Opowieści z Caldarii 2 cz 7.

- Ubieraj się cicho! - syknął Draco, patrząc, jak jego żona z cierpiętniczą miną zakłada brudne łachmany. Smród unoszący się teraz w ich sypialni był powalający, ale jeśli chcieli się stąd wydostać i przeżyć, nie mogli grymasić w wyborze ubrań.
- Przecież się przebieram! - warknęła Mia. - Nie wiem tylko dlaczego musimy zakładać na siebie te śmierdzące łachy! - sarknęła. - To nam nie przystoi!
- Kiedy wspólnie uciekaliśmy, brudne ubrania jakoś ci nie przeszkadzały! - zauważył.
- Ale wtedy była to zupełnie inna sytuacja!... Nie byłam królową, tylko zwykłym rycerzem — powiedziała. - Od tamtego czasu wiele się zmieniło...
- Masz rację, wiele. Przede wszystkim my — przytaknął.
Zerknęła na niego z ukosa, ale nic już nie odpowiedziała, bo do ich komnaty wszedł zaaferowany przyjaciel Dracona.
- Gotowi? - zapytał. Zmarszczył nos, czując nieprzyjemny zapach. - Uhhh... No w takim stroju to nikt was nie rozpozna. Cuchniecie na kilometr!
- Dziękujemy — odparł na wpół wesoło, na wpół poważnie blondwłosy mężczyzna. - Jesteśmy gotowi. - chwycił w dłoń niewielki pakunek i stanął obok kobiety.
- To dobrze. Chodźmy przeto!... Zgromadziliśmy trochę jedzenia i wody, ale starczy to na najwyżej trzy dni. Potem będziecie musieli sami coś upolować. Podróż do granicy powinna zająć wam jakiś tydzień. Starajcie się nie podróżować gościńcami, osobiście radzę was zagłębić się w knieje. Dostaniecie wytrzymałe wierzchowce.
Mia i Draco kiwnęli zgodnie głowami, słysząc jego słowa, wiedzieli bowiem, że ich wierzchowce zanadto rzucałyby się w oczy i na pewno zostałyby szybko rozpoznane. Gdy weszli do wysokiego pomieszczenia ostro pachnącego nawozem i sianem, odkryli, że w środku czeka na nich dwóch zaufanych pachołków i czterech rycerzy.
- Uciekajcie najkrótszą drogą ku elfom. Kiedy tylko przekroczycie granicę, będziecie już bezpieczni — mówiąc to, kapitan oddziału podał im pakunek z jedzeniem i wodą, który z nikłym uśmiechem wzięła w rękę imperatorowa. Wszystko ściskało się w niej ze strachu, ale wiedziała aż zanadto, że tutaj czeka ich tylko śmierć.
- W siodłach macie ukryte sztylety, wasze wysokoście — odezwał się drugi rycerz, kłaniając im się nisko. - Innej broni niestety zabrać nie możecie, bo wzbudziłoby to zbyt dużą podejrzliwość.
- Zgadza się — mruknęła ponuro Mia i podeszła do łaciatego ogiera. Wprawnymi ruchami przytroczyła mu tobołek do tylnego łęku siodła i powoli dosiadła wierzchowca. - Dziękujemy. Oboje doskonale zdajemy sobie sprawę, jak bardzo się w tej chwili dla nas narażacie. Dlatego też, gdy tylko sytuacja wymusi to na was, to nie poświęcajcie dla nas swojego życia. Nie będziemy mieć wam tego za złe, macie na to moje słowo!
- Wasza miłość... Mówiłem już Draco, że przecież ślubowaliśmy wam wierność i ochronę, dlatego też zrobimy wszystko, by was uchronić przed tyranią tego podłego psa! - powiedział poważnie dowódca. - I zatrujemy mu tutaj życie, jak to tylko będzie możliwe. A potem do ciebie dołączymy, pani, gdziekolwiek byś nie była...
Podszedł do jej konia i z szacunkiem ucałował but kobiety, a następnie to samo zrobił przy koniu Draco. Inni rycerze uczynili ten sam gest, a potem jeden z nich pociągnął doskonale ukrytą w ścianie dźwignię. Przed nimi otwarło się tajemne przejście, a za nim tunel ostro opadający w dół. Mia i Draco popędzili delikatnie konie. W pomieszczeniu poniósł się głuchy odgłos kopyt owiniętych szmatami uderzających o kamienną posadzkę. Kiedy wjechali doń, jeden z pachołków podał blondynowi zapaloną pochodnię. Draco dał subtelny znak przyjacielowi i kiedy zamykały się ciężkie odrzwia za dwójką zbiegów, dobiegł ich także odgłos wysuwanych mieczy. A potem naparła na nich cisza, ciemność i duchota dawno nieużywanego tunelu.
- Ponure miejsce — szepnęła kobieta, starając się dostrzec cokolwiek poza plamą światła z pochodni i utrzymać konia na śliskim, pochyłym podłożu.
- Zgadza się. Ale takie tunele nie mogły być bogato zdobione. Służyły do ucieczek, a nie przechadzek — zauważył Draco, wprawnie manewrując wierzchowcem.
Mia zamyśliła się głęboko nad jej małżeństwem z jadącym teraz przed nią mężczyzną. Nawet nie pamiętała dokładnie, kiedy zaczęły się psuć ich relacje. Pamiętała tylko, że ona wtedy oddała się sprawom państwowym, a on powrócił do ukochanego rycerstwa. Pomijając już to, że stali się dla siebie niemal obcymi ludźmi, to najbardziej wtedy ucierpiał na tym Einar. Młody chłopak został rozdarty przez liczne kłótnie rodziców, przez co stał się mocno zamknięty w sobie.
Wspomnienie niedawno zmarłego syna tkwiło w jej sercu niczym bolesna zadra, która nie chciała się zagoić. Łzy popłynęły jej po policzkach, a z gardła dobył się cichutki szloch, który Draco doskonale usłyszał. Nie wstrzymał jednak wierzchowca. Nie chciał teraz rozwodzić się nad stratą syna. Poza tym... Doskonale wiedział, że uczucie, którym kiedyś darzył żonę, dawno już umarło w jego sercu i był z nią bardziej z poczucia obowiązku, niż nawet przyzwyczajenia, często szukając pocieszenia w ramionach dużo młodszych kochanek. Jego żona tak mocno poświęciła się polityce, niestety prowadząc Imperium na dno, że nawet nie chciała słyszeć o kolejnym dziecku. W całym państwie mówiło się, że kobieta najpewniej jest bezpłodna. A on chciał mieć więcej dzieci. Dwie z jego kochanek w końcu mu je dały. Chłopiec miał teraz trzy latka, a dziewczynka kilka miesięcy. Urodziła się tuż przed jego powrotem do żony.

Przez kilka godzin jechali niemal jednostajnym tempem, nie odzywając się do siebie praktycznie ani słowem. Tunel prowadził ich niemal po linii prostej i nie opadał już. Zaczęli jednak ze sobą rozmawiać, gdy zgasła im pochodnia. W ten sposób dodawali sobie wzajemnie otuchy w tym nieprzyjaznym miejscu. Traf jednak chciał, że kiedy zaczęli rozmawiać, tunel zaczął się delikatnie wznosić, a w końcu daleko przed sobą ujrzeli jaśniejszą poświatę. Popędzili konie do kłusu, chociaż mieli świadomość, że ich podstęp mógł już wyjść na jaw i przy wylocie czekają na nich trilańscy rycerze, gotowi by ich pojmać, bądź też zabić. I w tym momencie ta druga opcja wydawała im się bardziej prawdopodobna.
Kiedy jednak wyłonili się z zamaskowanego tunelu pośrodku gęstego lasu, nie zauważyli nikogo. Przyspieszyli więc jeszcze bardziej bieg wierzchowców, by jak najszybciej jeszcze mocniej zagłębić się pomiędzy wiekowe drzewa. Dopóki byli pod ziemią, dręczyły ich myśli o swoim małżeństwie, o wyborach jakich dokonali bądź też nie, ale teraz kiedy gnali nisko pochyleni nad szyjami koni, całkowicie skupili się na ucieczce i w tej właśnie chwili ten aspekt był dla nich najważniejszy.

Zatrzymali się na niewielki popas dobrze po zapadnięciu zmroku. Znajdowali się wiele staj od zamku, ale i tak nie zdecydowali się na rozpalenie ogniska. Spożyli tylko bardzo skromny posiłek i po spętaniu koniom nóg, udali się na spoczynek. Po kilku godzinach snu zerwali się na równe nogi, gdy dotarło do nich rżenie koni. Byli przekonani, że to dopadła ich pogoń, ale okazało się, że to jeden z rumaków zaplątał się w powróz.
Zmęczeni i niekoniecznie wyspani, ruszyli w dalszą nużącą drogę...

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1327 słów i 7538 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • EloGieniu

    Nareszcie. Kiedy next. :D

    30 paź 2016

  • elenawest

    @EloGieniu spokojnie, mam jeszcze inne opka do napisania :-P

    30 paź 2016

  • EloGieniu

    @elenawest Cooooo. Nie, nie prawda. :D

    30 paź 2016

  • elenawest

    @EloGieniu prawda, prawda :-P jakies cztery mam, więc wiesz :-P

    30 paź 2016