Czy to jest miłość, czy to jest kochanie? - cz. dwunasta

Tak jak wspomniałem, po przyjeździe do siedziby dziadka i cioci Eli, niejaką zagadką dla mnie było to, dlaczego taka piękna, o wdzięcznym, prawie dziewczęcym wyglądzie kobieta, jaką była ciocia Ela, pozostawała singielką.
          Teraz więc, kiedy doświadczyłem bardzo szybko, czego mogę spodziewać się po pięknej cioci, przestało mnie nurtować pytanie; dlaczego ciocia jest sama? W ciągu paru minut dała mi do zrozumienia, że podobam się jej i jest zainteresowana moją skromną osobą.
          Poza tym pokazała, że jest bardzo energiczną, wysoko zorganizowaną kobietą i gospodynią. Kiedy Zosia dołączyła do nas, bo dziadek wyszedł na taras z tyłu domu, w ciągu   kilkunastu minut postawiła przede mną i Zosią, podgrzany obiad.
- Wiedząc, że przyjedziecie, postanowiłam zrobić obiad typowy dla kuchni mazurskiej. Tak, że niekoniecznie może wam to smakować - powiedziała, uśmiechając się i serwując nam po kolei; zupę karmuszkę czyli zupę mięsną po mazursku z chlebem, schab po mazursku z ziemniakami i warzywami, a na deser ciasto z jeżynami. Do popicia był kompot z owoców leśnych lub chłodna herbata owocowa.  
          Było tego sporo i ciocia z przyjemnością patrzyła, z jakim apetytem wcinamy wszystko, co przed nami stawia. Pewnie miała mieszane uczucia, na temat naszego apetytu. Niewątpliwie zastanawiała się czy wynika to z naszego wilczego apetytu czy niedożywienia.  
          Skąd mogła przypuszczać, że będzie miała do czynienia z dwojgiem młodych głodomorów. Byliśmy trochę wygłodzeni, a do tego świeże, mazurskie powietrze, zaostrzyło niesamowicie nasze apetyty, nie mówiąc o niepowtarzalnym, wybornym smaku, stawianych przed nami przez ciocię Elę, potraw. Widząc jej spojrzenia, musiałem to wyjaśnić.  
- Cio…Elu, pewnie zdziwił cię nasz apetyt, bo zwykle tyle nie jemy. Ale wszystko, co nam podałaś, było tak smaczne, że tak ja, jak i Zosia nie byliśmy w stanie zostawić czegokolwiek na talerzu. Jesteś Elu chyba najlepszą kucharką w tej części Europy - powiedziałem.
          Ciocia Ela uśmiechnęła się i zarumieniła, jakby została przyłapana na czymś niezbyt przyjemnym.
- Każdej kucharce czy gospodyni puste talerze sprawiają przyjemność, bo oznaczają, że to, co przygotowały czy ugotowały, smakowało ich gościom czy konsumentom. Tak jak wam mój obiad.  
A przez chwilę faktycznie pomyślałam, czy wasz apetyt nie wynika z niedożywienia.  
          Po obiedzie, ciocia zaproponowała nam, wybranie lokum na czas naszego pobytu. Weszliśmy do holu i ciocia w dużym skrócie opisała nam, co mieści w sobie czy co składa się na całość tej złożonej, opasłej budowli.
- Ta budowla czy rezydencja, jak ją nazwałeś Adasiu, to dość złożony twór architektoniczny.  
Składa się z części mieszkalnej i biurowej. Tata tak sobie zażyczył, bo nie cierpi biura, jako takiego, więc wymusił na architekcie, żeby mu wykombinował biuro w domu, albo dom obok biura.  
Nawet sobie nie wyobrażacie, ile ten biedny architekt zrobił rysunków, koncepcji, propozycji.  
Kiedy w końcu wszystko uzgodnili i miała powstać dość zgrabna, foremna budowla, tacie wpadło do głowy, żeby oddzielić część mieszkalną od części biurowej, mieszkaniami w formie bliźniaka.  
Tak więc patrząc od drogi, lewa część tej budowli, to typowa część mieszkalna, prawa biurowa, a pomiędzy nimi są dwa bliźniacze mieszkania.  
Składają z dwóch części, użytkowej i sypialnej, usytuowanych na pierwszym i drugim piętrze.  
Parter stanowią dwa, dwustanowiskowe garaże z pomieszczeniami pomocniczymi.  
Jak więc widzisz pomieszczeń mieszkalnych i biurowych jest ci u nas dostatek. Możecie z Zosią zająć jedno z tych mieszkań nad garażami, bo jest w tej chwili puste. Od października, być może, będą w nim mieszkać studenci. Drugie z tych mieszkań pełni w tej chwili funkcję mieszkania służbowego i gościnnego.  
My oboje z tatą, a waszym dziadkiem, mieszkamy w części mieszkalnej na pierwszym piętrze. Na drugim są dwie wolne sypialnie z łazienkami i wc, oraz duży pokój dzienny. Też możecie go zająć. Macie więc kilka możliwości do wyboru.  
- Rozumiem, że możemy mieszkać z wami, w tych pokojach na drugim piętrze, tak? - zapytałem cicho, jakby obawiając się, czy Ela nam nie odmówi.
- Oczywiście! Chociaż myślałam, że może chcielibyście być sami, nieskrępowani czyjąś obecnością - powiedziała pogodnie, patrząc przy tym na siostrę.
- A ty Zosiu, co o tym sądzisz? - zwróciła się Ela do Zosi, która wyraźnie była zamyślona.
          Zosia patrząc na mnie, miała mieszane uczucia. Na pewno nęciła ją propozycja Eli, o zajęciu całego samodzielnego mieszkania. Byłby to dla nas niepowtarzalny luksus.  
Z jednego, małego pokoju przenieść się do dużego, samodzielnego mieszkania.
- Myślę, że może moglibyśmy mieszkać sami w tym mieszkaniu, ale Adam nastawił się już, żeby mieszkać razem z wami, więc niech on zadecyduje, a ja się do tego dostosuję.
          Widziałem po Zosi, że miała straszną ochotę na samodzielne mieszkanie. Było to tak niesamowicie atrakcyjne i pociągające, że trudno by mi było dziwić się siostrze, że chciała to wykorzystać. Do tego zapamiętała pewnie to, co mama mówiła o cioci Eli.  
          Domyślała się więc, dlaczego chciałem zamieszkać razem z ciocią. Nie wzięła tylko pod uwagę tego, że mieszkając samodzielnie w mieszkaniu, z którego być może nie będziemy w pełni korzystać, byłoby niejakim nadużyciem wobec dziadka i cioci Eli.
- Myślę Elu, że najlepszą opcją w naszym wypadku będzie mieszkanie razem z wami, na drugim piętrze - zadecydowałem, bo mieszkanie osobno, wydało mi się wprost niedorzeczne, w sytuacji, kiedy byliśmy gośćmi dziadka i cioci.
          Zobaczyłem, że Zosia przyjęła z lekkim rozczarowaniem moją decyzję, co do mieszkania, ale uważałem, że zdołam jej wyjaśnić, czym kierowałem się, sugerując wspólne zamieszkanie z ciocią i dziadkiem.  
- To, co Zosiu, zgadzasz się z bratem, czy chcesz, żebyście mieszkali osobno? - Ela widząc dość sceptyczne odniesienie się przez Zosię do mojej propozycji, zwróciła się wprost do niej.
          Zosia zmieszała się i wzruszyła bezradnie ramionami.
- Przecież nie będę mieszkać sama. Byłoby fajnie mieć mieszkanie, ale jeżeli Adam uważa, że powinniśmy mieszkać z wami, to jaki mam wybór - odpowiedziała Zosia, wyraźnie  zrezygnowanym głosem.  
- Zosiu, to nie tak! Pomyśl, przyjechaliśmy do dziadzia i cioci Eli na wakacje. Nie wiadomo, ile czasu spędzimy w domu, a ile w podróży. Do tego, to ciocia prowadzi dom i co, będzie myśleć o dwóch domach, bo my tak chcemy czy nam się tak podoba?
          Przez chwilę Zosia zastanawiała się nad tym, co powiedziałem, ale potem popatrzyła na mnie i na Elę i jej buzia rozjaśniła się. Chyba zrozumiała, że miałem rację.
- Faktycznie, głupio to wyszło! Przepraszam ciociu Elu, że tak się zachowałam, ale miło było pomyśleć, że mielibyśmy całe mieszkanie do dyspozycji. Nie wzięłam tylko pod uwagę, że faktycznie przyjechaliśmy na wakacje i mieszkając osobno, przysporzylibyśmy ci tylko dodatkowego kłopotu. Jeszcze raz przepraszam.
          To mówiąc podeszła do Eli i przytuliła się, jak do bardzo bliskiej osoby.
- Nic się nie stało Zosiu! Nie myśl już o tym. Nawet nie wiesz, jak bardzo stałaś mi się bliska i proszę, mów mi po imieniu. Adam już się przełamuje, może i ty spróbuj? A co do mieszkania, to byłoby mi teraz smutno bez was. Dziadkowi pewnie też - powiedziała Ela, przytulając i ściskając Zosię.
- Właśnie to do mnie dotarło i też pewnie byłoby nam smutno bez was. A co do zwracania się do ciebie po imieniu, to nie mam z tym problemu. I nie będę cię postarzać. Wolę być twoją przyjaciółką niż bratanicą. A więc niech będzie tak, jak sobie życzysz Elu. Jestem Zosia - powiedziała i pocałowała Elę w usta, a Ela bez wahania oddała jej całusa również w usta. Widać było, że czują się już ze sobą dobrze i Zosia pewnie nie będzie miała problemu z realizacją swoich zamiarów wobec Eli - przyjaciółki.        
- To teraz przynieście swoje rzeczy i rozgośćcie się tak, jak wam pasuje. Całe drugie piętro jest wasze. Poinformuję tatę, że zdecydowaliście się mieszkać z nami. Tata lubi być na bieżąco we wszystkim, co dzieje się w tym domu - powiedziała pogodnie i z uśmiechem.  
          Wyszliśmy z Zosią na podjazd i wzięliśmy z bagażnika część rzeczy, po czym ruszyliśmy do naszego lokum na drugim piętrze. Mogliśmy się tam dostać na dwa sposoby. Przez klatkę schodową w części mieszkalnej lub przez zewnętrzne schody z balkonu.
          Schody te pełniły dwie funkcje; łączyły wszystkie kondygnacje tej budowli i jednocześnie były schodami bezpieczeństwa na wypadek pożaru. Wybraliśmy wejście schodami zewnętrznymi na drugie piętro, licząc, że drzwi balkonowe będą otwarte.  
          Wygodne, dwubiegowe schody, z pośrednim podestem, wiodące na balkony zewnętrzne, mieściły się we wnęce pomiędzy garażami. Wyszliśmy na balkon najpierw pierwszego, a potem drugiego piętra i nacisnęliśmy klamkę do drzwi balkonowych.
          Były rzeczywiście otwarte. Weszliśmy do obszernego przedpokoju, w którym był duży, obrotowy wieszak, dwie szafki z półkami na obuwie oraz duża, wbudowana w ścianę trójdrzwiowa szafa. Widząc kilkoro drzwi, zaczęliśmy sprawdzać, co jest za nimi.  
          Środkowe prowadziły do dużego pokoju dziennego, którego okna wychodziły na przystań i szeroki tor wodny. W dali widać było rozległe wody jeziora. Kolejne drzwi były drzwiami do widnego, dobrze urządzonego pokoju sypialnego.  
          Kolejne były wyjściem na wewnętrzne schody, wiodące w dół, na pierwsze piętro oraz w górę na poddasze. Przedostatnie prowadziły do drugiego pokoju sypialnego, urządzonego podobnie jak poprzedni, a ostatnie do łazienki z wc.
          Dzienny pokój pełnił niejako kilka funkcji; był salonem, czytelnią czy salą telewizyjno-wypoczynkową, a także mógł pełnić funkcję uniwersalną.  
- To wszystko wygląda tak nierealnie, że mam chęć uszczypnąć się, czy to dzieje się na jawie, czy we śnie. A ty jak to odbierasz, braciszku? - zapytała Zosia, podchodząc i obejmując mnie w pasie. Widać było, że jest zadowolona z tego, że mieszkamy razem z dziadkiem i ciocią.  
- A co chciałabyś usłyszeć? Mamy do dyspozycji dwie sypialnie i salon, w którym możemy się gonić dookoła, z niepowtarzalnymi widokami na jezioro. A ty chciałaś mieć do dyspozycji dwukondygnacyjne mieszkanie? I co byśmy w nim robili? Nieważne. Myślę, że teraz jesteś zadowolona. Tylko proszę siostrzyczko nie przyzwyczajaj się za bardzo, bo powrót do domu i do naszej rzeczywistości, może być dla ciebie bardzo bolesny - powiedziałem, uzmysławiając  sobie, jak bardzo emocjonalnie odbiera siostra to wszystko, co dzieje się od naszego przyjazdu do siedziby cioci i dziadka. A to przecież dopiero początek naszego pobytu tutaj i wakacji.
- To będzie zależało też od tego, w jaki sposób mój brat zaopiekuję się swoją młodszą siostrą, w czasie tych wakacji. Jedno na pewno mogę już powiedzieć, że ciocia Ela zrobiła na tobie takie samo piorunujące wrażenie, jak na mnie. Podobne zresztą zrobił tak na mnie, jak i na tobie, dziadek Jan.  
Czy będziesz miał braciszku coś naprzeciw, gdybym uprawiała seks nie tylko z tobą? - zapytała w pewnej chwili, patrząc mi w oczy.  
          Zaskoczyła mnie tym zupełnie. Czyżby była tak bardzo zafascynowana dziadkiem, że gotowa była uprawiać seks z mężczyzną starszym od niej o kilkadziesiąt lat?- pomyślałem. Nie mieściło mi się to za bardzo w głowie.
- Czyżbyś brała pod uwagę dziadka?- zapytałem od niechcenia., uśmiechając się żartobliwie.
- Nie! Myślę o Eli! - odpowiedziała mi krótko.
- Nasza mama jest bardzo fajna, ale korci mnie spróbować pieszczot i soków Eli. Podoba mi się, podobnie jak tobie. Pewnie nie minie wiele czasu, kiedy poprosi cię, żebyś ją przeleciał. Widzę, jak na ciebie patrzy. I ja chciałabym w tym uczestniczyć. Co ty na to, Adasiu?               
          Patrzyła mi w oczy spojrzeniem, w którym była prośba; zgódź się braciszku.
- Nie jestem taki pewien! Nie sądzisz, że taka laska, jak Ela, może mieć mężczyzn na pęczki? Nie musi zawracać sobie głowy nieopierzonym młokosem, takim jak ja? - skwitowałem krótko wypowiedź siostry.  
- Sam nie wierzysz w to, co mówisz? Zaufaj mojej intuicji! Będziesz rwany przez Elę, jeśli nie dziś, to jutro na pewno. Widziałam, jak ucieszyła się, że zdecydowaliśmy się na mieszkanie razem z nimi. I jestem przekonana, że pewnie jeszcze dzisiaj zaszczyci nas swoją obecnością, żeby zapytać o nasze samopoczucie.
          Mówiła to z taką pewnością w głosie, że mój sceptycyzm znacznie zmalał.  
- Myślę, że powinniśmy poszukać naszych gospodarzy, a przede wszystkim zapoznać się bardziej z tą siedzibą i jej otoczeniem - powiedziałem do siostry.
- Wolałabym, co prawda, zapoznać się bardziej z naszym mieszkaniem, a może i wypróbować niektóre sprzęty, ale niech ci będzie. Idziemy do salonu czy na taras, bo dziadek tam się skierował, kiedy rozchodziliśmy się - oświadczyła siostra, zgadzając się częściowo ze mną.
          Ruszyliśmy więc z powrotem na parter, a następnie w stronę tarasu z tyłu części mieszkalnej. Faktycznie, kiedy dotarliśmy na taras, ciocia z dziadkiem pogrążeni byli w rozmowie. Ela pierwsza nas zobaczyła.
- Są nasi gości, tato! - oznajmiła wesoło dziadkowi.
- Zanieśliśmy trochę rzeczy do mieszkania na drugim piętrze i postanowiliśmy was poszukać - powiedziałem, rozglądając się po tarasie i otoczeniu.
- To dobrze! Bo właśnie rozmawialiśmy o was i o waszych wakacjach - powiedział dziadek, podnosząc się z fotela. Robił wrażenie sympatycznego, energicznego faceta i takim był.
- Ja chciałem was zagonić od jutra do roboty, ale wasza ciocia jest innego zdania. Powiedziała, że powinienem się postarać o to, żebyście mieli piękne wakacje, a nie zawracać wam dupy, jakąś robotą - dziadek, mówiąc to, sam się roześmiał.
- Miałeś może Adamie jakiś kontakt z łodzią motorową? - zapytał neutralnym tonem.
          Pokręciłem przecząco głową, bo faktycznie nie miałem tej przyjemności.
- No, to chodźcie oboje ze mną! Musimy jakoś to zorganizować, żebyście od jutra, a najpóźniej od wtorku, mieli te swoje wakacje - powiedział dziadek.
- To wy idźcie z dziadkiem, a ja przygotuję coś na kolację. Tato, o dwudziestej widzę was w jadalni. Weź też poprawkę, że Adam przejechał dzisiaj ponad trzysta kilometrów i ma prawo być zmęczony - zwróciła się do swojego ojca, a naszego dziadka.
- Dobrze, dobrze! Wiem o tym! Boję się, że to nie ja, a oni nie będą chcieli wracać - dodał ze śmiechem.           
          Zagarnął nas ramieniem i ruszyliśmy w stronę, widocznego kilkadziesiąt metrów dalej i wychodzącego na jezioro, pomostu. Przy pomoście przycumowanych było kilka łodzi motorowych.           
          Sądziłem, że dziadek wsadzi nas do jakiej małej, kilkumetrowej motorówki, a on podszedł do największej z nich, dużego, kilkunastometrowego jachtu z dwoma silnikami i dwoma sterówkami - jedną na poziomie kabiny i drugą, na pomoście ponad kabiną.  
          Staliśmy z tyłu, więc dziadek wskazując na zespół dwóch silników, zaczął nam  
objaśniać podstawy ich pracy, ich systemu chłodzenia, systemu sterowania jachtem, pilnowania tego, aby słup wody po kilem, czyli głębokość pod dnem jachtu, nigdy nie była mniejsza od stu sześćdziesięciu cm.
          Uświadomił nam, że pływając jachtem po jeziorach mazurskich, bardzo ważna jest łączność i utrzymywanie bieżących kontaktów ze stacją nabrzeżną czy WOPR -em.  
Bardzo często taka łączność i kontakt ratuje zdrowie czy życie, w razie pojawienia się problemów w czasie pływania po jeziorze.  
          Podeszliśmy do trapu łączącego pomost z jachtem. Dziadek w dużym skrócie opisał nam działanie sonaru, GPS i radia VHF. Upewnił się, że zrozumieliśmy, o czym mówimy, po czym dodał, dobitnie to akcentując; a teraz to, co mówię jest jedną z najważniejszych zasad , które obowiązują podczas pływania po jeziorach mazurskich, a po tym szczególnie, z uwagi na jego wielkość.
          ‘Będąc na jeziorze, zawsze miej oko na pogodę’. To jest duże jezioro i warunki  
pogodowe, szczególnie w lecie oraz w okresie burzowym, zmieniają się tu bardzo szybko.  
          Przeszliśmy po trapie na jacht. Dziadek wciągnął trap i poprowadził nas do drabinki, łączącej dolny i górny pomost, który nazwał latającym mostem. Wspięliśmy się do górnej sterówki, wyglądającej jak prawdziwy mostek kapitański z panoramiczną szybą o bardzo dużym kącie widoczności.
          Cudowny widok na jezioro zapierał dech w piersiach. Dziadek włączył zapłon, a następnie uruchomił rozrusznik lewego silnika, a następnie prawego. Oba silniki Diesla zasilane olejem napędowym, zaskoczyły bez problemu i po chwili, pracowały cicho i równomiernie.  
          Dziadek ustawił przepustnice na biegu jałowym. Patrzył chwilę na rufę, upewniając się, że wodne chłodzenie silników działa prawidłowo. Kiedy silniki nagrzewały się, zeszliśmy wraz z dziadkiem do kabiny poniżej. W kabinie znajdowała się kuchnia z lodówką, dwupalnikową kuchenką na gaz, kuchenką mikrofalową i małym zlewem.
          Idąc dalej, zobaczyliśmy łazienkę z prysznicem, toaletą i umywalką. Z przodu kabiny jachtu było duże podwójne łóżko, szafa, a na bokach dodatkowe wnęki z łóżkami piętrowymi. Oznaczało to, że w kabinie może nocować sześć osób.  
          Dziadek ostrożnie przyciągnął łódź do pomostu, po czym zdjął z polerów liny cumownicze; najpierw  rufową, a potem dziobową.  
          Odepchnął bosakiem rufę jachtu od pomostu i kiedy odsunęła się na bezpieczną odległość, włączył sprzęgło i przesunął przepustnicę lekko do tyłu i powoli odpłynął w tył. Obracając kierownicą sterową, ustabilizował kierunek i po oddaleniu się od pomostu, przesunął przepustnice do przodu.
          Jacht przestał cofać się, zatrzymał się i powoli zaczął przesuwać się do przodu. Obracając szybko kierownicą, dziadek skierował jacht w stronę toru wodnego, prowadzącego do otwartej przestrzeni jeziora.
- Możesz Adamie przejąć ster. Łódź jest twoja! - powiedział dziadek i ustąpił mi miejsca.  
          Z lekkim niepokojem zająłem miejsce na wygodnym, wyściełanym siedzeniu w stylu ławki. Ująłem kierownicę. Obracała się bardzo lekko. Powoli przyzwyczaiłem się do niewielkiego opóźnienia, pomiędzy obracaniem kierownicą, a reakcją jachtu na ster.  
          Dziadek zachowywał się tak, jakby za sterem siedział doświadczony sternik,  
a nie nastoletni wnuk, który ster łodzi trzymał w ręku po raz pierwszy. Stopniowo zacząłem opanowywać operowanie sterem i utrzymywaniem jachtu we właściwym kierunku.
          Kiedy ja próbowałem swoich sił, jako sternik łodzi, dziadek objaśniał Zosi, jak korzystać z sonaru głębinowego,  GPS i radia VHF oraz jak opuszczać i podnosić kotwicę. Po kilkunastu minutach bycia sternikiem, zaczęło mi to sprawiać nie lada przyjemność.  
          Byliśmy już na wodach jeziora i czułem się jak prawdziwy władca wód, kiedy dziadek poprosił mnie, abym zamienił się rolą z siostrą. Kiedy Zosia zajęła moje miejsce i przejęła kontrolę nad jachtem, dziadek teraz mnie zaczął objaśniać działanie sonaru, GPS i radia VHF oraz jak cumować, kiedy, gdzie i przy jakiej głębokości opuszczać i podnosić kotwice, czy uważać na płycizny, mielizny i tym podobne zjawiska, płynąc w pobliżu brzegu.
          Byliśmy dość daleko od lądu i dziadek przestawił przepustnice na bieg jałowy. Po chwili zatrzymaliśmy się. Dziadek wyciągnął ze schowka dużą mapę, obejmującą jezioro i jego okolice. Zaczął pokazywać nam przyjemne okolice i miejsca do zwiedzania, ale również miejsca niebezpieczne i zakątki, których powinniśmy wystrzegać się albo wręcz unikać.
- Dobra, dzieciaki! Wiecie już mniej więcej, o co w tym wszystkim chodzi, wiec nie mam zamiaru niańczyć was dalej. Ta łódź i jezioro jest wasze. A teraz Zosiu proszę odstawić dziadka tam, skąd wystartowaliśmy - powiedział dziadek, uśmiechając się do Zosi.
          Widziałem, że siostra dobrze się bawiła za sterem tej wspaniałej łodzi. Kiedy dziadek zwrócił się do niej, aby go odstawiła do przystani, jej oczy wprost zabłysły z radości. Pchnęła z fantazją przepustnice do przodu i wkrótce jacht podniósł się nad wodę, prując wody jeziora z prędkością ponad czterdziestu km na godzinę.
          Dziadek niemal z zachwytem patrzył na siostrę, kiedy prowadziła jacht wręcz po mistrzowsku. Stał niedaleko i przekazywał jej wskazówki, ale nie wtrącał się do steru.
Przed wejściem w zwężenie zwolniła, prowadząc łódź po torze wodnym, jak na pokazie.
          Podeszła wolno w stronę pomostu i kręcąc z wyczuciem sterem, ciasnym łukiem podpłynęła do kei, dziobem do pomostu i przerzuciła przepustnice wstecz. Jacht wyhamował i po chwili zatrzymał się, dobijając do odbojnicy z przodu pomostu.  
          Wyskoczyłem na pomost i ciągnąc cumę, podciągnąłem jacht do pomostu.
Dziadek nie wysuwając trapu, przeskoczył z dziobu na pomost.  
- Ta łódź ma wam służyć przez całe wakacje, więc zadbajcie o nią. A ty Zosiu jesteś urodzonym sternikiem. Będą z ciebie ludzie. Macie niecałe trzy godziny do zachodu słońca, więc z chwilą, kiedy słońce będzie chować się za horyzontem, macie dobijać do tej kei.  
To tyle na razie. O ile wiem, to lodówka jest zaopatrzona przez Elę, bo podobno jesteście już kumplami. Jeśli zgłodniejecie, rozejrzyjcie się po kuchni i po szafkach czy lodówce.  
          To mówiąc, dziadek podniósł kciuk do góry i spokojnym krokiem ruszył do domu, jakby go nie interesowało, że powierza duży, drogi jacht, dwójce nieopierzonych nastolatków. Nawet się nie obejrzał, co robimy. Wskoczyłem z powrotem na jacht.  
          Zosia była speszona czy wręcz zaskoczona zaistniałą sytuacją, że dziadek bez słowa oddalił się, zostawiając nas samych na jachcie, jakby uznał, że na tyle nas wyszkolił, że powinniśmy dać sobie sami radę. Podeszła do mnie, objęła mnie i przytuliła się.
- Adasiu, czy to jest sen, że dziadek rzeczywiście zostawił nas samych na tej dużej łodzi? -
zapytała, nie bardzo ogarniając to, co się wydarzyło.
- A jak miał się zachować, kiedy dałaś mu pokaz, że sterowanie tą łodzią, nie stanowi dla ciebie problemu? Widziałem, że patrzył na ciebie jak urzeczony. Uznał więc, że jest zbędny, jeśli łódź jest w tak dobrych rękach - powiedziałem nieco żartobliwie, sam będąc pod wrażeniem jej umiejętności.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bałam się, żeby nie zrobić czegoś głupiego. A dziadek stał obok mnie i spokojnie mówił jakby do siebie, że on teraz zrobiłby to, albo tamto, że przekręciłby wolniej lub szybciej sterem w prawo czy lewo oraz otworzył lub przymknął przepustnicę. Adasiu, uwierz! Dziadek to mówił, a ja robiłam to wszystko, jak automat!
          Trudno mi było uwierzyć w to, co mówiła siostra, więc zaproponowałem, żebyśmy wypłynęli ponownie na jezioro. Mieliśmy prawie trzy godziny, żeby opłynąć jezioro i poznać jego okolice. Pewnie dziadek i ciocia gdzieś tam z ukrycia mogli nas obserwować.
- Startuj Zosiu, bo nie wiadomo, czy nas nie obserwują. Nie możemy robić wrażenia, że nas obleciał strach - zwróciłem się do siostry.
- Chyba cię pogięło! To ty obserwowałeś dziadka, jak wypływaliśmy. Siadaj i startuj! Ktoś tu jest mężczyzną, nie sądzisz?  
          Popatrzyłem na siostrę, czy nie robi sobie ze mnie jaj. Ale faktycznie robiła wrażenie, że się boi. Odepchnąłem bosakiem dziób łodzi od pomostu, po czym wszedłem na górny pomost. Kiedy oddaliła się na tyle bezpiecznie, że mogłem uruchomić silniki, usiadłem za sterem i przesunąłem lekko przepustnicę wstecz, patrząc czy silniki pracują prawidłowo.  
          Łódź zaczęła powoli oddalać się tyłem od pomostu i reagować na ster. Po chwili, mając już wolną przestrzeń, pchnąłem przepustnicę do przodu. Łódź zatrzymała się i po chwili wolno ruszyła do przodu. Zwiększyłem prędkość i kręcąc sterem, skierowałem łódź na tor wodny, utrzymując w miarę stabilny, prosty kierunek.    
          W pamięci zakodowałem, że przeglądając z dziadkiem mapę, widziałem na drugim końcu jeziora rzekę, która zdawała się łączyć inne jeziora. Prowadząc łódź w stronę otwartego jeziora, obserwowałem na sonarze wysokość słupa wody pod dnem jachtu.  
          W danej chwili głębokość wynosiła ok. pięciu metrów. Byliśmy już na torze wodnym prowadzącym na jezioro. Płynęliśmy ok. dziesięciu km na godzinę. Po chwili na pomost weszła Zosia, informując mnie, że ciocia i dziadek życzą nam przyjemnej wycieczki.
          Poza tym, przypominają, że mamy jedzenie i oczekują na nas z kolacją. Popatrzyłem na mapę i na sonar. Głębokość była dobra, więc pchnąłem mocno przepustnicę. Szybkość wzrastała, a wraz z nią słup wody chłodzącej, wyrzucanej przez silniki.
- Wariat! - powiedziała siostra z uśmiechem, ale z przyjemnością wystawiała twarz na pęd powietrza, który rozwiewał jej ciemnoblond włosy.
- Napijesz się kawy? – usłyszałem jej głos, przekrzykujący hałas silników, pracujących z dużą mocą. Pokiwałem głową, więc zeszła wolno w dół do kabiny, upajając się pędem powietrza.
          Z szybkością ponad czterdziestu km skierowałem łódź na drugą stronę jeziora, odległą około dziesięć-dwanaście km. Zbliżając się do brzegu, zwolniłem i łagodnym łukiem skręciłem, płynąc równolegle do brzegu w odległości około trzystu metrów i mając pod sobą około dziesięciu metrów głębokości.
          Widząc, że zbliżamy się do małego cypla, okrążyłem go w bezpiecznej odległości i zobaczyłem małą zatoczkę z pustą, piaszczystą plażą. Obserwując sonar, wyhamowałem i zatrzymaliśmy się na głębokości około trzech metrów.  
          Opuściłem kotwicę dziobową i przekręcając się wokół niej, zatrzymałem łódź, z dziobem w kierunku jeziora. Wyłączyłem silniki i zszedłem na dolny pomost. Kiedy łódź uspokoiła się, zobaczyłem wychodzącą z kabiny siostrę, z dwoma kubkami parującej kawy.
- Jesteś popieprzony, wiesz! - krzyknęła w moją stronę, lekko wkurzona.
- Czy sądzisz, że było mi łatwo zrobić kawę, w podskakującej na falach łodzi? - dodała, już nieco spokojniejszym tonem głosu.          
          Przepraszając ją, byłem jednocześnie zachwycony jej wyglądem. Była w skąpym bikini, oczywiście bez góry. Wyglądała wprost fantastycznie i podniecająco. Jej piękna buzia była okolona, poskręcanymi od wody i wiatru loczkami, opadającymi do ramion.  
          Średniej wielkości, sterczące piersi z wydatnymi sutkami wprost dopraszały  
się pieszczot. Kiedy kroczyła dumnie w moją stronę, falowały uwodzicielsko. Uśmiechnęła się, widząc, jakie zrobiła wrażenie na mnie i mój namiot w spodenkach.
          Podała mi kawę i kiedy siorbaliśmy gorący napój, uśmiechnęła się tym swoim zachwycającym uśmiechem i odstawiła swój pusty kubek.
- OK.! Jesteś dobrym chłopcem, braciszku! - zaśmiała się, obciągając mi spodenki w dół i obejmując dłońmi mojego, twardego już jak kamień kutasa.
          Klęcząc przede mną, delikatnie ssała i przygryzała wrażliwy czubek mojego sztywniaka. Po minucie, a może dłużej, poczułem, że dochodzę. Uprzedziłem o tym siostrę. Natychmiast przestała i ścisnęła mocno trzon kutasa u podstawy, aż mnie zabolało.
- Braciszku, nie! Lubię smak twojego nasienia, ale teraz potrzebuję go w mojej cipce. Po miesiączce działa to podobno, jak żel regeneracyjny na cipkę - powiedziała, uśmiechając się.
- Jak to po miesiączce? Przecież mówiłaś, że miesiączka skończy ci się dopiero jutro? - zapytałem, bo wydawało mi się podejrzane to, co mówiła siostra.
- Widocznie skończyła mi się wcześniej, bo na tamponie nie zauważyłam ani śladu krwi - odpowiedziała.  
- Widocznie okres rozpoczął mi się wcześniej, a ja tego nie zauważyłam. Miałam teraz bardzo małe krwawienie i czasami mi się to zdarzało - informowała mnie pogodnym głosem.
          Nie miałem zamiaru dyskutować z siostrą o czymś, w czym byłem laikiem.  
- Żeby tylko ten ‘żel’ nie zregenerował cię do tego stopnia, że zrobisz babcią naszą mamę, a mnie ojcem?-  powiedziałem pół żartem, pół serio.
          Mogłem sobie mówić. Moja mądralińska siostrunia wiedziała lepiej.
- Bzdura! Najpierw braciszku musisz mnie rozgrzać i wylizać mi cipkę. Jest czysta, bo przed chwilą wymyłam ją pod prysznicem - poprosiła, ściągając majtki.  
          Położyła się na ławce i rozłożyła szeroko nogi, wystawiając swój skarb na mój  
widok i na promienie słoneczne. Chłonąłem ten obraz z prawdziwą przyjemnością i nie tylko.  
Byłem już podniecony na maksa. Przyklęknąłem i pochyliłem się nad jej kroczem.
          Pomagając sobie rękami, rozchyliłem jej wargi zewnętrzne i popchnąłem lekko palcem kapturek, powodując odsłonięcie łechtaczki. Słońce sprawiło, że jej cipka lśniła różowością jej wnętrza, a jej łechtaczka zesztywniała i stała jak morska latarnia.  
          Gdy przejechałem językiem po jej podstawie, Zosia pisnęła z wrażenia, po czym złapała mnie za włosy i wepchnęła moją głowę w swoje krocze. Objąłem ustami jej łechtaczkę i zacząłem ssać oraz szturchać i wibrować językiem wokół ‘guziczka’.  
          Nie trwało długo, kiedy Zosia zaczęła sygnalizować, że dochodzi. Sięgnąłem ręką do jej cycuszków, miętosząc sutki oraz wzmocniłem nacisk i szybkość ruchów języka. Usłyszałem głośny jęk i niemal krzyk oraz westchnienie, po czym znieruchomiała, zalewając mnie swoimi sokami.  
- Chodź tu! - mruknęła do mnie, kiedy ocknęła się, ciągnąc moją głowę do siebie.
          Przesunąłem się w górę jej ciała, liżąc i znacząc swoją drogę całusami, całując skrawek po skrawku jej ciało,. Ujęła w dłonie moją twarz i wpiła się we mnie ustami.
- Nawet nie wiesz, jak mi tego brakowało, braciszku. A teraz wejdź we mnie i wygrzmoć mnie tak, jak tylko ty potrafisz - powiedziała z pasją, jakbyśmy się nie kochali lata, a nie dni.  
- Może jednak założę gumkę, Zosiu? Po co ryzykować? - próbowałem zaapelować do rozsądku siostry.  
- Nie mów bzdur, braciszku! Mam regularne miesiączki i pełny cykl, więc moje dni płodne zaczną się za jakieś 4-5 dni, o ile nie później - zbijała moje argumenty.  
- A nawet gdyby zdarzyło się, że zaszłabym w ciążę, to mielibyśmy dziecko i co? Komu by to przeszkadzało? Mnie na pewno, nie! Mamie również! Tobie, braciszku? - spytała, patrząc mi w oczy.
- Przecież jesteśmy za młodzi na dziecko? Zwłaszcza ty. Przed tobą jeszcze szkoła, a przede mną studia. Jak ją skończysz, mając dziecko?
          Pewnie rzucając grochem o ścianę, osiągnąłbym lepsze skutki, niż prowadząc rozmowę z siostrą.
- Skończyłeś, braciszku? To wiesz, co masz robić? Chcę poczuć twojego kutasa głęboko w sobie. Bardzo głęboko. I nie certol się z moją cipką, tylko ją zerżnij. Stać cię na to! Kiedyś będziemy wspominali, jak na środku jeziora, w promieniach zachodzącego słońca, rżnąłeś mnie na dachu kabiny jachtu.  
          To były ostatnie słowa siostry, jakie wypowiedziała przed rżnięciem, jakiego się domagała. Podniosłem się i uniosłem jej nogi wysoko w górę, opierając jej pięty o moje ramiona. Przez chwilę miałem zamiar wtargnąć w nią brutalnie, ale oparłem się pokusie.  
          Za bardzo ją kochałem, żeby ją krzywdzić czy sprawiać jej ból. Oparłem kutasa na szczelinie i delikatnie wpychałem kutasa w jej ciasną szparkę. Czułem, jak mój kutas przedziera się przez jej fałdki i wniknąłem w nią głęboko, jak nigdy dotąd.  
Wycofałem się i pchnąłem mocniej.
- Ooo…taak! Jak cudownie! - usłyszałem jej głos z dołu, kiedy dobiłem do szyjki macicy.
          Poczułem, jak cipka Zosi obłapia i wciąga w głąb mojego kutasa, wbiłem się więc w nią tak mocno, jak tylko mogłem i wystrzeliłem. Usłyszałem krzyk siostry, niosący się po wodzie, kiedy dopadł ją ponowny orgazm.
          Nic jej nie ograniczało, bo wokół panowała pustka, więc krzyczała, dając upust swoim emocjom. Byłem pochylony nad jej ciałem, więc tracąc kontrolę, wbiła w moje plecy paznokcie, orząc w nich bruzdy, co spotęgowało moją przyjemność.
          Wpompowałem w nią całą zawartość jąder i wyczerpany, przetoczyłem się przez jej ciało i położyłem się na deskach pomostu. Poczekałem, aż mój oddech i bicie serca unormują się, po czym, przeniosłem się na dużą kanapę, znajdującą się po drugiej stronie otwartego kokpitu.  
          Moja siostra ocknęła się i zaczęła masować, swoje sterczące cycki. Widząc, że ją obserwuję, przesunęła ręce na swoje krocze. Chwytając wargi cipki, rozdzieliła je, dając mi świetny pokaz różowego wnętrza swojej cipki, którą otworzyła szeroko.
          Po chwili przesunęła ręce na łechtaczkę. Jedną rozchyliła wargi, a palcami drugiej zaczęła tarmosić nabrzmiałą już z podniecenia łechtaczkę. Wykonywała bardzo szybkie ruchy wzdłuż i w poprzek zgrubienia, doprowadzając się do kolejnego orgazmu.  
- Przepraszam, braciszku, ale musiałam to zrobić, tak dla swojej, jak i twojej przyjemności. Czy mojemu starszemu bratu, podobał się mój pokaz? - zapytała, słodko się uśmiechając.
- To było wprost niesamowite! - odpowiedziałem, machając jej przed oczami moim kutasem.                           
          Podeszła do mnie i położyła się, rozkładając przede mną nogi. Wszedłem w nią i kochaliśmy się już bardzo powoli. Zosia będąc w niejakim transie, orgazmowała dwa razy, zanim ponownie wystrzeliłem i wpompowałem w nią kolejny ładunek spermy. ...cdn…

1 komentarz

 
  • emeryt

    @franek42, odcinek wspaniały. Ja jak zwykle powracam do swojej młodości, co prawda to wtedy to były inne czasy, inne realia. Lecz teraz inaczej na to patrzę. Podziwiam twoją bezpośredniość w opisywaniu tego co przez dekady było TABU. Piszesz  bez zakłamania o incest, w terażniejszym wydaniu przez młode pokolenie i to mi się podoba. Jeszcze raz dziękuję i przesyłam najserdeczniejsze życzenia dużo zdrówka i pogody ducha dla Ciebie i całej twojej rodzinki.

    17 wrz 2020