Cz. 59
Wszystko piekło ją tak strasznie, że zastanawiała się, czy nie jest przypadkiem lato i słońce niemal spaliło jej skórę. Początkowo nie była w stanie stwierdzić, dlaczego straciła przytomność. Wciąż w głowie słyszała jakieś dziwne buczenie, które zdawało się czekać, na Bóg wie, co. Wyłączcie ten hałas, powtarzała sobie w myślach, kiedy wracała jej przytomność. Nikt jednak jej nie posłuchał. Coś wciąż buczało w równym rytmie. Potem przyszła jej taka myśl, że już gdzie słyszała taki hałas. Oznaczał on, że coś chciało, aby coś do niego włożono, to hałas się zmieni.
A potem druga myśl.
Ktoś cisnął w nią paralizatorem. Ktoś? Tak. Na pewno tego kogoś znała. Jej pamięć nieco szwankowała, ale była pewna, że czas grał tutaj główną rolę.
Podnieś się.
Rozejrzyj się.
Nie daj się.
To były trzy rzeczy, które utkwiły jej w głowie. Z wolna, zaczęła dostosowywać się do każdej z nich, aby zobaczyć, co się właściwie dzieje.
Rozejrzała się.
Gdzie była? Czy już kiedyś widział to miejsce? Niby wyglądało znajomo, ale nie czuła się w nim bezpiecznie.
I ten hałas…
Kto go powodował?
Albo, co?
Przetarła oczy i przeturlała się na bok. Było twardo. Nad oczami miała czysto biały kolor, który mógł być albo sufitem, albo nie wiadomo, czym.
Czy żyję?
Czy coś mi się stało?
Wciąż o coś siebie pytała. Strasznie bolał ją kręgosłup, więc chyba żyła. Ale co się stało? Kto ją tak urządził?
Obrazy zaczęły pojawiać się bardzo powoli.
Kuchnia…
Żeberka…
Ostrożność…
… i …
Edward…
Chryste panie!
Została porażona prądem! Albo paralizatorem! Przechyliwszy głowę na bok ujrzała bezwiedne ciało Edwarda leżące tuż przy jakiejś maszynie. To on ją tak urządził. Więc jednak chciał się jej pozbyć. Fala zawodu i bólu przeszyła ją na wskroś. I po co było to wszystko? Po co się starała? Dała z siebie wszystko, a on tak się odpłacał.
Zamknęła oczy.
Tak bardzo chciała, aby to wszystko było tylko snem. Aby ta dzisiejsza scena w ogóle się nie wydarzyła. Chciała znów chodzić z nim za ręce przy świetle księżyca i gwiazd, które tak radośnie migotały, jakby same cieszyły się, że byli wtedy razem. Pamiętała, jak zatrzymali się w parku przed fontanną. On stanął za nią i tak czule zaczął obejmować. Pocałował ją najpierw w karczek, potem w głowę. Szyja sama wyginała się od fali rozkoszy, kiedy pieścił ją językiem. Jego wąsy delikatnie łaskotały ją po policzku, kiedy zbliżał swoje usta do jej ust.
Tak delikatnie ją całował.
Tak czule.
Tak bardzo ją zawiódł, a ona wciąż rozmarzona widziała go przed oczyma, jak patrzył na nią tymi swoimi czarnymi oczkami. Widziała gwiazdy odbijające się w nich i dające nadzieję na lepsze jutro. Wiaterek był taki delikatny i ciepły. Przywodził jej na myśl muśnięcie skrzydeł motyla.
Patrzył na nią z taką czułością…
Czy naprawdę to wszystko udawał?
Czy był aż tak dobrym aktorem?
Przecież tyle ich łączyło. Wspólne wieczorne wyprawy po świeże mięso, planowanie zasadzki, wsypywanie narkotyku do soków i piw, po czym bez problemu mogli transportować ciała samochodem. Wspólne odcinanie głowy, kończyn, wydobycie serca…
To wszystko poszło na marne?
Dźwięk buczącej maszyny przywołał ją do życia.
Otworzyła oczy.
Nie.
Nie mogła mu tego darować.
1 komentarz
AnonimS
Cóż za związek i jaki okrutny jego koniec.
Ewelina31
@AnonimS i tak w życiu bywa...