W głąb kajdanów - Część 3

– Wykorzystałeś mnie... – rzekłam cicho, ukrywając twarz w dłoniach.
– Wykorzystałem? Nieee. Ja tylko podziwiałem piękno zamknięte w klatce – odparł pewnie, ponownie się zbliżając.
– Jesteś okrutny! – Lekko podniosłam głos.
– Taaaak? – Przeciągnął. – I co z tym zrobisz, ptaszyno? – spytał i zaczął krążyć dookoła, bacznie mnie obserwując.
W głowie miałam tylko jego ostatnie słowa:
I co z tym zrobisz?
I co z tym zrobisz?
I co z...?
Rozbrzmiewały w umyśle niczym echo. Nie dając, spokoju. Nie dając, wytchnienia. W końcu nie wytrzymałam:
– Odejdź! – krzyknęłam, zaciskając pięść.
Sekundę później szepnął do ucha:
– Nie odejdę. Nie porzucę piękna, które udało mi się znaleźć.
– Przepadnij! – Nie kontrolowałam siebie. Zapomniałam z kim mam do czynienia. Dałam się ponieść emocjom, a On mógł przecież zrobić, co tylko chciał. Przeraziłam się, ale...
Mimowolnie odwróciłam się od Niego plecami. Szuka, szuka mojego wzroku. Chce, abym patrzyła w głąb jego mrocznych oczu, gdy będę cierpieć.
W końcu zdałam sobie z tego sprawę. On potrzebuje uwagi, potrzebuje „widzieć” cierpienie.
Siedziałam na „ziemi” i czekałam...
Lęk mnie nie opuszczał.
Chwila za chwilą, wszystko „płynęło”, a ja tylko czekałam...

– Śliczna! – wykrzyknął nagle. – Moja! Prawdziwy wiatr północy! To jest chłód, to jest lód, nie to, co w chatce. Sztuczne, bez „iskry”. Chód, ale... Niech się przyjrzę.
Zbliżał się.
Znowu.
Czułam ruch Jego aury. Uklęknął i położył dłonie na moich ramionach. Bałam się, że ze mną skończy. Ciało zaczęło dygotać, puls przyspieszył. Nie mogłam drgnąć. Znów mnie przytłoczył. A myślałam, że już... coś się odmienia. Zrobiłam mały krok, a teraz znowu stanęłam w miejscu.
Zamknęłam oczy, czekając na najgorsze...

– Wspaniała! Wspaniała! O tak, pozwolisz, że...
Krzyknęłam.
W całym dotychczasowym życiu nie słyszałam takiego krzyku.
Nie poznałam swojego głosu.
Czy naprawdę to byłam ja?

Poczułam, jak Jego dłoń wnika w lewą pierś. Wnikała dalej, przechodząc przez kolejne warstwy ciała. Aż w końcu dotarła do celu. Tego, o czym zapomniałam, już dawno.
Nadal krzyczałam, gdy muskał je delikatnie.
– Myślałaś, że go nie masz ptaszyno, a on wybija rytm. Zegar życia. Mroźny umysł, a on płonie. Które mówi prawdę?
Nie mogłam wydusić słowa, tylko wrzask i wrzask. Wtargnął nawet tam. Myślałam, że zadowoli się jednym.
Próżna nadzieja.
Był zachłanny.

Wie już wszystko. Zna wszystko.
Wyjął dłoń, powoli, abym wszystko czuła. Nie odpuści sobie ulubionego spektaklu.
Krzyk ucichł.
Poleciałam jak złamane wichrem drzewo. Ległam na „ziemi” instynktownie przyjmując pozycję embrionalną. Poczułam, jak do oczu napływają łzy.
Rozpłakałam się.
Jak przez mgłę widziałam Jego dłoń, na której płonął żywy ogień...

Łzy płynęły nieustanie.
Znał prawdę.
Oszukiwałam sama siebie. Próbowałam oszukać również Jego, jednak było to niemożliwością.
Ja... przez ten cały czas... okłamywałam "mnie".
Bo tak naprawdę...

– Chcesz walczyć, piękna. Chcesz walczyć, ze Mną! – rozłożył szeroko ręce. Jego lewa dłoń nadal płonęła. – Teraz to dopiero pięknie cierpisz! Cierp! Bez cierpienia nie ma walki!
Zbliżał się, powoli i dziwnie zadowolony. Chciałam się podnieść, lecz ból w klatce nie dawał za wygraną.
– Wstań! Niech Cię „ujrzę”! – zakrzynął, idąc dostojnym krokiem.
– Dlaczego... Dlaczego tego chcesz? – spytałam, podnosząc się z trudem.
– Czy to nie oczywiste, śliczna? Byłaś prawdziwa w cierpieniu, lecz nie w „sobie”. Nienawidzę oszustów, a już zwłaszcza takich, którzy nie pokazują wszystkiego. Są sztuczni bez "iskry". Jako dżentelmen ujrzeć chciałem pełnie piękna mojej ptaszyny.
– Ale... to tylko cierpienie! – Uniosłam głos, choć nadal trudno mi było mówić.
– Piękna ma istoto. Stanięcie oko w oko z prawdą, której nie chciało się przyjąć, zawsze wiąże się z cierpieniem. Ale jakie ono jest?
– Jakie...?
– Pyszne. – Stał tuż przede mną. Wykonał „rytuał łez”. – Teraz osiągnęło doskonałość – rzekł, oblizując usta.
Jego aura znowu mnie otaczała. Nie wiedziałam co zrobić. Stał tak blisko, patrzył mi w oczy i czekał.
Na słowa.
– Nie boję się Ciebie! Już nie! – powiedziałam, najpewniej jak mogłam.
Przybliżył dłoń:
– Zegar życia mówi co innego – odparł i przybliżył swe oblicze jeszcze bardziej. – Jesteś taka śliczna, kiedy się boisz, lecz czy na pewno tylko mnie się lękasz? – spytał szeptem. – Wiesz, klatka otwarta, pytanie, czy ptaszyna wyleci?
Miał rację jak zawsze. Nic się przed Nim nie ukryje. To uczucie pożera mnie od środka. Już ruszyłam i znowu stanę?
Znowu się zatrzymam?
On chce walki. Pragnie jej.
A ja?
Również...
Więc dlaczego? Nie mogę zrobić kroku. Wylecieć z klatki?
– Wahasz się, piękna? – Usłyszałam nagle. – O tak, ta mina, niepewności. Śliczna jak u dziecka, słodka jak najlepszy miód. Myślisz, że nie walczysz? Mylisz się. Walka już dawno rozpoczęta. Teraz już tylko musisz się przebudzić. Do końca. Pozwolisz, że... – Podszedł do mnie. – Jesteś piękna, ale... Możesz być jeszcze piękniejsza. – Przyłożył płonącą dłoń do mojego czoła.
Chciałam uciec, ale przytrzymał mnie siłą.
Pierwszy raz.
– Wichry północy to nie wszystko, śliczna. Czasem trzeba zmienić aurę...
Widziałam, jak część płomienia wnika w moją czaszkę.
Nagle, szok!
Poczułam, jakby ktoś ściskał moją głowę w imadle.
Dwie siły walczyły.
O „mnie”.

*

Usłyszałem wybuch płaczu. Piękny.
Płakała, płakała i płakała.
Symfonia dla zmysłów.
Upadła na kolana, a ja patrzyłem jak zaczarowany.
Na te jej oczy...
Czysta zieleń, wiosenna, żywa. Połączona z bólem.
Łzy płynęły po cudnie smutnej twarzy, spadając na drobne dłonie.
Oczyszczający deszcz.
Nagle dopadły mnie słowa, na które czekałem...
– Dlaczego... Mi to robisz? Dlaczego... Mną sterujesz?
Głosik rozpaczy.
Śpiew ptaszyny.
Rozpaczaj, rozpaczaj! Dla mnie!
– To nie ja, piękna. To ty! – Rozłożyłem szeroko ręce. – Chcesz pokonać Mnie! Pokonaj więc siebie! Walcz, aby walczyć, móc! Pokaż mi piękno człowieka! Który żyje, by walczyć! Pokaż mi swoje piękno!

Niechaj spektakl trwa!

Shogun

opublikował opowiadanie w kategorii horror i inne, użył 1115 słów i 6525 znaków.

Dodaj komentarz