Czyimiś oczyma

Czyimiś oczymaSiedziałem w pubie, wsparty plecami o skórzaną kanapę. Wokół pusto. Ostatni bywalcy wyszli jakąś godzinę temu. Zerknąłem przez ramię na zegar wiszący nad drewnianym barem – piętnaście po północy. Barman wycierał szklanki i burczał pod nosem. Zapewne chciał, abym sobie poszedł. Namierzyłem butelkę i wlałem do gardła resztę ósmego piwa. Pochwyciłem papierosa wystającego z paczki i odpaliłem. Tak bardzo chciałem zaznać spokoju, stłumić jazgot w głowie. Miałem dość nieprzespanych nocy i wszystkich wariatów, którzy mnie otaczali. Rozpoczęcie pracy w zakładzie dla obłąkanych było najgorszą decyzją, jaką do tej pory podjąłem. Dwa lata i cztery miesiące spędzone z najgroźniejszymi mordercami, jakich nosiła ziemia, zebrało żniwo.
   Jeszcze nie tak dawno cieszyłem się życiem, a teraz, nawet na jawie widziałem krzywo.
   Nie piłem często, za to paliłem jednego za drugim, nie dbając o świszczące przy każdym oddechu płuca. Ponoć były zwęglone jak wyjęta z pieca szlaka – tak oświadczył lekarz, przeglądając prześwietlenie.
   Czy zrobiło to na mnie jakiekolwiek wrażenie?  Niekoniecznie.
   Błogi stan, który odczuwałem, nie był taki, jakbym chciał – rausz nie cieszył. Rozkładająca się na ścianie zakładu psychiatrycznego mucha powodowała u mnie większe rozluźnienie niż ten pieprzony alkohol.
   Byłem więźniem. Obowiązywała mnie umowa gorsza od cyrografu.
   Pewnej nocy przywieziono na oddział schizofrenika. Był agresywny – potwór w ludzkim ciele. Skorzystałem z przymusu bezpośredniego, nie znając jego historii i użyłem paralizatora. O mało go nie zabiłem. Miał wszczepiony bajpas. Groziło mi zwolnienie dyscyplinarne i konsekwencje prawne, związane z nieuzasadnionym użyciem broni. Pomocną dłoń wyciągnął do mnie dyrektor ośrodka i uchronił przed utratą kwalifikacji. Pozostałem na stanowisku szczęśliwy, że będę miał czyste papiery. Niełatwo znaleźć pracę z takim życiorysem. Nie po to studiowałem, aby budować drogi czy coś w tym rodzaju.
   Ośrodek, w którym pełniłem funkcję hipnoterapeuty, miał problemy z obsadzaniem wakatów. Nie było chętnych do pracy. Za pomoc obiecałem, że będę tutaj pracował, dopóki sam nie zwariuję. Już niewiele brakowało.  
   Ponoć umysł jest źródłem wszystkiego, czego oczekujemy; wystarczy zamknąć oczy i poprosić.
   „Gdyby to było takie proste” – pomyślałem i uderzyłem pięścią w blat stolika. „Kto, o zdrowych zmysłach chciałby marnować zdrowie i strzępić nerwy na resocjalizację beznadziejnych przypadków? Ja!”.
   Rzuciłem banknot na stolik i chwiejnym krokiem opuściłem lokal, z ledwością trafiając w drzwi.
   Po półgodzinnym spacerku w strugach deszczu moim zmęczonym oczom ukazały się mury starego budynku z czerwonej cegły. Wystawiłem ręce przed siebie, nie chcąc wylądować na przesuwanych drzwiach, które czasem się zacinały.
   Nie oponowały i wpuściły mnie do środka. Kamery obserwowały każdy krok, kiedy przemierzałem wąski korytarz oświetlony żółtym światłem tak ponurym, jak moje samopoczucie.
   Po raz pierwszy przyszedłem na zmianę w takim stanie. Podświadomie pragnąłem trafić na ordynatora i dostać wilczy bilet. Dzisiaj miałem wszystko w dupie – najwyższy czas zmienić branżę.
   Jak zwykle cisza. Żywej duszy. Wkroczyłem w jasno oświetlony korytarz i przystanąłem przed drzwiami szefa – były uchylone. Wsadziłem głowę i omiotłem pomieszczenie wzrokiem. Poza szafkami, biurkiem i kaktusem obok okna, nie dostrzegłem niczego więcej. Obraz mi się zlewał, więc nie mając ochoty na czekanie, ruszyłem dalej, co jakiś czas opierając ciało o ścianę.  
   Nie wiem dlaczego, ale zatrzymałem się przed celą najbardziej popapranego pacjenta, jakiego gościły te mury. Seryjny morderca z ilorazem inteligencji przekraczającym sto sześćdziesiąt. Fakt jak planował zbrodnie, nawet jego samego przerażały, kiedy odzyskiwał własne ja i analizował przebieg w celi, rozmawiając z próżnią.
   Często tworzyłem jego portret psychologiczny, rwąc włosy z głowy nad jego skutecznością. Wpadł przez głupotę – kobieta. Zatłukł ją dwa dni po tym, jak odkrył, że go wsypała. Dorwał ją, jak wyszła po zakupy i tutaj historia się urywa.
   To była jedyna zagadka, której nie rozpracowałem. Pacjent nabrał wody w usta.
   Uchyliłem wizjer, siedział w rogu pokoju. Przymknąłem powieki. Gdy je otworzyłem, dwoje niebieskich oczu lustrowało mnie przez mały otwór.
   Zamknąłem klapkę i wsparłem plecy o zimną stal.
   – Chciałbyś zobaczyć? – Usłyszałem za plecami matowy głos. – Pokażę ci. – Wszystkie włosy na ciele stanęły mi dęba, a zęby dzwoniły pod wpływem drżenia.
   „Jedno piwo za dużo” – pomyślałem, tkwiąc przed drzwiami w otoczeniu chorych myśli, jakbym sam był obłąkany.
   Usiadłem na pobliskim krześle, wzruszyłem ramionami i zamknąłem przekrwione oczy. Wsparłem głowę o ścianę, czując lekkość ciała i umysłu. Gdybym wiedział, co nastąpi potem, wsparłbym opadające powieki palcami.
   Otworzyłem je po chwili i zesztywniałem. Nie rozpoznawałem miejsca, a półmrok zawisł na całej długości. Nie było stojaków, jarzeniówek, szafek na fartuchy ani krzeseł.
   Sceneria jak z horroru. Obskurna buda z odpadającym tynkiem, pozbawiona okien i jakiegokolwiek dopływu światła. Jedynie parę zapalonych świec porozstawianych po kątach, aby nie burzyć panującego nastroju. Pośrodku stał drewniany stół pamiętający niejedną wojnę nakryty białym płótnem.
   Nie był pusty; leżało na nim coś, czego nie potrafiłem rozpoznać z tej odległości.
   – Podejdź bliżej – syknięcie do ucha było miękkie i jakże zachęcające.
   Jedyne co do czego miałem pewność to fakt, że nie byłem tutaj sam. Po ścianach skakały cienie, rozdygotane od nierównych płomieni kopcących świec. Nie umiałem tego wytłumaczyć. To było namacalne, a zarazem niezgodne ze stanem umysłu.
   Przełknąłem wielką gulę tkwiącą w gardle i pchnięty niewidoczną siłą stąpnąłem do przodu – na tyle blisko, aby dostrzec, że owym czymś jest człowiek; blondwłosa kobieta pogrążona w letargu.
   Blada, naga, z głową przechyloną na lewy bok.
   Oderwałem od niej wzrok, nie czując nic: zero reakcji, aby udzielić pomocy – pustka. Tuż za jej głową stał on, ten, którego jeszcze przed chwilą podglądałem.
   – Zaczynamy? – oznajmił głos nienależący do pacjenta. – Ta nieodgadniona historia zmywa ci sen z powiek nie tylko, kiedy odpoczywasz. Za każdym razem, kiedy pracujesz z Leonem, twoje myśli zataczają koło i pytają: jak?
   Zdrętwiało mi ramię. Dopiero po chwili dopatrzyłem się na nim czegoś ciemnego.
   Pragnąłem poznać przebieg masakry, ale czy na pewno?
   Nie powiedziałem nic, tylko skinąłem głową – wystarczyło, aby zastygły w bezruchu Leon ożył, przystępując do dzieła.  
   Jego twarz była obłąkana nie mniej niż wzrok, który zawiesił na narzędziu zbrodni. Zawsze usypiał swoje ofiary, bo odgłosy, jakie wydawały, hamowały zapędy zwyrodnialca – tracił moc.
   Był nadwrażliwy na ostre tony. Wyłapałem to na pierwszej sesji, gdy zadzwonił mój telefon.
   – Otwórz oczy i podziwiaj mistrza w akcji, dopóki możesz. – Cień wyparował.
   Spodziewałem się rąbanki, siekanki jak we wcześniejszych przypadkach. Nie miałem pojęcia, że finał poprzedzała uczta; kunszt w docieraniu do celu.
   Nóż trzymany przez Leona w lewej dłoni ciął skórę perfekcyjnie po linii prostej jak brzytwa niepożądane włosy. Nie było krwi, co od razu skojarzyłem ze środkiem zagęszczającym – skrzepy nie wypłyną.
   Kilkadziesiąt czerwonych nacięć widniało na ciele kobiety – jak spod linijki.
   Leon poluźnił uścisk; nóż opadł na posadzkę. Obłąkany uśmiech poszerzył się, kiedy sięgnął po nożyce. Wbijał mocno w naszkicowane ślady, tnąc mięśnie i mięso jak papier.
   Otarł pot z czoła i odrzucił obklejone narzędzie w kąt. Rechocząc pod nosem, pochwycił lśniący tasak. Parę ruchów rękoma, idealne wyczucie miejsc do zadania ciosu i tasak z brzękiem poleciał obok reszty.
   – Wytęż wzrok, bo teraz zrozumiesz. – Usłyszałem za plecami.
   Kiedy Leon naciągnął na szczupłe dłonie rękawice, zachodziłem w głowę: po co? Nie chciał pobrudzić skóry?
   Dopiero kiedy zanurzył dłonie w ciele ofiary, zrozumiałem.
   Wyszarpywał kości i kładł na podłodze, tworząc odzwierciedlenie tego, co leżało na stole. Rękawiczki były amortyzatorem poślizgu, a ich szorstkość ułatwiała chwytanie śliskich gnatów.
   Teraz nabrałem pewności, że szkielet, który znaleźliśmy w zsypie, należał do żony Leona. Identyfikacja przez tutejszą policję nie wniosła nic do sprawy, bo kobieta nie miała zębów.
   Pozbawiona kośćca skóra sflaczała, a obdarta z powłoki kobieta leżała na podłodze chudsza o czterdzieści kilo.  
   Znałem prawdę. Pierwsza zbrodnia Leona w tak niekonwencjonalnym stylu – wyłamanie ze schematu. Wcześniejsze ofiary można było zidentyfikować.
   – Warto było? – głos przy uchu był hipnotyzujący. – Ten sekret był jedynym nieprzeznaczonym do rozszyfrowania. Poznałeś przebieg więc…
   Czarny cień wyrósł przede mną jak spod ziemi. Był wysoki, szczupły i kiwał się na boki. Uniosłem głowę i napotkałem białe hipnotyzujące spojrzenie wyziewające z wielkich, okrągłych otworów.
   Nie mogłem oponować. Moja dusza była poza ciałem. Stała z boku i patrzyła szeroko otwartymi oczami.
   – Zabieram to, co widziało. – Dwa ostre paznokcie utkwiły w źrenicach. Zanurkowały głębiej i wyrwały gałki oczne wraz ze splotem; byłem ślepy.
   – Zabieram to, co słyszało. – Wysuszone dłonie z długimi palcami pochwyciły małżowiny uszne. Utkwiły w chrząstkach i mocnym szarpnięciem oddzieliły je od ciała wraz z całym przewodem słuchowym; byłem głuchy.  
   – Zabieram to, co czuło. – Jeden ruch nadgarstkiem, mocny ścisk i nos upadł na podłogę. Ostały się tylko zatoki; straciłem powonienie.
   – Zabieram to, co analizowało. – Ucisk wychudzonych palców na czaszkę był tak silny, że skruszała w mig jak najcieńsze szkło. Pracujący na najwyższych obrotach mózg został brutalnie wyjęty z zagłębienia i rzucony na ścianę. Została po nim miazga; straciłem człowieczeństwo.
   – Zabieram to, co przeżywało. – Cień położył dłonie na torsie i docisnął mocno. Żebra zachrobotały, rozerwały skórę i przeniknęły przez nią jak rozstępujące się biblijne morze. Serce pracowało szybko, tłocząc krew pozwężanymi od strachu żyłami.
   Lodowaty powiew wypełnił rozdarte wnętrze, przedzierając błony. Nacisk na żyły był miażdżący – wystrzeliły jak granat, zalewając wszystko wokół czerwienią. Intensywne gładzenie pracującego organu, jakby to coś chciało go uspokoić tylko po to, aby zakleszczyć, pociągnąć i wyłuskać jak orzech z łupinki; straciłem życie.
   Byłem roślinką, której ktoś przeciął łodyżkę. Runąłem na posadzkę.
   Otworzyłem oczy. Byłem spocony i kark mi zdrętwiał. Rozciągnąłem usta w szerokim uśmiechu szczęśliwy, że to tylko wymysł upojonego procentami mózgu. Wstałem i podszedłem do drzwi. Uchyliłem lufcik. Leon siedział na łóżku i wyszczerzał zęby. Obok stała czarna postać. Odwróciłem wzrok. Kiedy ponownie zerknąłem przez szparkę, pacjent był sam.
   – Niebawem po ciebie przyjdę – oznajmił dobrze mi znany głos.
   Gęsia skórka pokryła ciało. Szybko zamknąłem klapkę i chwiejnym krokiem ruszyłem do swojego gabinetu.
                          
              KONIEC

2 komentarze

 
  • Użytkownik Marigold

    Swoimi tekstami wprowadzasz nas w mroczny świat ludzkiej (i nieludzkiej) natury, a nie są to lekkie lektury. Bardzo ciekawe, jak zawsze u Ciebie.

    2 dni temu

  • Użytkownik Shadow1893

    @Marigold, dzięki. Następnym razem wrzucę typowe gore. Dopiero będzie ciężkie w odbiorze i brutalne. Pozdrawiam. 😘

    2 dni temu

  • Użytkownik agnes1709

    Po pijaku takie cuda się zdarzają.:D

    3 dni temu

  • Użytkownik Shadow1893

    @agnes1709,dlatego nie piję. Dzięki, kochana. 😘

    3 dni temu

  • Użytkownik agnes1709

    @Shadow1893 Grzeczna dziewczynka.;)

    3 dni temu

  • Użytkownik Shadow1893

    @agnes1709, 🤔🤣

    3 dni temu