Opowieści z Caldarii cz22.

Przywdziałam zbroję, którą podarowały mi elfy. Pasowała idealnie. Draco popatrzył na mnie uważnie.
- Cudnie wyglądasz. – powiedział zapinając pas z mieczem na biodrach. – Jesteś moją królową, najdroższa… Proszę uważaj na siebie. Nie mogę cię stracić.
- Wiem. Ani ja ciebie. – odparłam cicho, całując go delikatnie. Szykowaliśmy się właśnie do wymarszu z miasta na stepy Rubieży, gdzie odbyć się miała decydująca bitwa pomiędzy królestwem elfów a królestwami Dagoba i Caldarii. Od kilkunastu dni w całym mieście słychać było gorączkowe przygotowania. Wreszcie ostatniego wieczora, orzeł przyniósł wiadomość, że armie wrogich krajów przekroczyły granicę i zmierzają w wyznaczone miejsce. Joachim wypowiedział obu królom tę wojnę w jednym czasie. Co nas lekko zaskoczyło, nie zamierzał uderzyć bezpośrednio w ich królestwa, lecz przejąć je po wygranej walce. On nie przyjmował innego scenariusza pod uwagę. Kolejną informacją, którą nas niemal ogłuszył, było potwierdzenie, że nomadzi i ptasie istoty również mają się włączyć do bitwy, a król krasnoludów rozważa udzielenie nam pomocy. Wiadomości te były tak niezwykłe, że kiedy usłyszeliśmy je dzisiejszego ranka, niemal nie byliśmy w stanie zjeść żadnego posiłku, z powodu wywołanego przez nie szoku. Teraz jeszcze wciąż byliśmy lekko oszołomieni, widząc również zbierające się na granicy cudownych ogrodów setki chorągwi elfich jeźdźców, łuczników i pikinierów. Nasze połączone już w jeden wielki, oddziały też miały wspomóc walkę elfów. W końcu wyruszaliśmy obalić również dwóch sadystycznych króli, którzy tak efektownie zatruwali nam przez pewien czas nasz żywot.
Wyszliśmy na zalany promieniami słońca dziedziniec. Żołnierze z naszego oddziału czekali już dosiadając swych wierzchowców, tuż obok hufca zbrojnych elfów, który miał chronić Joachima. Dalej na dziedzińcu stało kilkadziesiąt innych koni, których jeźdźcami byli elfi dostojnicy. Każdy władczy, odziany w piękną zbroję, dzierżący w ręku włócznię lub dobyty miecz. Wspaniali i groźni. Zaraz za bratem dosiedliśmy swoich wierzchowców, które podobnie do nas zakute były w najznamienitsze zbroje. Joachim skinął delikatnie dłonią. Tuż przed nami ustawiło się dwóch chorążych z proporcem brata oraz nowym moim i Draco. Podjechaliśmy do ludzkiego władcy elfów, ustawiając się jednakowoż leciutko za nim, by stworzyć coś na kształt grotu strzały. Joachim dał hasło do wymarszu. Uderzyliśmy konie piętami. Podkute końskie kopyta zagrzmiały na kamiennym bruku. Wolno ruszyliśmy wzdłuż ulicy prowadzącej do głównej bramy miasta. Żegnani byliśmy przez nieumiejące walczyć niewiasty oraz dzieci i niedołężnych starców, choć tych ostatnich było niewielu. Podobnie zresztą, jak z kobietami, które nie potrafiły walczyć, bowiem elfy często jednako szkoliły chłopców i dziewczynki w sztuce wojennej. Niektóre tylko decydowały się na tkanie pięknych kilimów, zajmowanie się domem, więc te umiejętności nie były im akurat potrzebne. Wolno wyjechaliśmy przez bramę i naszym oczom ukazał się las włóczki, pik i chorągwi, leniwie powiewających w letnim wietrzyku. Przejeżdżając wzdłuż szpaleru wojowników Joachim wysoko uniósł dłoń, pozdrawiając swych ludzi. Piękne konie bojowe nerwowo potrząsały łbami i grzebały kopytami ziemię. Im również udzieliło się ogólne podekscytowanie. Też rwały sie do walki. W miarę przesuwania się naszej kolumny, powiększała ona swe rozmiary, gdy dołączali się do nas kolejni rycerze. W końcu, gdy wyjechaliśmy z lasu, nasza armia liczyła sobie ponad pięć tysięcy wojowników. Z otrzymanych informacji od orła, połączone armie dwóch królestw mogły sobie liczyć niemal dwa razy tyle. Spojrzałam na jadącego po mojej lewej stronie Draco. Miał zacięty wyraz twarzy. Na łęku siodła zawiesił sobie hełm, by niepotrzebnie nie męczyć się z nim na głowie w czasie jazdy. W lewej ręce trzymał długą tarczę. Ja z resztą podobnie. Za naszą kolumną rycerzy ciągnęła się druga, wozów, które załadowane zostały licznym prowiantem, wyposażeniem, namiotami. Postękiwanie ciągnących je wołów, zagłuszane było przez rżenie wierzchowców i huk kopyt uderzających o zeschłą ziemię. Joachim początkowo prowadził nas tą drogą, którą dotarliśmy do miasta, lecz wkrótce skręcił na wschód, by później ukosem dotrzeć na miejsce bitwy.
Wreszcie, po bardzo męczącej jeździe dotarliśmy do płaskowyżu, który jeszcze oddzielał nas od wojsk nieprzyjaciela. Co prawda powinni już nas usłyszeć, lecz my nie zarejestrowaliśmy żadnego dźwięku świadczącego o tym fakcie. Spokojnie wyjechaliśmy na potężne wzniesienie, na którym mieliśmy zamiar rozbić nasz obóz. Naszym, oczom natychmiast ukazała się wielka połać wysuszonej krainy, na skraju której, hen daleko przed nami, rozciągało się białe morze namiotów, które wciąż jeszcze były wznoszone. Nieopodal ich obozowiska wyznaczono ogromny teren dla koni. Rozległa pusta połać stepu miała posłużyć nam za miejsce bitwy. Była wystarczająco duża, że w razie ewentualności mogliśmy rzucić do walki wszystkie swoje siły. Niemal, gdy tylko ukazaliśmy się na płaskowyżu, w obozie przeciwnika rozległo się nerwowe buczenie trąb. Nawet z tak dużej odległości widzieliśmy, jak wrodzy żołnierze uganiają się we wszystkie strony, niczym kurczaki z uciętymi łbami. Zdołaliśmy ich zaskoczyć, chociaż w planach mieliśmy najpierw rozłożenie obozu i trochę odpoczynku. Oznaczało to bowiem, że choć wyruszyli na tą bitwę, chyba mieli nadzieję, że jednak się nie zjawimy.
Joachim zsiadł ociężale z konia, a my za nim. Natychmiast nakazaliśmy rozłożyć obóz, by wojownicy mieli szansę odpocząć. Wkrótce ze strony przeciwnika ucichło budzenie rogów i zapanował względny spokój. Usiadłam na ziemi tuż obok Draco, który smutnym wzrokiem spoglądał na ziemie przed nami.
- Ej. Co się dzieje? – szturchnęłam go lekko w bok, kładąc mu jednocześnie głowę na ramieniu.
- Tak wielu z nich zginie w tej walce. – szepnął nadal wpatrzony w dal, chociaż objął mnie delikatnie.
- Martwi cię to? – zapytałam zaskoczona. Nigdy wcześniej nie okazywał swoich uczuć przed walką.
- Zaiste. Martwi. Wielu z tych wojowników nawet nie będzie miała szansy się obronić przed ciosami elfów. To nie będzie sprawiedliwa walka. – mruknął przygnębiony.
- Zawsze jeszcze możemy się wycofać… Joachim pewnie nas zrozumie. W końcu mamy dziecko, on jest sam.
- A jak spojrzysz wtedy naszym ludziom w oczy? Przecież to niemal dezercja!
- Zdaję sobie z tego sprawę. – odparłam smętnie. – Więc jakie mamy wyjście? Czego byśmy nie zrobili, decyzja ta nieść za sobą będzie katastrofalne skutki. Albo naszą śmierć i osierocenie synka, albo wyrzuty sumienia z powodu zabicia wielu ludzi, tak wielkie, że doprowadzą nas do obłędu, lub dezercja za co karą będzie śmierć.
- Wiesz, chyba nie pozostaje nam nic innego, jak rzucenie się w wir walki z determinacją i siłą woli o przetrwanie i po prostu wygranie tej bitwy, a emocje pozostawienie w obozie i tyle. – powiedział Draco, odwracając się wreszcie do mnie. Jego oczy wyrażały wielki smutek. – Cholera! Jeszcze nigdy nie brałem udziału w tak wielkiej bitwie! Nie wiem, co to będzie.
- Ani ja. Podejrzewam, że niewiele osób wie. Teraz musimy choć trochę wypocząć. – wstałam z ziemi, gdy tylko zauważyłam, że nasz namiot stoi już gotowy. – Chodź. – pociągnęłam go w stronę wejścia.
Dwie godziny później, Joachim wezwał nas do swego namiotu. Pozostawiając oręże na własnych posłaniach, udaliśmy się do mojego brata. Zaintrygowani kilkunastoma osobami w środku, podeszliśmy do krzesła, na którym siedział członek mojej rodziny.
- Co się dzieje? – zapytałam, patrząc na niego poważnie.
- Posłowie naszych wrogów żądają ode mnie audiencji. – powiedział powoli. – Moi doradcy twierdzą, że powinniśmy porozumiewać się tylko przez posłańców, bez możliwości rozmowy twarzą w twarz.
- A dlaczego królowie sami się tutaj nie pofatygują?
- Zapytałem o to samo. Podobno posłowie wyjaśnią mi to, gdy tylko staną przed moim obliczem.
- Teoretycznie powinieneś im udzielić audiencji, skoro mają ci coś do przekazania od tamtych władców, z drugiej powinieneś zażądać widzenia z nimi twarzą w twarz. – odparłam pojmując, jakie rozterki nim targają. Przytaknął mi lekkim skinieniem głowy. Spojrzał na Draco.
- A ty jak sądzisz? – zapytał.
- Przyjmij ich. Najwyżej odeśle się ich z łbami w płóciennych workach. – warknął mój małżonek. Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Z tymi workami, to chyba nie mówisz poważnie! – szepnęłam.
- Oczywiście, że tak.
- Przecież nas jeszcze nawet nie zaatakowali! To Joachim wypowiedział im wojnę!
- Wiem, lecz może w ten sposób pojmą, że z nami się jednakowoż nie zadziera! Już raz uciekali przed siłą elfów i w tym wypadku powinno być identycznie!
Zamyśliłam się. Tymczasem Joachim przyglądał się memu wybrankowi z rosnącym uznaniem.
- Przyjmę ich, lecz chcę byście oboje mi towarzyszyli. – powiedział w końcu. Później zaskrzeczał coś do swoich doradców. Udało mi się tylko zrozumieć jakieś pojedyncze słowa.
Pół godziny później, gdy w środku została tylko nasza trójka i strażnicy, płachta namiotu rozchyliła się, a paź zaanonsował przybycie posłańców od króla Albusa i króla Himinbjörga. Dwóch rosłych mężczyzn, odzianych w srebrne zbroje wkroczyło dumnie do namiotu.
- Nasi wielmożni królowie polecają złożyć ci królu Joachimie, władco pięknych elfów, wyrazy szacunku, że udało ci się zgromadzić tu tak potężną armię, której wspaniałość jest zaiste tak wielka, że nie należy tego umniejszać w żaden sposób. Jednakże… zaznaczają również, że nawet siła elfów nie jest w stanie sprostać ich połączonym wojskom, które zetrą was na miał, pozostawiając tutaj, byście gnili na tej ziemi przez kolejne tysiące lat. – pierwszy z posłańców przemówił głosem tak wysokim, że aż zawibrowało nam w uszach. Skrzywiłam się mimowolnie, co drugi z posłów natychmiast wykorzystał, źle odczytując moje emocje.
- Wiem pani, – zwrócił się do mnie - że boisz się zapewne tej walki, jako że prawdopodobnie czeka na cię gdzieś twe małe dziecko, dlatego też nasi królowie proponują ci przejść wraz ze swoim zespołem na ich stronę, a zagwarantują ci bezpieczny powrót do domu, a nawet i solennie wynagrodzą. – spojrzał na wściekłego, choć opanowanego Joachima, a następnie na Draco. – Jest to oferta skierowana do wszystkich walczących w tych szeregach wojowników, zarówno tych szlachetnie urodzonych, jak i nie. Nasi panowie, nie pragną rozlewu krwi, bowiem to nie oni rozpoczęli tę wojnę, lecz skoro odrzucicie ich łaskawe propozycje, nie będą mieli żadnych podstaw ku temu, by oszczędzić wasze życia, które zostaną na tych stepach rozniesione w pył. Później ruszą oni na wasze niechronione domy i zabiją każdego, kto stanie im na drodze ku oczyszczeniu tej krainy z niegodnych życia elfich podżegaczy… Macie trzy dni na rozważenie tej propozycji. Po upływie tego terminu nasza armia spadnie na was, jak grom z nieba.
Joachim wstał wolno ze swego krzesła i postąpił ku mężczyznom jeden mały krok, lecz to wystarczyło, by cofnęli się przerażeni bijącą od niego władzą.
- Powiedzcie królom, że przyjmuję propozycję… trzech dni do namysłu. My także nie chcemy rozlewu krwi, lecz jeśli zajdzie taka potrzeba, to ruszymy do boju, szczęśliwi, że wreszcie możemy odzyskać ziemie, które należą się nam, nieprawnie zagrabione przed wiekami. – chłód głosu mojego brata sprawił, że po plecach przebiegły mi ciarki zgrozy. – Powiedzcie im również, że pragnę porozmawiać z nimi w cztery oczy, na co oni oboje, jako osoby szlachetnie urodzone, mają obowiązek przystać, na warunkach ustalonych przez strony konfliktu.
Panowie skłonili się nisko i wyszli łopocząc granatowymi pelerynami. Po chwili dało się słyszeć tętent koni, gdy odjechali w stronę swego obozowiska.
Późnym wieczorem tego samego dnia, w naszym obozie rozległy się przerażone okrzyki. Wybiegliśmy z namiotów, by zorientować się, co jest ich powodem. Podszedł do mnie William.
- Ptasie istoty nadciągają. – szepnął mi do ucha, ręką wskazując kierunek.
Po naszej prawej stronie ujrzeliśmy ogniki szybko poruszające się w ciemnościach. Towarzyszyły temu dziwne pochrapywania, chrzęst i furkotanie skrzydeł. Wreszcie blask padający od licznych ognisk, oświetlił przybyłe postacie. Widok ich zmroził nam krew w żyłach, gdy ujrzeliśmy potężne stworzenia odziane w kościane zbroje, które dzierżyły w swych szponach najdziwniejsze oręża, jakie mieliśmy możność kiedykolwiek oglądać – ząbkowane z jednej strony długie miecze, najprawdopodobniej również wykonane z kości. Ich ptasie dzioby rzucały podłużne złowieszcze cienie na ich piersi. Nagle obok mnie pojawił się Joachim i powitał nowe przybyłych w języku elfów. Odpowiedziały mu skrzekiem tak wysokim, że ludzie musieli zatykać uszy, a konie wpadły w popłoch tak wielki, że gdyby nie szybka interwencja koniuszych, najpewniej roztratowałyby część naszego obozowiska. Ten straszliwy skowyt musiał dotrzeć również do obozu nieprzyjaciół, bowiem usłyszeliśmy wkrótce potem kwik przerażonych koni oraz wrzaski zaskoczonych ludzi.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2400 słów i 13828 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik Kuri

    Mam nadzieję, że ta rozmowa Joachima z królami będzie epicka xD

    10 mar 2016

  • Użytkownik elenawest

    @Kuri będzie :-D

    10 mar 2016