Opowieści z Caldarii cz5.

- Jeśli pozwolisz mi wyciągnąć pewne pismo, to stwierdzisz po jego przeczytaniu, że nie kłamię. – odparłam cierpko, patrząc mu cały czas twardo w oczy. Po kilku sekundach namysłu, kiwnął głową. Odwróciłam się lekko w siodle i sięgnęłam do przytroczonych do niego juk, gdzie schowałam list. Podałam mu zwitek pergaminu. W miarę jak czytał, jego oczy robiły się coraz większe. Najpierw widziałam w nich niedowierzanie, potem strach, wreszcie wściekłość. Gdy spojrzał na mnie, nie wyrażały już nic prócz zdecydowania.
- Musimy porozmawiać. – syknął. – Na osobności.
Zawrócił konia i lekkim kłusem podążył ku skrajowi polany. Obejrzałam się na moich ludzi i ruszyłam za nim. Gdy się z nim zrównałam, po prostu zapytałam:
- Co masz zamiar z tym zrobić? Jeśli wjedziesz do jakiegokolwiek miasta, zostaniesz schwytany. I zgładzony. Twoi ludzie również.
- Ciebie także się to tyczy. – zauważył beznamiętnie.
- Fakt. Dlatego uciekam. A ty mnie gonisz. – pozwoliłam sobie na nutkę ironii w głosie. Spojrzał na mnie lekko przekrzywiając głowę.
- Gdzie się chcecie skryć?
- Sądzisz, że ci odpowiem? Wolne żarty...
- Dlaczego nie?
- Bo mógłbyś mnie wydać władzom. A tego nie chcę.
- Zamierzacie opuścić tereny Caldarii?
- Mówiłam już, że ci nie powiem… Cholera! Dlaczego to akurat ty musisz mnie ścigać, co? Może z kimś innym bym się zdołała dogadać… Z tobą nie mam szans. – mruknęłam smutno, patrząc gdzieś w dal.
- Złudne nadzieje. – odparł.
- W związku z czym? – zapytałam. – Z tym, że się z tobą nie dogadam? Czy, że ucieknę?
- Nie… Wątpię, czy zdołałabyś dogadać się z innymi... Ze mną masz szansę. – spojrzał na mnie łagodniej.
- Nie żartuj, proszę.
- Jestem śmiertelnie poważny… Widzisz… zostałem zdradzony. Ten list to potwierdza. Ucieknę. Jeśli zajdzie taka cholerna potrzeba, to zgodzę się na współpracę z tobą.
- Jak to zdradzony? – zapytałam zupełnie zbita z tropu. – Przez kogo?
- Przez tego kretyna, Albusa! – warknął ściekły.
- Masz na myśli króla?!
- A znasz jeszcze kogoś, kto ma na imię Albus i jest równie wielkim kretynem, co on?
Zaprzeczyłam ruchem głowy.
- Masz potwierdzenie… Rozmawiałem z nim o tym, że chciałbym wcielić cię do mojego oddziału. Jak widać, stwierdził, że współpracujemy. – Draco mówił spokojnie, aczkolwiek wiedziałam, że w środku musi się aż gotować z wściekłości.
- Co więc masz zamiar zrobić?
- Na razie chcę uciec. Jak najdalej od niego. A potem… może uda nam się go jakoś obalić…
- Nam? Czyli komu?
- Mnie, tobie, naszym ludziom, komuś kto się na nim zawiódł... – odparł cicho. – Trudno mi o to pytać, bo nigdy cię nie lubiłem, ale… cholera! Zgodzisz się na współpracę? Nasze szanse wzrosną, jeśli połączymy siły. Wiem, że naszym ludziom będzie pewnie to ciężko zaakceptować, ale jeśli chcemy wszyscy jakoś z tego wyjść, to przypuszczam, że nie mamy innej możliwości… Ty masz świetnych konnych pikinierów, ja łuczników. To w połączeniu z naszymi konnymi, daje nam znaczną przewagę.
Spojrzałam na niego chłodno. Mówił poważnie! Chciał ratować własną skórę, rozpoczynając współpracę ze mną!
- Jeśli spróbujesz mnie zdradzić, to przysięgam, że nikt nie zdoła cię obronić. Wyrżnę wszelkich zbrojnych, jakich postawisz na mojej drodze, a kiedy po ciebie przyjdę, lepiej dla ciebie będzie jeśli umiesz szybko biegać. – powiedziałam patrząc mu hardo w oczy. Uśmiechnął się ponuro.
- Nie sądzę, abyś zdołała mnie pokonać.
- Jeszcze się kiedyś przekonamy... Od tej pory, gramy na jednych zasadach. Oboje jesteśmy dowódcami, bo ani ty, ani ja nie chcemy rezygnować z tej posady, jak sądzę. A to pozwoli nam również zarządzać naszymi połączonymi siłami.
- Więc się zgadzasz? – zapytał zaskoczony.
- Tak!
- To dobrze. A jak twoje plecy? Widział to jakiś chirurg?
- Sądzisz, że wiedząc, że ściga mnie pół królestwa, miałam czas na jakiekolwiek odwiedziny u lekarza? – odparłam zimno.
- Więc nikt tego nie oglądał? Nie zszywał?
- Nie.
- Zamierzasz się zabić?... Wdało się zakażenie?
- William twierdzi, że nie… Poza tym, co cię obchodzi stan moich pleców?
- Jeśli mamy współpracować, to nie chciałbym, abyś mi gdzieś zmarła. Twoi ludzie nie uwierzyliby mi, że to nie moja wina… Przynajmniej nie bezpośrednio. W moim oddziale znajduje się chirurg, który obejrzy te rany i je opatrzy, gdy zajdzie taka potrzeba. – powiedział chłopak, patrząc na mnie surowo. Kiwnęłam głową na zgodę. Zawróciłam konia i galopem dołączyłam do moich wojowników, czekających na mnie w pełnej napięcia ciszy, którą przerywało tylko nerwowe rżenie i parskanie koni, oraz lekki szczęk zbroi przy ruchu, któregoś z ludzi. Po chwili wolnym stępem podjechał do mnie blondyn.
- Schować broń. – rzucił krótki, ostry rozkaz. Jego ludzie spojrzeli po sobie niezdecydowani. – Ale już! Od tej pory, ci ludzie tutaj są naszymi sojusznikami!... Cisza!!! Nasz król nas zdradził! Wydał za nami list gończy, w którym wyraźnie jest napisane, że czeka nas kara śmierci!... Panowie, teraz wszystko zależy od szybkości naszych wierzchowców i od tego, jak zorganizowani potrafimy być. Wiem, że ścigaliśmy tych ludzi – wskazał gestem na mnie i mój oddział - ale sytuacja się zmieniła. Jeśli nie nauczymy się działać jako zespół, to bardzo szybko pożegnamy się z życiem.
Minęła dłuższa pełna napięcia chwila, zanim jego ludzie zdecydowali się na schowanie mieczy i opuszczenie łuków. Moi wciąż trzymali ręce na rękojeściach mieczy, bądź niemal niezauważalnie pochylali włócznie i piki, by w razie jakiegoś zagrożenia, móc natychmiast zareagować. Spojrzałam na Williama. Był lekko wzburzony, ale widziałam w jego oczach, że gdzieś w duchu przyznawał mi rację.
- Wyruszamy za godzinę. Najpierw musi ją obejrzeć chirurg. – skinął głową na jakiegoś mężczyznę, który natychmiast zeskoczył ze swojego wierzchowca. – Reszta, formować szyk! – Draco posiadał wśród ludzi niezwykły mir, bowiem już bez chwili sprzeciwu ustawili się trójkami. Spojrzał na mnie, gdy moi nawet nie ruszyli się z miejsca. Stali za mną ustawieni półkolem, więc lekko cofnęłam konia, ustawiłam go przodem do nich i skinęłam głową. Natychmiast podzielili się na dwójki: pikinierzy z przodu, rycerzy i najemnicy walczący mieczami na końcu. Wyraźnie trzymali się z dala od oddziału blondyna. Na samym przedzie swe konie zatrzymało dwóch chorążych z naszymi sztandarami.
Ja tymczasem położyłam się na ziemi, podczas, gdy Draco wraz ze swoim zastępcą na koniach i William z Jakiem na ziemi obstąpili mnie kołem, gdy lekarz zdejmował mi opatrunki założone przez Willa.
- Nie wygląda to dobrze. – mruknął, gdy pozbył się ostatniego paska tkaniny. – Masz szczęście, że nie wdało się zakażenie, ale i tak będę musiał oczyścić rany.
Zagryzłam mocno wargi, gdy zaczął obmywać moje poranione plecy jakimś śmierdzącym wywarem. Chwilę potem wrzasnęłam w momencie, którym wbił mi kościaną igłę, w celu zaszycia ran. Ostatnim, co widziałam, to zmartwione oczy przyjaciół i błysk płowej czupryny Draco, gdzieś nade mną. Zemdlałam.
Ocknąłem się i pierwszym, co stwierdziłam, to fakt, że jestem przytulona do czegoś stosunkowo miękkiego i ciepłego. Otworzyłam oczy i zobaczyłam profil Draco. Siedzieliśmy wspólnie na koniu, byłam oparta o jego lewe ramię i zwrócona plecami do kierunku jazdy. Poruszyłam się, ale zaraz syknęłam, gdy zmęczone plecy zalała mi fala bólu.
- Nie wierć się. Mnie też nie jest wygodnie. – powiedział. Zauważyłam, że prowadził konia tylko jedną ręką, drugą asekurując mnie przed upadkiem.
- Mogę wiedzieć, co się dzieje? – zapytałam ostro.
- Nie powinnaś się ruszać… te szwy są bardzo świeże i na pewno nie chcesz ich pozrywać. A ogólnie to uciekamy. – wyjaśnił, stosunkowo uprzejmym tonem.
- Domyśliłam się, tylko dlaczego do cholery jadę z tobą na jednym koniu, a na dodatek wleczemy się noga za nogą? W takim tempie bardzo szybko trafimy w łapy innych żołnierzy, a ja nawet nie będę mogła się bronić. I gdzie w ogóle zmierzamy?
- Masz mnóstwo pytań. – zauważył z niesmakiem. – Zmierzamy do Północnych Rubieży. A szybsze tempo może ci poważnie zaszkodzić. A jedziesz ze mną, bo ktoś musiał zadbać o to byś nie spadła z konia.
- A dlaczego akurat jesteś to ty?
- Chciałem jakoś odpokutować choć część tego co ci zrobiłem. – szepnął mi do ucha tak cicho, że tylko ja mogłam go usłyszeć. – Przepraszam, za tamten wieczór. Za to, że cię zgwałciłem.
- Tych słów nigdy bym się po ciebie nie spodziewała. – odparłam równie cicho. – Ale dziękuję.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1590 słów i 8990 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Kuri

    Niee xD To nie miało tak być! Mieli się wyciąć w pień! Posoka miała się lać hektolitrami! Trzewia i kończyny miały latać w powietrzu! A oni się dogadali D: Czekam co będzie dalej :P Poza tym, Draco do odstrzału xD

    3 lut 2016

  • elenawest

    @Kuri no ja wiem, że do odstrzału ;-) a flaki będą latać dużo później :-P

    3 lut 2016