Opowieści z Caldarii cz12.

Nasi ludzie widząc to niezwykłe zjawisko, zawrócili swoje konie i w zupełnym nieładzie, zaczęli uciekać, jak najdalej od jeziora i tych stworów. Szarpnęłam cuglami i zmusiłam konia do zawrócenia. Uderzyłam go mocno piętami. Ruszył cwałem. Tuż obok mnie, po lewej stronie, gnał Draco. Widziałam przerażenie w jego oczach. Nagle jakieś silne uderzenie w bok konia, niemal wyrzuciło mnie z siodła. Spojrzałam w prawo i ujrzałam jedną z tych dziwnych istot, z łatwością dotrzymującą kroku ogierowi. Widząc, że wyciąga ku mnie dziwnie zniekształconą łapę, zakończoną długimi pazurami, sięgnęłam po miecz. Płynnym zamachem, odrąbałam kończynę potwora, tuż za łokciem, co spowodowało, że zostałam opryskana dziwną, czarną, śmierdzącą posoką. Istota zaskrzeczała boleśnie, zatrzymując się niemal w miejscu. Oglądając się za siebie, dostrzegłam, że pozostałe stwory, również zwolniły biegu. Wstrzymałam bieg wierzchowca. Draco widząc mój manewr uczynił niezwłocznie to samo. Nasi ludzie zatrzymywali się właśnie kilka metrów przed nami, słysząc rozpaczliwe kwilenie zranionego potwora. Wszyscy dobili swej broni, gotowi na odparcie ewentualnego ataku. W niemym zdziwieniu pomieszanym z obrzydzeniem, patrzyliśmy, jak ranne stworzenie kręci się, plamiąc ziemię czarną krwią. Wreszcie zwiotczała i niczym spalone drewno rozkruszyła się na słabym wietrze. Pozostałe stwory, przed dłuższą chwilę stały wokół kupki popiołu na ziemi, patrząc na nią swymi wielkimi oczami. W końcu zwróciły swe łby w stronę naszej przerażonej nie ma co ukrywać, gromady i jedno po drugim zaskrzeczały głośno. Dreszcz grozy przebiegł nam wszystkim po plecach. Gotowaliśmy się już do odparcia ich ataku, gdy niespodzianie, ptasie istoty odwróciły się i wolno poczłapały w stronę błotnego jeziora. Spojrzałam na Draco. Wielkimi oczami przyglądał się oddalającym się istotom. Za naszymi plecami, kilku żołnierzy dostało torsji.
- Co robimy? – zapytałam. – Objeżdżamy to jezioro, jednakowoż narażając się na zbliżenie do granicy z Caldarią, czy jedziemy w drugą stronę? Tam z kolei mogą nam zagrozić inne niebezpieczeństwa.
- Dobrze się czujesz? – zapytał Draco, zamiast odpowiedzieć na moje pytanie.
- Tak. Dlaczego pytasz?
- Jesteś strasznie blada.
- Przeraziłam się. Jeszcze nigdy ni widziałam czegoś takiego… Co to do cholery jest?
- Nie mam pojęcia. – głos blondyna jeszcze lekko drżał. On również musiał nieźle się przestraszyć. - Jedziemy ku granicy z Caldarią. W tamtej części powinno być mniej zagrożeń… A ja nie chcę niepotrzebnie narażać swoich ludzi. A tym bardziej ciebie. – dodał ciszej. Spojrzałam na niego uważnie.
- Dobra, jedźmy w stronę Caldarii… Ale na najbliższym postoju musimy poważnie porozmawiać! – oznajmiłam chłodno. Popędziliśmy konie. – Objedziemy to jezioro wzdłuż jego brzegu, tak, by je mieć cały czas w zasięgu wzroku. W ten sposób nie stracimy orientacji.
Późnym wieczorem zatrzymaliśmy się na postój. Ludzie byli roztrzęsieni, wszędzie rozbrzmiewały rozmowy o tym, co to było. W oddali, po naszej prawej stronie, widzieliśmy ognie rozpalone jakoś na powierzchni tej słonej brei, więc wiedzieliśmy gdzie znajduje się mniej więcej brzeg. Ponownie usiadłam z dala od innych. Po godzinie mojego milczenia, podszedł do mnie zirytowany Draco.
- Chciałaś ze mną porozmawiać, a nawet słowem się jeszcze nie odezwałaś – zauważył zgryźliwie. Westchnęłam ciężko.
- Nie będzie łatwo – mruknęłam sama do siebie pod nosem. Głośniej natomiast odparłam – Chodź. Pogadajmy na osobności.
- Przecież jesteśmy z dala od innych - zdziwił się, ale ruszył za mną. Odeszliśmy około stu, stu pięćdziesięciu metrów, by nie stracić z oczu naszych rozpalonych ognisk. Zatrzymałam się spoglądając w rozgwieżdżone niebo.
- Draco, posłuchaj… Nigdy nie chciałam, aby do tego doszło.
- Do czego? – zapytał, przyglądając mi się uważnie.
- Tego co się stało… Co dzieje się nadal – powiedziałam słabo.
- O czym ty do cholery mówisz? O ucieczce? O byciu rycerzem? Nie rozumiem. – zdawał się być jednocześnie zniecierpliwiony i zaskoczony.
- Draco,… j-jestem brzemienna – wydusiłam wreszcie z siebie. Nawet w ciemnościach zobaczyłam, jak jego oczy się powiększyły. – Będziemy mieć dziecko – dodałam ciszej.
- Żartujesz? – zapytał po chwili stłumionym głosem. Nawet wolałam nie myśleć o tym, jaki musiał być wściekły.
- Myślisz, że jest to stosowny temat do żartów? – spojrzałam na niego z wyrzutem. – Spójrz. – podwinęłam kaftan, odsłaniając brzuch. Jasno świecący księżyc dokładnie mnie oświetlał, więc zobaczył to, co chciałam.
- Nie byłaś z nikim później?
- Nie pamiętasz już, co powiedziałam ci w tamtym ogrodzie w Allerood?... Po tobie nikt inny mnie nie zgwałcił. Z nikim się również nie rżnęłam.
- O ja pierdolę! – krzyknął półgłosem, łapiąc się za jasne włosy i przysiadając na piętach.
- Też tego nie chciałam – przypomniałam mu szybko. – Mnie będzie ciężej niż wcześniej. A ty nie musisz nic mi obiecywać. Z resztą… i tak tego od ciebie nie oczekuję.
- Dlaczego? – zainteresował się nagle, nie podnosząc na mnie jednakowoż wzroku.
- Bo jesteśmy wrogami – odparłam po prostu. Wtedy podniósł głowę.
- Naprawdę tak dalej myślisz?
Przytaknęłam.
- Kurwa!... Zupełnie ci rozum odjęło?
- Musisz mnie na każdym kroku obrażać? – warknęłam zła. Zaczynałam żałować, że o wszystkim mu powiedziałam. – Nie musisz mi teraz odpowiadać, co chcesz w związku z tym wszystkim zrobić. Poczekam – odwróciłam się by odejść, gdy poczułam, jak łapie mnie delikatnie za rękę.
- Nie wydaje mi się, abyśmy dalej byli wrogami. Raczej uważałem nas za wspólników. Chyba jakaś wspólna sprawa nas połączyła, nie sądzisz?
- Nie wiem.
- Ale ja wiem. Słuchaj, razem od kilku tygodni spieprzamy przed królem, wspólnie zabijaliśmy, przemierzyliśmy pół kontynentu, szczęśliwie dotarliśmy do Rubieży, spotkaliśmy nomadów i udało nam się wyjść z życiem ze spotkania z tymi odrażającymi istotami. To nie jest coś co może nas w jakimkolwiek stopniu nie dotknąć, nie zbliżyć do siebie... Zdałem sobie sprawę, że jesteś osobą, której nie chciałbym w żaden sposób skrzywdzić. Chociaż już to zrobiłem, zarówno czynem jak i wieloma słowami. – Chwycił mnie mocno za ramiona. – Dziecko jest ostatnią rzeczą, którą chciałbym, aby nam się przytrafiła, ale teraz nie mamy już żadnego manewru.
- Więc co zrobisz?
- Na pewno nie odejdę. Może i jestem dupkiem, i wiele razy tego doświadczyłaś, ale zostałem wychowany w ten sposób, aby nie opuścić kobiety w potrzebie, zwłaszcza jeśli potrzebą tą jest rozwijające się w jej łonie nowe życie. Życie, które zostało poczęte przeze mnie razem z ową kobietą. Wypadło na ciebie.
- Nie chciałam tego!
- Wiem. Ja też nie. Co mam zrobić? Nie cofnę czasu.
- Ani ja. Ale musisz wiedzieć, że ja nadal nie wiem co do ciebie czuję – zauważyłam cicho.
- Nie będę cię popędzać. Sam muszę sobie poukładać w głowie kilka spraw. Dla mnie to też wielka zmiana.
- Posłuchaj… jeśli kiedykolwiek stwierdzisz, że jest ci zbyt ciężko, to nie będę cię zatrzymywać.
Draco jeszcze mocniej ścisnął moje ramiona. Pochylił się nade mną tak, że czołem oparł się o moje. Nasze oczy znalazły się tuż naprzeciw siebie, podobnie usta.
- A teraz ty mnie posłuchaj. Wiem, że pewnie duma ci na to nie pozwala i dlatego tak mówisz, ale oświadczam ci, że nie odejdę! Choćbym miał pokłócić się z moimi ludźmi, choćbym miał od nich odejść, by być z tobą i naszym dzieckiem, to nigdy cię nie zostawię.
- Postaramy się jednakowoż z tobą nie kłócić – usłyszeliśmy nagle za sobą szorstki głos. Niczym oparzeni, odskoczyliśmy od siebie, jednocześnie odwracając się w stronę źródła głosu. Nie dalej jak pięćdziesiąt metrów od nas stało kilkudziesięciu naszych ludzi. Moi na czele z Williamem i Jakiem oraz tuż obok nich ci z oddziału Draco.
- Jesteś największym dupkiem jakiego udało nam się spotkać – powiedział Jake patrząc ostro na blondyna. – Wiele razy załaziłeś nam za skórę. Ta dziewczyna wycierpiała przez ciebie prawdopodobnie więcej niż my i za to cię bynajmniej nie kochamy… Jeśli jednak zrobisz jakiś numer Mii, cokolwiek, zdrada, niedotrzymanie jakiejkolwiek złożonej jej obietnicy, a my się o tym dowiemy, to oświadczam ci, że nic nie będzie w stanie cię obronić! Choćbyś postawił przed sobą mury, wszelkich dostępnych zbrojnych, z Milczącym Ludem i smokami na czele, to i tak cię dorwiemy. I będziesz błagał o śmierć!
Spojrzałam zaskoczona na przyjaciela. Oni się o mnie autentycznie martwili!
- Nie skrzywdzę jej! – powiedział Draco poważnie.
- Chłopaki – odezwałam pomimo lekko ściśniętego z emocji gardła. – Dajcie spokój.
- Nie – mruknął William. – Jak powstało to dziecko?
- Nie jest to teraz istotne.
- Mia! To bardzo istotne! Gwałcił cię?
- Raz – odparłam niechętnie i zgodnie z prawdą.
- Gdyby nie fakt, że Mia jest brzemienna i potrzebuje kogoś, kto ją będzie wspierać, to w tym momencie leżałbyś już martwy. – Will postąpił w jego kierunku z dobytym mieczem. Ludzie blondyna nie ruszyli się z miejsca, co było dość nietypowe. Przyłożył mu miecz do piersi i chciał jeszcze coś powiedzieć, gdy nagle za sobą usłyszeliśmy przeciągłe wycie wilków. Konie wpadły w popłoch. Rzuciliśmy się w stronę jasno płonących ognisk. Część ludzi starała się wyłapać nasze wierzchowce, które umykały teraz przed wielkimi zwierzętami.
- Uważaj! – syknął Draco, odpychając mnie gwałtownie, gdy płowe cielsko potężnego wilka śmignęło w powietrzu, atakując mnie. Blondyn zamachnął się dobytym mieczem. Posoka trysnęła dookoła, gdy trafił w jego tylną nogę. Zaczęłam się cofać w stronę ogniska, gdy rozwścieczone raną zwierzę, przyczaiło się do kolejnego ataku. Draco chwycił swój mecz w obie ręce, by zadać mocniejszy cios. Wilk zauważył jego manewr i wyszczerzył swoje długie kły. Jasna sierść zjeżyła mu się na karku. Nie przypominał normalnego wilka. Przede wszystkim miał dłuższą sierść, był ze dwa razy większy niż jego powszechnie spotykany pobratymiec, a jego pysk zdobiły długie dwa kły wyrastające z górnej wargi i sięgające w dół, kilka centymetrów poza pysk. Nagle jego cielsko skurczyło się, gdy sprężył się do skoku. Wyprysnął w powietrze. Draco wziął mocny zamach i ciął go przez szeroko rozwarty pysk, uskakując w ostatnim momencie w bok, gdy ogromne zwierzę zwaliło się na ziemię, zdzierając łapami darń w akcie agonii. Odsunęłam się od drgającego cielska i spostrzegłam na ziemi porzucony łuk i kilka strzał. Kątem oka zauważyłam skradającego się za blondynem kolejnego potwora, więc błyskawicznie naciągnęłam cięciwę. Chłopak zbladł gwałtownie, bowiem sądził, że mierzę w niego. Gdy wilk był niecały metr od mężczyzny, spokojnie zwolniłam cięciwę i chociaż nie byłam najlepszym łucznikiem, celnie wymierzona strzała, wbiła się głęboko w czoło wilka. Draco odwrócił się zaskoczony moim celnym trafieniem. Gdy ponownie na mnie spojrzał, zobaczyłam, jak bardzo zbladł, zdając sobie sprawę, jak blisko od śmierci był. Odwróciłam się, gdy za sobą usłyszałam tętent koni. Kilkunastu naszym ludziom, udało się dosiąść koni i teraz z włóczniami w dłoniach atakowali groźnego przeciwnika. W powietrzu w kierunku stworów, świsnęły wypuszczone z łuków strzały, dosięgając cel, zanim jeszcze dopadli ich jeźdźcy. Rozległy się skowyty, w których tonie dało się wyczuć ból rannych stworzeń. Zorientowaliśmy się, że powoli zaczynają się oddalać. Kilka minut później podszedł do nas Everard.
- Jakie straty? – zapytałam szybko. Westchnął ciężko, patrząc na mnie a potem na Draco.
- Strażnicy od strony tego dziwnego jeziora, zostali zaduszeni. Ośmiu ludzi jest rannych, trzy konie również. Pięć rozszarpanych.
- Ilu ludzi poniosło śmierć? – odezwał się blondyn.
- Piętnastu. – Padła krótka odpowiedź. Jęknęłam. Te straty mogły nas poważnie osłabić! – Straty są w obydwu oddziałach.
- Jeśli dobrze liczę, to mamy teraz dziesięć dodatkowych koni? – odezwał się po chwili dłuższego milczenia Draco.
- Zgadza się – przytaknął Everard.
- Objuczymy je sprzętem i zapasami. To pozwoli nam szybciej poruszać się w czasie ewentualnej walki… Opatrzcie rannych i rozpalcie więcej ognisk. Nie możemy się już dać zaskoczyć.
Everard kiwnął jedynie głową i odszedł, by wydać odpowiednie rozkazy.
- Nic ci nie jest? – zapytałam mężczyznę, gdy wsuwał swój miecz do pochwy. Zaprzeczył i niespodziewanie przytulił mnie mocno.
- Dziękuję za uratowanie mi życia – szepnął mi do ucha. – Wiem, że nie musiałaś tego robić… Wiem, że wiele razy zachowywałem się wobec ciebie podle, wiem też, że nie tak wyobrażałaś sobie swoją przyszłość, że na pewno mnie w niej nie było, a już w szczególności jako twój partner i ojciec dziecka, które nosisz, ale proszę… daj mi szansę. Pozwól mi przy tobie być, jeśli nie chcesz być ze mną.
- Draco… wiele razy mnie krytykowałeś, gnoiłeś na każdym kroku, zgwałciłeś mnie, bo taki miałeś kaprys i gdyby nie to, że król również cię ściga, to nigdy byśmy się nie dowiedzieli, że jestem brzemienna, bo postawiłbyś mnie przed katem. A wtedy zginęłoby również niczemu winne dziecko – powiedziałam cierpko, patrząc mu w oczy. – Długo nie mogłam się pogodzić z tym, że musimy współpracować. Z czasem zaskarbiłeś sobie mój podziw dla siebie jako dowódcy i wojownika. Widzę twoją zmianę i jest mi ona miła, jednakże na razie nie obdaruję cię tym uczuciem, którym ty prawdopodobnie mnie darzysz... Być może nie nastąpi to nigdy, ale tego nie mogę być pewna. Po prostu dajmy sobie czas.
- Pozwolisz przynajmniej mi przy sobie być?
- Przy sobie, pozwolę – odparłam cicho.
  
Postój w tym miejscu przedłużyliśmy do kolejnych dwóch tygodni. Było to konieczne z powodu rannych towarzyszy. Na szczęście zabite przez wilki konie dostarczyły nam dużego zapasu mięsa, które ususzyliśmy na słońcu. W tym czasie mój brzuch stał się już mocniej widoczny, co uniemożliwiało mi noszenie zbroi czy pasa z mieczem. Dlatego, gdy wreszcie zdecydowaliśmy się na dalszą jazdę, siadłam na konia w mojej sukni, z mieczem przytroczonym do siodła, które to zostało przerobione jakoś na damskie przez naszych ludzi. W ten sposób mogłam jechać wygodniej, bez obawy, że coś mi się stanie.
- Który to miesiąc? – zapytał zatroskany Will, niedługo po tym, jak wyruszyliśmy dalej.
- Podejrzewam, że połowa trzeciego – odparłam.
- Jak się czujesz?
- Całkiem dobrze, biorąc pod uwagę stres w jakim cały czas się znajdujemy… Za ile dotrzemy w okolice granicy z Caldarią?
- Powinniśmy jutro w południe, jeśli wszystko dobrze wyliczyliśmy. Oczywiście też, jeśli utrzymamy to tempo. Potem skręcimy ku granicy z Dagoba. Znów pojedziemy wzdłuż granicy. W ten sposób okrążymy to dziwne jezioro.
- Może po drodze natkniemy się na jakąś osadę. Przydałby nam się jakiś przewodnik. Nie znamy tych okolic i nasza wyprawa robi się coraz bardziej niebezpieczna – odezwał się Draco, podjeżdżając do nas. Uśmiechnął się lekko do mnie.
- Sądzisz, że ktoś zgodzi się nam towarzyszyć? Co w ogóle zamierzamy dalej robić? Będziemy jechać po Rubieżach aż nasze konie padną z wyczerpania? – warknęłam. – Nie mamy żadnego planu, a wszyscy ciągniemy już resztką sił. Nasze konie są już na skraju wyczerpania, podobnie my. Przydałby nam się miesiąc porządnego wypoczynku, bez obaw, że ktoś lub coś może nas zaatakować. Miękkie łóżka i gorąca strawa, również nie byłyby najgorsze… Draco… My nie wiemy co dalej robić! Trzeba coś wymyśleć.
- Może uda nam się gdzieś osiąść… Chciałbym znaleźć bezpieczne miejsce, gdzie spokojnie donosisz ciążę i powijesz dziecko.
- Więc na Rubieżach nam się to nie uda – mruknęłam. – Potrzebujemy planu!

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2939 słów i 16594 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Kuri

    Załamał się chłopak xD Jak dla mnie na odkupienie win już za późno, ciekawe jak postąpi Mia xD

    16 lut 2016

  • elenawest

    @Kuri zobaczysz w kolejnych rozdziałach :-) a na odkupienie win nigdy nie jest za późno, jeśli tylko żal jest szczery :-D

    16 lut 2016