Opowieści z Caldarii cz23.

Początkowo nasi ludzie, a nawet i elfy reagowali na te stworzenia bardzo nerwowo i nieufnie. Ich strach pogłębiała coraz mroczniejsza noc, którą z wielkim trudem rozświetlały płomienie ognisk. Wydawało się, że wraz z przybyciem ptasich istot, do naszego obozu zakradły się wszystkie nocne mary i straszydła, odbierając wojownikom odwagę. Trwoga ta, musiała również udzielić się zwierzętom i naszym przeciwnikom, bowiem podobnie, jak my, rozpalali coraz więcej ognisk. Noc na szczęście minęła nam bez żadnych dezercji. Być może dlatego, że dość wcześnie niebo pojaśniało od wschodzącego słońca. Gdy światło przegnało mrok nocy, wraz z nim odeszły wszystkie lęki. W południe oczom naszym ukazał się orszak około piętnastu konnych. Wśród nich byli obydwaj królowie. Spojrzałam na Draco. Zerknął na mnie, gdy wyczuł, że patrzę na niego.
- Spokojnie. Nie pozwolę, by coś ci się stało. – szepnął mi do ucha. – Gdy zajdzie taka potrzeba, to samotnie stawię im obojgu czoła i to nie oni zwyciężą w tym pojedynku.
Dojrzałam w jego oczach dziką zawziętość. On naprawdę był gotowy to zrobić! Uśmiechnęłam się do niego półgębkiem i ponownie spojrzałam w stronę nadjeżdżających. Po mojej lewej stronie stał Joachim. Widziałam, jak mocno zaciska pięści. Wreszcie królowie w otoczeniu swoich ludzi zatrzymali się nie dalej, niż rzut włóczni od nas. Na przód wystąpił chudy paź i strasznie piskliwym głosem zaanonsował:
- Przybyli królowie Caldarii i Dagoba, by porozmawiać z tobą Joachimie, władco elfów.
Brat machnął tylko lekceważąco ręką i odparł:
- Domyślam się, dlaczego tutaj jesteście… Zapraszam więc do mego namiotu, byśmy wszyscy mogli spokojnie porozmawiać.
Gestem wskazał swój okazały namiot. Królowie zsiedli z koni i poprzedzani przez Joachima, weszli do środka, a my z Draco za nimi.
Dyskusja, jaka potoczyła się już chwilę później, nie należała do spokojnych. Bardzo się starałam, by nie rzucić się na ojca i nie wydrapać mu oczu. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, najwięcej spokoju zachowywał Draco, chociaż otrzymał do króla Caldarii list od swojego ojca, który informował go o wydziedziczeniu z rodziny.
W końcu burzliwa wymiana zdań, która trwała kilka godzin, zakończyła się, gdy mój ojciec próbował uderzyć mnie w twarz. Wtedy też Draco razem z Joachimem obronili mnie, a panowie możnowładcy udali się ku swoim koniom.
Gdy tylko nasi wrogowie odjechali, Joachim wydał rozkaz natychmiastowej gotowości bojowej. Żołnierze rzucili się w stronę namiotów, by przywdziać zbroje lub chwycić za broń. Koniusze tymczasem siodłali konie. Chorąży zaczęli formować poszczególne oddziały, ustawiając je pomiędzy namiotami. Nagle usłyszeliśmy potężniejący z każdą chwilą tętent koni i naszym oczom, nieopodal podstawy płaskowyżu, w wielkim tumanie kurzu, ukazał się oddział około czterystu jeźdźców. Nomadzi dołączyli do nas! Ustawili się po lewej stronie naszego obozowiska, na granicy namiotów. Każdy zakuty w kościaną, bądź skórzaną wzmocnioną zbroję. Niektórzy z toporami bitewnymi, inni z mieczami czy włóczniami.
Wsiedliśmy w trójkę na konie, a brat wyjechał przed naszą armię na swym pięknym ogierze i powiedział donośnie, aby wszyscy doskonale go zrozumieli:
- Jeśli znasz przeciwnika i znasz siebie, nie musisz się bać wyniku setek walk. Jeśli znasz siebie, ale nie przeciwnika, za każdym razem, gdy wygrasz odniesiesz również porażkę. Jeśli nie znasz ani siebie, ani przeciwnika, poddasz się w każdej walce… Jednakże, my doskonale znamy swojego przeciwnika. Znamy również własne słabości i mocne strony. Jestem pewny, że tę bitwę wygrają elfy i ludzie wspierający nas! Szykujcie się do ataku, do walki, która oczyści te ziemie z tych, którzy wcześniej nam ją bezprawnie odebrali. Walczcie za swe kobiety i dzieci! Walczcie za swego króla! Walczcie za swoje Królestwo!
Następnie to samo powtórzył w języku elfów. Wojownicy wydali z siebie ogłuszający wrzask, potrząsając broniami. Proporce poszczególnych hufców załopotały w powietrzu.
Joachim dał hasło do wymarszu. Setki pikinierów, włóczników, halabardników, mieczników i konnych rycerzy ruszyło w dół zbocza, by zacząć ustawiać się długimi rzędami na polu bitwy. Połowa naszej konnicy ustawiła się dwoma komunami po bokach żołnierzy, by atakować z flanki. Reszta pozostała na wzgórzu, by w decydującym momencie wykonać frontalne, decydujące uderzenie. Patrzyliśmy, jak powoli przed drugim obozem ustawiają się setki wrogich żołnierzy. Ich siły przewyższały nasze, lecz w naszych sercach nie gościł strach. Siedziałam na swoim koniu obok Joachima, który ze wzgórza koordynował ustawianie się naszych sił. Trwało to doprawdy długo, więc kiedy wreszcie ostatni ludzie ustawili się w pożądanym szyku, zaczęło już zmierzchać. Tym razem była to wyjątkowo jasna noc. Ptasie istoty ustawiły się w ostatnim szeregu wojowników. Nomadowie utworzyli osobny oddział na lewej flance. Oddział mój i Draco pozostał przy nas, podobnie najbliżsi ludzie mego brata. Staliśmy tutaj gotowi. Bezkresne pustkowie ciągnęło się przed nami. Nasza cierpliwość zaczęła się kończyć. Spędziliśmy noc w szyku.
Gdy tylko świt zaróżowił niebo, wiatr wiejący w naszą stronę przyniósł nam słowa wrzeszczącego do swych ludzi Albusa. Jego głos zabarwiony był lekko strachem.
- Pozwólmy, by rozpoczęła się bitwa! Stawiając czoła nawałnicy, poobijani i rozdarci walczmy o nasz wspaniały kraj!
Nagle naszych uszu dobiegł niesamowity odgłos. Czyste głosy wzniosły się ku niebu, śpiewając jakąś wojenną pieśń. Zdaliśmy dobie sprawę, że niektóre elfy wreszcie przemówiły w naszym języku! Spojrzałam zdumiona na Joachima, który słuchał słów pieśni.
- Legendy nauczyły, bitwy stoczone. Ten lew nie ma strachu w sercu. Lwie nadejdź, przybądź z północy. Przybądź z północy!... Na krwawym polu bitwy zrodzi się wielka potęga. Atakujemy z Północy, tu stoimy!... W śmierci starego świata zobacz początek imperium sięgającego z dalekiej północy. Jesteśmy tu! – śpiewali elfowie. Czułam, jak do oczu napływają mi łzy, bowiem zrozumiałam, że śpiewają o moim bracie. Teraz nawet nie zastanawiałam się nad tym, jak to się stało, że tak nagle zaczęli znów posługiwać się mową zrozumiałą dla wszystkich.
Joachim dał hasło do gotowości bojowej, niemal w tym samym momencie, w którym dwaj królowie rozpoczęli atak na nas. Patrzyliśmy jednocześnie przerażeni, jak i zafascynowani, jak królewska kawaleria rozpoczyna szarżę. Pikinierzy, halabardnicy i włócznicy zaparli się swymi broniami o ziemię, nachylając je w stronę cwałujących wierzchowców. Po stepie poniósł się chrzęst łamanych kopii szarżujących rycerzy, kwik ranionych zwierząt i umierających ludzi. Pod wpływem tak silnego ataku, nasze linie zachwiały się, by w ostateczności wytrzymać. W momencie, kiedy wroga konnica została uwięziona wśród piechurów, uderzyła na nich nasza kawaleria. Elfy doskonale wyszkolone do walki, praktycznie bez strat własnych rozprawiły się szybko z połową nieprzyjaciół. Ich heroldowie rozporządzili odwrót, gdy tylko zauważyli, że ich szanse na zwycięstwo są bardzo nikłe. Rozległy się dźwięki trąbek wzywających do odwrotu. Nasi rycerze wrzasnęli ogłuszająco, widząc ucieczkę nieprzyjaciół. Rozpoczęło się znoszenie rannych i martwych do obozu. Poległo wielu pikinierów i halabardników, stratowanych przez konie rycerstwa.
Kolejna fala uderzeniowa na nasze formacje została przypuszczona po kilku kolejnych godzinach, gdy pole bitwy zostało wreszcie uprzątnięte. I tym razem odnieśliśmy zwycięstwo, spychając nieprzyjaciół w głąb pola, jak najdalej od płaskowyżu. W końcu wypełniliśmy ich serca strachem. Tego dnia atakowali siedmiokroć i siedem razy się wycofywali. Noc przyniosła nam wielkie straty. Zmarło wielu elfów w skutek odniesionych ran, lecz gdy ujrzeliśmy stosy ciał płonące nieopodal drugiego obozu, zrozumieliśmy, że oni odnieśli jeszcze większe straty. Nie poprzestali jednak na walce. Tuż nad ranem, obydwaj królowie rzucili w naszą stronę wszystkie swoje siły, sami również włączając się do walki. Nasi ludzie byli zmęczeni, lecz twardo stawiali im opór. W końcu Joachim sam zdecydował się włączyć do bitwy. Dosiadł swego rumaka bojowego, dając swym ludziom znak do wymarszu. Ruszyliśmy wszyscy za nim. Ponownie utworzyliśmy coś na kształt grotu strzały, gdy zjeżdżaliśmy w dół zbocza. Po stepie poniósł się huk tysięcy kopyt. Szarża kawalerii!
- Za sztandarem! Za królem! Niesiemy wolność! – ryknął chorąży Joachima i zadął w swoją trąbkę. Szyk galopujących dotąd razem wierzchowców załamał się niemal w jednej chwili, gdy popędzone do cwału konie runęły niczym lawina na maszerujące oddziały władców. Kopyta koni miażdżyły nieprzyjaciół, piki uderzały o włócznie, miecze o hełmy, topory o tarcze. W powietrzu unosił się metaliczny posmak krwi. Walczyłam praktycznie ramię w ramię z moim mężem, tnąc i siekąc każdego nieprzyjaciela, jaki nawinął mi się pod rękę. Mój miecz bardzo szybko pokrył się szkarłatną posoką, a tarcza wygięła się od otrzymywanych ciosów.
Zabiłam już wielu przeciwników, gdy gdzieś za sobą usłyszeliśmy dziwnie brzmiące rogi. Wstrzymałam bieg wierzchowca i obejrzałam się w kierunku, z którego dochodził ten nieznany mi dźwięk. Nikt mnie w tym czasie nie zaatakował, bowiem nagle jakby cała walka zatrzymała się, zamarła. Ludzie i elfy z zaciekawieniem rozglądali się za źródłem dźwięku. Aż w końcu ich zobaczyliśmy. Setki zakutych w kanciaste, mocne zbroje krasnoludów, maszerowało w naszą stronę. Szybko dołączyli się do walki, stając po naszej stronie. Szyk grupowanych od nowa wojsk króli, załamał się w jednej chwili. Przełamując linie, tysiące żołnierzy ratowało się ucieczką. Albus i Himinbjörg również umykali z pola walki.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1794 słów i 10263 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Kuri

    Myślałem, że cały rozdział będzie poświęcony na prowadzone rozmowy i obelgi będą latały na lewo i prawo xD Ale nie czepiam się, bo była bitwa :P Za Narnię! Teraz będą polować na królów :D

    10 mar 2016

  • elenawest

    @Kuri hehe, za Narnię, taaa :-P za Caldarię ;-)

    10 mar 2016

  • Kuri

    @elenawest Wiem, wiem, ale chciałem użyć tego kultowego tekstu xD

    10 mar 2016

  • elenawest

    @Kuri no jasne :-D spoko :-P

    10 mar 2016