- Chłopiec, który przeżył - zeskoczyła z parapetu Penelopa. - Kolejny raz.
- Oddawaj różdżkę i znikajcie stąd dla waszego dobra.
- Jakie zaklęcie rzuciłeś na Cassandrę?! - wrzasnął Harry.
- Książę na białym koniu się znalazł. Za dwie godziny się obudzi.
Wnet do komnaty wbiegło kilku strażników.
- Do lochów z nimi - rozkazał chłodno. Bez sprzeciwu spełnili jego polecenie, a Draco po drodze odebrał swoją własność.
- Pożałujesz tego, Malfoy - wysyczała Penelopa.
- Czekajcie.
Zatrzymali się.
- Bliznowatym sam się zajmę.
Po około piętnastu minutach tkwili już w lodowatych podziemiach. Harry siedział na metalowym krześle i wpatrywał się w ścianę, byle tylko nie spojrzeć na ślizgona.
- Powtarzam pytanie: Co jej zrobiłeś?! - nie dawał za wygraną wybraniec.
- To ja tu jestem od zadawania pytań, Potter!
- Czego chcesz?
- Tego, co mi odbierasz. A przede wszystkim twojego cierpienia.
- Nie uda się wam. Co z tego, że macie Voldemorta?! Proszę, niech on to słyszy jeśli chce! Voldemorcie, niezależnie czym będziesz i jakie moce posiądziesz nie pokonasz nigdy zakonu! My stanowimy jedność! My obronimy Hogwart!
- Torturuj go, Draconie! - usłyszał jego głos.
- Jesteś tylko przegranym kłamcą!
I się zaczęło. Takie jedno niewinne słowo. Jedno zaklęcie. Przeszywający ból. Wszyscy marzyli wtedy o śmierci i tylko to zajmowało ich myśli. Harry jednak wspominał tylko słowa Dumbledora. Zawsze przybędzie z pomocą temu, kto jej potrzebuje.
- Profesorze...Potrzebuję ciebie...Ufam ci... - myślał w rozpaczy.
Na moment coś przerwało jego kontakt ze światem. Z trudem uchylił ciężkie powieki. Ze zdziwieniem stwierdził, że znajduje się przed namiotem. Ledwo udało mu się podnieść spostrzegł profesor McGonagall.
- Czy pani profesor mogłaby mi to wszystko wyjaśnić?
- Teraz nie ma czasów na wyjaśnienia. Za mną, Potter.
Zaprowadziła go do swojego gabinetu i kazała zająć miejsce. Naprzeciwko niego siedział Dumbledore i powiedział uśmiechnięty:
- Nie zawiodłeś się, Harry Potterze?
- Nie, profesorze - podziękował z całego serca.
- A wiesz dlaczego udało się akurat tobie?
- Nie.
- Ja też nie - zaśmiał się. - Jutro wielki dzień. Ostateczne rozstrzygnięcie.
- Co to znaczy? - zaciekawił się wybraniec.
- Widzisz, Harry. Są rzeczy, których ja również nie jestem pewien. Ale żeby mogło wygrać dobro recepta jest prosta. Musisz pamiętać, że jesteś urodzony, by zwyciężać. Jednakże aby być zwycięzcą musisz zwycięstwo zaplanować, przygotować się i go oczekiwać.
- Ale czy jestem przygotowany?
Przeniknął go swoim ciepłym spojrzeniem. Harry nie potrzebował słów.
- A teraz ja chcę zamienić z panem kilka słów.
Harry westchnął głęboko spoglądając ze skruchą na profesor McGonagall.
- Czy to prawda, że udałeś się w rejony, w które udawać się nie wolno?
- Tak.
- I zamroziłeś strażnika, by stworzyć eliksir wielosokowy?
- Tak.
- I byłeś w lochach śmierciożerców gdzie obraziłeś Voldemorta?
- Tak.
- Ehhh...Weź sobie ciasteczko, Potter.
***
Gdy Kasa obudziła się obiecane przez Malfoya dwie godziny później, ten wyjaśnił jej wszystko.
Była na niego wściekła, ale zauważyła coś, co widziała już w jego stalowych tęczówkach wcześniej. Wtedy, gdy Ron zaprosił ją na spotkanie w bibliotece, gdy pocałowała go przed meczem quidditcha. Zazdrość. Czyżby Malfoy był zazdrosny o Harry'ego? Poza tym Draco nie mógł postąpić inaczej. Jego zadaniem jest zabić jej przyjaciół. Tak jak lew antylopę, by móc przeżyć tak on, by nie zostać zniszczonym przez Voldemorta. Opowiedział jej jednak o tajemniczym zniknięciu Pottera, więc dziewczyna uspokoiła się. Trzydzieści minut później w komnacie pojawił się któryś ze strażników i zakomunikował:
- To już pora.
Draco wiedział o co chodzi. Pokiwał porozumiewawczo głową i zaczął się zbierać do wyjścia.
- O co w tym wszystkim biega?!
- Musisz iść ze mną - ujął jej dłoń i zaczął prowadzić do piwnic. Przeleciał ją strach.
- Chcesz mi coś zrobić?
Nie odpowiedział. Szedł żwawo wpatrzony w jeden punkt.
- Draco!
Brak reakcji.
- Mówiłeś, że mnie kochasz!
- Nigdy tego nie powiedziałem, Skyler.
- Ale...obiecałeś, że przetrwam! - darła się wniebogłosy. Poczuła jak mocniej ściska jej dłoń.
- Dotrzymam słowa. Nie panikuj.
- Dlaczego?!
- Bo jestem z tobą. Nie dam cię skrzywdzić - poluzował ucisk. - Musisz mi zaufać.
- Ufam ci, Draco. Skoro tak nie powiedziałeś to naprawdę tak nie uważasz?
Gwałtownie się zatrzymał i spojrzał w jej śliczne oczy.
- Kocham cię.
Po czym znowu pociągnął ją za sobą. Znaleźli się w ogromnej sali. Z boku prowadził do niej też długi korytarz. Wprowadził dziewczynę na podest i powiedział:
- Nie możesz się stąd ruszyć jeśli chcesz żyć, Cassandro. Musisz być silna.
- A ty?
- Ja...muszę być jeszcze silniejszy - wymamrotał niezwykle smutno.
Nie miała pojęcia ile czasu tam stali. Pojawili się Voldemort, Lucjusz i Pansy.
-Dzień dobry, kochanie - pocałowała go przelotnie w usta. - Musimy pogadać - spiorunowała wzrokiem Cassandrę.
- Później - odparł oschle wycierając usta rękawem.
Wszystko stało się jasne gdy ujrzała...ją. Naomi. Z jej obydwu stron kroczyli śmierciożercy trzymając jej związane jakimś podłym sznurem ręce. Stanęła naprzeciwko Malfoya, który wykonał dwa duże kroki do przodu. Zrozumiała, co musiał zrobić.
- Zabij! - rozkazał Voldemort.
Chłopak powoli wyciągnął różdżkę. Przejechał nią po szyi dziewczyny.
- Boisz się, Malfoy?! - wyryczała Cassandra. Przypomniał sobie ten dzień. On i ona walczący przeciwko sobie. Walczyli naprawdę, nie na niby jak to myślał Morgan. I on mówiący "boisz się, Skyler?". Do oczu rudej napłynęły łzy. Pamiętał doskonale co jej zrobił nie zwracając na to uwagi. Myślał tylko:
- To proste. Tylko Avada Kedavra i po sprawie. Dwa proste słowa...dasz radę, Draco.
Nigdy wcześniej nie zabił. Było to ponad jego siły.
- Dalej, Draconie! - wysyczał Voldemort. - Zabij ją.
Łzy tańczyły na jej policzku jedna po drugiej.
- Nie oczekuję już litości. Zrób to, Draco - zacisnęła zęby i szykowała się na śmierć.
- Nie mogę, panie - schował swoją broń i wyszedł razem z Cassandrą.
***
- Czemu nie idziemy do komnaty?! - krzyknęła biegnąc za nim.
- Nie zadawaj pytań - rzucił i skierował się w stronę drugiego budynku. Znajdowały się tam stworzenia, których najmniej się spodziewała - konie. Draco szybko wrzucił siodło na grzbiet jednego z nich, zapiął ogłowie i wyprowadził zwierze z boksu.
- Co to ma znaczyć?
- Wsiadaj - wrzucił ją na rumaka podając jej wodze do ręki. - Umiesz jeździć?
- Mam nadzieję, że coś pamiętam, ale...
- Musisz wrócić do swojego obozu. Jutro ostateczna walka.
- Oni cię zabiją jeśli ja ucieknę!
- Nie - zaprzeczył.
- Będą cię dręczyć Cruciatusem do rana!
- Wytrzymam...Proszę cię, wróć do swoich. Zrób to dla mnie - poprosił dziewczynę odsuwając się.
- Nie mogę.
- No już! Jedź! - uderzył mocno konia, który natychmiast ruszył szalonym galopem. Patrzył się długo na oddalającą się dziewczynę. Postąpił najlepiej jak tylko mógł - tego był pewien.
***
Nadszedł ten dzień. Kolejny po tamtym. Kolejny po poprzednim. Wielki dzień. Z samego rana zebrały się dwie wrogie armie, by stoczyć największą walkę w historii czarodziejów. Bitwę o Hogwart. Walka toczyła się zażarcie. Powietrze przecinały miotły, a ziemię wypełniał stukot kopyt, odgłosy ludzkich stóp, krzyk. Cassandra zraniona przez Eddiego, schowała się na moment w zamku by złapać oddech. Spostrzegła jednak coś niepokojącego. Draco wspinał się właśnie na mury Hogwartu. Z góry próbowała go zepchnąć białowłosa. Mimo tego osiągnął swój cel. Cassandra wyszła przez okno i dobiegła do niego po cienkiej równoważni.
- Odejdź! - krzyknął.
- Nie! To my walczymy za dobro, to Zakon ma rację!
- Wojna nie wybiera kto ma rację, ale kto zostaje! Najpierw rozprawię się z tobą, Penelopo!
Czarodziejka ledwo utrzymywała się na wąskiej części szkoły. Nie było mowy, by mogła walczyć.
- Avada Kedavra! - ryknął mierząc w nią różdżką.
Penelopa błyskawicznie runęła kilkaset metrów w dół.
- Draco! - wydarła się na cały głos znosząc się płaczem Kasa. Malfoy zabił człowieka.
Mocno złapał ją w ramiona i zaniósł z powrotem pomimo oporu. Zauważyli jednak coś niepokojącego. Masa zielonego światła, pisk, krzyk. I nagle wszystko ucichło. Oczy skierowały się w ich stronę.
- Śmierciożerca zdobył zamek! - ktoś krzyknął.
Draco podniósł leżącą nieopodal miotłę Penelopy i sfrunął razem z Kasą na dół.
- Ja...staję po stronie Zakonu - wybąkał.
- Teraz jest okazja - pomyślał po czym powiedział głośno i wyraźnie:
- To, co teraz zrobię to nie żart. Jestem tego pewien - wyjął z kieszeni płaszcza małe pudełeczko. Miał w nim być pierścionek zaręczynowy dla Pansy.
- Cassandro - uklęknął na jedno kolano. - Czy wyjdziesz za mnie?
Tydzień później opuszczała Hogwart z pierścionkiem zaręczynowy na palcu.
Dodaj komentarz