Czy to jest miłość, czy to jest kochanie? - cz. dwudziesta

Basia, po pokazie sikania, jakim mnie uraczyła, podobnie jak Zosia, nie zamierzała na tym poprzestać. Wyglądało na to, że wszyscy się nawzajem nakręciliśmy seksualnie i kwestią było tylko to, co chcemy, a co możemy zrobić w tym temacie dalej.  
- A co powiedzielibyście na temat seksu na tym łonie natury? Jestem trochę starsza od was, ale nie zdarzyło mi się uprawiać seksu na takim naturalnym dywanie, mając przy tym tak wspaniałą scenerię otoczenia. Jest tu po prostu tak pięknie, że mam jakąś dziwną ochotę pobyć tu nieco dłużej. A wy, co o tym sądzicie? - zwróciła się do nas o opinię.
- Mnie też się podobało wczoraj i podoba nadal, tak sama wyspa z jej roślinnością, kwiatami czy zapachami oraz te wspaniałe widoki na jezioro i otoczenie - stwierdziła Zosia.
          Po jej wypowiedzi, obie zwróciły oczy na mnie. Omal się nie roześmiałem.
- Co patrzycie na mnie? Też mi się specjalnie nie spieszy wracać na łódź, ale poczułem się głodny. A tu niestety nie widzę, żeby rosły w pobliżu jakieś banany, orzechy czy pomarańcze. Mamy na łodzi dużo jedzenia i napoi, tylko nie ma tego jak dostarczyć tutaj, na ląd - skwitowałem krótko ich wypowiedzi i chęć pobytu na wyspie, kiedy mój żołądek burczał z głodu.  
- Faktycznie, ewidentnie zapomnieliśmy o  czymś. Ten jacht ma na wyposażeniu łódkę typu bączek, tylko o niej zapomnieliśmy. Po to jest zamontowany żurawik, do opuszczania i podnoszenia tej łódki z wody. Wy na to nie zwróciliście uwagi, a ja po prostu zapomniałam.
Poza tym, nie wiem, dlaczego wasz dziadek kazał tę łódkę usunąć? Pewnie uznał, że jest mu już niepotrzebna, bo nie zamierzał z niej korzystać, pływając tylko od przystani do przystani.  
Dzisiaj już sobie odpuścimy, ale jutro, przed wypłynięciem w dłuższy rejs po naszych jeziorach, będziecie musieli przypłynąć ponownie do naszej mariny i zamontujemy wam tę łódeczkę. Pewnie będziecie chcieli zatrzymywać się gdzieś na dziko, więc kotwicząc z dala od brzegu, musicie mieć czym poruszać się pomiędzy jachtem a lądem. A teraz nie mamy innego wyjścia, tylko wrócić na łódź. Przekąsimy, co nieco, aby Adamowi przestało burczeć w brzuchu, a potem zdecydujemy, co dalej?  
          Basia przyznała, że nie do końca dopilnowała sprawy, ale trudno było winić ją za coś, czego na jachcie fizycznie nie było. Bączek został zdjęty czy zdemontowany nie jej decyzją. I trudno było dociekać, czy była to decyzja dziadka, Eli czy jeszcze kogoś innego.
          Poza tym, przedstawiła sensowna propozycję, co do rozwiązania sprawy pomocniczej łódki, jak również spożycia przez nas posiłku na łodzi. Przeprawiliśmy się wiec ponownie na łódź i jak typowi naturyści, zajęliśmy się uzupełnianiem utraconych kalorii.
          Nasze skąpe okrycia (bikini i slipy) suszyły się w tym czasie na sznurkach, rozciągniętych prowizorycznie pomiędzy relingami na burcie i kabinie. Nikogo z nas nie raziła już nasza nagość. Może tylko mnie było niezbyt wygodnie paradować ze sterczącym kutasem, słysząc chichoty i naigrywanie się ze mnie obu dziewczyn.
          Zgodnie wiec ze znanym powiedzeniem; że głodny facet, to zły facet, a facet najedzony, to śpiący facet, rozścieliłem na pokładzie koc i rzuciłem na niego swoje zwłoki.  
Przez chwilę docierały do mnie ich śmichy-chichy, a potem wpadłem w objęcia Morfeusza.      
          Obudziło mnie coś bardzo przyjemnego. Było to tak miłe, że nie chciało mi się przez chwilę otwierać oczu. Kiedy je otworzyłem, nie mogłem uwierzyć. Obie dziewczyny były zajęte obrabianiem mojego kutasa, zmieniając się, co rusz, w roli prowadzącej.               
          Kiedy jedna ssała, lizała i połykała kutasa, druga bawiła się moimi kulkami. W pewnej chwili spotkałem się ze wzrokiem mojej siostry.
- Basiu! Wygląda na to, że się obudził. I tak długo wytrzymał - poinformowała Basię, która z niespotykanym zapałem zajmowała się moim kutasem, jakby sprawiało jej to dużą frajdę.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu? Dawno tego nie robiłam, a twój kutas wyglądał tak zachęcająco. Musiałeś śnić o czymś przyjemnym! - tłumaczyła się Basia, wyraźnie zażenowana, jakbym ją nakrył na czymś, czego nie powinna robić.
- Jak mogłaś pomyśleć, że miałbym coś naprzeciw. Robisz to tak dobrze, że czuję się jak …
wniebowzięty. Cóż, muszę powiedzieć, że jestem zaszczycony, że zwróciłaś na mnie uwagę. A właściwie na nas. I że poświęcasz nam swój czas, Basiu. A tak między nami, jak długo spałem? - zwróciłem się do obu dziewczyn.
- Prawie półtorej godziny, śpiochu! - odpowiedziała siostra, rozbawiona i wyluzowana.
- A wy pewnie grzecznie obserwowałyście, jak śpię, prawda? - kontynuowałem swoją gadkę.
- Adamie, jeżeli chcesz, żebym doprowadziła cię do finału, to bądź uprzejmy i skup się na sobie. Jak będziesz dyskutował i rozpraszał się, to do rana nie tryśniesz - fuknęła na mnie Basia, przywołując mnie do porządku.
          Faktycznie, byłem już bardzo blisko szczytowania, ale nasza rozmowa sprawiła, że moje podniecenie zaczęło siadać i Basia to wyczuła. W pewnej chwili doszła chyba do wniosku, że prędzej coś osiągnie, kiedy mnie po prostu dosiądzie i to zrobiła.
          Zanim Zosia spostrzegła się, co się dzieje, Basia okraczyła mnie i unosząc tyłek, pochwyciła kutasa, lekko go nawilżyła w swojej cipce i przysiadając, wprowadziła w siebie. Sprawiła w ten sposób, że mój kutas powrócił do formy i mogła mnie ujeżdżać.  
          Zosia natomiast przestawiła się i dorwała się do jej dorodnych piersi, więc Basia odchyliła się lekko w tył, aby umożliwić jej ssanie i miętoszenie jej cycków. Widok jej cipki suwającej się po moim kutasie i mojej nagiej siostry sprawiał, że zacząłem dochodzić.  
          Uprzedziłem o tym Basię, prosząc, aby trochę zwolniła, ponieważ chciałem, żeby doszła przede mną. Zwolniła więc i zaczęła wspomagać się, pieszcząc swoją łechtaczkę.
Czując, że dochodzi, przyspieszyła i po chwili zatrzęsła się, wrzasnęła i mocno przysiadła.  
          Ścisnęła mnie przy tym mocno mięśniami pochwy, co powstrzymało mój wytrysk. Ocknęła się i stwierdziła, że mój kutas dalej w niej tkwi. Spojrzała na mnie brzydko.
- Nie doszedłeś, tak? - zapytała, uśmiechając się. Wzruszyłem obojętnie ramionami.
- Może i dobrze. Zosiu, jest twój! - powiedziała i zsunęła się ze mnie.  
- Tylko pospiesz się, bo za chwilę będzie po wszystkim - ponagliła siostrę.
          Nie musiała powtarzać, bo nie zdążyła się odsunąć, kiedy Zosia już mnie dosiadała. Byłem nawilżony, a ona podniecona, więc wchłonęła mnie bez problemu. Zaczęła energicznie posuwać mnie swoim tyłkiem, dobijając mocno pośladkami do moich ud.  
          Nie trwało to już długo, bo po niedługim czasie dysząc i sapiąc jak parowóz, zajęczała głośno i znieruchomiała. Kiedy trysnąłem w nią, zanurzony głęboko w jej cipce, poczuła to, bo zadrżała i głęboko westchnęła, jakby w odczuciu ulgi.
          Basia wzięła z kabiny prysznica ręcznik i kiedy Zosia zsunęła się ze mnie, wytarła mnie i podała ręcznik Zosi.  
- Chyba powinnam wziąć prysznic, bo wpompowałeś we dość dużo spermy, ale patrząc z  drugiej strony, po co zużywać wodę z prysznica, kiedy mamy wokół siebie tyle czystej wody? - stwierdziła Zosia, widząc, ile spermy zmieszanej z jej sokami, wypływa z jej cipki.
          Przyznaliśmy jej rację i po chwili znaleźliśmy się w wodzie. Opłukaliśmy się i wróciliśmy na łódź. Po spontanicznej zabawie erotycznej wzmocniliśmy się pozostałymi kanapkami i napojami. Do zachodu słońca pozostała niecała godzina.
          Założyliśmy ciuchy i byliśmy gotowi do powrotu.  
- Słuchajcie kochani! Co prawda, nie mam wyznaczonego czasu na powrót do domu, ale jako matce ośmioletniego syna, wypada mi wrócić do domu, o przyzwoitej porze. Moja mama, która opiekuje się dzisiaj moim synem, uwielbia go, zresztą z pełną wzajemnością z jego strony i nigdy nie wymaga ode mnie deklaracji, co do powrotu, ale nie chciałabym przesadzać i nadużywać ani jej dobroci, ani zaufania.
          Pomyślałem, że nie żądalibyśmy od Basi żadnych deklaracji, co do czasu, który może nam jeszcze poświęcić, ale że sama uznała, aby nas o tym poinformować, więc było to z jej strony bardzo miłe.  
- Wygląda więc na to, że nasz dzisiejszy wspólny czas dobiega końca. Było miło, ale się skończyło - podsumowała z niejaką nostalgią, naszą wspólną, wodniacką eskapadę.
          Sprawdziłem ustawienie przepustnic i uruchomiłem po kolei obydwa silniki.  
Podniosłem kotwicę i ruszyliśmy w drogę powrotną do miasta. Basia swój samochód zostawiła na parkingu przed biurem dziadka, więc popłynęliśmy w stronę mariny dziadka.
          Mieliśmy trochę wolnej przestrzeni w stronę przesmyku, więc postanowiłem popisać się przed Basią i mając dość duży zapas głębokości, pchnąłem mocno przepustnice do przodu. Stały na dziobie jachtu i kiedy łódź nabierała rozpędu, Basia odwróciła się do mnie.
- Nie przesadzasz trochę z tą prędkością? - usłyszałem jej głos poprzez ryk silników.  
          Trzymając kurs na przesmyk i zerkając cały czas na ekran echosondy, mknęliśmy w trybie ślizgowym po powierzchni jeziora. Basia w końcu nie wytrzymała i podeszła do sterówki. Przez chwilę obserwowała moje i łodzi zachowanie na wodzie.
- Zdajesz sobie sprawę, że nie mielibyśmy żadnych szans uniknąć zderzenia, czy uszkodzenia tej łodzi, przy tej prędkości, gdyby coś pojawiło się nagle na naszej drodze? - zwróciła się do mnie spokojnym, pogodnym tonem, bez cienia złości czy próby strofowania.
- Wiem! Dlatego starałem się płynąć dokładnie tą samą trasą, którą płynęliśmy w stronę wyspy, aby uniknąć przykrych niespodzianek - odpowiedziałem równie pogodnie i z uśmiechem.
          Akurat pojawiło się w odległości ponad stu metrów kilka łodzi, płynących w naszą stronę, więc zwolniłem poniżej dziesięciu km/h. Basia pokiwała tylko głową.
- Wiesz co, nie podobało mi się to i nie będę komentować dalej tej sytuacji. Ale byłoby mi naprawdę żal, gdybyście nie mogli kontynuować swoich wakacji, na tej pięknej łodzi. To jest naprawdę trudne jezioro do żeglowania, więc zawsze dobrze przemyśl czy warto ryzykować swoje i łodzi bezpieczeństwo, dla kilku chwil przyjemności, związanych, ze ślizganiem się po tafli jeziora. Dziewczyny i tak będą cię kochały, kiedy je zabierzesz na tę łódź, więc nie musisz im imponować niczym innym.  
          Cóż! Nie musiałem zastanawiać się nad tym, czy przyznać jej rację, bo ją miała. Faktycznie, świadome, niepotrzebne nikomu ryzykowanie, nie było warte funta kłaków. I chociaż Basia nie użyła tego słowa, poczułem się rzeczywiście dupkiem.
          Kiedy minęliśmy przesmyk, Zosia przejęła ster i wspólnie z Basią objęły sterówkę w posiadanie, więc nie mając nic do roboty, wszedłem do kabiny i postanowiłem zadzwonić do mamy. Kliknąłem w kontaktach nr mamy,
          Po chwili usłyszałem jej ciepły, kochany głos.
- Cudownie, że zadzwoniłeś, kochanie! Co słychać u cioci i dziadka? I jak spędzacie wakacje? A tak ogólnie jesteście zadowoleni?  
          Mama wprost zasypała mnie pytaniami.  
- Mamo, jest dobrze! Tak ciocia, jak i dziadek traktują nas oboje z Zosią prawie z honorami. Nie uwierzysz! Wczoraj zaprosił nas z Zosią na przystań. Myśleliśmy, że być może wsadzi nas do jakiejś małej łódki i pokaże nam z daleka mazurskie morze, jak nazywają tutaj Jezioro Śniardwy. A on wprowadził nas na swój rodzinny jacht i w krótkich słowach przekazał nam najważniejsze informacje o tej łodzi, pokazał jak się uruchamia silniki, jak się steruje, a potem jak się odbija od pomostu i popłynęliśmy w stronę jeziora. W pewnej chwili kazał mi przejąć ster i zaczął objaśniać Zosi, jak korzystać z GPS, z radia, z echosondy, objaśnił z grubsza jak korzystać z map, na co uważać i jakie niespodzianki mogą nas czekać w trakcie pływania jachtem. Potem polecił mi przekazać ster Zosi i wszystko to, co poprzednio omawiał i wyjaśniał Zosi, powtórzył mnie. Pokazał mi jak korzystać z kotwicy i jak należy uważać na pogodę, która jest w tych okolicach, a zwłaszcza na jeziorze, bardzo zmienna i groźna. A potem kazał Zosi wracać na przystań. Wyobraź sobie, że nie dotknął steru, tylko stał przy niej i powtarzał, co on by zrobił w danej chwili. A Zosia wykonywała te czynności, jak w transie i wprowadziła tę dużą łódź na stanowisko postojowe wręcz pokazowo, jak prawdziwy sternik.  
          Nie chcąc za długo truć i opowiadać mamie, zrobiłem chwilową przerwę.
- I co dalej? Wróciliście i co? - mama ponagliła mnie, chcąc usłyszeć dalszy ciąg.
- Mamo, nie chciałbym ci za bardzo zabierać czasu, którego pewnie nie masz za dużo? - próbowałem przerwać opowiadanie o nas i zapytać, co dzieje się u niej i z jej biznesem.
- Adasiu, wiesz dobrze, jak bardzo was kocham i jak bardzo interesuje mnie wszystko, co was dotyczy? Więc bądź uprzejmy i kontynuuj, co robiliście dalej? Wiesz, jak mnie to zaciekawiło?  
          Wiedziałem już, że mama nie odpuści i byle czym jej nie zadowolę.
- Mamo, to co było dalej, graniczy bardziej z fikcją niż z rzeczywistością. Kiedy Zosia podprowadziła łódź do pomostu, dziadek oświadczył, że wyjaśnił nam wszystko, co powinniśmy wiedzieć i nie ma zamiaru dalej nas niańczyć. Następnie dodał, że jacht ten ma nam służyć przez całe wakacje, więc ma nadzieję, że odpowiednio o niego zadbamy. Przypomniał nam ponadto, że nie można pływać po zmroku  i zanim słońce schowa się za horyzontem, powinniśmy zacumować na przystani. Po czym, wyskoczył na pomost i odszedł, zostawiając nas samych, nawet się nie oglądając. Pewnie trudno ci będzie wyobrazić to sobie, podobnie jak nam z Zosią, kiedy zostaliśmy sami. Nie powiem, potem przez trzy godziny pływaliśmy samodzielnie po jeziorze, a potem zanim zaszło słońce, zacumowaliśmy łódź w przystani dziadka. Po jej zabezpieczeniu, wróciliśmy do domu. I w ten sposób mamo, dziadek  w niecałą godzinę, zrobił z nas, kompletnych laików w zakresie pływania łodzią motorową, sternikami swojej własnej łodzi motorowej, a właściwie dużego jachtu. Tak że rozmawiasz nie z byle kim, ale z samodzielnym motoro-wodniakiem, od jutra patentowym sternikiem.
          Na tym zakończyłem swoją wypowiedź o tym, w jaki sposób potraktował nas dziadek, w pierwszy dzień pobytu u nich. Po krótkim szkoleniu, powierzył dwojgu surowym w zakresie wodniactwa nastolatkom drogi, duży, w pełni wyposażony jacht.  
          Mama chyba też nie mogła tego ogarnąć, bo przez chwilę milczała.
- Poznałam trochę dziadka Jana, mimo, że za mną nie przepadał, tak że mogę to sobie jakoś wyobrazić. Pewnie zawiedziony własnym synem, a waszym tatą, zobaczył w tobie coś więcej niż tylko wnuka. Nie rozmawialiśmy o tym, więc nie wiesz jeszcze, że dziadek ma nie tylko kilka wypożyczalni sprzętu  motorowo-wodnego, ale również kilka hoteli, przy których te wypożyczalnie działają w miejscowościach turystycznych na Mazurach i nie tylko.
          Kiedy mama to powiedziała, zacząłem powoli ogarniać postępowanie tak dziadka, jak i cioci Eli. Jej uwagi, że dziadek ma wobec mnie jakieś plany czy zamiary, stawały się faktyczną oczywistością.  
- A dzisiaj, co robiliście? I skąd dzwonisz? Z domu czy z miasta? - usłyszałem kolejne pytanie mamy.
- Dzwonię mamo z kabiny tego jachtu. Wracamy właśnie do przystani dziadka, z wyprawy na Śniardwy i połączone z nim, otaczające go mniejsze jeziora. Towarzyszy nam pani Basia, kierowniczka tutejszej wypożyczalni sprzętu motorowo-wodnego. Dzisiejszy dzień był dla nas czasem szkolenia, połączonego z egzaminem na patent sternika łodzi motorowej. Teraz właśnie łodzią steruje Zosia, w towarzystwie pani Basi. Jutro oboje z Zosią mamy odebrać patenty sternika, na samodzielne prowadzenie łodzi motorowych po wodach mazurskich jezior. I od jutra rozpoczną się dla nas właściwe wakacje, połączone z wodną rajzą po tutejszych jeziorach i zwiedzaniem ciekawych miejsc w miejscowościach, leżących nad mazurskimi jeziorami. Będą to wypady parodniowe i nocować będziemy na jachcie - poinformowałem mamę tak o dzisiejszym dniu, jak i o naszych planach na dni następne.
- No to wam dziadek i ciocia sprawili prawdziwą frajdę. Aż wam zazdroszczę. Chyba nie spodziewałeś się synu tego, że w ciągu jednego dnia staniesz się sternikiem łodzi motorowej i będziesz miał do dyspozycji wypasiony jacht dziadka. Nie przypominam sobie tego, ale musiałeś się chyba urodzić w czepku, bo naprawdę szczęście ci sprzyja, a przy okazji i Zosi.
Nawet nie wiesz Adasiu, jak bardzo się cieszę, że to wszystko tak szczęśliwie się ułożyło.  
I to nie tylko tobie czy wam obojgu z Zosią. Tu u nas też wszystko zaczyna nabierać tempa i przebiega więcej niż dobrze. Klientów czy konsumentów przybywa i zastanawiamy się nad rozbudową lub budową następnego obiektu. Trudno mi teraz pojąć, co kierowało poprzednim właścicielem, że doprowadził niemal do upadku ten lokal i odsprzedał mi go, będąc na granicy bankructwa. Wygląda na to, że mnie też się poszczęściło. No, dobrze! Kończymy tę rozmowę synu. Pozdrów i uściskaj ode mnie Zosię oraz ciocię Elę i dziadka. Bardzo tęsknię za wami. Pamiętaj o starej mamie! Kocham cię synku. Pa! - mama pożegnała się i usłyszałem sygnał rozłączenia.  
          Miło było usłyszeć mamę i tak dobre wiadomości, tak o niej samej, jak i o jej biznesie. Zrobiło mi się weselej na duszy, chociaż tęskniłem za mamą pewnie niewiele mniej, niż ona za mną i Zosią.     
          Po zakończonej rozmowie z mamą, wyszedłem na pokład i podszedłem do sterówki. Płynęliśmy z prędkością ok. dziesięciu km. Ruch na szlaku wodnym był spory, więc ostrożność była wskazana. Panie na mój widok wyraźni się ucieszyły.
- No, w końcu! Jacht jest twój, a my z Basią idziemy do kabiny odpocząć i pożegnać się.  
Poza tym, chciałybyśmy cię prosić, abyś nie spieszył się za bardzo z powrotem. Ty spałeś półtorej godziny, a nam wystarczy połowę z tego, prawda Basiu?
          Zosia nawet nie próbowała ukrywać, w jaki sposób chce się pożegnać z Basią.
- Nie widzę problemu! Dziesięć minut nie robi mi różnicy. Bawcie się dobrze - powiedziałem.
          Zdziwiło mnie, że Zosia wręcz wyrwała Basię ze sterówki, jakby była w niebezpieczeństwie. Przejąłem ster, a po chwili z kabiny dobiegły mnie odgłosy radości i wesołej zabawy. Kto by pomyślał, że dojrzała kobieta podporządkuje się nastolatce.
          Tak jak obiecałem, płynęliśmy dość wolno, by po czterdziestu kilku minutach dobijać do pomostu w prywatnej marinie dziadka. Kiedy ja wprowadzałem łódź na miejsce postojowe, moje panie brały prysznic. Wyłączyłem silniki i zarzuciłem cumy na polery.
          Odwiązałem trap i przerzuciłem go na pomost. Dziewczyny były gotowe do opuszczenia łodzi. Wziąłem lodówkę turystyczną i kiedy Zosia z Basią zeszły z łodzi, zabezpieczyłem ją, naprężyłem cumy i opuściłem łódź.  
          Pożegnaliśmy się z Basią, umawiając się z nią na następny dzień, na montaż pomocniczej łódki, oczywiście po uzgodnieniu tego z dziadkiem. Basia poszła na parking, a my do domu dziadka. Przywitała nas Ela, która wyraźnie na nas oczekiwała, jak nasza mama.
          Zosia wprost rzuciła się na nią, tuląc się i obcałowując Elę w swoim stylu. Cierpliwie czekałem na swoją kolej i kiedy Zosia raczyła ją uwolnić, przywitałem się z Elą bardziej statecznie i odpowiedzialnie. Eli to jednak nie zadowoliło.
          I to ona zachowała się jak stęskniona, oczekująca kochanka. Zostałem więc wyciskany i wycałowany, jakbym był dawno niewidziany i wrócił z dalekiej podróży. Było to niezwykle miłe i rozczulające. Odwzajemniłem oczywiście uściski i pocałunki.
- Niedobry chłopaku! Nie mogłeś zadzwonić i powiedzieć przynajmniej, kiedy wrócicie? - fuknęła na mnie, kiedy już oderwaliśmy się od siebie. Zauważyłem, że dyskretnie otarła łzy.
- Elu, co się dzieje? Przepraszam, bo rzeczywiście mogłem zadzwonić. Ale przecież wiem, że masz dużo pracy i nie chciałem zawracać głowy, ani tobie, ani dziadkowi - powiedziałem.  
- Gdybyś zadzwonił, byłabym spokojna, a tak myślałam tylko o tym, czy wam się coś nie stało. Adasiu, proszę, dzwoń kochanie, przynajmniej raz w ciągu dnia. Dziadek też się denerwował. Jesteście już naszą najbliższą rodziną i nic na to nie poradzę, że myślimy o was.             Po wypowiedzi Eli nie bardzo wiedziałem, jak mam zareagować i co mam powiedzieć. W duchu przyznawałem Eli rację, ale ścierała się ona z jakimś elementem duchowej wolności i niezależności, jaką nosiłem w sobie.  
          To, co Ela mówiła i żądała, świadczyło niewątpliwie o jej trosce o mnie czy o nas oboje z Zosią, ale było czy też mogło być, jakąś zawoalowaną formą pretensji czy chęci kontroli nade mną, a także nad Zosią. Czy była to troska, czy zaborczość i zazdrość kochanki?
          Był to dla mnie dylemat, ale nasunęło mi się też stwierdzenie; że coś za coś?
Byliśmy przyjęci i potraktowani przez ciocię i dziadka, jak najbliższa rodzina. Obdarzyli nas przy tym prawie nieograniczonym zaufaniem i zapewnili wręcz komfortowe warunki pobytu.
          Jakby tego było mało, dołożyli jeszcze starania o uprzyjemnienie nam wakacji, stawiając do naszej dyspozycji duży, dobrze wyposażony jacht. Mieli więc prawo oczekiwać od nas jakiejś formy wdzięczności i lojalności, tak, jak to jest w każdej kochającej rodzinie.  
- Jeszcze raz przepraszam cię Elu. Przykro mi to mówić, ale zachowałem się jak głupi, nieopierzony, egoistyczny dupek. Obiecuję Elu, że to się nie powtórzy więcej - powiedziałem i przytuliłem ją mocno do siebie.
          Wtuliła się we mnie, a potem objęła mnie wpół i gestem poprosiła Zosię, żeby do nas dołączyła. Objęła nas oboje ramionami i obdarzyła mocnymi buziakami w usta.
- Nie wiem, co ja bym zrobiła teraz bez was. Kiedy was dzisiaj nie było, było tu tak pusto, jak nigdy przedtem. Wasz dziadek, a mój ojciec czuje i myśli podobnie. Nigdy nie myślałam, że kiedyś dożyję takiej chwili. Ale koniec rozczulania się. Jesteście i będziecie, to najważniejsze.
          Po słowach Eli poczułem dziwny niepokój. Musiałem to wyjaśnić.
- Elu, chyba nie myślisz, o uziemieniu nas w domu? - zapytałem z głupia frant.
- Głuptasie, co ci znowu przyszło do głowy? Po prostu, kiedy będziecie przebywać na łodzi, nie wracając na noc do domu, wystarczy, że zadzwonicie do nas raz, a może czasem i dwa razy w ciągu dnia. Nawet nie wiecie, jaką radość sprawiacie nam, kiedy się odezwiecie.  
          Odetchnąłem z ulgą. To nie był przemyślany plan, ale zwykły przejaw emocji, który zadziałał w przypadku Eli. Było to związane nie tylko z naszymi więzami rodzinnymi, ale także z tym, co nas łączyło już poza rodzinnymi relacjami.  
- Pewnie jesteście głodni, a ja wam tu wyjechałam z pretensjami. Ja wam odgrzeję obiad, a wy pokażcie się dziadkowi. Jest w swoim gabinecie - powiedziała, już rozpogodzona.
- Elu, po prawdzie to nie jestem za bardzo głodny. Tak że nie szykuj mi znowu porcji, jak górnikowi idącemu na szychtę. Co do Zosi się nie wypowiadam - uprzedziłem Elę, przed pójściem do dziadka. A Zosia wymieniła tylko z Elą spojrzenia i dołączyła do mnie.
          Zapukaliśmy do drzwi gabinetu dziadka i po chwili, sam otworzył nam drzwi.
- Wróciliście! To dobrze! I jak było? - zapytał, uśmiechając się i ogarniając nas ramionami.
- Dziadziu, było super! Karol ocenił nas, że nadajemy się na sternika i na jutro obiecał nam załatwić patenty - powiedziała Zosia, obejmując dziadka w pół i przytulając się do niego.
- Wiem, bo dzwonił do mnie! Cieszę się, że potwierdził moje zdanie, że nadajecie się na sternika łodzi. Cóż, od jutra będziecie mogli buszować samodzielnie po wodach naszych jezior -  powiedział, całując Zosię w policzek, a mnie poklepując po plecach.  
- Pamiętajcie tylko o tym, żeby zadzwonić do ciotki, bo dostaje sr… rozwolnienia, jak was długo nie widzi i nie słyszy - dodał po chwili, komentując zachowanie córki, a naszej cioci.
- Dziadku Janie, przepraszam, że o tym mówię, ale czy będziesz miał coś przeciw temu, aby zamontować bączek na tej łodzi? - zapytałem z niejakim zażenowaniem w głosie.
- Bączek…bączek? A wiem! Taka płaskodenna łódka? Faktycznie, jakieś dwa lata temu, przy opuszczaniu jej na wodę, uległa uszkodzeniu i była zabrana przez serwis do naprawy. A później o niej po prostu zapomniałem. Zresztą, mnie ona była już niepotrzebna, bo jeśli wypływaliśmy gdzieś z Elą, to nie kotwiczyliśmy nigdzie na dziko, tylko na przystani. Oczywiście, jeżeli macie zamiar kotwiczyć w miejscach bezpiecznych, ale poza mariną, taka łódka jest niezbędna, a nawet konieczna. Zadzwonię do Basi, aby przygotowała to na jutro.
          Kiedy dziadek zgodził się na montaż bączka, byłem więcej niż zadowolony.
- Dziękuję, dziadku Janie! Pani Basia już obiecała to załatwić, jeżeli wyrazisz na to zgodę.
- To dobrze! I Przestań z tą czołobitnością. Wystarczy dziadek albo Jan. I przyzwyczajaj się do tego, bo po rozmowie z twoją mamą, twoja sytuacja się nieco zmieni. I nie tylko Ela ci sprzyja, bo ja też. A teraz jeszcze jedno. Ty jesteś starszy i to ty będziesz dowodzącym na tej łodzi, więc daję ci w prezencie kartę bankową do konta, na którym posiadasz do swojej dyspozycji dziesięć tysięcy zł. Zosia też dostaje kartę, ale kwota do dyspozycji to pięć tysięcy.
          To mówiąc, dziadek podał nam karty bankowe z nr PIN. Zosia w swoim zwyczaju skoczyła na dziadka, który na szczęście spodziewał się tego i obsypała go pocałunkami, w podzięce za prezent. Ja podszedłem do dziadka i ująłem jego dłoń.
- Dziękuję dziadku! Jesteś bardzo dobry dla nas. Oboje z Zosią kochamy cię całym sercem. Chciałem ci powiedzieć, że mama też zadbała o nas i założyła dla nas konto z kwotą pięciu tysięcy złotych - powiedziałem wzruszony.  
          Dziadek uścisnął mi rękę i serdecznie poklepał po ramieniu.  
- Też bardzo się cieszę, że mam tak wspaniałego wnuka. A co do twojej mamy, wiem, że jest dla was wspaniałą matką. Bądź pewien, że przeproszę i wynagrodzę jej to, że mimowolnie ją skrzywdziłem i za to, że dała mi tak wspaniałego wnuka - powiedział i przytulił mnie.  
          I bądź tu mądry człowieku. Ciotka mnie uwodzi i kocha, jak nie ciotka, a dziadek, który zna mnie od .....dziestu godzin temu, zachwyca się mną, swoim wnukiem. Czułem, że los wyraźnie zaczął mnie rozpieszczać. Tylko jak długo? - przemknęła myśl.
- Idziemy do jadalni, jeżeli nie chcemy narazić się Eli - powiedział i razem ruszyliśmy do jadalni.  
          Ela faktycznie już na nas czekała i widząc nas w dobrej komitywie, uśmiechnęła się.
- Macie szczęście, że przyszliście! - powiedziała pogodnie, robiąc przy tym groźną minę.  
          Kolacja upłynęła nam w przyjemnej atmosferze, a po kolacji dziadek zaproponował przejście do salonu. Zosia natychmiast zgłosiła chęć towarzyszenia dziadkowi. Ja natomiast zaoferowałem pomoc i swoje towarzystwo Eli. Jej spojrzenie mówiło samo za siebie.  
          Ledwo zostaliśmy sami, ujęła w dłoń moją twarz i zatopiła swoje usta w moich. Całowała mnie z dziką pasją, jakby od tego zależało jej życie. Z trudnością oderwała się ode mnie i patrzyła na mnie zamglonymi oczami.
- Nic na to nie poradzę, Adasiu! Próbuję z tym walczyć, ale to jest silniejsze ode mnie - powiedziała prawie żałosnym głosem.
- Wiem! Też czuję to samo do ciebie, Elu! Nie wiem, jak sobie z tym poradzimy, ale póki co, nie ma co robić z tego problemu. Zosia też cię kocha i nie jest o ciebie zazdrosna i tego się trzymajmy - powiedziałem uspokajająco i żartobliwie pogładziłem jej dorodne piersi.
- Może umyjmy te naczynia, Adasiu i uporządkujmy kuchnię, bo jeszcze chwila i zgwałcę cię tutaj w kuchni - mruknęła Ela, skupiając się na myciu.  
          Czułem, że nie żartuje, więc powstrzymałem się przed dotykaniem jej. Jednak widok poruszających się piersi i ruchliwego, kuszącego tyłka podniecił mnie tak bardzo, że faktycznie miałem chęć zadrzeć jej spódnicę i zerżnąć przy zlewie.  
          Też to wyczuła, więc współpracując zgodnie, szybko uporaliśmy się z myciem i uporządkowaniem kuchni. Kiedy odłożyła ostatni kubek do szafki, ruszyliśmy zgodnie do jej sypialni.  
- Ja brałam już prysznic, a ty chcesz iść do łazienki,? - zwróciła się do mnie, zrzucając ciuchy i bieliznę.  
- Nie! Też brałem kąpiel przed powrotem - oświadczyłem i szybko pozbyłem się odzienia.          
- Nie baw się w żadną grę Adasiu, tylko bierz mnie jak sukę. Jestem tak mokra, że czuję, jak cieknie ze mnie - oznajmiła mi chrapliwym z podniecenia głosem, kładąc się na łóżku.  
          Nasunąłem się nad nią i pochwyciła niecierpliwie mojego kutasa, nawilżyła go w swoich sokach i nakierowała na szparkę. Wepchnąłem się w nią z impetem, brutalnie przedzierając się przez jej cipkę, w głąb jej aksamitnych czeluści. Dobiłem do dna, aż jęknęła głośno z bólu i podniecenia.  
          Zacząłem rżnąć ją, tak, jak sobie życzyła; mocno i brutalnie.  …cdn…

3 komentarze

 
  • andkor

    Kolejna udana część.

    18 lis 2020

  • St.sz

    Nic dodać, nic ująć w stosunku do wypowiedzi poprzedników. Jak zwykle pochłania się ten tekst i żałuje, że już się kończy, bo trzeba czekać na następny odcinek. Ale to tylko sprawia, że potem jest większa radość. Również jestem ciekaw dalszego rozwoju akcji i sytuacji, ale będzie za to większa frajda jak się pokażą następne odcinki. Jak zwykle pozdrówki  i życzenia zdrowia i weny.

    13 lis 2020

  • emeryt

    @franek42, nie mogłem się doczekać kolejnego odcinka, pomimo że wiedziałem o tygodnowym cyklu, o kttórym kiedyś wspomniałeś. Odcinek ws[aniały, przyjemnie się go czyta, zwłaszczaże za oknem już noc i jesienne wieczory ciągną się niemiłosiernie długo. Twój odcinek to jak powiew lata, młodości i przygody. I czegoś, czego mi brakuje  w tej jesiennej prozie życia Jak zwykle życzę Tobie dużo, dużo zdrowia, pogody ducha i aby do kolejnej wiosny.

    13 lis 2020