Cz. 19
Tuż przed kościołem, który liczy sobie już przeszło pięćdziesiąt lat, spaceruje starsze małżeństwo. On ma włosy przyprószone siwizną. Jest dokładnie ogolony, przedziałek ma we właściwym miejscu, czyli bardziej po lewej stronie. Na oko ma około pięćdziesięciu pięciu lat, lecz los nie był dla niego łaskawy. Przez całe życie musiał sam sobie radzić, bo rodzice niezbyt przejmowali się jego losem.
Krzysztof był adoptowany.
Jego biologiczni rodzice zginęli w wypadku, razem z jego młodszym bratem. Jak na ironię, tylko on wyszedł z tego cało. Chciałoby się powiedzieć, że miał szczęście w nieszczęściu, lecz gdyby to zależało od samego Krzysztofa, wolałby tam zginąć razem z nimi. Nigdy nie zapomni chwili, kiedy przyjechali jego rodzice adopcyjni. Miał wtedy siedem lat.
Był strasznie chudym chłopcem z jasno-blond włosami. Cała jego twarz zdobiły okropne piegi, których od urodzenia nienawidził. Dość krótki nos mocno zadarty do góry sprawiał wrażenie zadziornego, choć tak naprawdę Krzysztof był bardzo nieśmiałym chłopcem i przez wypadek, bardzo zamkniętym w sobie.
Dzień przyjazdu rodziców adopcyjnych miał być najszczęśliwszym dniem w jego życiu. Opiekunka powiedziała mu, że będzie miał dwoje rodzeństwa w podobnym do jego wieku.
Wszyscy byli adoptowani.
Na tą chwilę Krzysztof przygotował się niemal idealnie. Krótko zaczesane włosy ustawił do góry, aby być bardziej poważnym. Chciał, aby zanim jego przyszli rodzice zobaczą go całego, wpierw spostrzegli jego blond czuprynę, bo poza tymi włosami, nie miał nic, czym mógłby się pochwalić. Chciał być kochany.
W domu rodzinnym nie zdążył się nauczyć niczego, co byłoby mu przydatne do dalszego życia, bo przecież nie mógł przewidzieć, że tego czasu mu zabraknie.
- To ten- wskazała opiekunka, kiedy Krzysiu czekał w małym pomieszczeniu, które kiedyś było szatnią, a teraz to właśnie tu odbywały się pierwsze spotkania z dziećmi.
Krzysiu aż zaniemówił, kiedy do jego oczu dotarł obraz jego przyszłej matki. Blond piękność, z dużymi i wydatnymi ustami, mocno zielonymi oczami i cud zgrabnymi nogami właśnie miała zostać jego matką.
A ojciec?
Mężczyzna po czterdziestce, dobrze zbudowany, w garniturze i lśniących butach. Do tej pory pamięta jego farbowane na czarno włosy i ten wzrok.
- Pani żartuje?- Powiedział, kiedy spojrzał na Krzysia.
- Nie proszę pana. Ja nigdy nie żartuję. To jego państwo wybrali ze zdjęcia. Mówiłam, że najpierw powinno być spotkanie, tak jak organizuję zwyczajowo, według procedur, a nie zdjęcia. On też musi złapać z państwem kontakt.
Ach tak, pomyślał Krzysiu. Więc po to tydzień wcześniej kazali mu się podszykować i dobrze wykąpać. Nawet zapudrowali mu nieco twarz, aby ukryć te stosy piegów. Krzysiu sądził, że robią to, dlatego, że tak trzeba. Teraz czuł, że nie powinien był na to pozwolić.
- No przedstaw się- rzuciła ostro opiekunka wyraźnie podenerwowana tą sytuacją, która jeszcze niedawno w oczach małego Krzysia była prawie Aniołem. Krzysiu mimo obaw, wyszedł z kąta i niepewnym krokiem podszedł do swych, rzekomo, przyszłych rodziców.
- Nazywam się Krzysztof Zieniewicz. Mam siedem lat i bardzo się cieszę, że państwo wybrali akurat mnie z pośród tylu sierot.
Był to tekst, którego musiał nauczyć się na pamięć. Musiał użyć słowa sierot, aby wzbudzić u potencjalnych rodziców coś na kształt sumienia. O ile takowe niektórzy posiadali.
Krzysiu wyciągnął rękę najpierw do cud pięknej blondynki, która wciąż dziwnie na niego patrzyła.
- To na pewno on?- Spytała w chwili, kiedy uważał, że najgorsze już minęło. Po tych słowach coś zacisnęło się w jego wnętrzu. Nikt jeszcze nigdy go tak dosłownie nie skrzywdził. Nawet wypadek jego rodziców nie był tak drastyczny, jak słowa, które wciąż dźwięczały mu w głowie.
To na pewno on?
Przez resztę czasu, zamiast uścisków i rozmów było jedynie przesłuchanie. A przynajmniej sam Krzysiu czuł, jakby był na posterunku policji i miałby się tłumaczyć z tego, dlaczego jeszcze żyje.
- To ile masz lat?
- Siedem.
- Twoi rodzice nie żyją?
- Tak. I brat też.
- I długo tu jesteś?
- Nie wiem- odpowiadał zgodnie z prawdą.
- Pięć miesięcy- odparła opiekunka, po czym zaraz tego pożałowała, bo blond piękność zgromiła ją wzrokiem.
- Jesteś tu pięć miesięcy, tak?
- Chyba tak. Nie liczyłem.
- A masz jakiś krewnych? Ciotki, czy wujków?
Pytania przeważnie zadawała ona. Pan tata przyglądał się Krzysiowi, jakby chciał na siłę zmienić jego wygląd wzrokiem. Sam Krzysiu już żałował, że tak się cieszył na to spotkanie. W duchu błagał Boga, o ile takowy istniał, aby go zostawili w spokoju. Nie chciał iść tam, gdzie nikomu nie był do niczego przydatny. Chciał być kochany. Tylko tyle…
- Nie.
- Na pewno?- Spytał przyszły ojciec.
Krzysiu bał się podnieść na niego wzrok. Jego przyszły ojciec wydawał się być ostrzejszy niż brzytwa.
- Skąd jesteś?- Zapytał.
- Z Milejowa.
- Ze wsi?- Spytała matka.
- Yhy.
- Mów tak- poprawiła go opiekunka przypatrując się swoim butom.
Dalej pytania nie miały już końca. Dla samego Krzysia były całkiem pozbawione sensu.
- Jaki masz rozmiar buta?
- Trzydzieści pięć.
- Co lubisz jeść?
- Cokolwiek- odparł, po czym się poprawił.- Nie mam wymagań. Wszystko mi smakuje.
Z wyjątkiem jajek na twardo dodał w myślach, bojąc się wypowiedzieć to na głos. Pamiętał, aby być grzeczny i uprzejmy. Inaczej nikt by go nigdy nie zechciał.
- Ty masz piegi?- Spytała nagle przyszła matka adopcyjna znacznie się do Krzysia zbliżając. Dla Krzysia pachniała niczym jabłoń na wiosnę, ale tylko w myślach. Sercem czuł, że prawdziwy jej zapach wnętrza bardziej przypominał zgniłki jesienią, ale i tego nie mógł powiedzieć.
- Tak. Kilka.
- Dlaczego?
Wzruszył ramionami.
- Mama mi kiedyś mówiła, że to od słońca…- zaniemówił, bo nagle obraz matki oczyma wyobraźni ukazał mu tak okropny widok, że zapragnął krzyczeć z całych sił, aby ktoś ten obraz odpędził. Tam bardzo pragnął mamy żywej, a nie…
Jego mama nie miała połowy twarzy…
Po policzku spłynęła mu łza. Zezłościł się sam na siebie, bo przecież musiał ukazać się, jako dorosły chłopiec, a nie jako beksa, ale nie potrafił tego opanować.
- Płaczesz?- Zapytał przyszły ojciec.
Nie takich rodziców zastępczych oczekiwał Krzysiu. W tamtej chwili wolał, aby w ogóle się nie urodził. Albo przynajmniej, to on mógł wtedy zginąć w wypadku.
Tak byłoby dla niego lepiej…
A piekło z tamtego okresu widzi tak dokładnie, jak swoje dłonie. Zapracowane, z szramami od pracy i bicia przez blond piękność, do której musiał się zwracać mamuniu…
Teraz mężczyzna wydoroślał. Jest grzeczny, dobrze ułożony i ma dobrą pracę. Ma cudowną żonę, którą poznał mając piętnaście lat.
Ona też była z domu dziecka. Matka oddała ją zaraz po urodzeniu jej. A potem wyjechała i nigdy nie dała o sobie znać.
Kobieta przez wszystkie lata żyła w przekonaniu, że natrafiła na prawdziwego anioła. Sami nie mieli dzieci, ale wiedziała, czuła, że i tak on kochał ją nad życie.
Rozmarzona para nie zauważa staruszki siedzącej na ławce, tuż pod drzewem. Para po obejściu kościoła skręca w prawą stronę, czyli wprost na siedzącą pod drzewem staruszkę, która mocno przygarbiona skrywa twarz pod bordowym beretem.
- Przepraszam?- Mówi staruszka nie potrafiąc poradzić sobie z zapalniczką.- Tak jakoś ręce mi się trzęsą i nie mogę podpalić sobie papierosa- mówi drżącym głosem.
Mężczyzna początkowo chce ją wyminąć, ale żona pełna współczucia ciągnie go w jej stronę.
- Daj spokój- odpowiada na mruki niezadowolonego męża.- Jest stara. Pomóż jej.
Staruszka uśmiecha się delikatnie, a potem, kiedy oboje są blisko niej wyjmuje z kieszeni paczkę papierosów.
- Za… zapalicie ze mną? Tylko do towarzystwa. Czekam za wnukami, aż wrócą z kościoła. Kazałam im pójść do spowiedzi, jak tylko użyli słowa na k.
- Pani im kazała?- Pyta mężczyzna biorąc od staruszki jeden z papierosów.
- A gdzie tam- machnęła ręką sama sobie zaprzeczając.- Ja ich tylko tego nauczyłam. Jak chcą w moim towarzystwie przeklinać, to muszą wiedzieć, jak się z tego odwołać- odpowiada z uśmiechem.
- To bardzo sprytne- odpowiada kobieta zainteresowana nową nieznajomą. Niby miała rzucić palenie, ale dla towarzystwa, sięga również po jednego z wystających sztuk.
- To ja podpalę- mówi mężczyzna podkładając najpierw zapalniczkę pod papierosa żony, a potem starszej kobiety.
- W tym wieku nie powinna pani palić – mówi mężczyzna zaciągając się dymem z papierosa.
- A co mi pozostało?- Pyta.
Później, świat jakoś tak dla nich ciemnieje…
Dodaj komentarz