Cz. 68
2 lata później…
Młode małżeństwo całe roztrzęsione przed procesem adopcyjnym, siedzi na krzesłach obitych skórą. Tupią nogami w nieokreślonym rytmie ze zdenerwowania.
- Musimy być spokojni- tłumaczy swojemu mężowi, choć sama nerwowo zaciska róg swojego płaszcza.
- Łatwo ci powiedzieć. Przecież nawet nie wiemy, jak ona wygląda. A co, jeśli się okaże, że będzie nosiła okulary, a na nosie cały rząd plamek będzie przypominał o matce narkomance, która zaćpała się na śmierć?
Dwudziestoośmioletni mężczyzna o krzaczastych brwiach i rudych włosach nie potrafił pojąć, w jaki sposób zgodził się na to wszystko. To prawda, chciał zostać ojcem, ale to wcale nie oznaczało, że sam nie był do tego zdolny. A to, że od dziewięciu lat nie mogli mieć własnego dziecka było tylko przypadkiem.
Jego żona Marta, dwudziestosiedmioletnia ciemna blondynka o kształtnych biodrach i długich nogach nie przejmowała się zdaniem swojego męża. To prawda, było jej żal, że nie spełnia się, jako matka, ale tłumaczyła to sobie faktem, że skoro są dzieci, których nikt nie chce po urodzeniu, to musieli być i tacy, którym te dzieci były pisane.
Nieraz tłumaczyła mężowi, że wcześniej mogli zaadoptować dziecko, lecz zawsze kończyło się to tygodniowym milczeniem z jego strony. Aż przyszedł w końcu taki dzień, że Marta przyuważyła takie ogłoszenie w gazecie. Opiekunowie prosili o zgłoszenie się małżeństwa, z co najmniej pięcioletnim stażem, aby zaadoptować dwuletnią Amandę, która bardzo potrzebowała rodziców. Zdjęcie przedstawiało malutką dziewczynkę o rudych włoskach uczesanych w dwa warkoczyki. Miała śliczne błyszczące czarne oczka i malutki zgrabny nosek. Na policzku ktoś nalepił jej plasterek, jakby chciano coś tam ukryć, choć dziecko mogło przecież samo się drapnąć.
Marta nie zastanawiała się długo, tylko od razu zadzwoniła do swojego męża. Przekonywała go równe dwie godziny, zanim bąknął coś na znak yyy i już następnego dnia zadzwoniła do domu, gdzie aktualnie przebywała Amanda.
Na spotkanie przyszli tego samego dnia. Co dziwniejsze, żadne z nich nie spodziewało się, że mogą zaadoptować dziecko aż tak szybko.
- A co będzie, jeśli to murzynka?- Dopytywał się Krzysiek.
- Daj spokój- zganiła go.- Sam widziałeś jej zdjęcie.
- A jeśli to cyganka? Chcesz, żeby nas okradła, jak dorośnie?
- Przestań. Ma rude włoski przecież. Nikt nie widział na świecie rudych cyganów.
- To może mała morderczyni, która zabija swoich rodziców i ich szczątki zakopuje w grobach innych ludzi?
Spiorunowała go spojrzeniem, aż przestał mówić cokolwiek.
- Krzysiek, ja już ją pokochałam, rozumiesz? Nieważne, kim jest. Ja chcę być jej mamą. Ona przecież tego potrzebuje. Rodziców. Ciebie i mnie.
- Ale ma aż dwa lata.
- No i co? A my przez dziewięć lat nie możemy stworzyć żadnego życia. I co? To ma oznaczać, że nie nadajemy się na rodziców? To, co, może od razu powinni nas uśmiercić, bo marnujemy pożywienie i powietrze, bo nic z nas nie wyrzepimy? O to ci chodzi???
- Marta…- zająknął się.
- Posłuchaj. Kocham cię i nieważne, co się z nami dzieje. Zresztą ty i tak zawsze jesteś w pracy. A ja zawsze jestem w domu. SAMA.
- Już dobrze, dobrze- machnął ręką wiedząc, że i tak jest już na straconej pozycji.- Ale żeby potem nie było na mnie, kiedy to całe matkowanie ci się znudzi, dobrze?
- Dobrze. Będę dobrą matką. Zobaczysz.
Pokiwał głową na zatwierdzenie jej słów.
Potem poproszono ich o wejście do środka.
Krzysiek tuż przed wejściem pomyślał, że nie był pewien, czy chce być ojcem.
I to całkiem obcej mu dziewczynki…
Dodaj komentarz