Opowieści z Caldarii cz6.

- Zdajesz sobie jednak sprawę, że jedno zwykłe słowo „Przepraszam” nie zagoi wszystkich ran, które mi zadałeś? – odezwałam się po dłuższej chwili milczenia. – Niektóre z nich były zbyt bolesne. I nie mówię tylko o poranionych plecach.
Nie odzywał się przez kilka minut. Wreszcie spojrzał na mnie z ukosa i powoli odrzekł:
- Wiem, że mi nie wybaczysz tak od razu. Wiem też, że twoi ludzie mnie nie pokochają tak, jak kochają ciebie. Tak samo będzie z moimi. Ale warto choć częściowo załagodzić dawne spory. Zapomnieć.
- Zapomnisz o tym, co mi zrobiłeś? Tak chcesz mnie prosić o wybaczenie? Bo ja nie zapomnę.
- Nie mówię o gwałcie. – warknął. – Może po prostu byłoby dobrze, powoli zapominać o naszych swarach i sporach? Zacząć prawdziwie współpracować.
Podniosłam oczy i w jego zobaczyłam ból. Nie był spowodowany naszymi kłótniami, tylko tym, jak został oszukany przez naszego władcę. Wiedziałam, że nie odpuści. Kilka godzin później zatrzymaliśmy się w mroku nadchodzącej nocy na odpoczynek. Mój towarzysz był obolały i zdrętwiały od ciągłego przytrzymywania mnie na koniu. Ja nie czułam szyi od wykręcania głowy w jedną stronę, by cokolwiek dojrzeć. Zsunęłam się z wierzchowca z uczuciem prawdziwej ulgi. Z pomocą Williama usiadłam na ziemi. Moi ludzie natychmiast przyrządzili mi ciepłą strawę, a chirurg obejrzał moje plecy, orzekając, że szwy dobrze trzymają. Jęknęłam z ulgą, gdy znów mocno zabandażował mi plecy. Po spożyciu pożywnego gulaszu, zasnęłam mocnym snem, pomimo, że mogłam spać tylko na brzuchu i każdy gwałtowniejszy ruch wywoływał nową falę bólu. Ogólnie nie była to najlepiej przespana noc. Zwinęliśmy się dopiero późnym rankiem. Znów jechałam na jednym koniu z Draco. Okazało się, że był oczytany, kiedy chciał również dowcipny, potrafił ciekawie opowiadać. Dowiedziałam się sporo nowych rzeczy o Caldarii, ale niczego o jego życiu. Nie chciał o tym rozmawiać i koniec. A ja nie miałam zamiaru naciskać. Tak naprawdę, aktualnie mało mnie obchodził. Ważne było tylko, abyśmy się dogadywali i wyprowadzili naszych ludzi z grożącego im niebezpieczeństwa. Po południu zatrzymaliśmy się na krótki popas, w czasie którego Jake wyjawił nam swoje wątpliwości.
- Jedziemy na Rubieże, tak? – zapytał lekko przestraszony.
Przytaknęliśmy.
- Jak mamy zamiar tam przeżyć? Wśród nomadów, Milczącego Ludu, smoków i piasku tak gorącego, że co na niego spada, natychmiast staje w płomieniach? Znacie jakieś tamtejsze miasta bądź osady? Bo my nie. – ostatnimi słowy zwrócił się do blondyna.
- Po pierwsze smoki dawno wyginęły, więc z ich strony nic nam nie grozi, po drugie nasza grupa liczy sobie teraz około stu pięćdziesięciu ludzi, co daje nam sporą siłę rażenia, więc myślę, że poradzimy sobie z nomadami. Milczący Lud to bajki, którymi straszy się dzieci na dobranoc. A piasku nikt nigdy nie widział. – odparłam chłodno.
- Bo nikt stamtąd nigdy nie wrócił! – zaperzył się Jake.
- Uspokójcie się! – warknął Draco, gdy już otwierałam usta, by się odezwać. – Dyskutujecie na temat spraw, które aktualnie nie są dla nas zbyt istotne. Natomiast wielce istotne jest to, że zbliżamy się do U-dun, a most przez rzekę Jedwabną jest jedynym szlakiem prowadzącym na północ w tej części kraju i na pewno obsadzony jest przez żołnierzy. Nie przemkniemy się niepostrzeżenie. Jesteśmy na to zbyt liczni, a nie możemy rozdzielić się na kilka grupek. Radziłbym również ukryć nasze sztandary. Przez nie jesteśmy zbyt rozpoznawalni.
- Więc, co proponujesz? – zapytał zimno William. Widziałam, że nie chce przyjmować pomocy Draco, ale pewnie zdawał sobie sprawę z tego, jak kiepsko będziemy wyglądać, jeśli ją odrzucimy.
- Właśnie o tym rozmawialiśmy. – blondwłosy mężczyzna kiwnął głową w stronę swojego zastępcy. – Mamy kilka możliwości. Po pierwsze możemy przepłynąć Jedwabną w kilka kilometrów za U-dun, ale narazimy się na stratę wierzchowców, a to nie jest chyba najlepsze wyjście w naszej obecnej sytuacji. Po drugie możemy poszukać jakiejś przeprawy na tratwach, ale one też pewnie obsadzone są żołnierzami... Ale myślałem o czymś innym. Około pięciu drogi na wschód od U-dun znajduje się niewielkie miasteczko Allerood. Prowadzi obok niego trakt, który dobija aż do granicy z Rubieżami. W Allerood będziemy mogli odpocząć trochę, wymienić utrudzone konie, uzupełnić zapasy żywności. Może i zreperować zbroje lub nająć jakiegoś przewodnika, który zna Rubieże lub jakichś najemników.
Spojrzałam na niego zaniepokojona.
- A dlaczego sądzisz, że pozwolą nam tam odpocząć? To ostatnie miasto na trasie do Północnych Rubieży, więc na pewno i tam dotarł list gończy za nami. Poza tym, nagroda za nasze głowy jest tak wysoka, że wątpię, by władca miasta nie pokusił się o schwytanie nas.
- Allerood, to miasteczko kupców, handlarzy niewolników, burdeli i wszelkiego dostępnego ścierwa. Nie brak tam krasnoludów, trolli, może i nomadów. – wyjaśnił. – Znajduje się tam również Gildia Najemników Północy. To niebezpieczne miejsce i żołnierze się tam raczej nie zapuszczają bez potrzeby.
- Ale teraz sytuacja jest inna. Mogli pokusić się o jazdę tam. A co z garnizonem? – zapytałam po chwili.
- Garnizon nie istnieje. Żołnierze albo uciekli, albo zostali zabici. Mer tego miasteczka nie lubi wojskowych.
- Więc może nas wygnać, prawda?
- Miejmy nadzieję, że gdy zaproponuję mu wyższą stawkę, niż nagroda za nasze głowy, to zgodzi się nas przenocować przez jakiś czas, a potem zapomni o tym gdzie pojechaliśmy.
- Jeśli zdecydujemy się na nocleg tam, wejdziemy do paszczy lwa. Jeden nieostrożny ruch i kłapnięcie zębami uniemożliwi nam ucieczkę. – zauważył smętnie William.
- Dlatego musimy być ekstremalnie ostrożni. – powiedział zastępca Draco, patrząc na nas niechętnie. – Teraz jednakże trzeba postarać się o jakieś zapasy jedzenia, na pozostałą część drogi, bo ludzie zaczynają odczuwać już głód.
  
Ominęliśmy więc U-dun szerokim lukiem i w trzech kolejnych wioskach udało nam się zdobyć bochny chleba, masło, mleko, ryby, suszone paski mięsa, trzy kosze owoców i warzyw. Ludzie odżyli. Ja także, mogłam już spokojnie dosiąść konia. Rany ładnie się goiły, nie groziło mi już żadne niebezpieczeństwo. Nieopodal jednej z ostatnich wiosek przed Allerood, ponownie rozłożyliśmy obóz. Jednakże nie zabawiliśmy tam długo, bowiem nasi zwiadowcy poinformowali nas, że w naszym kierunku podąża duża grupa konnych. Prawdopodobnie dużo większa niż nasza. Po pospiesznie zjedzonym posiłku, wskoczyliśmy na siodła. Za sobą, daleko w oddali usłyszeliśmy stłumiony odgłos setek kopyt uderzających o ziemię. Uderzyliśmy konie arkanami. Z miejsca ruszyły wyciągniętym galopem. Brzuchami niemal szorowały po szorstkiej trawie, w szaleńczym tempie biegu, jaki cały czas im nadawaliśmy. Mieliśmy świadomość, że wierzchowce żołnierzy z U-dun, są bardziej wypoczęte niż nasze, które powoli zaczynały gonić resztkami sił. Przed nami pod koniec drugiego dnia ucieczki, kiedy byliśmy zmuszeni zwolnić bieg wierzchowców do kłusu przechodzącego w galop, naszym oczom ukazał się Allerood. Małe, brudne domki, częściowo budowane z kamienia, otoczone były potężnym murem, pośrodku którego znajdowała się złowieszcza brama wjazdowa. Zjechaliśmy z pagórka i skierowaliśmy się w stronę Allerood. Strażnicy przy bramie, gdy tylko ujrzeli nieoznakowany, dość duży oddział konnych zbrojnych, natychmiast zablokowali włóczniami i toporami wjazd do miasteczka. Zaskoczeni zatrzymaliśmy się jakieś trzy, cztery metry od nich. Na przód wysunął się Draco i powiedział donośnym głosem, tak, by usłyszeli go również za murami:
- Prosimy o możliwość noclegu, wymianę części utrudzonych koni i naprawę sprzętu. Jesteśmy utrudzeni długą podróżą, potrzebujemy odpoczynku.
Strażnicy naradzali się po cichu. Jeden z nich pobiegł po zarządcę miasteczka, a my siedzieliśmy w siodłach niczym na rozżarzonych węglach. Co chwilę ktoś z nas odwracał się zdenerwowany, starając się wypatrzeć w mroku, czy ścigający nas żołnierze już nas dopadli. W końcu przez bramę wyszedł niewysoki, przeraźliwie chudy mężczyzna, w ubraniu, które kiedyś mogło uchodzić za kosztowne, a teraz wyglądało, jak relikt dawnej świetności. Zatrzymał się na wyciągnięcie ręki od naszych koni i zmierzył nas potępiającym, ciężkim wzrokiem.
- Czy wiecie, że za wasze łby wyznaczono tak wielką nagrodę, że mógłbym wybudować za nią jeszcze dwa takie miasta? – zapytał w końcu chłodno i opryskliwie. Przełknęłam głośno ślinę i szepnęłam do Draco:
- Nie wpuści nas. Musimy się wycofać póki jeszcze mamy czas.
- Powiedz ludziom, że mają być gotowi do ucieczki lub do walki. – odszepnął, nie spuszczając jednak wzroku z mera miasteczka. Cofnęłam trochę konia, by przekazać wiadomość Williamowi i zastępcy Draco. Tymczasem niski mężczyzna kontynuował swoją wypowiedź:
- Jesteście zdrajcami, a my tutaj nie lubimy takich, pomimo, że sami mamy wiele przestępstw na swoim koncie. Nie chcemy zostać przez was oszukani!...

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1633 słów i 9476 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • ♦

    Jazda konno w takiej pozycji, to udręka, nie tylko dla konia. "Około pięciu drogi na wschód", Sienkiewicz pisał trochę inaczej. Zawsze można się dogadać i tak się stanie :question:

    4 lut 2016

  • elenawest

    @♦ co się stanie? I po kiego przyrównujesz mnie do Sienkiewicza? Ja piszę swoim stylem i tyle

    4 lut 2016

  • ♦

    @elenawest miałem na myśli "staje", to taka jednostka miary, którą mógł pokonać człowiek i koń ;) Nie jestem agresywny, zwyczajnie interesuje mnie to, że się różnimy ;)  yv

    4 lut 2016

  • elenawest

    @♦ no spoko :-)

    4 lut 2016

  • ♦

    @elenawest ciekawie działa admin...Opowi pl.

    5 lut 2016

  • elenawest

    @♦ tam nie działa admin

    5 lut 2016