Love me like you do cz. 11

Rozdział 9

    W poniedziałek Tanja postanowiła udać się do pracy w pojedynkę. Od kilku dni bowiem w owym zajęciu towarzyszył jej Aleksi, mimo że miał za sobą pobyt we własnej pracy. Bardzo przejął się jej słowami o zagrożeniu dla płodu w pierwszych trzech miesiącach, toteż nie chciał puszczać jej samej. Jego zdaniem uczelniane schody tworzyły niebezpieczeństwo dla jej ciąży. Na owe tłumaczenia oczywiście wywracała oczami, ale w głębi siebie bardzo ceniła sobie jego troskę.  
    Nie mogła już jednak patrzeć na to, jak się przemęczał. Wszak, z trudem wytrzymywał z nią wieczorny seans filmowy, choć wcale nie było późno, gdyż morzył go sen. Ale w jego oczach, to ona się męczyła: „nie da rady na dwa fronty”!
    Taki właśnie był: przedkładał jej dobro ponad własne, za co kochała go jeszcze mocniej. Ale i ona nie chciała być samolubna i także pragnęła mu się odwdzięczać za jego troskę. W tymże akurat wypadku po prostu go odciążyć. Przymierzała się jednak do tego, by, zgodnie z jego sugestią, porzucić ową pracę, a skupić się na studiach. Inaczej „Aleks” gotów biegać do roboty za nią. A wtedy to już na pewno się wykończy (tak przypuszczała)… Może i nie pracował fizycznie, ale psychiczny wysiłek także ograbia z sił. Tym bardziej, gdy ma się z nim do czynienia pięć razy w tygodniu.
    Tak to więc rozczulała się nad „swym kochanym, najwspanialszym mężem na świecie”, stojąc u szczytu schodów, aż wreszcie zabrała się do roboty. Póki nie zaczął się rok akademicki, szło jej gładko, gdyż prócz nielicznych turystów, nikt nie „plątał się jej pod nogami”.  
    No, byłoby łatwo, gdyby siły na to pozwalały, a tu tymczasem, gdy przemierzyła kilka rzędów stopni, zaczęły dokuczać jej mdłości. Może to stąd, że zaczął doskwierać jej głód? A może owo machanie w tę i we w tę nie odpowiadało osłabionemu ciążą ciału? To co, w takim razie, mają powiedzieć te kobiety, które muszą pracować fizycznie, pomimo błogosławionego stanu? Nie, to po prostu „skutki uboczne”, wywołane przez „nowego lokatora”. Musi wziąć się w garść.
    Przystanęła, gdyż zrobiło się jej tak okropnie niedobrze, że miała wrażenie, iż zaraz zwymiotuje. A wówczas dorzuci sobie „brudnej” roboty… Oparła się czołem o miotłę, biorąc głębokie wdechy. Może zaraz przejdzie? Zostało jej przecież tak niewiele! Nie ma sensu teraz przerywać i fatygować „Aleksa”, by za nią dokończył. Chociaż on na pewno powiedziałby, że to żadna łaska i wręcz zbeształ ją za jej „samowolę”. Tak, na pewno tak zrobi, gdy tylko wróci do domu. Ciekawe, która godzina? Chciałaby wrócić przed nim, bo jeszcze, „jak to facet”, nie będzie potrafił znaleźć przygotowanego uprzednio przezeń obiadu.
    Sięgnęła do niewielkiej torebki, by wyjąć telefon, a wówczas przed oczyma zaczęły fruwać jej mroczki, to znów błyszczeć srebrne punkciki. Do tego zalała ją nieprzyjemna fala mdłości, a plecy oblały zimne poty. O nie, dobrze to znała – zaraz zemdleje. Jeśli na czymś nie usiądzie, grozi jej upadek na kamienne stopnie!  
    Chwiejnym krokiem skierowała się ku krańcowi schodów, gdyż wieńczył je płaski postument – wręcz idealny, by to na nim spocząć. Już dotykała zimnego kamienia, gdy nagle straciła przytomność i tym samym stoczyła się na dół po kilku twardych stopniach. Upadła twarzą do kostki brukowej. Na szczęście wokoło jak zwykle kręciło się mnóstwo mieszkańców, to znów turystów, fotografujących budynek uniwersytetu, więc w jej kierunku pobiegło kilka zaalarmowanych osób. Jakiś mężczyzna pochylił się nad nią, próbując nawiązać kontakt, lecz była nieprzytomna. Polecił więc swojej towarzyszce dzwonić po karetkę pogotowia.
    Wokół zebrał się już tłum gapiów, tworząc ciasne kółeczko. Zaintrygowani świadkowie zaczęli między sobą szeptać, to pokazywać na szczyt schodów. Poirytowany nieznajomy zaczął ich przeganiać, by nie zabierali jej tlenu. Z kolei towarzysząca mu kobieta podłożyła jej pod głowę własną torebkę, by twarz nie stykała się z zimnym podłożem. Nic więcej nie mogli zrobić, gdyż w takim stanie nie należało jej ruszać.
    Aleksi kończył pracę, gdy zadzwonił jakiś nieznany numer. Gdy odebrał, okazało się, że to ze szpitala. Natychmiast zbladł. Przecież, gdy wychodził z domu, Tanja była cała i zdrowa, a teraz dowiaduje się, że miała wypadek?!
    Poprosił szefa o możliwość opuszczenia biura kilka minut wcześniej i czym prędzej udał się do wskazanej placówki. W drodze prześladowały go złe przeczucia. Jak zna swoje „szczęście”, w najbliższym czasie nie zostanie ojcem… Może, ktoś, kto obserwowałby go z boku, zganiłby go za taki pesymizm. Ale on był już po prostu do tego przyzwyczajony – ZAWSZE musiało być nie po jego myśli. Może w późniejszym okresie los kilkakrotnie wynagrodził mu wymierzone wcześniej kopniaki, ale NIGDY nie od razu. Jakież to było dołujące…
    Pytanie tylko, co mogło się jej stać? Przecież kazał jej na siebie czekać, więc nie mogła pójść do tej „głupiej” pracy. Znowu łaziła po drabinie?! Z tym jej „wrodzonym ADHD” wszystko możliwe… I pomyśleć, że wszystkiemu winna była jakaś „durna obsesja” bycia „idealną” żoną. Tylko, że on wcale takiej nie pragnął!
    Złość mieszała się z obawą, aż wreszcie z natłoku tych wszystkich myśli rozbolała go głowa – z tą samą siłą, co podczas pobytu w Vantaa. „Pięknie”, tylko tego mu brakowało…
    Na miejscu wywiedział się, że w tej chwili żona jest na badaniu USG, więc siłą rzeczy musiał zostać jeszcze potrzymany w niepewności. Jednakże z tego, co wiedziała dyżurująca pielęgniarka, Tanja skręciła nogę w kostce. Upadek musiał być więc poważny…  
    Przetarł twarz, obejmując się przez chwilę za pękającą z bólu głowę, po czym zasiadł na stojącej na korytarzu ławce i zaczął nerwowo wyłamywać palce. Niepokój, jaki teraz odczuwał, był nie do zniesienia. Teraz przecież chodziło o dwie osoby, a nie samą tylko małżonkę.
    W przeciwieństwie do swojej pierwszej wizyty u ginekologa, Tanja ze strachem spoglądała to na twarz medyka, to ekran monitora, choć nic nie rozumiała z obrazów, jakie się na nim przewijały. Wreszcie mężczyzna nakazał jej się uspokoić, gdyż zdenerwowanie negatywnie wpływało na jej obecny stan. Jakże mogła jednak być spokojna, skoro nic jej nie mówił?! „Gapił się” tylko w jeden punkt, raz po raz coś przyciskając na tej „swojej” aparaturze, i nic poza tym. Żadnego zapewnienia, iż z dzieckiem wszystko dobrze, bądź wręcz odwrotnie. Od tej strasznej niepewności wolałaby już nawet usłyszeć, że „zabiła” swoje maleństwo, ale wreszcie coś wiedzieć! Była jednak tak bardzo sparaliżowana strachem, oraz wyrzutami sumienia, że nie potrafiła otworzyć ust, by sama wyciągnąć od niego informacje. Poza tym zdecydowanie wolałaby, by to kobieta ją badała.
    Jak na zawołanie, do pokoju zajrzała pani ginekolog. Stanęła za „młodym” i zaczęła go instruować. „Wspaniale”! Wyglądało na to, że do tak ważnej sprawy wysłali „uczniaka”! Przecież tutaj chodziło o życie jej dziecka! „Zabawne”, jak bardzo się teraz o nie bała…
    W moment potem kobieta zwolniła kolegę z zajęcia i sama zajęła jego miejsce. W takim wypadku Tanja nabrała odwagi, by wreszcie zapytać, co się w ogóle dzieje?
- Niedobrze… - wymruczała, uważnie wpatrując się w ekran.
- Nie żyje? – wykrztusiła łamiącym się głosem.
- Aż tak źle nie jest, płód ocalał – rzuciła jej przelotne spojrzenie – ale ciąża jest zagrożona, najbliższe godziny będą decydujące… Na razie musimy panią tutaj zostawić i podać leki – na takie wyjaśnienia Tanja zalała się łzami – ale proszę się uspokoić – kobieta położyła jej dłoń na przedramieniu – jeszcze nic się nie stało, a takie negatywne emocje tylko szkodzą płodowi. Proszę być dobrej myśli, będziemy robić, co w naszej mocy, by nie stracić tego maleństwa – posłała jej ciepły uśmiech, na co pacjentka pokiwała głową.
    Na salę odwieziono ją na wózku inwalidzkim, gdyż lekarka kategorycznie zabroniła chodzenia. Przejeżdżając przez korytarz, natknęli się na oczekującego wieści Aleksego. Na jego widok wyciągnęła ramiona, znowu wybuchając płaczem, gdyż było jej przed nim strasznie wstyd. Serce w nim zamarło. Taka reakcja była dla niego jednoznaczna: straciła dziecko. Chwycił ją jednak za dłonie, ledwie powstrzymując się od zawtórowania jej w owej rozpaczy.
- Pan jest mężem? – spytała wioząca ją pielęgniarka, toteż skwapliwie pokiwał głową – proszę chwilę zaczekać. Zaraz położymy ją do łóżka i wtedy będzie pan mógł do niej wejść. Zawołam pana – wskazała mu tą „przeklętą” ławkę. Warknął w duchu, ani myśląc, by znowu zająć miejsce. Jak mógł tak spokojnie siedzieć, skoro działy się takie rzeczy?! Ale to mogło przytrafić się tylko jemu – od zawsze!
    Wspomniana przez pracownicę szpitala „procedura” zdawała się ciągnąć w nieskończoność – jakby produkowali dla niej to łóżko. Krążył więc w kółko, z bólu już ledwie coś widząc na oczy, gdy z sali wyszła ta sama kobieta i nareszcie pozwoliła mu wejść. Pognał tam, jak burza, choć bardzo obawiał się tego, co usłyszy.
    W pokoju znajdowało się kilka łóżek, a na jednym z nich ona. Niby już przestała płakać, ale na jego widok ponownie się skrzywiła.
- Przepraszam! – pisnęła, znowu wyciągając ku niemu obolałe ramiona. Przystanął jednak w miejscu, przybierając kolor kredy.
- Straciłaś je, tak? – wykrztusił z ledwością.
- Co…? Nie, ale ciąża jest zagrożona i na razie muszę tu zostać – wyjaśniła ze zbolałą miną. Słysząc to, zachwiał się niepewnie, gdyż z tego wszystkiego zakręciło mu się w głowie – Aleks, co jest?! – zawołała wystraszona.
- Tanja, ty… wariatko! Prawie mnie do grobu wprowadziłaś! Myślałem, że już go nie ma – przysiadł się obok, wreszcie biorąc ją za dłonie. Z tonu głosu bił wyrzut, przemieszany z obawą.
- Jeszcze nic nie wiadomo. Będą je ratować, ale… Jest mi tak głupio! To moja wina! – porwała ręce i zakryła nimi twarz.
- Jak to się właściwie stało?
- Spadłam po schodach… taka jestem żałosna… lekkomyślna! – wykrztusiła, uporczywie dociskając dłonie do zapłakanego oblicza.
- Gdzie? U nas?
- Nie, na uniwersytecie… zrobiło mi się słabo i… Po co ja tam sama polazłam?! – pisnęła, bijąc pięścią w kołdrę.
    Słysząc takie wyjaśnienia, nerwowo przygryzł pięść, gdyż przecież mówił jej, by nie chodziła tam sama! Ale nie, pani Kietala zawsze musi robić po swojemu! Owszem, w świetle prawa byli równi, ale przecież nie odradzał jej tego, jako „dominujący facet”, a w trosce o nią i swoje własne dziecko! Jakże jednak mógł okazać jej gniew, kiedy była w takim stanie?
- Ale uspokój się… Przecież żyje… ty żyjesz. To ci może zaszkodzić – dosiadł się do niej na łóżku i objął ramieniem – cała w ogóle jesteś? – przyjrzał się jej uważnie.
- Skręciłam nogę i poobijałam się. Poza tym w porządku… o ile nie poronię.
- Wypluj to słowo! – skarcił ją, po czym ucałował w głowę i mocniej do siebie docisnął, bacznie obserwowany przez pozostałe pacjentki – jak wda się w ciebie, to już na pewno się wykończę… - odetchnął ciężko, na co żona parsknęła wymuszonym śmiechem.
- A co takiego niby robię? – spytała z udawanym wyrzutem. Na szczęście zaczęła się powoli uspokajać.
- Nie słuchasz się mnie, ot co. I do tego za bardzo panikujesz. Jak cię zobaczyłem na korytarzu taką zapłakaną, pomyślałem, że już wszystko stracone – wyjaśnił, gładząc ją po potarganych włosach.
- Przepraszam… przypomniałam sobie, jak mnie ostrzegałeś i zrobiło mi się strasznie głupio… - przyznała pokornie.
- No cóż, taka już właśnie jesteś: najpierw robisz, potem myślisz. Muszę się do tego przyzwyczaić, jeśli… - urwał w pół zdania, gdyż z bólu zrobiło mu się niedobrze.
- Tak? Dokończ… Aleks, dobrze się czujesz? – spojrzała na niego z troską.
- Trochę boli mnie głowa – odrzekł z krzywym uśmiechem, choć prawda była zupełnie inna: miał wrażenie, że zaraz rozsadzi mu czaszkę.
- Powinieneś pójść do domu i coś zjeść. Jesteś strasznie blady – swoim zwyczajem dotknęła jego policzka.
- Nie jestem głodny… a i tak nie zostawię cię samej.
- Raczej nigdzie się stąd nie ruszę – uśmiechnęła się lekko – zawiadom Kaari, na pewno tutaj wpadnie i zastąpi cię. Rodziców wolę nie. Wiesz, jak to jest z tatem, a mama mnie tylko zdenerwuje tą swoją paniką – przewróciła oczami, na co odrzekł w duchu, iż żona prawdopodobnie odziedziczyła ową wadę po teściowej.
- Naprawdę nie jestem głodny – potrząsnął głową, powracając do jej wcześniejszych słów.
- No to chociaż się przebrać i odpocząć. Wrócisz później – upierała się przy swoim.
- Dlaczego tak bardzo chcesz się mnie stąd pozbyć? – rzucił niewybrednym żartem.
- Nie o to chodzi, po prostu martwię się o ciebie. Źle wyglądasz.
- I kto to mówi? – skrzywił się, gdyż mężczyźni na ogół nie lubią, by się nad nimi rozczulać. A przynajmniej doskonale się maskują.
    Po namyśle musiał jednak przyznać jej rację, co do powrotu do domu – tam przynajmniej będzie mógł wziąć coś przeciwbólowego i spróbować się uspokoić, by nieznośna dolegliwość nie powróciła. Tanja jest przecież pod fachową opieką, a i tak, w razie czego, zawsze może do niego zadzwonić. Pożegnał się z nią więc pocałunkiem, i udał na korytarz, by zadzwonić do szwagierki.
- Zazdroszczę pani takiego męża – ozwała się kobieta z sąsiedniego łóżka, gdy tego już nie było. Na oko miała ze 40-ści lat i bynajmniej nie było po niej widać ciąży.
- O tak, jest wspaniały – Tanja uśmiechnęła się blado.
- To pierwsze dziecko? – spytała, na co pokiwała głową – na pewno wszystko będzie dobrze. Wtedy oni to zawsze tacy zaaferowani, opiekuńczy… w końcu to dla nich nowość – dodała, lekceważąco machnąwszy ręką.
- Co to znaczy? – bąknęła, znowu czując na plecach nieprzyjemne igiełki, jak wtedy, gdy dostrzegła w oknie po drugiej stronie tą smutną sąsiadkę.
- Że im więcej dzieci, tym bardziej obojętni.
- Oj, tam! Przed i zaraz po porodzie nie jest tak źle – wtrąciła druga z hospitalizowanych. Tanja popatrzyła to na jedną, to znów drugą i miała ochotę zatkać sobie uszy. Nie chciała słuchać, jak to rzekomo „Aleks” miałby w przyszłości przeistoczyć się w chodzącą bryłę lodu, której nie interesuje to, że po domu biega gromadka dzieci, zaś ona nie może sobie z nią poradzić, bo właśnie leży na kanapie z ogromnym brzuchem, spodziewając się szóstego dziecka! …Albo nie, lepiej dziesiątego.
- Długo jesteście państwo parą? – dopytywała ta pierwsza, wiercąc ją „natarczywie” tymi swoimi „oczkami”.
- Od ślubu nie minął jeszcze rok – mruknęła, z trudem skrywając niechęć. Zaraz pewnie usłyszy, że to dlatego mąż jest taki miły…
- Ach ta młodość… w takim razie życzę mnóstwo szczęśliwych lat i zdrowego dzieciątka – odrzekła jednak po chwili, jakby sama miała ze sto lat. Pani Kietala rzuciła w odpowiedzi zdawkowe „dziękuję” i udała, że uporczywie szuka czegoś w telefonie, by kobieta już jej nie zagadywała. Wszak, miała się uspokoić, a „sąsiadka” z łóżka obok absolutnie jej tego nie ułatwiała.

***

    Kaari przebywała jeszcze na terenie biurowca, a konkretniej właśnie zmierzała do wyjścia. Gdy dostrzegła na wyświetlaczu imię Aleksego, od razu przeszły ją ciarki. Z byle powodu by do niej nie dzwonił.
- Mój Boże… ale z dzieckiem wszystko w porządku?! – wołała zaraz potem do telefonu.
    Jej podniesiony, podenerwowany głos wywabił z bufetu Jyrkiego, choć dla niego nie był to jeszcze koniec pracy. Przystanął, obserwując ją z zaciekawieniem. Panna Venerinen przytakiwała gorąco, raz po raz powtarzając, iż „wszystko będzie dobrze”, oraz „jakie to szczęście, że nie skończyło się gorzej”. Wreszcie zaaferowana niemal na niego wpadła, gdyż miast przed siebie, patrzyła w wyświetlacz komórki.
- Coś się stało? – zagadnął ostrożnie, w obawie przed zbesztaniem za wścibskość.
- Tanja miała wypadek i teraz jej ciąża jest zagrożona. Muszę jechać do szpitala – chwyciła się bezsilnie za czoło. Rozmówca zrobił wielkie oczy.
- To ona jest w ciąży…? Aleksi nic mi nie mówił – bąknął, nieco urażony takową dyskrecją ze strony kolegi. Był w końcu świadkiem na jego ślubie, a oto teraz nie pochwalił mu się tak ważną nowiną?!
- Właściwie, tylko ja wiedziałam. Mieli to dopiero ogłosić, a tu takie nieszczęście! – jęknęła bezradnie.
- Spoko, na pewno będzie dobrze – wzruszył niedbale ramionami, uznawszy, że ów „banał” choć trochę ją uspokoi.  
- Myślisz? – popatrzyła nań „tymi swoimi oczami”, które tak mu się w niej podobały. Stanowiły bowiem idealne połączenie z ciemnym odcieniem włosów.
- No jasne, ktoś musi zastąpić tatka na stanowisku prokuratora – rzucił „kiepskim” żartem, na co nieśmiało parsknęła.
- Ludzie kochani, jak ja się wystraszyłam! – jęknęła zaraz potem i… rzuciła mu się na szyję. Nawet przy tym nie zważała, iż on jest w pobrudzonym fartuchu, zaś ona w eleganckiej stylizacji. W pierwszej chwili osłupiał, gdyż nigdy dotąd nie chciała korzystać z jego ramion, jeśli chodziło o kwestię pocieszania (bo, jak się domyślał, tego właśnie od niego oczekiwała). A oto teraz sama wyszła z taką inicjatywą? I to do niego, co to zawsze ją odstręczał? A co tam, miał gdzieś pobudki! Skwapliwie odwzajemnił gest, wkładając weń wszystkie swoje siły. Przewidywał w końcu, że taka okazja już się raczej nie powtórzy.
    Kaari zdawała sobie sprawę z tego, iż swoim zachowaniem wyświadcza mu nie lada przysługę – któryż mężczyzna nie lubi, gdy tuli się do niego ładna kobieta? Zwłaszcza, gdy takowa mu się podoba? Ponadto po tym, co ich łączyło (a przynajmniej z jego strony), takim sposobem mogła zaszkodzić Kaisie. Ale w tej chwili kierowały nią samolubne pragnienia: chciała przytulić się do kogoś, kto nie był Arvem.  
    Wtem dobiegło ich chrząknięcie. Prędko odskoczyła od muzyka, ze zdziwieniem odkrywając, iż to właśnie „obecny adorator”. Pytanie tylko, skąd się tu wziął, skoro miał skończyć pracę prawie godzinę temu?
    Jyrki nie miał zamiaru czekać, aż była przedstawi mu „teraźniejszego faceta”, i ot tak zawrócił do bufetu.
- Skąd ty tutaj? Myślałam, że już jesteś w domu – spytała tymczasem zaskoczona panna Venerinen.
- Kręciłem się w pobliżu, dopóki nie wyjdziesz… Pomyślałem sobie, że zaproszę cię do siebie na obiad – wyjaśnił, mierząc ją z dystansem.
- To miło, ale dzisiaj nie mogę. Muszę jechać do siostry, jest w szpitalu – odchrząknęła, zmierzając przed siebie. Inaczej chyba się tam nigdy nie dostanie! I to dlaczego? Bo wolała „obściskiwać się” z „eks”. Tanja byłaby tym mocno zgorszona.
    Arvo oczywiście dotrzymał jej kroku. Wewnątrz trawiły go jednak dziwne obawy, iż Kaari nie do końca mówi prawdę. A nuż był to wybieg, by nie spotkać się z jego córką?
- Jakieś pechowe jesteście… najpierw ty, teraz ona – zauważył kąśliwie.
- To poważna sprawa! Tanja może stracić ciążę – oburzyła się.
- A to jest…? W takim razie gratuluję i oczywiście cię tam zawiozę. Który szpital? – usiłował się zrehabilitować.
    Nie bardzo miała na to ochotę, ale im szybciej, tym lepiej! Dlatego też skinęła głową i skierowała się z nim do jego samochodu. Dziwiło ją, że aż dotąd nie zapytał jej, z kim to wymieniała „przyjacielskie” uściski, ale raczej dobrze to o nim świadczyło – nie był zazdrosny z byle powodu. Jej z kolei było to na rękę, bo oznaczało, iż… wcale mu aż tak bardzo na niej nie zależało… A przynajmniej w jej mniemaniu mężczyzna po prostu musiał o to zapytać. Ona tak by właśnie zrobiła, gdyby ujrzała go z inną. Tyle, że niepowodowana zazdrością, a… ciekawością.
    Jyrki obserwował ich zza szyby, dopóki nie zniknęli mu z pola widzenia, i ze śmiechem pokręcił głową. Z panny Venerinen była prawdziwa „modliszka”, kto by pomyślał! Gdyby wiedział od początku, chyba nigdy by się w niej nie zakochał. A przynajmniej próbowałby nie. Tyle, że zdawało się, iż przeistoczyła się w taką dopiero po tej historii z „gliną”. Czyżby podświadomie pragnęła mścić się za niego na mężczyznach? A może zwyczajnie sama nie wiedziała, czego chce? Nie, jeśli o niego chodziło, była raczej irracjonalnie zazdrosna o Kaisę. Tak przynajmniej zaobserwował. Z jednej strony mu to schlebiało, a z drugiej wydawało się śmieszne. Wszak, dorosła kobieta zachowywała się, jak rozpieszczone dziecko, któremu nie podoba się, że inne również dostało ulubione ciastko. Taki pies ogrodnika. Tyle że jego posesja była już dla niej zamknięta.
    Bawił się z nią w te jej gierki tylko dlatego, że sam wynosił z nich korzyści dla siebie. Ponadto miał wrażenie, że panna Venerinen doszła po czasie do wniosku, iż wiele straciła na tym, że ich „przyjaźń” się skończyła. Nie sądził, by chodziło jej o romantyczny aspekt ich znajomości, a po prostu wzajemne towarzystwo. Nie miałby też nic przeciwko temu, gdyby pewnego dnia przyszła do niego z błaganiem, by do niej wrócił. Odmówić jej wtedy… ależ byłoby to bezcenne! Tyle, że zdecydowanie nierealne.
    Tymczasem ta zmierzała już do szpitala w towarzystwie Arvo, gdy z jego strony padło pytanie, jakiego to już nie spodziewała się usłyszeć:
- Co to był za facet?
- Chłopak Kaisy – odrzekła natychmiast, gdyż doskonale wiedziała, o kogo mu chodzi.
- Aż tak dobrze się znacie, że wymieniacie uściski? – ciągnął, niby to od niechcenia… A jednak coś było na rzeczy.  
    Parsknęła ironicznym śmiechem.
- Można powiedzieć, że tak. Jeszcze od procesu mojej siostry. Przeraził mnie telefon od Aleksa i po prostu potrzebowałam pokrzepienia – wyjaśniła spokojnym tonem.
- Ja cię chętnie wyściskam – przysunął się nieco.
- Teraz skupiaj się na drodze – mruknęła niewzruszenie. Towarzysz obrzucił ją bliżej nieokreślonym wzrokiem i zwrócił twarz na jezdnię. Przejechali kawałek w milczeniu, po czym zadał kolejne pytanie, gdyż od środka zżerała go ciekawość:
- Był świadkiem w tym procesie?
- Kto? – popatrzyła rozkojarzona, gdyż wzrok miała utkwiony w telefonie.
- No ten facet z firmy.
- Oj, grał w jednym zespole z tym świrem, który prześladował moja siostrę. Ale potem przeszedł na jej stronę – wyjaśniła, nie odrywając wzroku od ekranu.  
- I ty z nim jeszcze rozmawiasz? – skrzywił się.
- Przecież mówię, że się skruszył, tak? Poza tym, to chłopak Kaisy, więc logiczne, że muszę być z nim w dobrych stosunkach, żeby jej nie urazić.
- Ale to nie znaczy, że musisz się po nim wieszać.
- No nie, teraz jeszcze będzie mi robił sceny zazdrości! – wywróciła oczami, wściekle rzucając telefon na kolana.
- Nie w tym rzecz! – również się uniósł – po prostu nie rozumiem, jak możesz kolegować się z kimś, kto wyrządził taką krzywdę komuś z twojej rodziny? Ja bym na takiego gnoja już nigdy więcej nie spojrzał! – wyjaśnił poruszony.
- „To ciekawe, co byś powiedział, gdybyś wiedział, że nawet z nim chodziłam?” – prychnęła w duchu, oczywiście nie mając zamiaru „kompromitować się” przed nim taką informacją. Ale coś musiało się zgadzać z jego słowami, skoro w istocie się tym nie chwaliła na lewo i prawo? – nie był sprawcą, tylko jego kumplem, a to różnica! A kolega z niego naprawdę fajny! Nie musi przecież do końca życia płacić za to, że zaprzyjaźnił się z wariatem! Skąd miał wiedzieć, że tamten ma taką szajbę?! – wyrzuciła już na głos.
- Z tego, co widziałem, Kaisy tam nigdzie nie było, więc nie musiałaś rzucać mu się w objęcia, żeby jej nie urazić – zauważył sarkastycznie, nawiązując do jej poprzednich słów. Na szczęście byli już pod szpitalem, toteż wypięła się z pasów i bez słowa wyskoczyła z auta – zaczekaj! – zawołał, udając się za nią. Nie słuchała jednak, więc pobiegł zań i chwycił za ramię, siłą zwracając ku sobie – posłuchaj mnie! Tak, zazdrość mnie zżera! Zdaję sobie sprawę z tego, jak wyglądam… że żaden ze mnie Adonis, a ty jesteś taka piękna… - wyrzucił z siebie, spuszczając pokornie głowę. Przyjęła zamkniętą postawę, wywracając oczami na słowo „Piękna”. Owszem, komplement był bardzo miły, ale bez przesady!
- Arvo, nie mam w tej chwili czasu na poważne rozmowy – przerwała, patrząc nań znacząco.
- Wiem, chcę ci tylko powiedzieć, że czasami… mam wrażenie, iż ty nie chcesz, żebym cię dotykał… nie lubisz się całować, a z obcym to się przytulasz… - wyznał szczerze, wpędzając ją w zakłopotanie.  
    I znowu to samo… Tanja była jakąś prorokinią, czy co? Działo się przecież dokładnie tak, jak założyła tuż po tym, gdy wyznała jej, że zaczęła się z nim spotykać. Istne de javu: najpierw Jyrki, teraz on. Gdyby miała obok jakąś ścianę, chętnie by się jej przytrzymała, gdyż w jednej sekundzie opadły zeń wszystkie siły.
    Naprawdę była aż takim „potworem”? Jedyne, co potrafiła robić, to bawić się uczuciami innych? Szukać własnych korzyści, a gdy źródło się wyczerpało, szukać nowego? Ogarnęły ją wyrzuty sumienia, a do osoby mężczyzny poczuła ogromne współczucie. Podeszła więc bliżej i przytuliła się do niego, szepcząc „Przepraszam”, choć bynajmniej nie powodowało nią wielkie uczucie. No, może ono tak, ale jedynie to żalu względem niego. Arvo mocno ją do siebie docisnął, jakby przez ten jeden gest z jej strony uzyskał zapewnienie, że wcale nie jest tak, jak sądzi. Zaraz też odsunął się i skierował do jej ust. Choć niechętnie, pozwoliła na pocałunek, po czym wyślizgnęła się przypominając, iż naprawdę musi już iść. Jeśli jednak chce, może jej towarzyszyć. Arvo przytaknął, jakby tylko na to czekał.

***

    Po tym, jak Aleksi przebrał się i zjadł trochę, a ból głowy nieco ustąpił, oto stanął przed kolejnym, jakże trudnym zadaniem. Nie, to było chyba jeszcze gorsze od pobytu jego żony w szpitalu. No, ale sam był sobie winien, skoro postanowił zrzucić to na własne barki? Nie, i tak musiał odciążyć Tanję.
    Powtórzył to sobie z pięć razy, po czym wziął głęboki wdech i… wcisnął dzwonek, znajdujący się obok drzwi mieszkania teściów. Państwo Venerinen byli oczywiście bardzo zaskoczeni jego wizytą w pojedynkę. Pani Krystyna wkładała naczynia do zmywarki, a Juha oglądał telewizję. Zaraz też posypały się pytania o młodszą córkę, a gdy ten z wielkim trudem wyznał, iż ta jest w szpitalu, teściowa upuściła talerz, który pękł na pół, zaś gospodarzowi zakręciło się w głowie.
- Spokojnie, nic takiego bardzo poważnego się nie stało! – zaparł się rękoma w obawie, że ci mu zaraz zejdą na zawał.
- Jak to nie, skoro jest w szpitalu?! – zawołała poruszona kobieta.
- Spadła po schodach i trochę się poobijała…
- I dlatego od razu szpital? Coś kręcisz! – zaatakował teść.
- Jest w ciąży i dlatego musieli ją tam zostawić, żeby… - nie zdążył dokończyć, gdyż po przedpokoju rozległo się równoczesne „Coo?!”.
- Ale nic się nie stało dziecku?! – teściowie zaczęli się przekrzykiwać jedno przez drugie.
- Właśnie dlatego musi tam zostać, żeby nie poronić. Dają jej jakieś leki i nakazują odpoczynek.
- Żeby tylko wszystko dobrze się skończyło! – pani Krysia złożyła ręce do kupy, spoglądając gdzieś w sufit.
- Zostanę dziadkiem… - Juha był bliski płaczu, ze szczęścia oczywiście – to po tym upadku się dowiedziała? – wbił w zięcia zaintrygowany wzrok, na co małżonka podążyła jego śladem. Aleksi nerwowo przełknął ślinę. Przyznać się, czy dla własnego bezpieczeństwa skłamać? A jak Tanja się potem wygada…?
- Właściwie, to wiemy od jakiegoś czasu, ale chcieliśmy powiedzieć dopiero wtedy, gdy już nic nie będzie jej zagrażało… No, ale los zdecydował za nas – odchrząknął, nerwowo masując się przy tym po karku, jakby ci mieli go zaraz pobić za robienie tajemnicy z tak ważnej sprawy. Pani Krystyna w istocie zaczęła się burzyć, lecz mąż zasugerował jej, iż miast go ganić, powinni wreszcie pogratulować przyszłemu ojcu. Kobieta początkowo kręciła nosem, ale zaraz też przyłączyła się do poruszonego Juhy.
    Tak więc, gdy został już wyściskany i wycałowany (oby chociaż owe zabiegi nie były daremne i Tanja w istocie urodziła), powstał kolejny zgrzyt: rodzice małżonki bardzo chcieli ją zobaczyć, a ona na razie sobie przecież tego nie życzyła. Jak tu więc im to wyperswadować bez powtarzania jej własnych słów? Argumenty, iż przyszła mama potrzebuje teraz spokoju w ogóle do nich nie docierały: są przecież jej rodzicami, niby czym mieliby ją zdenerwować?! Kaari z nią jest? Czyli może przyjmować wizyty, jadą tam i koniec!
    Tak to Aleksi skapitulował pod silnym naciskiem, bowiem nie miał odwagi wyznać im, że zdaniem córki za bardzo spanikują i tym samym przyczynią się do pogorszenia jej stanu. Nim jednak opuścili mieszkanie, z dziesięć razy upomniał ich, że mają zachowywać się naturalnie. To jest nie płakać, nie lamentować i nie okazywać Tanji gniewu o to, że nie powiedziała im wcześniej o ciąży.
    Wizyta Arvo w szpitalu nie trwała długo. Przez ten czas odezwał się może ze dwa razy: pogratulował przyszłej matce potomka, zapewniając przy tym, że na pewno wszystko będzie dobrze. Potem odpowiedział na pytanie o samopoczucie, twierdząc, iż wszystko jest w jak najlepszym porządku. I na tym skończył się jego udział w rozmowie. Był skrępowany, gdyż nie znał dobrze pani Kietala, no i jego myśli skutecznie zaprzątała czekająca na niego córka. Tak więc wreszcie oznajmił, iż musi już iść, po czym opuścił budynek szpitala.
    Przez cały ten czas Tanja uważnie obserwowała siostrę, gdyż zdawała się być bardzo spięta w jego obecności. Gdy tylko sobie poszedł, jakby nie ta sama Kaari – zaczęła się uśmiechać, a nawet więcej odzywać. Młodsza zaatakowała więc:
- Dlaczego ciągle jesteś z tym facetem?
- Że co…? Ale nie zaczynaj! Nawet tutaj musisz o tym ględzić? – skrzywiła się.
- Przecież widzę, że to nie ma sensu. Między wami w ogóle nie ma chemii. Potrafisz kleić się do faceta, do którego nic nie czujesz? No to gratuluję, bo ja absolutnie nie – wyłożyła poruszona Tanja.
- Nie, ale mi go żal! – syknęła jak najciszej, by pozostałe pacjentki nie podsłuchiwały.
- No rzeczywiście! „Idealne” podwaliny do tego, by z kimś być.
- Myślisz, że to takie proste? Jak mam z nim teraz zerwać, skoro TO JA to zaczęłam, co? Narobił sobie nadziei, a teraz mam ją ot tak przeciąć?! – wyszeptała podenerwowana.
- Nie graj już takiej cierpiętnicy, to dobre w zmyślonych historyjkach – odrzekła siostra, pobłażliwie się przy tym krzywiąc – takie już jest życie: wydaje się, że coś z tego będzie, ale nie zawsze wychodzi i tyle. Jest dorosły, na pewno to zrozumie. Bo chyba nie ma nierówno pod sufitem?
- Nie strasz – wzdrygnęła się – nie mam siły na to, by kolejny raz krzywdzić człowieka… - dodała z ciężkim westchnieniem.
- No fakt, kiedyś taka nie byłaś. Patrząc na nas dwie, to raczej odwrotnie – przyznała młodsza.
- Dobra, nie dołuj mnie! – jęknęła, zasłaniając twarz – lepiej powiedz, jak tam się czujesz?
- Poobijana i trochę boli mnie brzuch, ale… - nie zdążyła dokończyć, bo oto do sali weszli rodzice, a zaraz za nimi Aleksi. Od razu posłała mu zaskoczone, acz i destrukcyjne spojrzenie, na co bezradnie uniósł ramiona.
    Zarówno matka, jak i ojciec wyściskali ją, zapewniając, iż wszystko na pewno dobrze się skończy. Musi być dobrej myśli. O dziwo, nie panikowali, ani nie wypytywali jej, kiedy dowiedziała się o ciąży. Najwyraźniej „Aleks” musiał ich odpowiednio poinstruować… No, ale był to jego obowiązek, skoro postanowił ich tutaj sprowadzić.  
    Dla odmiany, rodzice zaczęli rozczulać się nad nienarodzonym jeszcze wnukiem, oraz „upływającym w zastraszającym tempie czasie”. Przecież nie tak dawno temu, to oni tulili do piersi malutką Tanję, a teraz, to ona miała zasmakować macierzyństwa… jakież to było urocze! O nie, w żadnym wypadku nie chcieli słyszeć, że coś mogłoby pójść nie tak. To dziecko miało się urodzić i koniec!
    Kaari wywracała oczami na cały ten „szczebiot” i wzdychanie, zastanawiając się przy tym, kiedy taki „zaszczyt” nareszcie przypadnie i jej? Właściwie, czy w ogóle kiedykolwiek znajdzie kogoś odpowiedniego, z kim zechciałaby mieć potomstwo?

    Rozdział 10

    Tanja spędziła w szpitalu kilka dni. Przez ten czas miała okazję bliżej poznać „towarzyszki niedoli” i bynajmniej nie wpłynęło to na nią pozytywnie. Ta, która tak ją „przesłuchiwała”, była w trakcie diagnostyki – podejrzewano nowotwór narządów rodnych. Co dopiero rozstała się z mężem, gdyż okazało się, że ten ją zdradza. Zapewne dlatego wiało od niej pesymizmem.  
    Druga z kolei przebywała w szpitalu z tych samych powodów, co pani Kietala: jej ciąża także była zagrożona, tyle, że była już w piątym miesiącu. Oczekiwała trzeciego dziecka, a małżonek należał raczej do tych obojętnych. To znaczy, nie panikował z powodu jej stanu. Może dlatego, że poprzednim razem także musiała być hospitalizowana, a mimo to urodziła zdrowe dziecko? Przyszły ojciec odwiedzał ją, lecz nie okazywał romantycznych uczuć (no chyba, że się po prostu wstydził).
    Tanja opuszczała więc szpital z wielką ulgą – nie tylko dlatego, że nie cierpiała owej palcówki – miała już dosyć słuchania o tym, jacy to mężczyźni są „źli i nieodpowiedzialni”. Owe narzekania były przecież dla niej wodą na młyn (nawet, jeśli przesadzone) w roztrząsaniu tego, czy aby za kilka lat „Aleks” nie przeistoczy się w takiego samego „nieczułego drania”? Przy owych kobietach nie mogła jednak zamęczać go (ku jego uldze) owymi wątpliwościami, a gdy dowiedziała się, że nareszcie wychodzi do domu, zupełnie o nich zapomniała.  
    Niestety, to wcale nie oznaczało końca jej kłopotów: nadal miała leżeć, tyle, że w domu, i wstawać wyłącznie za potrzebą. Aż do odwołania. Tak to, chcąc odciążyć męża, nastręczyła mu (i innym) nie lada problemu: musiał bowiem poprosić o pomoc obie przyszłe babcie, by te zajęły się domem na czas jego nieobecności i tym samym wyręczyły małżonkę w jej obowiązkach. Do tego musiał skombinować wszystko to, czego Tanja zażyczyła sobie „dla zabicia nudy” – to jest jakieś lektury, arkusze do rysowania, itd.
    Bodaj spadła na nią najcięższa z możliwych „kar”: nie cierpiała bezczynności, bezproduktywnego wysiadywania w domu, a oto musiała spędzić w ten sposób kto wie, ile czasu! To miało się okazać podczas kolejnej kontroli.
    W tym momencie nareszcie wróciła do domu, lecz nie o własnych siłach. Aleksi uparł się bowiem, że skoro nie powinna chodzić, to i po schodach także nie, zatem… postanowił wnieść ją na górę. Protesty i tłumaczenia żony, że nie chce wzbudzać sensacji wśród sąsiadów, na nic się zdawały… Tak więc, gdy dotarli na właściwe piętro, ledwie łapał dech.
- Mówiłam, że to przesada! – mruczała zdegustowana Tanja – teraz już sobie dojdę, schody się przecież skończyły – dodała, obserwując, jak ten miota się z kluczami.
- Jak do końca, to do końca! – odrzekł, kopiąc w drzwi, by te szerzej się rozwarły.
- Rozwalisz! Rany, Aleks, za bardzo się przejmujesz! – zawołała oburzona.
- Tak patrząc na ciebie, to ktoś musi – zmierzył ją znacząco, na co się speszyła. Jego aluzja ukłuła ją, niczym ostra szpilka. Ale musiała przyznać mu rację.
    Dotarli wreszcie do sypialni, po czym ułożył ją do łóżka i sam usiadł na jego krawędzi, by zaraz potem paść na nie plecami.
- Umarłem… ile ty ważysz?
- Prawie 60-ąt, a ty nie musiałeś się tak poświęcać – wystawiła język, wygodnie układając się w posłaniu.  
- Muszę, inaczej ono może się nie urodzić. W końcu jego ojciec cierpi na syndrom życiowego pecha – odparł, wkładając ręce pod głowę.
- Raczej jego matka na upartyzm wtórny – przedrzeźniła go, po czym objęła się za brzuch – rany, Aleks, już niedługo nie będziemy tylko Tanją i Aleksem, ale rodzicami… przed naszymi imionami już zawsze będzie dopisek „mama”, albo „tato”. Wyobrażasz to sobie?
- Nie bardzo, bo mam na imię Aleksi, a nie Aleks – wzruszył ramionami.
- Przestań się wygłupiać i chodź tu! – rzuciła w niego „jaśkiem”.
- Ale byś się pobiła na poduszki, co? Niestety, droga zamknięta – zaśmiał się, wchodząc na łóżko, po czym położył się obok niej, opierając o wezgłowie mebla. Ona z kolei położyła głowę na jego ramieniu.
- No to teraz i ja się dowiem, czym jest więzienie… tyle, że nie mogę nawet wyjść na balkon – rzekła pesymistycznie.
- Ale zrobiłaś teraz porównanie, no naprawdę! – przewrócił oczami – może to tylko na chwilę? Poza tym możesz oglądać telewizję, kiedy chcesz, tak samo przyjmować gości, wykonywać telefony… i nie wiem, co tam jeszcze. Nie licząc mnie i kota w pakiecie.
    Zaśmiała się na owe wyliczenia, by zaraz potem rzucić niewygodnym dlań pytaniem:
- Brakowało ci mnie tam, w kiciu?
- Już ci coś mówiłem na ten temat – skrzywił się, gdyż takowe wyznania były dla niego krępujące. Zresztą już wiele razy jej to wygarnął, co prawda w złości, ale jednak. Po co więc miał powtórzyć jeszcze ten jeden raz? Ale kobiety chyba po prostu lubiły takie zapewnienia.
   Nie miała zamiaru ciągnąć go za język. Po co, skoro i tak znała odpowiedź?
- Gdybym mogła cofnąć czas, zmieniłabym wiele rzeczy… albo całkowicie je wymazała – rzekła po chwili z nostalgią.
- Domyślam się.
- Ale jednej rzeczy na pewno bym nie usunęła – uniosła głowę, patrząc nań tymi „wielkimi”, zielonymi oczyma – naszego spotkania – dokończyła z rozrzewnieniem.
- Co ci się tak zebrało na romantyczne wyznania? – uśmiechnął się krzywo.
- A tak, o – wystawiła język, po czym pomasowała się po brzuchu – chciałabym, żeby odziedziczyło twój charakter.
- Byle nie tego życiowego „farta” – westchnął, biorąc ją za dłoń.
- A co, źle ci teraz? – udała oburzoną, zaciskając palce na jego ręku, by w ten sposób odpowiedzieć na gest. Nie doczekała się jednak odpowiedzi, gdyż ktoś zadzwonił do drzwi.
    Byli to rodzice, którzy pragnęli odwiedzić córkę już we własnym domu, no i przy okazji dopytać, jak ma wyglądać ich opieka nad ciężarną.
    Państwo Venerinen nie byli jedynymi gośćmi, bo wpadła także Hanna Lehtinen, Kaari, oraz Enni, która… oczywiście nie mogła się nachwalić, jak to miała nosa, gdy stwierdziła, że Tanja jest w ciąży. Przyjaciółka, choć niechętnie, musiała przyznać jej rację i do tego przeprosić, iż tak źle ją wtedy potraktowała. Ponadto przybyła zarzekała się, że będzie dla małego (bądź małej) „najlepszą ciotką na świecie”. Owo stwierdzenie przypłaciła kłótnią z Kaari, bowiem ta, jako siostra przyszłej matki, rościła sobie pretensje do bycia tą „najważniejszą” ciocią.
    Przyszli dziadkowie poszli o krok dalej (żeby nie powiedzieć, iż zrobili gigantyczny skok) i zaczęli rozważać, kim też zostanie potomek państwa Kietala? A nuż ojciec przekazał mu w genach zamiłowanie do prawa i ten zostanie prawnikiem? Jeśli zaś będzie to dziewczynka, na pewno wyrośnie na projektantkę mody – tak, jak niegdyś marzyła mamusia.
    Tanja śmiała się, słuchając owych rewelacji, przy czym raz po raz powtarzała sobie, że musi jakoś przetrwać ten trudny okres nic nie robienia. Wszak sama skazała się na taki stan rzeczy.

nutty25

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 7366 słów i 41139 znaków.

2 komentarze

 
  • Użytkownik Lil

    Kaari będzie z Jyrkim ?

    13 sty 2017

  • Użytkownik nutty25

    @Lil to się okaże, nie chcę zdradzać zawczasu ;)

    13 sty 2017

  • Użytkownik xxxy

    miłość kwitnie, pieknie :jupi:

    13 sty 2017