Opowieści z Caldarii cz14.

Jako ostatni dołączył do nas Draco. Zrównując się z moim koniem, zauważyłam, jak po jego skroniach spływają strużki potu.
- Wszystko dobrze? – zapytałam z troską.
- Nie wiem – odparł szczerze. – Ten elf nawet nic nie mówiąc, sprawiał, że drżałem ze strachu i ledwo mogłem cokolwiek powiedzieć. Przecież oni istnieli około czterech tysięcy lat temu! Mieli być już tylko obiektem legend, a okazało się, że istnieją naprawdę! – słyszałam, jak jego głos nadal drży. Położyłam mu dłoń na ręce, kurczowo ściskającej wodze.
- Już dobrze, zostali za nami – szepnęłam gładząc go po dłoni. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się słabo.
- Dziękuję, że tu jesteś – powiedział nachylając się w moją stronę i całując czule. Ponagliliśmy konie do kłusu, by jak najszybciej oddalić się od istot, które, jak do tej pory sądziliśmy są już tylko postaciami z legend. W milczeniu jechaliśmy przez kilka kilometrów. Co jakiś czas ktoś z nas nerwowo oglądał się za siebie, ale nie zauważyliśmy, by nas ktoś ścigał. Ludzie byli niemal tak przerażeni, jak w czasie spotkania z pierzastymi istotami. Chociaż miałam wrażenie, że niektórzy jeszcze bardziej. Ani ja, ani Draco nie wiedzieliśmy, jak po czymś takim podbudować ich morale, które do tej pory dość wysokie, z każdym dniem zaczęły spadać. Na kolejnym postoju, szczegółowo omówiliśmy we dwójkę tę sytuację. Mieliśmy świadomość, że jeśli spotkamy się jeszcze raz z jakimiś dziwnymi istotami, to część żołnierzy może po prostu zdezerterować.
- W tej sytuacji ludziom dobrze zrobiłaby jakaś walka, zwycięska rzecz jasna. – powiedział Draco, gdy siedzieliśmy przy ognisku, z dala od reszty ludzi. – Czekanie w czasie postojów i ciągłe przemieszczanie się, źle wpływają na ludzi. Im potrzeba mocnej, zdrowej dawki adrenaliny. Takiej, która sprawi, że zapomną o tych dziwnych spotkaniach i będą chcieli dalej z nami iść… Pewnie zdają sobie sprawę, że jeśli uciekną, sami nie dadzą sobie tutaj rady, ale gdy napotkamy jakąś osadę, część może nas opuścić.
- A z kim chcesz walczyć? – zapytałam ponuro. – Z nimi? – wskazałam na połać jeziora. – Czy między sobą?
- Z nomadami – odparł poważnie.
- A widziałeś gdzieś jakichś? Bo ja od wyjazdu z osady nie zauważyłam żadnego.
- Nie jesteś zbyt spostrzegawcza – zganił mnie William, który od dłuższego czasu przysłuchiwał się naszej rozmowie.
- Słucham?
- Niecały kilometr stąd, po naszej lewej stronie przez większość drogi od spotkania z Milczącym Ludem, podąża równolegle z nami duży oddział nomadów. Przeważnie kryją się w dolinie, ale i tak da się ich przyuważyć. Nie wiem, czy chcą nas zaatakować, czy tylko nas śledzą, ale stanowią doskonałą sytuację dla nas. – wyjaśnił spokojnie.
- Więc, kiedy ich atakujemy? – zapytałam podniecona myślą o chwili rozrywki.
- My atakujemy – poprawił mnie Draco. – Ty zostajesz tutaj.
- Nie – warknęłam. – Jadę z wami.
- Nie wariuj. Narazisz dziecko, bo brakuje ci adrenaliny?
- Wiem, że może to wyglądać bardzo nieodpowiedzialnie, ale Draco, jestem dopiero w trzecim miesiącu mogę walczyć. Dobrze się czuję! – powiedziałam spokojnie. Mężczyzna spojrzał na mnie uważnie.
- Jeśli zginiesz, to cię zabiję!... Jedziesz w ostatnim szeregu. Dobijasz rannych i umierających. Nie angażujesz się w bezpośrednią walkę – powiedział twardo chwilę później. Uśmiechnęłam się do niego ciepło. Opracowaliśmy plan ataku. Ludzie poważnie się podniecili perspektywą szybkiej walki. Spośród rycerzy wybraliśmy jednego, który miał robić za przynętę, naprowadzając nomadów wprost na nas, ukrytych za zboczem. Pozostałych podzieliliśmy na dwie grupy. Jedna ze mną i Draco miała czekać za wzgórzem i uderzyć we frontalnym ataku, podczas gdy druga, przewodzona przez Everarda składała się z konnych łuczników, miała objechać wzgórze i tuż przed uderzeniem pierwszej wypuścić na nieprzyjaciół grad strzał. Zdecydowaliśmy zaatakować o świcie. Promienie wschodzącego słońca powinny oświetlić nas w ten sposób, żebyśmy wydawali się wrogom błyszczeć własnym światłem. Według Draco ten manewr już kilka razy świetnie się sprawdzał. Po omówieniu wszystkich spraw, ułożyliśmy się do snu. Półtorej godziny przed świtem wysłaliśmy samotnego piechura w stronę obozu nomadów. Podjechaliśmy do połowy wzgórza. Łucznicy odjechali szybkim kłusem. Ustawiliśmy się na zachodzie. Razem z Draco niemal na czworakach podpełzliśmy na szczyt zbocza. Niemal natychmiast zauważyliśmy biegnącego w naszą stronę samotnego człowieka i jakieś sto, dwieście metrów za nim oddział nomadów. Zafascynowani patrzyliśmy, jak wstający świt maluje przed nami niesamowity widok. Około sześćdziesięciu, siedemdziesięciu żołnierzy zakutych w kaftany ze wzmocnionej, niewyprawionej skóry zwierzęcej, maszerowało za naszym człowiekiem pod purpurowym niebem, pod piekielnie jarzącym się horyzontem, wprost w naszą zasadzkę, która wiedzieliśmy, że wypali. A oni zupełnie jej nieświadomi, zdążali ku swej zgubie. Byliśmy przygotowani do walki, gotowi, by zacząć strzelać. Gdy tylko nasza „przynęta” ukazała się na wzgórzu, Draco i ja pędem udaliśmy się do swych koni. Ustawiłam się w ostatniej linii wojowników, dokładnie w momencie wydania rozkazu ataku przez blondyna. Uderzyliśmy konie piętami. Wierzchowce wstrzymywane od kilku minut, natychmiast ruszyły galopem. Po stepie poniósł się odgłos setek uderzających w spaloną ziemię kopyt. Szarża w dół wzgórza, frontalne uderzenie. Totalny chaos i zamieszanie wśród przeciwników. Pierwsza linia jeźdźców rozciągnęła się w szeroki łańcuch, gotowa by uderzyć. Usłyszeliśmy zwalniane z cięciw strzały. To odesłani przez nas na flankę łucznicy uderzyli jako pierwsi. Pociski furknęły krótko w powietrzu, by niczym rój pszczół spaść na nieprzyjaciół. Chwilę potem dobiegł nas kwik ranionych koni i wrzask ludzi. Nie dowiedzieli się nawet, skąd dokładnie zostali zaatakowani, bowiem już centralna grupa uderzyła na nich ze zbocza. Ofiary zasadzki, plamiący własną krwią tę ziemię. Nasi żołnierze ogarnięci bitewnym szaleństwem, walczyli z furią, z płomieniem w oczach. Odwrót został nomadom odcięty*. Mój koń rwał się do walki, ale pomna tego, co obiecałam Draco, wstrzymywałam wierzchowca. Jako jedna z ostatnich, dopadłam ocalałych jeszcze wrogów. Cięłam mocno, czując, jak miecz zagłębia się w ciało, a następnie gwałtownie zatrzymuje na kości. Szarpnęłam ręką i wydobywałam broń z martwego już ciała przeciwnika. Dojrzałam, jak mój blondwłosy kompan szarżując, rozgania kilku wrogów, atakujących jednego z naszych ludzi, którego ktoś wcześniej zrzucił z konia. Szarpnęłam cuglami i pogalopowałam w jego stronę, dołączając się do walki. Szybko rozprawiłam się z jednym przeciwnikiem atakującym Draco. On sam obronił się przed innym. Trzeci człowiek został zabity przez rycerza, którego uratowaliśmy. Niedobitki wroga poszły w rozsypkę. Zrezygnowaliśmy z bezsensownego pościgu, bowiem nagle zaczęli umykać tak szybko na swych niewielkich konikach, że nasze ciężkozbrojne wierzchowce, prawdopodobnie nie zdołałyby ich dogonić. I tak wygraliśmy tę walkę! Spojrzałam radosna na Draco. Odwrócił się właśnie do mnie z szerokim uśmiechem na twarzy, gdy nagle jego policzki przybrały niemal białego koloru, a oczy rozszerzyły się znacznie. Uśmiech zniknął mu z ust. Spojrzałam w kierunku, w którym patrzył i serce we mnie zamarło. Zaczynali nas otaczać zbrojni! Setki rycerzy zakutych w pełne zbroje płytowe. Jedni dosiadający znakomitych rumaków bojowych, inni pieszo, uzbrojeni zarówno w miecze, halabardy i łuki. Na przedzie tuż obok dwóch chorążych, jechali władcy Caldarii i Dagoba – król Albus i król Himinbjörg. Przełknęłam głośno ślinę. Zostaliśmy złapani. Zdałam sobie sprawę, że nie zdołamy pokonać tych sił, gdy ujrzałam dalszych rycerzy powoli schodzących ze zbocza, z którego my sami wcześniej rozpoczęliśmy atak na grupę nomadów. Część naszych rycerzy zdała sobie sprawę z niebezpieczeństwa, dopiero gdy usłyszeli trąbki heroldów, nakazujące zamknąć pierścień obławy. Szybko więc dołączyli do nas. Co najbardziej mnie zaskoczyło, cała nasza grupa, ustawiła się kołem wokół mnie i Draco. Jednakże zdołałam u niektórych dostrzec rozpacz w oczach, gdy rozglądali się we wszystkich kierunkach, szukając nawet najmniejszej szansy na ratunek. Właśnie docierało do nich, że nasza szalona ucieczka okazała się totalnym fiaskiem i za chwilę może się zakończyć śmiercią wśród nieprzyjaznych terenów Rubieży. Spojrzałam na towarzysza. Był wściekły! Tymczasem wszyscy rycerze wroga zatrzymali się już wokół nas, a ku nam zaczął zbliżać się poseł, najpewniej z jakąś wiadomością. Zacisnęłam palce na cuglach i rękojeści miecza.
- Pragnę mówić z dowódcami tych oddziałów. – powiedział głośno mężczyzna na gniadoszu, gdy tylko zatrzymał się jakieś pięćdziesiąt metrów od pierwszych naszych żołnierzy. Oboje z blondynem popędziliśmy lekko konie. Widząc, że wyjeżdżamy mu naprzeciw, poseł pochylił się lekko ku nam i rzekł:
- Pani, Panie. Jesteście otoczeni, złóżcie więc broń i poddajcie się naszym dobrotliwym władcom, a nie spotka was zbyt surowa kara.
- Co do tego czy są dobrotliwi, to bym się kłócił. – mruknął Draco patrząc wściekle na w sumie niewinnego posłańca. Uśmiechnęłam się lekko. – Wracaj do swego króla i powiedz mu, że chcemy z nimi rozmawiać osobiście.
Mężczyzna skłonił głowę i odkłusował do możnowładców. Po krótkiej burzliwej wymianie zdań, niewielka grupka oderwała się od pozostałych jeźdźców. Z mocno bijącym sercem patrzyłam, jak niespiesznie podjeżdżają do nas. Spoglądałam jednak hardo w te znienawidzone oczy.
- Draco... Mia – pierwszy odezwał się król Albus, zatrzymując swego rumaka na odległość jednego konia od nas. Blondyn odpowiedział mu tylko pogardliwym spojrzeniem. Ja nawet się nie odezwałam. – Chcieliście z nami osobiście porozmawiać, więc słuchamy… Co macie nam do powiedzenia przed tym, jak was osądzimy?
- Powiedz mi królu, cóż dokładnie takiego uczyniłem, że wysłałeś list gończy również za mną? – zapytał blondyn siląc się na spokój, lecz wyczułam, jak głos bardzo mu drży z hamowanego gniewu.
- Wypuściłeś na wolność oskarżoną Mię. Pomogłeś jej w ucieczce. – słowa króla zabrzmiały tak nieprawdopodobnie, że ludzie Draco prychnęli śmiechem. Albus spojrzał na nich rozgniewany.
- Nie wiem, czy zauważyłeś królu, ale to ja jako pierwszy wyruszyłem w pościg za nią, gdy tylko się o tym dowiedziałem! – warknął chłopak. Król uśmiechał się złowrogo.
- Nikt nie uwierzy ci, że nie współpracowaliście – powiedział w końcu. Pomyślałam, że najpewniej zwariował. Tylko dlaczego do cholery, sprzymierzył się ze swoim wrogiem, jakim było królestwo Dagoba? Spoglądałam zmrużonymi oczami na drugiego króla. Uśmiechał się drwiąco patrząc mi w oczy. Wreszcie odezwał się, zwracając się bezpośrednio do mnie:
- Tęskniłaś za mną?
- Nie bardzo – warknęłam. – Nie mogę patrzeć na twoją twarz!
Draco spojrzał na mnie zaskoczony, że odezwałam się w ten sposób do własnego króla.
- A za mną? Księżniczko? – usłyszałam tuż za sobą. Odwróciłam gwałtownie głowę. Nie dalej niż dwa metry ode mnie, na potężnym karym konisku siedział mój wuj. Jak zwykle mocno spasiony i obleśnie pocący się w zbyt małej zbroi, która czasy swojej świetności miała już dawno za sobą. Wzdrygnęłam się mocno. Wuj podjechał do mnie i nagle jego oczy rozszerzyły się znacznie, gdy dostrzegł mój brzuch pod suknią.
- Jest brzemienna! – ryknął wściekły.
- Że jak? – wrzasnął Himinbjörg. – Obiecałeś, że będzie nietknięta! – zwrócił się do Albusa.
- Nie miałem pojęcia, że zaciążyła – odwarknął król. – To najpewniej jego wina! – wskazał palcem Draco.
- Zbezcześciłeś moją córkę! – huknął władca Dagoba, patrząc pałającym gniewem wzrokiem na zdumionego chłopaka.
- Córkę? – zapytał blondyn. Spojrzał na mnie. – Jesteś księżniczką? Córką króla?
- O! Pięknie, nie powiedziałaś mu – zadrwił mój ojciec.
- Nie, nie powiedziała – odparł Draco patrząc mi w oczy. – Nie zmienia to jednak faktu, że ją kocham. Teraz nawet chyba bardziej, bo wreszcie wiem, dlaczego uciekła.
- Draco zakochał się w dziwce, której zawsze nienawidził – prychnął Albus. – I na dodatek spłodził jej bękarta!
Widziałam, jak w oczach chłopaka wzbiera coraz większa furia.
- Uspokój się – szepnęłam. – Może uda nam się jakoś z tego wyjść, ale musimy rozegrać to spokojnie.
Stałam sama i spoglądałam na pole bitwy. Pustkowie to wszystko co zostało po walce.
- I tak zginiecie. Załamani i zagubieni, zmęczeni wojną, poddacie mi się. Zostaliście złapani w moją pułapkę – niewzruszonym głosem powiedział Albus. – Sądziliście, że na Rubieżach uda wam się przetrwać? Zbędne nadzieje.
Nagle zupełnie nieoczekiwanie, gdzieś rozległ się przeciągły dźwięk rogu. Spięliśmy się szykując się na śmierć, gdy wtem ktoś wrzasnął przeraźliwie:
- Milczący Lud!
Szyk pilnujących dotąd nas rycerzy załamał się w jednaj chwili. Koło jeźdźców cofnęło się za nas, osłaniając obydwu władców, a nas pozostawiając na pierwszy atak elfów. O sto osiemdziesiąt stopni obróciliśmy nasze konie i ujrzeliśmy przejmujący, ale i straszliwy widok. Armia prowadzona przez ubraną na biało istotę, była tak wielka, że widzieliśmy tysiące koni i las włóczni i proporców powiewających łagodnie na wietrze. Siły elfów zdawało się, że były dwa razy większe od tych zgromadzonych za naszymi plecami. W tym momencie nasze serca upadły. Nie mieliśmy już żadnych szans! Tymczasem jednak biała postać, wraz z potężnym oddziałem, podjechała do nas galopem. Pod białą szatą skrywała błyszczącą pełną zbroję. Na głowie miała hełm z parą skrzydeł na skroniach. Zatrzymali się nieopodal nas. Prawą ręką wskazał na mnie władczym gestem. Aż przykuliłam się w sobie.
- Mia wraz z całym swoim oddziałem oraz ten tutaj mężczyzna ze swoim są naszymi sojusznikami i nie pozwolimy na ich zgładzenie czy skrzywdzenie w jakikolwiek sposób.
Zdrętwiałam słysząc ten głos. Chociaż lekko zniekształcony przez hełm, jednak wszędzie bym go rozpoznała!
- Joachim! – wrzasnęłam radośnie, aż mój kary zastrzygł uszami niepewnie. Draco spojrzał na mnie zaskoczony.
  
*fragment samej walki został zainspirowany książką "Sztuka wojenna Sun Zi".

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2656 słów i 15139 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Kuri

    Jak mogła zabujać się w gościu, który ją zgwałcił? D: Poza tym, co tu dużo pisać, znowu genialnie xD Czekam, żeby dowiedzieć się więcej o Milczkach :D

    20 lut 2016

  • elenawest

    @Kuri :-D oj no... Najwyrazniej jakos mogla :-P czasami milosc jest glupia i slepa :-P

    20 lut 2016

  • Kuri

    @elenawest Ta miłość na pewno jest oryginalna xD

    20 lut 2016

  • elenawest

    @Kuri :-P no miałam niekonwencjonalny pomysł ;-)

    20 lut 2016