Teraz miała już pewność, że odnalazła drzwi.
- Idę z tobą – Akos podniósł się z krzesła.
- Mowy nie ma! Zostajecie tu oboje i pilnujecie, żeby nikt mi nie przeszkadzał – wycelowała w nich palec – A najlepiej... żeby się nie zorientowali, że mnie nie ma.
- Wracaj szybko – głos Manueli zabrzmiał płaczliwie.
- Spoko.
---
     Zerkam na Manuelę skuloną w rogu kanapy i Akosa pochylonego nad laptopem.  
-  Zamek Ainay-le-Vieil – szepczę.
     Staję na dziedzińcu i rozglądam się wokół siebie. Umyślnie nie podążyłam do apartamentu Oskara. Nie dam Gonzagom satysfakcji przyłapania mnie.  
- Czy lady Margaret jest w zamku? - pytam głośno.
     Nikogo nie widać, ale wiem, że któryś z nie w pełni obdarowanych jest przy drzwiach i pilnuje.
- Lady Maryann! - niespełna dwudziestoletni rudzielec kłania mi się w pas – Nie opuszczała zamku tą drogą.
- Dziękuję – uśmiecham się do niego – Sprawdź dyskretnie, czy ktoś za mną przybył – szepczę mijając go.
     Biegnę do apartamentu Oskara. Drzwi przepuszczają mnie bez problemu.
- Oskar! - Cholera, jak śni, to go zbudzę – Oskar – powtarzam ciszej.
     Sprawdzam w pokojach, ale go nie ma. Skupiam się z całych sił, by go przywołać, ale nie odpowiada. Jasna Cholera, klnę w myślach i już mam biec do Margaret, kiedy mój wzrok pada na biurko. Pełno na nim jakichś papierów. Mapy? Zdjęcia? Przeglądam je pobieżnie. Na większości zdjęć widać stare domy... na kartce nabazgrane jakieś współrzędne. Sądząc po nich, to... Skandynawia? Wiem, czego szuka. I kogo! Odkładam wszystko na miejsce i idę do apartamentu Margaret. Zanim zdążam zapukać, drzwi się otwierają.
- Wyczułam cię – Margaret wita mnie serdecznie – Coś się stało?
- Szukam Oskara. Muszę z nim porozmawiać i to pilnie.
- Nic z tego. Obaj z Maksem polecieli do Hamburga. Z tego co wiem, nie będą śnili tej nocy...
- Kurwa! Przepraszam – pocieram twarz dłońmi.     
- Coś się stało? - Margaret przygląda mi się badawczo.  
- Nic takiego, co nie mogłoby poczekać – macham ręką – Po prostu chciałam go o coś zapytać, ale w zasadzie mogę zadzwonić, skoro nie śni...  
- Fairmont Hotel Vier Jehreszeiten – mówi Margaret.
- Co?
- Tam się zatrzymali. W ostatnim apartamencie na samej górze, po lewej. Tylko uważaj, bo może nie być sam.  
- Jak to? - opada mi szczęka.
- No, nie w tym sensie! – Margaret aż się wzdryga na myśl, co mi przyszło do głowy – Ustalają szczegóły z organizatorami. To ma wyglądać na normalny kongres.  
- Oczywiście – bąkam zmieszana, czując, że się czerwienię – Dziękuję.
     Margaret tylko kręci głową i wzdycha.  
     Hotel robi wrażenie! Specjalnie oglądam go najpierw z zewnątrz. Jest ogromny i cały lśni od świateł. Elegancki! Gładko udaje mi się zawisnąć w powietrzu naprzeciw okien wskazanego apartamentu. W salonie pali się tylko jedna lampa, ale pokój doświetla płomień okrągłego kominka ustawionego na samym środku. Rozglądam się za Oskarem. Jest! Siedzi na miękkiej kanapie, z nogami wspartymi o niski stolik i głową odchyloną do tyłu. Rozluźnił krawat i rozpiął guzik koszuli. Wygląda na zmęczonego.  
- Marianna Littenstein. Wpuść mnie – szepczę i przenikam do środka. Uśmiecham się do siebie. Nie zapomniał o mnie, tworząc azyl.  
- Jesteś niemożliwa – mruczy Oskar, nie otwierając oczu.  
     Wiem, że to do mnie. Czekam cierpliwie, aż przejdzie do śnienia.  
- Kamień naprawdę jest kluczem – szepczę rozgorączkowana – Znalazłam drzwi, a właściwie Akos je znalazł. Są w zamku Gonzagów...
- Jeszcze raz – przerywa mi Oskar.
     Opowiadam mu wszystko, a on słucha skupiony.  
- To dziwne, że nic a nic o tym nie wiem – mówi, kiedy kończę – Spróbuję się czegoś dowiedzieć od dziadka. Prawdę powiedziawszy, to już dawno powinienem się tym zająć...
- Oskar – kładę mu dłoń na policzku i gładzę z czułością – Wziąłeś na siebie zbyt wiele. Wybory, zjazd, ochrona mojej rodziny, praca – wyliczam - Widziałam zdjęcia i mapy. Wciąż go szukasz! - nagle ogarnia mnie lęk – Oskar, ja chyba wolałabym, żebyś go nie znalazł... Im więcej czytam o Darze, tym bardziej czuję, że nie wolno zabijać! Ja nie chcę, żebyś go zabił!
     Oskar przytrzymuje moją dłoń i całuje jej wnętrze. Czuję, że się spina w sobie.
- Obiecaj mi, że go nie zabijesz. Proszę...  
- On zabił mojego ojca.
- Wiem, ale on jest zły, a ty nie! Błagam! - składam ręce, jak do modlitwy – Złap go. Zamknij gdzieś, ale nie zabijaj! Daj mi czas. Czuję, że Dar jest czymś więcej, niż możliwością przemieszczania się we śnie i osobniczymi zdolnościami. Muszę dotrzeć do źródła! Rosanna skądś wzięła te sentencje. One są napisane starożytna greką! Może za tymi drzwiami jest Kodeks? Może ona go widziała? Jej szacunek dla życia jest ogromny! Może nawet większy niż dla Daru...  
- Majka, ja szanuję życie! - przerywa mi – Przecież wiesz.
- Więc mi przyrzeknij – szepczę, zaglądając mu w oczy – Chyba, że w samoobronie.
     Oskar wzdycha ciężko.
- Nie powinnaś się tu zapuszczać. Przecież prosiłem – zmienia temat.
- Pomyślałam, że zanim spróbuję wypytać Juana, porozmawiam z tobą – wciąż patrzę mu w oczy – Oskar, proszę...
- Jeśli tylko będzie taka możliwość, to go nie zabiję - mówi powoli – Muszę odnaleźć miejsca, gdzie ma azyle. Inaczej go nie schwytam, a on zagraża nam wszystkim.
- A co z Juanem? - oddycham z ulgą.
- Spróbuj, ale jeśli nie będzie chciał mówić, albo zażąda czegoś w zamian... - zawiesza głos, a ja mam wrażenie, że jego spojrzenie parzy.
- Za kogo mnie masz?! - Mam nadzieję, że to go uspokoi.
- Boję się o ciebie – przygarnia mnie do siebie. Nareszcie!
- Tak, jak ja o ciebie – wzdycham – Szwajcaria – dodaję po chwili.
- Szwajcaria?
- Ten stary dom, gdzie zawlókł Akosa był pokryty łupkiem. Tak kryli kiedyś domy w Alpach szwajcarskich – wyjaśniam.
- Jesteś pewna?
- Jestem geologiem. Prawie.

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 3890 słów i 22007 znaków.

1 komentarz

 
  • KAROLAS

    Jak zwykle zachwyca

    7 maj 2016