Cz. 75
Miętus przeczuwał, że pewnego dnia i na niego przyjdzie kolej. Nie przypuszczał tylko, że w dwa dni po zniknięciu Rudego pójdzie na pierwszy ogień. Co prawda, wyrok kończył mu się za dwa lata, ale przecież każdego dnia modlił się do kogoś na Górze, aby Ten uchronił go od tych policjantów.
No dobrze, może niepotrzebnie ukradł wtedy tamte dwa auta, ale przecież skąd mógł wiedzieć, że w bagażniku jednego z nich będą zwłoki jakiejś staruszki?
- Miętus. Pora na ciebie- rzekł Kacper spoglądając prze kratę na czterdziestoletniego łysola z bliznami, prawie na każdym centymetrze jego twarzy. Nie miał żony, nie miał dzieci, a oboje rodzice zginęli w podejrzanym wypadku samochodowym.
- Daj spokój stary. Daj mi jeszcze trochę posiedzieć, co? Mnie tu dobrze.
Cofnął się w kąt i zaczął się drzeć. Wyglądał jak czterolatek, który został przyłapany na kradzieży dwóch monet z portfela tatusia.
A tatuś wiedział ile miał pieniążków.
- Boisz się? No weź- zadrwił Kacper z uśmiechem na ustach.- Ja nic złego ci nie zrobię, serio. Potrzebuję tylko twojej pomocy w kuchni. Sam wybierzesz, co chcesz zrobić.
Aby nadać prawdziwości swoim słowom obie dłonie podniósł do góry.
- Taaa. Tak jak nic złego nie robicie innym, nie? Zaraz mi powiesz, że poszedł sobie do domu i jest tam szczęśliwy.
Kacper zamyślił się.
- Chyba w sumie, to tak trochę jest- przyznał zaskoczony mądrymi słowami Miętusa. – Wiesz, pójdę ci na rękę. Sam zdecydujesz, czy obierzesz ziemniaki na obiad, czy opierzysz gołąbka.
Miętus popatrzył na niego krzywo.
- Mam opierzyć gołąbka?- Zaśmiał się nerwowo.- A co ja to jestem? Jakaś opierzajka, czy co?
- Miętus przestań, bo zakażę ci odwiedzin.
Miętus wytknął w niego palec.
- Mówisz tak, bo wiesz, że nie mam rodziny, Nie mam nikogo, na kim by mi zależało, ani nikomu nie zależy na mnie.
Było mu przykro. Siedział już siedem i pół roku i nie było nikogo, kto by, choć raz się nim zainteresował. Tutaj przynamniej miał swoich kolegów. Nie ważne, że każdy był oddzielony osobną celą. Widzieli się i mogli ze sobą rozmawiać. I jedzenie było tu nienajgorsze. Lepszego nigdy nie jadł na wolności. Nie zamierzał, więc nigdy stąd wychodzić.
Nawet ostrugać ziemniaki.
- Dobra, sorry, kwaśny był ten żart, ale nie zmienia to faktu, że i tak masz ze mną iść.
- Nigdzie nie pójdę.
- Pójdziesz- odparł już ostrzej Kacper. Wyjął pistolet z kabury, która zawsze nosił przy sobie i mierzył teraz prosto w głowę Miętusa.
- Nie pójdę. A ty i tak nie możesz mnie zabić, bo ci niewolno. Jesteś tylko gównianym gliną o gównianym imieniu, które nadała ci gówniana matka. Pewnie nawet sama oddała cię do przygłupów, bo nie podobała jej się twoja gęba.
Mina Kacpra stężała. Zacisnął usta w wąska linijkę i wyprężył się, jakby miał zaraz pęknąć. Jego solidny brzuch nagle jakby wyszczuplał, a twarz zrobiła się czerwieńsza.
Nikt nie powinien obrażać jego rodziny.
- Przeproś.
- Nie! A wiesz, czemu? Bo to wszystko jest pieprzoną prawdą przydupasie!
- Przeproś. Mówię ostatni raz.
- A co? Zabijesz mnie? To dalej! I tak nie mam nikogo, komu by na mnie zależało.
- Więc, nie przeprosisz?
Miętus przez chwilę chodził z kąta w kąt, ale potem podszedł na krok od Kacpra i splunął mu w twarz.
Rozwścieczony Kacper odbezpieczył broń, lecz zamiast strzelić, powalił go kolbą pistoletu. Potem zakuł go w kajdanki.
- A teraz bardzo gorzko tego pożałujesz- szepnął mu na ucho niemal wlecząc za sobą wciąż opierającego się Miętusa.
Nikt nawet nie mruknął.
W więzieniu zrobiło się cicho.
Jedynie głos wrzeszczącego Miętusa rozchodził się do samego wieczora po wiezieniu…
1 komentarz
AnonimS
Ale sadyści te gliny...
Ewelina31
@AnonimS nie tylko w opowiadaniu...